12/28/2013

Sweet Pain- Rozdział 2

Nowy York, Marzec 1987r. 

- Budzi się…- nad uchem usłyszałam szept. Znajomy głos, ciekawe.
- Nieczuła… Otwórz oczy.
Otworzyłam. Zdziwiłam się, bo nie zobaczyłam bieli. Nie zobaczyłam tego przeklętego koloru. Zobaczyłam twarz. To była Gorzka. Tym razem jednak nie uśmiechała się gorzko, teraz uśmiechała się z ulgą.
- Cholera, dziewczyno! Wystraszyłaś mnie. Myślałam, że coś ci się stało, podobno miałaś w mózgu jakiejś zmiany… Mówili, że takie zmiany mają obłąkani… -brunetka wyrzuciła z siebie słowotok, wyraźnie zdenerwowana.
- Gorzka. Gdzie jestem? - wymamrotałam próbując się podnieść.
- Jesteś w swoim pokoju. Miałaś jakiś dziwny napad. Jesteś stale monitorowana, twój mózg…
- Tak, słyszałam. Ześwirowałam.- przerwałam jej i usiadłam na brzegu łóżka.
Poczułam szarpnięcie na ramieniu.
- Niech to szlag, po co mi kroplówka!- zerwałam z siebie rurki.
- To miało być na uspokojenie…- Gorzka chciała mi z powrotem przyczepić leki.
- Czy wyglądam na niespokojną?!- wrzasnęłam.
Popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Jakby… Z lękiem?
- Ech… Przepraszam… Ja chyba nie bardzo nad sobą panuję.- powiedziałam cicho łapiąc się za głowę.
- Nie musisz przepraszać. Ja wiem… Wiem co czujesz. Tylko nie jestem przyzwyczajona, żebyś tak robiła.- dziewczyna dotknęła moich włosów.
- Gorzka…
- Tak?
- Nienawidzę czuć. Nienawidzę emocji. Nienawidzę bólu.- wyszeptałam ukrywając twarz w dłoniach.
- Ja też, Nieczuła, ja też…- przytuliła mnie delikatnie.
- Już nie jestem Nieczuła…- chlipnęłam.
- A ja nie jestem Gorzka.- odparła dziewczyna ocierając pierwsze  łzy.
Spojrzałyśmy na siebie.
- Nie chcę płakać.- jęknęłam.
- Czasem trzeba.- uśmiechnęła się przez łzy.
Nie odpowiedziałam. Spojrzałam na szybę, nie powstrzymując już płaczu. Nie było już Nieczułej. Emocje wróciły. Ból wrócił. Znowu wszystko mnie zalewało. Obrazy, sceny… Nie chciałam ich w swojej głowie. Otrząsnęłam się więc, i spojrzałam na dziewczynę.
- Skoro ja nie jestem Nieczułą, a ty nie jesteś Gorzką to… Jak będziemy teraz do siebie mówić?
- Może skończymy z tymi głupimi pseudonimami, co? Mówmy do siebie po imieniu. Tak dawno nikt tak do mnie nie mówił… Jestem…. Jestem Cassandra. Mów mi Cass.- uśmiechnęła się delikatnie.
- Ja… Ja jestem Molly.- odparłam.
Zaskoczyło mnie, że poczułam się lżej. Jakby skrywane w tajemnicy imię było ciężarem, a teraz się od niego uwolniłam.
- Ładnie.- Cass wyszczerzyła się.
- Twoje też. Molly jest strasznie dziecinne…- westchnęłam.
- Nie! Jest takie… Miękkie. A Cassandra? Kojarzy się ze żmiją. Nie znoszę węży.- skrzywiła się.
- Nie przesadzaj. Ma po prostu charakter.- wywróciłam oczami.
Stwierdziłam, że miło było odzyskać uczucia. W końcu istnieją też pozytywne, nie?
- Poprawił ci się humor.- Cassandra przekrzywiła lekko głowę.
- Dzięki tobie.- odparłam.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu.
- Wiesz, wczoraj opowiedziałaś mi tą historię…- zaczęłam.
- I przez to zaczęłaś czuć. A ty nienawidzisz czuć. Przepraszam.- przerwała.
- Nie, nie, nie! Ja ci dziękuję. Kiedyś… Kiedyś przecież musiałam się ogarnąć. Życie jest tylko jedno. Nie mogę go zmarnować zbywając wszystko zwykłym ‘aha’. Trzeba czuć. Ja ci dziękuję.- dotknęłam jej policzka.
- Ale, przed chwilą…- zmarszczyła brwi.
- Nie ważne, co mówiłam przed chwilą. Dziękuję. Naprawdę. I w ramach podziękowania…  Pomogę ci. Razem przez to przejdziemy.- ścisnęłam jej dłonie i popatrzyłam w oczy.
- Teraz opowiem ci moją historię.- dodałam po chwili.
Cass usiadła obok mnie na łóżku. Obie oparłyśmy się o ścianę. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam mówić:
- Urodziłam się w Waszyngtonie. Jako jedynaczka miałam raczej spokojne dzieciństwo. Moi rodzice byli… Kochanymi ludźmi. Tak mi się przynajmniej wtedy zdawało. Kiedy skończyłam dziesięć lat, zauważyłam, że tata coraz więcej pije. Coraz więcej kłóci się z mamą. Uderzył ją kilka razy. Wyprowadziłyśmy się więc i uciekłyśmy tu, do Nowego Yorku. Żyłyśmy spokojnie. Skończyłam dziewiętnaście lat, ukończyłam szkołę, poszłam na studia.
Tu przerwałam. Obrazy znów zaczęły zalewać mój umysł. A ja zaraz je tylko podsycę, mówiąc całą tą historię. Cassandra zasługiwała na to jednak. Prawda za prawdę.
- Pewnego dnia… Wróciłam do domu. Matka była jakaś… Nerwowa. Potłukła miskę, pomyliła sól z cukrem… Kiedy zapytała co się stało nawrzeszczała na mnie. Że wtrącam się w nie swoje sprawy. Kłóciłyśmy się, a nagle z jej kieszeni wypadła kartka.
Znowu przerwałam. Poczułam, że sucho mi w ustach. Chwyciłam za stojącą przy łóżku wodę i upiłam duży łyk. Przetarłam oczy wierzchem dłoni.
- Chwyciłam ją i pobiegłam do swojego pokoju. Tam się zamknęłam i ją przeczytałam. To był list od ojca. Pisał, że jeśli nie oddamy mu jego rzeczy, pieniędzy, że jeżeli nie mama nie odda mu mnie… To ją zabije. Napisał, że przyjdzie do naszego domu we wtorek po południu. A wiesz kiedy to się działo? We wtorek po południu. Przestraszyłam się. Byłam przekonana, że matka mnie odda i, że ten tyran będzie mnie katował dopóki nie skończę dwudziestu jeden lat. Bałam się, ale tylko o siebie. Siedziałam w pokoju skulona na łóżku. I on w końcu przyszedł. Zaczął wszystko niszczyć, rozbijać. Bił mamę. Słyszałam jej krzyki. Pytał o mnie. Kiedy nie odpowiadała, zaczął mnie szukać. Otwierał drzwi po kolei. Aż doszedł do moich. Wyważył je kopniakiem. Wszedł, a za sobą wlókł mamę. Ona jęczała. Była skatowana i zgwałcona. Mój ojciec miał rozszerzone źrenice.. Jakby zwariował, jakby wpadł w obłęd. Podszedł do mnie. Dał mi do ręki nóż. I powiedział, żebym ją zabiła. Że na to zasłużyła. Że ja na to zasłużyłam. Nie chciałam jej zabijać. Była jedyną osobą jaką kochałam. Chciałam uciekać, ale złapał mnie. Położył mnie przy matce. Chwycił moją dłoń. I wbił nóż prosto w jej serce.
 Zamilkłam. Nie wiedziałam czy coś jeszcze mam powiedzieć, wytłumaczyć. Patrzyłam się tępo w ścianę. Aż w końcu wybuchłam płaczem.
- Dlaczego? Dlaczego akurat ja?- zawyłam.
- Cicho… Cii…- Cass przytuliła mnie mocno.
Nagle do pokoju wpadła pielęgniarka.
- Panno Jones! Miała pani uspokoić panią Waters!- krzyknęła z wyrzutem.
Chciała wygonić Cass. Złapałam przyjaciółkę za rękę. Nie chciałam by odbierano mi tego, co dla mnie najważniejsze. Znowu.
- Niech pani ją zostawi!- wrzasnęłam chrapliwie.
- Obawiam się, że to niemożliwe zważywszy na pani stan…- skrzywiła się kwaśno.
  Odciągnęła Cassandrę. Dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę. Jakby mówiąc ‘ jestem przy tobie.’ Ale po chwili jej nie było. Zabrali ją.
- Co wy żeście kurwa zrobili!? Czemu mi tylko zabieracie!?- zasyczałam opluwając pielęgniarkę.
- Proszę się położyć…
- Nie, kurwa, nie! Koniec tego! Odpierdolcie się ode mnie!- zerwałam się.
Kobieta pokręciła tylko głową. Chwyciła za strzykawkę leżącą na szafce i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, wbiła mi ją w nogę.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po raz kolejny zaskoczył mnie brak bieli. Tym razem wszystko miało miętowy kolor. Taki jak w… szpitalach. Rozejrzałam się szybko, kiedy tylko o tym pomyślałam. Cholera, nie pomyliłam się. Leżałam na łóżku w szpitalnej tunice, opatulona szpitalnym kocem. Pikała szpitalna aparatura.
- Czemu ja tu kurwa jestem!?- wrzasnęła wściekła.
Jakaś starsza kobieta, która szła akurat obok otwartych drzwi mojej sali spojrzała na mnie z przestrachem, a następnie szybko się oddaliła. Do pokoju wszedł gruby mężczyzna. Pulchnymi palcami zdjął okulary i przetarł czoło.
- Jest pani na obserwacji. Na wydziale neurologii. Podejrzewamy jakieś uszkodzenia w mózgu. Ma pani dziwna napady.- wyjaśnił.
- Myślicie, że te ‘napady’ są spowodowane jakimiś zmianami w mózgu!? Jesteście aż tacy głupi? Nie powiedzieli wam co się stało?- warknęłam zrywając z siebie wszystkie diody i kabelki.
- Wiemy, ale pani stan się pogorszył, musimy sprawdzić co go wywołało.
- Co go wywołało? Chcecie wiedzieć?- zeszłam z łóżka i stanęłam przed lekarzem.- Życie. Jebane życie go wywołało.
Po tych słowach wyminęłam go i puściłam się sprintem po korytarzu, w stronę wyjścia.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jest drugi ;3 Sama nie wiem co o tym sądzić, nie wiem czy jestem dobra w opisywaniu takich… sytuacji xD  W każdym razie mam nadzieję, że się podoba ;3 A no i dodałam postacie obu dziewczyn do zakładki z ‘Sweet Pain’.

