7/16/2014

Rozdział 25


Dobra, sytuacja jest taka, że do dzisiejszego wieczora mam gówniany Internet na działce. Moja kochana mama pozwoliła mi zrobić ze swojego telefonu przenośny router :’)
Spięłam się i napisałam poniższe coś. Wczoraj też się pojawił rozdział, ale chuj z tym. Combo, bitches.
Nie informuję o tym, bo robiłabym to dwie godziny z tym Internetem.
Zapraszam:
---------------
- Moje plecy…
- Kurwa, niech ktoś zasłoni słońce, za gorąco tu!
- Wypieprzaj z tymi nogami!
- Gdzie… Gdzie moja wódka?
- Wódka powiadasz? Tego nie wiem. Wiem, gdzie jest butelka.
- Kurwa!
Słowotok siódemki ludzi podziałał na mnie jak zimny kubeł z wodą. Chyba wszyscy się przed chwilą obudzili. Oprócz kierowcy, rzecz jasna. Nie miałam ochoty otwierać oczu, mimo, że było mi okropnie niewygodnie. Głowę miałam chyba na ramieniu Slasha. Chyba. Mruknęłam sennie kiedy ktoś kopnął mnie w nogę.
- Wybacz Hallie… - usłyszałam.
- Nic się nie stało.- odparłam, wciąż spod zamkniętych powiek.
- Hal, gdzie moja wódka?- Duff jak tylko usłyszał, że nie śpię, będzie mi chciał wcisnąć, że wypiłam mu alkohol? O nie, nie ma tak.
- Widziałam jak…- rozejrzałam się, wreszcie otwierając oczy i utkwiłam zadziorne spojrzenie w Adlerze.- Steven ją pił.
- Ty mały, obrośnięty gównem gnoju! Wyrwę ci te kłaki!- McKagan z przechylił się z przedniego fotela i próbował dosięgnąć siedzącego po mojej lewej Stevena. Zaśmiałam się patrząc jak wysoki blondyn próbuje walnąć niższego. Po chwili chyba doszli do porozumienia, ale sądząc po ich minach, żaden z nich nie był zadowolony. Obejrzałam się w prawo, i z zaskoczeniem stwierdziłam, że spałam oparta o Izzy’ego. Po jego drugiej stronie drzemała Black. Saul prowadził, a w bagażniku Axl wraz z Jaz właśnie się przebudzali. Doszło do niemałej roszady w zajmowanych miejscach. Jak oni to zrobili, że się nie obudziłam?
- Za ile będziemy?- dobiegł nas z tyłu głos Rose’a.
- Godzinka. Potem będzie gorzej. Z San Francisco do Seatle będziemy jechać dwa dni.- odpowiedział Saul.
Zadowoleni, że za niedługo podróż dobiegnie końca, umilkliśmy. Z radia leniwie sączyły się dźwięki jakiś hipisowskich przebojów. Na moje ucho śpiewała Stevie Nicks. Wybijałam rytm na kolanie i gapiłam się przez okno. Wjeżdżaliśmy powoli w teren zabudowany, wcześniej jechaliśmy nieutwardzoną szosą wśród pól i ubogiej, kalifornijskiej roślinności. Pierwsze domy były jak urwane z filmu, z malowanego na jasny błękit drewna, otoczone rozległymi pastwiskami z owcami lub bydłem jedzącym skąpą i  żółtawą trawę. Otworzyliśmy okna, i rozkoszowaliśmy się wiatrem i słońcem. Pomyślałam, że kiedy dwa tygodnie spędzę w podróży, nie będą mnie już tak zachwycały widoki i rozwiane włosy. Na razie jednak cieszyłam się chwila i skupiłam się na tym, że jestem tu i teraz, razem z pokręconą, przybraną rodzinką, i kalifornijskimi promieniami słońca.
- Wjechaliśmy. Gdzie teraz? Duff, mapa.- ciszę przerwał Saul.
McKagan wyciągnął ze schowka zmiętą książeczkę. Otworzył na jednej ze stron i wpatrywał się w nią prze kilka minut. W końcu Stradlin zerknął mu przez ramię.