12/25/2013

Sweet Pain- Rozdział 1

Jak widzicie zaczęłam nowe opowiadanie. Ostrzegam, jest ostro schizowe. Nie wiem, czy wszystkim się spodoba. No ale nie przekonacie się, jeśli nie czytniecie ;D. Tak więc… Ogarnijcie i skomentujcie.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nowy York, Marzec 1987r.

Mówili mi, że biel ścian mnie uspokoi. Że panująca naokoło  cisza mnie odpręży. Że brak ludzi mi pomoże. Mówili. Kłamali. A ja wierzyłam. Wierzyłam, że mi pomogą. Że uda mi się zapomnieć. Zabawne. Nie da się zapomnieć. Twarzy. Łez. Krwi. Nie, tego się nie da zapomnieć. Przed oczami wciąż miałam oczy. Jej oczy. Oczy mojej matki. I nóż. Nóż w jej piersi. Łykałam tabletki. I co z tego? Nic. Dokładnie tyle. Nic. Czasem brałam białe pigułki i się nimi bawiłam. Układałam na ramie łóżka, ustawiałam w wieże na parapecie. Potem je połykałam. Nie wiem po co. I tak nie zapomnę.
Na początku płakałam. Tak długo, że sama się sobie dziwiłam. Człowiek ma w sobie tyle wody? Nie, nie wody. Nie tyle wody, lecz żalu, bólu, cierpienia. Tego miał człowiek w sobie najwięcej. Ale nie tylko. Niektórzy mieli jeszcze jedną rzecz: okrucieństwo. Takich ludzi nie powinno być. A jednak są. Są i napawają się cierpieniem. Cierpieniem innych ludzi. Czasem kiedy o okrutnych ludziach myślałam, miałam ochotę coś zniszczyć, rozwalić, roztrzaskać. Jednak, po pierwsze, nie miałam czego. W takich miejscach nie ma niczego do roztrzaskania. Tylko łóżko, stół, okno, drzwi. I biel. Tyle bieli… Po drugie: Po co? Co by mi dał wazon w kawałkach na podłodze? Rozlana woda, ostre kawałki szkła? Nic. Nic już nic nie daje, nic nie pomaga. Nawet roztrzaskany wazon. Ból i tak wróci. Zawsze wracał. Tyle tylko, że ja go nie czułam. Nic nie czułam.
- Panno Waters, zapraszam na obiad.- sztywny głos sztywnej kobiety w sztywnym fartuchu wyrwał mnie z zadumy. Zadumy, która trwa nieprzerwanie od… miesiąca? Dwóch? Nie wiedziałam. Nie musiałam.
Wstałam powoli z łóżka. Jak zwykle naciągnęłam na głowę kaptur. Biały. Jak wszystko wokół. Wyszłam na korytarz, był jasny, jak zwykle. Skierowałam swoje kroki w stronę schodów. Szłam mechanicznie, znaną drogą. Weszłam do przestronnej jadalni. Nie musiałam chyba wspominać, że wszystko było tu białe. Cholernie białe. Czułam, że nienawidzę tego koloru. Czułam? To ja czuję? Zabawne. Dla mnie uczucie już nie istniały. Skończyły się. Najpierw przyszły wielką falą, a potem… Zniknęły.
Usiadłam na swoim miejscu. Obok jedynej osoby, która nie wydawała mi się sztywna, jak wszystko wokół.
- Witaj, Nieczuła.- przywitała mnie moim szpitalnym imieniem. Każdy miał jakiś pseudonim, nie chcieliśmy wyjawiać swoich prawdziwych imion. Tak było łatwiej.
- Witaj, Gorzka.- odparłam przysuwając sobie tackę z jedzeniem. Dziewczyna miała taki pseudonim, ze względu na swoje ironiczne poczucie humoru. Zawsze  miała na wargach gorzki uśmiech, kiedy wypowiadała jakieś sarkastyczne uwagi. Nie wiedziałam czemu była w szpitalu. Nigdy mi nie powiedziała.
- Coś się zmieniło od śniadania?- spytała.
Zawsze o to pytała. Czy coś się zmieniło od ostatniego posiłku. A ja zawsze odpowiadałam to samo.
-Niestety, na szczęście nic.
Gorzka uśmiechnęła się gorzko, jak to miała w zwyczaju.
- Powinnyśmy z tym skończyć.- oświadczyła wpatrując się we mnie tymi swoimi czarnymi oczami.
- Z czym?
- Z tym pytaniem. I odpowiedzią. To bez sensu.- wytłumaczyła.
- Aha.
- I jest jeszcze jeden powód.- spojrzała gdzieś w bok, dłubiąc sobie paznokciem w zębach.
- Jaki?- znów spytałam.
- Wychodzisz stąd. I to niedługo. A dokładniej to… Jutro.- spojrzała na mnie wyczekująco.
Wzruszyłam ramionami. Miałam to gdzieś. Jakie ma znaczenie, gdzie będę leżeć i wpatrywać się w okno? Kiedy wrócę do domu, będę tylko musiała sama sobie cos ugotować. Jedyna różnica. No i jeszcze kolor ścian. Ale nic więcej.
- Co to zmieni? Gorzka, ja na zawszę pozostanę Nieczułą.- zmierzyłam ją spojrzeniem.- A ty, kiedy wychodzisz?
- Nie wiem. Naprawdę. Podobno jestem jeszcze zbyt rozchwiana emocjonalnie.- wywróciła oczami.- To przez te napady. Ty nie masz tego problemu.
Fakt, nie miałam. Gorzka za to przynajmniej raz w tygodniu ma nocny sen. Sen, w który widzi coś, czego nie powinna. Coś czego nikt nie powinien oglądać. Na początku budziła swoim nocnym wrzaskiem całe piętro. Teraz przebywa w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu.
- Nie mam, to prawda. I nie będę mieć, przecież nic nie czuję.- rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Wszyscy zjedli, oprócz mnie. Zostałyśmy same w jadalni.
- A ja czuję. I pomyślałam, że… Skoro ty i tak nie czujesz, to… Powiem ci co ja widzę. Co mnie prześladuje. Co mnie męczy. Ty i tak potraktujesz to zwykłym ‘aha’. Mogę ci powiedzieć?
- Możesz.
- Byłam dziewczyną ze zwykłej rodziny. Mieszkałam na Manhattanie. Chodziłam do normalnej szkoły, z normalnymi ludźmi. Żyłam jak wszyscy. A potem przestałam.- urwała.
- Dlaczego?- przyjrzałam jej się.
Nie patrzyła na mnie. Patrzyła w dal.
- Dlatego, że… Poznałam go. Nie chcę mówić jego imienia. Nie chcę pamiętać jego imienia. Nazwijmy go po prostu ‘on’.
Zgodziłam się kiwnięciem głowy.
-On. On był… Nie wiem sama. Czarujący? Nieziemski? Chyba tak mogłabym go wtedy określić. Zakochałam się. Tak, kurwa, zakochałam się! – ostatnie słowa niemal wykrzyczała. Potem zaśmiała się głośno i przeniosła rozedrgane spojrzenie na mnie.
- On był ode mnie starszy. Okazało się, że… Że jest dilerem. A konkretnie dilerem mojego brata. Mojego kochanego starszego brata. Nikogo nie kochałam tak jak brata. Nawet jego. Nawet tego sukinsyna.
Znowu przerwała, próbując zebrać myśli. Znowu patrzyła gdzieś w dal.
- Sam, miał u niego dług. Cholernie duży. A on chciał go zabić. I zrobił to. Przeze mnie.
Po raz kolejny urwała, by z całą wściekłością wbić nóż w stół. Mimo, że ostrze było tępe, bez problemu weszło w pomalowane na biało drewno.
- Zaprosiłam go do domu. Wszedł. Nie było nikogo, oprócz mnie i brata. Najpierw udawał, że nie widział Sama. Poszliśmy do mojego pokoju, spędziliśmy tam noc. Rano obudził mnie krzyk. Krzyk matki. Wyszłam. I zobaczyłam. Sam leżał na wznak na kanapie w salonie. Nie oddychał. Nie żył. Przeze mnie. Przeze mnie!- znowu wrzasnęła.
Dysząc ciężko dokończyła opowieść.
- Czułam wtedy tylko cierpienie, ból i furię. Wzięłam scyzoryk. Matka chciała mnie zatrzymać. Nie udało jej się. Wyszłam z domu. Pamiętam, jak wszystko rozmywało mi się przed oczyma. Jak widziałam tylko ciało Sama. Kierowana wściekłością, doszłam do jego domu. Weszłam. Pamiętam, że krzyknęłam. Żeby gnił w piekle, sukinsyn. I wbiłam. Ostrze scyzoryka weszło, tak miękko, lekko… Zabiłam go, Nieczuła. Zabiłam człowieka. Okazałam się niewiele lepsza od niego.
Wyszeptała ostatnie zdanie, tak cicho, że musiałam, się nachylić, żeby ją usłyszeć.
- Smutne.- podążyłam za jej wzrokiem.
- Tak, smutne. Smutne, ale prawdziwe. – wielka łza spłynęła po jej policzku.
A ja poczułam. Tak, poczułam. Jakby mrowienie w brzuchu. Co to? Głód? Nie, przecież przed chwilą jadłam. Jakieś rozstroje żołądkowe? Nie, to do mnie niepodobne. Dopiero po kilku chwilach uświadomiłam sobie, że to żal. Żal i współczucie. Zaskoczona położyłam dłoń w okolicach żołądka. Gorzka, cały czas płakała.
Siedziałyśmy w milczeniu. Ona cicho płacząc, a ja cicho czując. Zalała mnie fala emocji. Syknęłam, kiedy głowę wypełniły obrazy z tamtego okropnego dnia. Nie wiem kiedy, moje oczy zaczęły szczypać.
- Nieczuła, czy ty…?- dziewczyna z niedowierzaniem patrzyła na mnie wilgotnymi oczami.
- Nie, nie jestem Nieczuła. Nie mogę nią być dłużej. Nie mogę!- zawyłam.
Czułam, jak ból nawraca ze zdwojoną siłą. Czułam. Zapomniałam już jak to jest. Obojętność jest jak narkotyk. Kiedy już ją tracisz… Cierpienie wraca. Uderza. Wtedy kiedy się nie spodziewasz.
Ostatnie co pamiętam, to chłodna posadzka na moim policzku. I ciemność. I jeszcze coś. Dużo tych dwóch uczuć: bólu i cierpienia.
---------------------------------------------------------------------------------------------
I co? I co? I co?