- Idioto, to jest mapa całych Stanów. Jak chcesz tu znaleźć drogę pod konkretny klub w San Francisco?- spytał z irytacją.
- Chciałem sprawdzić coś innego- odburknął Duff.
Zaczął szukać odpowiedniej strony, ale zajmowało mu to tyle, że sama wyrwałam mu mapę. Zajrzałam do spisu treści i natychmiast udało mi się znaleźć dokładny plan miasta. Złapałam za kartkę z adresem, jaką podał mi mulat i zaczęłam wodzić palcem po kartce szukając ulicy, przy której mieściła się sala, gdzie Gunsi mieli wieczorem grać koncert. Zlokalizowałam ją i bezbłędnie doprowadziłam nas na miejsce. Spojrzałam z wyższością na McKagana.
- Jutro siedzę z przodu, ty się nie nadajesz.- zaśmiałam się kpiąco.
Chłopak zrobił obrażoną minę i wysiadł z auta. Cała reszta podążyła za jego przykładem. Wysypaliśmy się z gorącego vana na duszne ulice miasta. Przynajmniej był lekki wiatr. Axl ruszył ku wejściu do klubu. Chłopcy tuż za nim, a my, damska część wyprawy, na końcu. Klub był mniejszy od dobrze znanego mi The Roxy. W środku było pełno neonów, a na ścianach wisiały płyty winylowe. Stoliki wraz z kanapami były po bokach, na środku scena, a przed nią wolne miejsce, żeby stanąć, posłuchać, potańczyć. Ogólnie wrażenie zrobiło na mnie to wszystko całkiem dobre. Było cicho i spokojnie, ale to akurat pewnie z powodu takiej, a nie innej pory dnia. W rogu siedział tylko jeden facet, ale kompletnie nie zwracał na nas uwagi. Zauważyłam, że obsługa raczej się nie różni od tej w Los Angeles, bo stanowiły ją roznegliżowane kelnerki. Chodziły po sali, wycierały stoły i tak dalej. Rose nawet spokojnie toczył rozmowę z właścicielem, który zjawił się zawołany przez barmana. Gość był ubrany w koszulę w kwiaty i błękitne szorty. Na nogach miał skórzane mokasyny, a z twarzy nie schodził mu uśmiech. Mimo tego coś mnie w nim odpychało. Może dlatego, że kiedy bardzo młoda dziewczyna w stroju kelnerki przeszła obok niego, klepnął ją w pośladek i głośno zarechotał?
- Czyli wchodzimy o dziewiątej?- Axl przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę.
- Ta, dokładnie. Tu scena, tam wejście za kulisy.- facet machnął ręką.
- Okej.- odparł krótko Rudy nie siląc się na podziękowania.
Potem bez słowa wyszedł z baru. Chcąc nie chcąc poszliśmy za nim. Okazało się, że zamierzał  cały sprzęt przenieść natychmiast za scenę.
- Ja to bym się najpierw czegoś napił…- zajęczał Adler.
- Popieram.- odezwała się niespodziewanie Jasmin.
No i to podziałało. Rose zatrzymał się w pół ruchu, spojrzał ostrożnie po blondynce, potem lekko się uśmiechnął.
- Jasne, po takiej podróży trzeba. Chodźcie, znajdziemy jakieś miejsce.- powiedział i złapał Jaz pod ramię.
Uniosłam kącik ust do góry patrząc jak razem maszerują chodnikiem. Ale jednocześnie na nowo zrobiło mi się żal Seana. Kiedy wrócimy, zostanie nam wspólnych tylko kilka dni, potem on wyjeżdża na studia. Pozostawało mi mieć tylko nadzieję, że wszystko mu się ułoży. Nie chciał jechać z nami w trasę oczywiście ze względu na Jasmin. Kto by chciał oglądać, jak osoba, którą się kocha, obściskuje się z kim innym?
Było naprawdę bardzo gorąco, więc długo nie trudziliśmy się znalezieniem ustronnego pubu, tylko za najbliższym zakrętem weszliśmy w pierwsze lepsze drzwi, wokół których reklamy miały w sobie wzmianki o whiskey. Zajęliśmy duży stolik i wzięliśmy po Jimie Beanie z lodem. Mój chłopak bardzo ubolewał, że nie był to Daniels, ale stłumiłam jego narzekania szybkim pocałunkiem. Na Jacka nie mogliśmy sobie pozwolić z jednej, prostej przyczyny- nie było nas na niego stać.