Podoba się? Nie podoba? Zależy mi na opiniach ;D

Kwestie organizacyjne: Postanowiłam zrobić zakładkę do każdego opowiadania. Będą się tam znajdować bohaterowie oraz spis rozdziałów. Zakładka z powyższym opowiadaniem będzie oczywiście nosiła tytuł 'Sweet Pain', a jako że moje drugie opowiadanie nie ma tytułu, zakładka będzie się nazywać po prostu 'L.A. Story'. :D


A i tak w ogóle, to tytuł pochodzi od utworu zespołu KISS ;3 KLIK

Rozdział 10

No to mamy 10 ;D Chciałabym zadedykować go Michelle Rose ;* 
Komentujcie, to nie boli. Nawet z anonima ;)
________________________________________________________________
Całe południe i wczesne popołudnie nie robiliśmy nic, lecząc się z kaca. W między czasie Todd wyszedł, ale obiecał wpaść w najbliższym czasie. Siedzieliśmy właśnie w salonie i oglądaliśmy  jakąś komedię w telewizji, kiedy do domu wparował Axl. Nie miałam pojęcia gdzie się podziewał od wczorajszego wieczora, ale najwyraźniej gniew całkowicie mu przeszedł.
- Ludzie! Napisałem piosenkę!- krzyknął podekscytowany wchodząc.
- Jaką?- zainteresował się Steven.
- No sami oceńcie.
Been hidin' out
And layin' low 
It's nothing new ta me 
Well you can always find a place to go
If you can keep your sanity 
They break down the doors 
And they rape my rights but 
They won't touch me 
They scream and yell 
And fight all night 
You can't tell me
I lose my head 
I close my eyes 
They won't touch me 
'Cause I got somethin'
I been buildin' up inside 
For so fuckin' long 

They're out ta get me 
They won't catch me 
I'm fucking innocent 
They won't break me
Zanucił, a następnie  spojrzał po nas wyczekująco.
- No widzę, że się nieźle wkurwiłeś jak to pisałeś…- Izzy zaśmiał się pod nosem.
Black pacnęła chłopaka w tył głowy.
-Axl, świetna piosenka! Naprawdę dobrze umiesz oddać emocje w słowach i swoim śpiewie.- dziewczyna klasnęła w dłonie.
- Tak zgadzam się. Dobra robota bracie!- uśmiechnęłam się do Rudego.
Reszta pokiwała głowami, a Slash zmarszczył czoło i chwycił za, nieużywaną od początku mieszkania tutaj, gitarę elektryczną. Szybko podłączył kable i zgrał kilka dźwięków.
- Axl, dawaj mi początek jeszcze raz.- rozkazał.
Rose podchodząc do mulata zaśpiewał pierwsze wersy utworu.
- Dobra, stop. Mam pomysł na intro.- mruknął mulat.
Z jego instrumentu wydobyło się kilka ostrzejszych, ale świetnie pasujących do utworu dźwięków. Zagrał kilka razy to samo, a potem dał znać Axl’owi, żeby ten wszedł z wokalem. Kiedy stojąc obok siebie tworzyli wspólnie tą piosenkę, dało się wyczuć jakąś niewidzialną wieź łącząca obu chłopaków. Stałam z Black z otwartymi ustami, i wsłuchiwałam się w riff’y Saula. Nagle do wszystkiego dołączyła linia basów. To Mckagan dołączył swoja gitarę. Kilka chwil i podkład stał się jeszcze wyraźniejszy dzięki gitarze Izzy’ego. Stojąca obok mnie brunetka pisnęła cicho, kiedy Stradlin szarpiąc struny, zakołysał się posyłając jej uśmiech. Steven, też nie próżnował, bo w błyskawicznym tempie rozkładał perkusję. Musiałyśmy w tym celu wyjść z pokoju i podziwiać zespół z korytarza, bo sprzęt Adlera zajmował prawie cały salon. Saul wszedł na kanapę z braku miejsca. Kiedy Steven mógł już zacząć grać, piosenka dobiegła końca.
- Ale jak to!? Też chcę zagrać!- wrzasnął blondyn i kilka razy uderzył w bęben.
Slash zaczął  więc od początku. Tym razem jego riffom towarzyszyły wściekłe dźwięki talerzy. Adler bez problemu ułożył linię perkusji do powstałego utworu. Kiedy ostatnie nuty wybrzmiały, razem z Blue zaczęłyśmy mocno bić brawo i wiwatować. To było naprawdę coś niezwykłego.
- Kurwa, czemu wy jeszcze nie jesteście sławni?- dziewczyna szeroko się uśmiechnęła.
- Wiesz, to w sumie nasza  pierwsza wspólna piosenka.- Slash odłożył gitarę w kąt.
- No właściwie nie pierwsza. Jeszcze w hotelu napisałem pewien tekst… Z myślą o tobie Black. Jeszcze wam go nie pokażę, jest niedokończo…- urwał bo wniebowzięta brunetka pocałowała go prosto w usta.
- Napisałeś dla mnie piosenkę! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!- zarzuciła mu ręce na ramiona i znów pocałowała.
Tym razem czulej, niemal zachłannie. Stradlin na początku zaskoczony, teraz objął dziewczynę i po chwili wyprowadził z pokoju. Usłyszałam tylko jak wchodzą na górę, i zamykają się w sypialni.
- Grubo.- skomentował sytuację Steven siadają na sofie.
- Tak, świetnie to ująłeś. – zaśmiałam się i opadłam obok niego na poduszkę.
- Sometimes it's easy to forget where you're goin'. Sometimes it's harder to leave… Cholera co dalej…?- Axl chodząc po pokoju wciąż podśpiewywał.
- Druga zwrotka?- spytał Duff brzdąkając cicho na basie.
- Ta… Próbuję coś wymyślić dalej… Wezmę wódkę, po niej się lepiej myśli.- mruknął Rudy i wyciągnął butelkę z szafki.
Mamrotał coś jeszcze chwilę popijając, a w końcu wyszedł mruczą coś o ‘świeżym powietrzu dodającym weny’.
- Hallie… Mówiłaś coś wczoraj o pracy… Idziemy się zapytać do tego sklepu z ciuchami?- przypomniał sobie nagle Slash.
- O tak, jasne! Chodźmy! Albo nie, czekaj! Muszę się jakoś ogarnąć!- zawołałam szukając torby. Kiedy w końcu ją znalazłam, chwyciłam za bluzkę z moim ulubionym zespołem: Metalliką. Do tego wybrałam granatowe jeansy i koszulę w kratę. Z wszystkimi ubraniami udałam się do łazienki na piętro. Przechodząc obok drzwi sypialni, nie usłyszałam niczego podejrzanego. Czyżby po prostu poszli spać? Wątpiłam  w to, ale równie mało prawdopodobne było, że po tak krótkiej znajomości poszliby do łóżka. Może po prostu sobie cicho rozmawiają? Tak, zapewne. Znałam już trochę Black, chciała zapewne wszystko z Izzy’m omówić. Z tą myślą zamknęłam się w łazience. Od razu mój umysł przywołał sceny z mycia tego pomieszczenia razem z Saulem. Cholera, może my też powinniśmy sobie coś wyjaśnić? Nie wiedziałam jak nazwać naszą relację, ale zdawało mi się, że to coś więcej niż przyjaźń. Zakochałam się, co do tego nie było wątpliwości. No bo jak inaczej wytłumaczyć gilgotanie w brzuchu czy mimowolny uśmiech na jego widok? To chyba było właśnie to. Zakochanie. Ciekawe, czy Saul też to czuł. Tak, musimy to sobie bez wątpienia w najbliższym czasie wyjaśnić.
W między czasie ubrałam się i nieco odświeżyłam.
- Dobra, jestem gotowa!- krzyknęłam do mulata zbiegając na dół.
Chłopak w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i naciągnął na siebie katanę. Po chwili maszerowaliśmy już ulicą.
- Gdzie ten sklep?- zagadałam.
- Na Sunset. Będziemy iść góra pół godziny.- odparł wkładając dłonie do kieszeni skórzanych spodni.
- Aha. Wpadniemy potem do Roxy?