Atmosfera była pozytywna, jak na okoliczności przystało. Wszyscy byli podekscytowani koncertem, jaki miał odbyć się już za kilka godzin. Pierwszy występ poza Sunset to było niewątpliwe osiągnięcie. Wszystkich ciekawiło jak to się potoczy i jak publika przyjmie zespół. Przetoczyliśmy na ten temat godzinna debatę, ale w końcu stanęło na tym, że: ‘pożyjemy, zobaczymy’, czyli postanowiliśmy poczekać i przekonać się na własnej skórze.
Do vana dotarliśmy z powrotem dwie godziny przed wejściem Gunsów na scenę. Chłopcy zajęli się sprzętem, a ja wraz z Black i Jasmin poszłyśmy na dalszą część opijania. Drinki dotarły natychmiast, bo ruch wciąż był nikły. Za godzinę dopiero powinno się zacząć zagęszczać.
- Jednak nie to co w Los Angeles.- Blue skrzywiła się mieszając słomką w szklance.
- Żebyś wiedziała. Wody więcej od wódki.- zgodziłam się.
Dopiłam jednak napój i z westchnieniem odmówiłam kelnerce na  propozycję przyniesienia następnego. Posiedziałyśmy jeszcze chwilę patrząc jak Steven próbuje samodzielnie ustawić perkusje, a Slash zaśmiewa się z niego do rozpuku. W sumie mnie też to bawiło, gdyż Adler kiedy ustawiał bęben, nie zauważył, kiedy oderwał się drugi i zaczął toczyć wzdłuż sceny. Kiedy to zobaczył rzucił się jak długi na ziemie, ale i tak nie udało mu się uchronić instrumentu przed upadkiem.
- Nie!- krzyknął zrozpaczony.
Podeszłam i chwyciłam bęben. Nic mu się nie stało.
- Adler, nie dramatyzuj.- zachichotałam i z pomocą blondyna wdrapałam się na scenę. Podeszłam do Saula i pocałowałam go. Tak jakoś, poczułam, że musze dodać mu otuchy przed ważnym wydarzeniem. Chłopak odwzajemnił gest.
- Ekhem, stoicie na scenie, wiecie?- Stradlin zjawił się nie wiadomo skąd.
- I co z tego?- wymruczałam.
- Właśnie, co?- Black stanęła obok i wpiła się w usta bruneta.
W tym momencie nieliczni goście mogli podziwiać dwie całujące się na podwyższeniu pary. Ale i tak nikt nie zwracał na nas uwagi, a scena nie była podświetlona. Kątem oka zauważyłam, że Axl zerka to na nas, to na Jasmin. Ona tylko zaśmiała się krótko i obdarzyła chłopaka szybkim cmoknięciem w policzek. Rose rozpromienił się.
W końcu zostawiłam Slasha w spokoju i usiadłam z boku, by usłyszeć szybką próbę. Zagrali parę rozgrzewających melodii. Rzuciłam okiem na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Ludzi zrobiło się o wiele więcej, siadali, niektórzy zaciekawieni podchodzili bliżej chłopców. Zeszłam na parkiet i zajęłam dobre miejsce. Zobaczyłam jak zza drzwi do zaplecza wychyla głowę szef. Za nim stała rumiana dziewczyna. Oddychała ciężko. Facet pokazał kciuk do góry w stronę Gunsów i tyle go widziałam. Ale zespołowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
- Hey, San Francisco! Jesteśmy Guns N’ Roses i zamierzamy skopać wam dupy!- Axl rozłożył szeroko ramiona. Rozległo się ciche klaskanie.
A potem szybkie i ostre intro. ‘Welcome To The Jungle’ wypełniło klub, a spojrzenia kilku osób, którzy na początku nie byli zainteresowani, zwróciły się w stronę sceny. Chłopcy grali fantastycznie. Po wściekłej dżungli przyszedł czas na ‘Anything Goes’, ‘Mr. Brownstone’ i ‘You’re Crazy’.  Potem Rose uciszył publikę, która zaczęła robić zaskakująco dużo hałasu.