- Tak, jasne. Mogę pójść potem po chłopaków…- zaczął.
-Nie. Znaczy… Wolałabym bez nich.- uśmiechnęłam się delikatnie.
Chłopak również się wyszczerzył.
- Jasne.
Szliśmy jakiś czas w milczeniu, kiedy nagle z jakiegoś zaułka wyskoczyła kobieta. Miała na sobie bardzo krótką spódniczkę i prześwitujący top. Bez większych ceregieli szarpnęła Slasha za rękę i zaczęła go wciągać w cień, śmiejąc się zalotnie, przygryzając wargę i ocierając się o niego. Chłopak na początku zaskoczony, dopiero po chwili szarpnął się i odsunął.
- Łapska przy sobie, dziwko.- syknął.
Tamta jednak nie zraziła się, bo dość brutalnie odepchnęła mnie na bok, a sama owinęła nogę wokół pasa chłopaka. Saul już nieźle wkurwiony strzepnął pchnął ją mocno na ścianę.
- Posłuchaj mnie uważnie. Wypierdalaj stąd, idź się kurwić gdzie indziej. Nie widzisz, że idę z dziewczyną?! Na taką bezczelność nikogo nie wyrwiesz, cud, że masz za co kupić ubranie! Zresztą te przezroczyste szmaty to nie ubrania! Wypierdalaj stąd dziwko, ale już!- wysyczał jej w twarz.
 Ja aż wzdrygnęłam się. Nie sądziłam, że ten chłopak może tak zareagować. Muszę przyznać, że nieco się jego wybuchu przestraszyłam. Nie spodziewałabym się po nim takich słów do nieznajomej kobiety. Fakt, że do bezczelnej i odrażającej, ale jednak kobiety. A co jeżeli tak kiedyś potraktuje mnie? Może lepiej się z nim tak nie związywać…
- Nic się nie stało…?- pobiegł do mnie i objął.- Zawsze trzeba na nie nakrzyczeć, inaczej się nie odpierdolą.
Po tych słowach uśmiechnął się tak uroczo, że wtuliłam się w jego loki. On wcale taki nie jest. Nawrzucał na tą dziwkę, niezgodnie ze swoją naturą. Odetchnęłam z ulgą. A już myślałam, że mam do czynienia z innym człowiekiem niż myślałam. Z tą myślą cicho się zaśmiałam.
- Co?- odsunął mnie od siebie.
- Nie, nic…- odparłam i po chwili zawahania delikatnie go pocałowałam.
________________________________________________________________
-To tu.- Slash wciągnął mnie w stronę małego sklepu za rękę, której nie puszczał od naszego pocałunku.
Przez cały czas uśmiechał się szeroko, jakby nie dowierzając w szczęście jakie go spotkało. Może on też się zakochał? Może też był taki szczęśliwy jak ja, że zrobiliśmy kolejny krok? Może mu na mnie zależało? Miałam taką nadzieję.
Teraz jednak skupiłam się na czymś innym. Na pracy.  To była moja szansa. Na drzwiach faktycznie było napisane, że poszukują pracownika. Wsunęliśmy się do pomieszczenia. Nie było za dużo klientów, jedynie jakaś kobieta przetrząsała półkę z jeansami.  Pewnie ruszyłam do lady. Zauważyłam, że zanim zdążyłam  dojść, jedna z ekspedientek syknęła coś z nienawiścią do drugiej. Ta druga skuliła się i oddaliła w stronę wieszaków z sukienkami.
- W czym mogę służyć?- zapytała ta pierwsza, zastępując paskudny uśmiech szerokim uśmiechem.
- Ja w sprawie pracy. Mogłabym się zobaczyć z szefem?- spytałam.
Dziewczyna bez słowa obróciła się i znikła na zapleczu, zarzucając tyłkiem i tlenionymi blond włosami.
- Nie podoba mi się ona.- mruknęłam do Slasha.
- No na przyjemną nie wygląda, ale ciałko ma nie najgorsze…- mruknął, a ja zgromiłam go wzrokiem.
- No już, już… Nie denerwuj się.- uśmiechnął się.
Ja tylko westchnęłam i spojrzałam na szefa sklepu, który właśnie się pojawił.
- Pani w sprawie pracy, tak?- zaczął i nie czekając na odpowiedź, kontynuował.- Proszę bardzo o dokumenty.
Podałam mu kilka papierów, które wcześniej zabrałam ze sobą z domu. Facet przeglądał je, a ja miałam okazję się przyjrzeć  jemu.  Na oko miał koło 40 lat. Miał nieco przyprószone siwizną włosy i lekki zarost. Miał obojętny wyraz twarzy, toteż nie mogłam domyślać się jego cech charakteru. W końcu szef z grobową miną oddał mi dokumenty.
- Na okres próbny możesz być.- oświadczył.
Pisnęłam i ścisnęłam Saula za rękę. Tak łatwo mi poszło! Aż nie do wiary! Miałam ochotę skakać z radości.
- Świetnie! Kiedy mogę zacząć?- zapytałam radośnie.
- No więc sytuacja wygląda tak: Jest was czwórka, pracujecie w tych samych godzinach od poniedziałku do soboty. Dwie z was stoją za ladą, a dwie na zapleczu załatwiają papiekowe sprawy, układają dostarczone ubrania i tym podobne. Same dobieracie, kto, gdzie i kiedy stoi. Mnie interesuje tylko efekt. Czy to jasne?- spojrzał na mnie zimno.
Pokiwałam z zapałem głową.
- Możesz zacząć od jutra. Czas parcy od 8:00 do 18:00. Jak chcesz, przedstawię ci pozostałe ekspedientki.- zaproponował.
- Byłoby mi niezmiernie miło.- odparłam uprzejmie.
- Melissa! Chloe! Jasmin! Chodźcie tu. Poznajcie…- zerknął na papiery, które trzymałam w dłoniach.- Poznajcie Hallie.
Blondynka, z którą wcześniej rozmawiałam przy ladzie to była Melissa. Podała mi tylko rękę i uśmiechnęła się pogardliwe. Chloe, okazała się być dziewczyną, która dopiero na zawołanie szefa przyszła z zaplecza. Wyglądały z Melissą bardzo podobnie. Obcisłe ubrania, tlenione włosy, tona makijażu… Jednym słowem plastikowe laseczki. Teraz obie udały się w kierunku lady i zerkając na mnie coś do siebie szeptały. Jeszcze nie zaczęłam pracować, a już mnie obgadują, no pięknie…
- Hej, Hallie.- z zamyślenia wyrwał mnie głos trzeciej z dziewczyn, Jasmin.
- Cześć.- odparłam przyjaźnie.
Dziewczyna wyglądała inaczej niż pozostałe. Miała proste, długie włosy koloru ciemny blond, z nieco ciemniejszymi pasemkami. Miała dość ciemną karnację i ciemne oczy. Wyglądała jednak bardzo naturalnie, szczególnie, kiedy się do mnie szeroko uśmiechnęła.
- Mam nadzieję, że się nam będzie dobrze pracowało. Dotychczas…- spojrzała niepewnie w stronę dwóch tlenionych blondynek.- Raczej nie miałam miłych współpracowniczek.
- Też mam taką nadzieję. A co do nich… Wyglądają na puste lale. Pewnie takie są, nie?- uniosłam brew.
- Tak. I do tego jakie pewne siebie! Ciągle mną pomiatają.- spuściła wzrok.
- Głowa do góry Jasmin. Damy im radę. Nikt nie będzie tobą pomiatał.- wyszczerzyłam się do niej.
Odpowiedziała tym samym. Od razu wiedziałam, że jest bardzo optymistyczna!
- Jasne. Możesz mi mówić Jaz.- rzekła.
-Spoko. Chciałam ci jeszcze przedstawić Slasha.- pokazałam dłonią na mulata.
- Eee… Hej.- Jaz wlepiła wzrok w czubki swoich butów.
Optymistyczna, ale nieśmiała, szczególnie w stosunku do facetów… Coraz bardziej lubiłam tą dziewczynę. Czułam, że będzie nam się dobrze pracowało.
- Cześć, Jasmin.- Saul podał jej rękę.
Ona uścisnęła ją, a następnie mrucząc ciche ‘do jutra’ nerwowo ruszyła na zaplecze.
- Laski się ciebie boją. Oj niedobrze…- z udawanym współczuciem poklepałam Slasha po plecach.
- Nie musza. Mam ciebie.- odgarnął mi włosy z czoła.
- Idziemy?
- Tak.
Wyszliśmy ze sklepu.
- Patrz jak wszystko się układa! Mamy dom, ja znalazłam pracę, wy napisaliście piosenkę… Lepiej być nie może.- westchnęłam.- No i poznałam Jasmin. Sprawia wrażenie naprawdę miłej. Prawda?
- Miłej owszem, ale okropnie nieśmiałej.- skrzywił się.
- Oj nie przesadzaj, ty też taki byłeś na samym początku naszej znajomości.- wywróciłam oczami.
- Fakt, ale…- zaczął, jednak chyba nie znalazł argumentów, bo pokręcił głową i zamilknął.
Szliśmy nie odzywając się. W końcu zorientowałam się, że nie idziemy do The Roxy.
- Gdzie idziemy ?- spytałam marszcząc czoło.
- Do Rainbow… Chciałaś iść do Roxy, wiem, ale tu było bliżej. Aż taka różnica?
- Eh… Tak, aż taka różnica. Idziemy do The Roxy, prowadź.- rozkazałm.
Saul westchnął i zawrócił.
- A czemu ci tak na tym zależy?- spytał.
- Wiesz, bo… Pamiętasz jak ci mówiłam o moich rodzicach?- zaczęłam.
- Mhm.
- Po ich śmierci… Mój brat się załamał. Gadałam z nim w dniu wyjazdu z hotelu. Był tak zrozpaczony… Zaproponowałam mu, żeby przyjechał do  Los Angeles. Do mnie. No i się zgodził. Jako, że nie wiedziałam, gdzie będziemy mieszkać kazałam mu przyjść do Roxy po przyjeździe. Bardzo możliwe, że już przyjechał. W końcu gadałam z nim dwa dni temu rano… Przy dobrej okazji już byłby w LA.- wytłumaczyłam Saulowi w skrócie.
-Rozumiem. W takim razie chodźmy do Roxy.- powiedział i chwytając mnie za rękę przyspieszył.
- A tak w ogóle… To czemu nie chciałaś, bym poszedł po chłopaków?- spytał.
- Ja… Chciałam pogadać… O…- zaczęłam się jąkać.
- O?
-O nas.
- Aha.
- Aha?
- No tak. Ja nie muszę gadać. Ja wiem co z nami… jest.- zatrzymał się i stanął przodem do mnie.
Nasze twarzy zbliżyły się.
- Czyli?- przygryzłam wargę.
- Wiem, że jesteś najlepszą dziewczyną jaką kiedykolwiek spotkałem. Wiem, że po raz pierwszy doświadczam takiego uczucia. I co najważniejsze, wiem co to za uczucie. Ja się kurwa zakochałem. Wiesz? Ja jebany pan Hudson, się zakochałem. I to w tobie mała.- ostatnie słowa szeptał mi do ucha, by następnie skierować moje usta na swoje, chwytając moją twarz w obie dłonie.
Był to zdecydowanie najlepszy pocałunek w moim życiu. Może było ich mało, ale ten był zdecydowanie najlepszy. Staliśmy tam i nasycaliśmy się swoją obecnością. Ja rozkoszowałam się jego zapachem i czułam jak na myśl o słowach, które przed chwilą wypowiedział, robi mi się ciepło na sercu. Pomyślałam, że ten dzień mogę zaliczyć do najbardziej udanych dni w mojej marnej egzystencji. Z bólem oderwaliśmy się od siebie. Oparci czołami patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy. Dzięki naszym włosom mieliśmy zapewnioną prywatność. Ludzie z zewnątrz widzieli pewnie tylko puchatą kulką z dwoma wystającymi ciałami.
- Jesteś boski wiesz?- mruknęłam.
- Oczywiście, że wiem. Ale przy tobie i tak jestem nikim.- zachichotał.
Odsunęliśmy się od siebie i splatając palce ruszyliśmy do baru, który był już w zasięgu mojego wzroku. Stwierdziłam, że jak znajdę Seana to mój fart dzisiaj powinien przejść do historii.
I widać tak miało się stać, bo od razu po wejściu do klubu, ujrzałam przy barze znaną mi burzę jasnych włosów.
- Sean!- zawołałam.
Chłopak odwrócił się.
- Siostra!- a po chwili skrzywił się.- To ty mi zajebałaś koszulkę Metalliki!
Zaśmiałam się głośno i rzuciłam się bratu na szyję. Usłyszałam, że również chichocze i mnie obejmuje.
- No nie będę taki. Stęskniłem się Hal.- mruknął.
- Ja też. Chodźmy do domu. Przedstawię ci moich przyjaciół.
________________________________________________________________

Rzadko się to zdarza, ale jestem z tego rozdziału cholernie zadowolona XD Ach ta skromność… No nic sami oceńcie ;p
UWAGA! 
Wpadł mi do głowy ostatnio pewien pomysł… Znaczy pomysł na opowiadanie. Zapisałam to,  wydaje mi się, że coś z tego może wyjść. Jest związany z Gunsami, ale tak jakby… Nie od początku XD Chcielibyście, żebym opublikowała go tu jako drugie opowiadanie? Myślę, że uda mi się pisać dwa naraz… Proszę piszcie w komentarzach co o tym myślicie. Wasza opinia jest dla mnie naprawdę ważna :_: 
PS Dodałam już do bohaterów postać Jasmin, możecie zajrzeć do zakładki ;D


12/23/2013

Dodatek Świąteczny

Od razu mówię, że rozdział jest kompletnie NIE ZWIĄZANY z opowiadaniem. Napisałam go dla was z okazji nadchodzących świąt :D Mam nadzieję, że wam się spodoba ;3

_______________________________________________________________
Przez burzę swoich włosów nie zauważyłem na początku, że coś jest nie tak. Że nie jestem w Los Angeles. Wstałem powoli z kanapy, odgarnął loki. I stanąłem jak wryty.
- Gdzie ja kurwa jestem!?
- W Polsce, Salsh.- dopiero teraz zauważyłem postać w siedzącą w fotelu.
Postać miała czerwony strój. Na głowie nałożona była czapka z pomponem. Miała również  bujną śnieżnobiałą brodę. Była też dość gruba, sądząc po opinającym się na brzuchu materiale.
- Ty jesteś…?- byłem coraz bardziej skołowany.
- Jestem Świętym Mikołajem! Nigdy nie obchodziłeś Świąt Bożego Narodzenia?!- oburzył się Święty.
-Obchodziłem, ale… Ale Mikołaj nie istnieje. Zresztą mniejsza o Mikołaja. Czemu ja kurwa jestem w Polsce?- skrzyżowałem  ramiona na piersi.
- Co roku biorę kogoś, kto nieodpowiednio celebruje święta i umieszczam go na jeden wieczór w jakimś domu, gdzie Boże Narodzenie jest pięknie obchodzone. Już  w zeszłym roku patrzyłem, jak cały wieczór przeleżałeś na kanapie pijąc whiskey. Teraz trafiłeś do polskiej rodziny, która nauczy cię tego i owego.  Nie martw się, oni będą postrzegać cię jako jednego z rodziny. Będę po ciebie koło północy, wtedy wrócisz do Ameryki. – wytłumaczył Mikołaj, i po prostu znikł.
- Ale!- chciałem go zatrzymać.
Może ja wcale nie chcę tu być? Może wolę pić alkohol na sofie w Hellhouse? Zdenerwowałem się. Teraz już wiedziałem jak paskudnie czuje się Steven, kiedy nikt nie liczy się  z jego zdaniem. Po chwili jednak uznałem, że może warto spróbować.
Rozejrzałem się po pokoju. Był to niewątpliwie salon. Bardzo przytulny: stała tam obita w jasny materiał kanapa, wzdłuż jednej ze ścian ustawiony był regał z książkami, na podłodze leżał puchaty dywan, a w rogu świeciła się choinka. Jako, że   pierwszy raz w życiu widziałem świątecznie wystrojone drzewko, podszedłem i zacząłem  podziwiać szklane i słomiane ozdoby. Przyglądałem się właśnie aniołkowi, o misternie zdobionych skrzydłach, kiedy usłyszał kroki w pokoju.
- Wujek Saul!- mała dziewczynka rzuciła mi się na szyję. Objąłem ją niepewnie, i po chwili postawiłem na podłodze, śmiejąc się. Dziewczynka miała falowane rude włosy i dużo piegów. Wyglądała naprawdę przeuroczo.
- Cześć…-  nie wiedziałem jak ma na imię, ale jakimś magicznym sposobem imię samo pojawiło się w moim mózgu.- Cześć Karolcia!
Po tych słowach, zorientowałem się, że biegle mówię po Polsku. Nie miałem żadnych problemów z akcentem. Mikołaj ma chyba jednak dużą moc…
 Nie zastanawiałem się nad tym dłużej, bo Karolcia pociągnęła mnie za rękę.
- Chodź! Pomożemy mamie.
Weszliśmy  do niewielkiej kuchni. Przy blacie, kołysząc się w rytm jakiejś świątecznej piosenki, stała kobieta. Miała tak samo rude włosy jak córka, ale związane w zgrabnego koczka. Kiedy się odwróciła przodem do mnie, zauważyłem,  że ma prześliczny uśmiech i zielone oczy.
- Cześć braciszku!- pocałowała mnie w policzek.
Aha, pomyślałem, zostałem na jeden dzień bratem jakiejś polskiej kobiety. Zapowiadało się ciekawie.
- Mamuś, w czym mamy ci pomóc?- zawołała Karolinka skacząc jak szalona po pomieszczeniu.
- Ty kochanie możesz pozalepiać pierogi. Zobacz, trzeba po prostu ścisnąć palcami brzegi ze sobą… O tak, właśnie tak…- kobieta tłumaczyła córce.
- A ja co mam zrobić Edytko?- zapytałem się, sam się dziwiąc, że znam imię swojej ‘siostry’.
- Ty… Możesz robić… Już wiem!- podała mi  jakieś dziwne warzywo (?) o czerwono filetowej barwie.
- Yyy… Co z tym?- zapytałem się.
Znałem ich imiona, ale nazwy produktów już nie! W życiu nie widziałem czegoś takiego. U mnie na święta jedli mięso, a nie jakieś bordowe bulwy.
- To jest burak! Musisz go obrać i pokroić. Zrobimy z niego barszcz.- zaśmiała się cicho.
- Barszcz… Barszcz!- wybuchłem niepochowanym śmiechem.
Nigdy w życiu nie słyszałem śmieszniejszego słowa. Co zabawniejsze, umiałem to wymówić! Mój  zmodyfikowany mikołajowymi mocami język, nie miał problemów z ‘szcz’. Mimo tego zaśmiewałem się do rozpuku, przez dobre dziesięć minut. Nie sądziłem, że jedno słowo, tak go rozweseli.
- Nie lubisz barszczu, wujku?- Karolcia jakby posmutniała.
- Nie, no coś ty mała! Uwielbiam barszcz!- zawołałem  wciąż chichocząc.
Dziewczynka dziwnie na mnie spojrzała, a następnie wróciła do lepienia pierogów. Swoją drogą słowo ‘pierogi’ również mulata bawiło.
Przez dłuższą chwile pracowaliśmy w milczeniu. Z piekarnika rozchodził się boski zapach, a w tle z radia leciał właśnie Queen.
- Hmm… Co tak pachnie?- do pomieszczenia wszedł zaspany mężczyzna. Miał potargane ciemne włosy i mile wyglądający uśmiech.
- Tata!- Karolcia podbiegła do niego i mocno go wyściskała.
- Cześć.-tym razem to ja pierwszy się przywitałem, kiedy mężczyzna już uścisnął córkę.
- No, siema stary. Widzę, że od rana się rwiesz do roboty, nie podobne do ciebie!- zaśmiał się.
- Fakt. Dzisiaj jednak udzieliła mi się świąteczna atmosfera.- odrzekłem wesoło.
Darek (jego imię również jakimś magicznym sposobem znalazło się w moim umyśle) podszedł do Edyty i cmoknął ją na przywitanie.
- Witaj, kochanie. Może ja też pomogę?- zapytał.
- Oczywiście, że możesz. Trafiła ci się jednak najgorsza rola, bo wstałeś ostatni. Musisz iść rozłożyć i wymyć stół, zmienić poduszki na krzesłach, wyjąć i uprasowań biały obrus, a na koniec nakryć do stołu.- oznajmiła kobieta z uśmiechem.
Na widok skrzywionej miny Darka, zaśmialiśmy się. Po chwili wyszedł on z pomieszczenia z urażoną miną.
- Ciasto skończone! Biorę się z makiełki…- powiedziała do siebie Edyta.
- Makiełki!? Boże…- po raz kolejny rozbawiło mnie jakieś słowo.
- Nie pasuje ci?- spojrzała na mnie.
- Pasuje! Ale… To takie śmieszne słowo!- zaśmiałem się.
Kobieta uniosła brew.
-Czy ty się na pewno dobrze czujesz?
- Tak, jak najbardziej.- uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
Następnie podałem jej miskę z pokrojonym burakiem. Wywróciła oczami i wzięła ode mnie naczynie.
- Zetrzyj teraz marchewkę. Zrobimy rybę po grecku.- poleciła mi podając tarkę.
Nigdy w życiu nie używałem tego narzędzia. Na początku położyłem je poziomo i tarłem marchewką od środka. Widząc jednak rozbawione spojrzenia Karolci, ustawiłem tarkę pionowo i zacząłem ucierać od zewnętrznej strony. Faktycznie, tak jest o wiele wygodniej! Po starciu warzywa dostałem zadanie, polegające na wypatroszeniu karpia. Kiedy tylko to usłyszałem, mój zapał do pracy nieco osłabł. Nigdy tego nie robiłem, a wydawało się dość trudne. Mimo to podjąłem się zadania. Stanąłem nad zlewem z nożem w dłoni, patrząc na martwą już rybę. Przejechałem czubkiem ostrza po brzuchu zwierzęcia. Zrobiłem to chyba jednak zbyt gwałtownie, bo wnętrzności karpia rozprysły się na moją koszulę.
- Jasna cholera!- zakląłem.
Edyta odwróciła się do mnie i tym razem ona wybuchła śmiechem.
- Karolinka lepiej sobie z nożem radzi!- zawołała.
Dziewczynka wyprężyła się dumnie.
- Daj wujku, zrobię to za ciebie.
- Nie tym razem. Ja sobie poradzę.- rzekłem hardo i z powrotem pochyliłem się nad rybą.
Tym razem nóż powoli przeciął skórę w nierozciętej jeszcze części. Z powstałej szczeliny wyciągnąłem wszystkie elementy nie wyglądające na zjadliwe. Po tym zabiegu dumny pokazałem moją pracę Edycie.
- No nieźle, nieźle. Teraz odetnij ogon, głowę, płetwy i oczyść wszystko z łusek.- poleciła.
Z tymi zadaniami uporałem się już nieco szybciej i sprawniej. Po chwili zakrywałem rybne filety marchewkową potrawką, by za chwilę włożyć całość do piekarnika.
- Gratuluję bracie. Twoje pierwsze w całości zrobione danie.- z uznaniem pokiwała mi głową moja ‘siostra’. – Teraz masz chwilę wolnego przed przyjściem gości.
Wyszedłem z kuchni, i zdałem sobie sprawę, jak bardzo mnie to wszystko zmęczyło. Palce miałem odrętwiałe. Osunąłem się na kanapę w salonie, i patrzyłem na poczynania mojego ‘szwagra’. Usiłował on bowiem idealnie równiutko położyć obrus. Co chwilę  mierzył zwisający materiał, i poprawiał.
- Nikt nie zauważy.- mruknąłem cicho, kiedy mężczyzna wściekł się na jakiś pomiar.
- Tak myślisz?- uniósł wzrok.
- Wydaję mi się, że nie chodzi w tym wszystkim o wystrój, ale o atmosferę. Nie jestem babą, nie znam się na takich rzeczach, ale… Tak mi się po prostu zdaje.- oświadczyłem w zadumie.
- Masz rację.- przytaknął i zostawił miarkę. Wyszedł na chwilę, by zaraz przyjść ze stertą talerzy. Wstałem i pomogłem mu wszystko rozstawić. Po kilku minutach wszystko było gotowe. Usiedliśmy na sofie.
- A ty masz zamiar wystąpić na wigilii z flakami na ubraniu?- Darek zapytał mnie z uśmiechem.
- Boże zupełnie o tym zapomniałem! Pożyczysz mi koszulę?- zerwałem się z kanapy.
- Jasne. Pierwsza szuflada od okna w sypialni. Wybierz sobie jedną.- mruknął poprawiając krawat.
Wbiegłem do sypialni i odnalazłem odpowiednie miejsce. Po kilku minutach wybrałem białą, zwykłą koszulę i szybko przebrałem się w łazience. Wyszedłem w idealnym momencie, bo akurat zaczęli schodzić się goście. Mimo, że widziałem ich pierwszy raz na oczy, znałem ich imiona i role w rodzinie. Sprawiali wrażenie bardzo miłych  i ciepłych ludzi.
Zasiedliśmy do posiłku. Muszę przyznać, że była to jedna z najprzyjemniejszych kolacji w moim życiu. Wszędzie tyle uśmiechu i uprzejmości. Po prostu miło się tam było.
Kiedy zjedliśmy jedzenie, przyszedł czas na kolędy. Tak jak w przypadku imion, ich tekst pojawił się w mojej głowie. Oprócz śpiewania, przypadła mi rola grajka. Nie wiadomo skąd, ktoś wytrzasnął gitarę. Piękny model klasyka. Miał boskie brzmienie, toteż podkład do kolęd wyszedł mi świetnie.
Na koniec tego cudownego wieczoru odpakowywaliśmy prezenty. Nie wiem jak się tam znalazły, ale mogę przysiąc, że widziałem w oknie Mikołaja, który mruga do mnie i pokazuje kciuk w górę.
Muszę przyznać, że Mikołaj się postarał. Dostałem komplet kostek do gitary i dwie butelki Danielsa. Oprócz tego otrzymałem kilka płyt, które od dawna chciałem sobie kupić. Dziwne było to wszystko, zważywszy na to, że dla tych ludzi tak w rzeczywistości nie istnieję. Zrobiło mi się smutno, przecież niedługo będę musiał odejść od tej wspaniałej rodziny.
Dochodziła już północ, więc wszyscy goście poszli. Po kilkunastu minutach Edyta i Darek oraz Karolcia również udali się do łóżek, życząc mi wcześniej dobrej nocy. Ja pożegnałem się, wiedząc, że nie zobaczę ich już nigdy. Niemal natychmiast po ich wyjściu zjawił się Mikołaj.
- Dobrze się spisałeś.- powiedział z uśmiechem.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo nagle Święty rozmył się, a przed oczami zobaczyłem Hellhouse.
______________________________________________________________

A i tak w ogóle to... WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! ;*