- Wiecie, tacy z nas fajni faceci, że znaleźliśmy już panie naszych serc. Znaczy  w większości. Te dwa blondasy do wzięcia.- Rudzielec wskazał wiadomo kogo- Chcielibyśmy wraz z Izzy’m i Slashem zagrać ten utwór od serca, specjalnie dla trzech kobietek, które stoją wśród was, a które nigdy nie zostaną przez nas zapomniane.
Wzruszyłam się. Po prostu poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Taki gest, taki spontaniczny… A ile daje radości. Wszystkie trzy stałyśmy jak sparaliżowane. Czułam się jak w niebie. Zaczęli grać. Wstęp, genialny, grał Salsh. Patrzył się na mnie. Potem przechylił się i wyciągnął rękę. Złapałam ją, a on przyciągnął mnie bliżej i pocałował. Tłum zaklaskał. Opadłam ponownie na ziemie, nie mogąc złapać tchu z emocji. Zaśmiałam się w duchu, kiedy jakaś dziewczyna posłała mi mordercze i zazdrosne spojrzenie. Izzy uśmiechnął się do Black i przybił z nią ze sceny piątkę. Nie zauważyłam, że Jaz stoi jak zaczarowana i gapi się na Axla, który ani na moment nie przestawał jej patrzeć w oczy.
- Oh, my sweet child!- wykrzyczał pomiędzy zwrotką i refrenem. Potem pochylił się, ujął dłoń blondynki i pocałował ją z czułością. Widziałam, jak wielkie jak grochy łzy spływają po upudrowanych policzkach dziewczyny. Tym razem chyba kilkanaście lasek rzuciło Jasmin nienawistne spojrzenie. Ona nie zwracając na nie uwagi spojrzała na mnie.
- Ja… Ja go kocham.- wydukała, ni z tego, ni z owego.
- On ciebie też.- odparłam i przytuliłam ja mocno do siebie.
Kiedy ‘Sweet Child O’ Mine’ dobiegło końca, Gunsi zapowiedzieli album, który miał pojawić się już we wrześniu. Potem przypieczętowali to ‘Out Ta Get Me’. Kiedy publika domagała się więcej, Gunsi na bis zapuścili ‘Paradise City’. Potem podziękowali i zeszli ze sceny. W podskokach pobiegłam na zaplecze i zaczęłam gratulować udanego występu.
---------------
Kiedy pulchna kobieta o rumianych policzkach zaczęła szybkim krokiem iść w naszym kierunku, wydaliśmy z siebie grupowy jęk. Byliśmy lepcy od brudu i potu,a co najgorsze, nie koniecznie swojego. Poza tym burczenie w brzuchach towarzyszyło nam od kilku dobrych godzin. A teraz mieliśmy jeszcze znosić przytulanie i tarmoszenie policzków? O nie. Na całe szczęście, kobieta rzuciła się tylko na Duffa.
- Synku kochany! Jak wyrosłeś! Ale chudy jesteś jak szczapa! No chodź, chodź do mnie, niech cię wyściskam!- krzyczała, a wysoki blondyn przywdział na twarz delikatny, aczkolwiek wymuszony uśmiech. Mimo koszmarnej formy, nasza siódemka, co do jednego, z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem.
Kiedy McKagan został już obcałowany, tak, że jego policzki zrobiły się czerwone od szminki, zostaliśmy wprowadzeni do małego salonu. Na stole czekała kolacja, a nam na jej widok zalśniły oczy. Postanowiłam jednak wykazać większą uprzejmość niż moi towarzysze, którzy rzucili się na jedzenie i serdecznie spojrzałam na mamę Duffa.
- Pani McKagan, bardzo nam miło, że pani tak o nas pomyślała. Jesteśmy bardzo wdzięczni. Prawda?- kopnęłam Slasha w nogę.
- Tak, tak! Przepyszne naleśniki, psze pani!- Hudson o mało się nie opluł.
Westchnęłam.
- Oh, dziecinko, to żaden problem. Cieszę się, że wreszcie mam jakiś gości! Wszystkie dzieci wyruszyły w świat, a mąż… Męża chwilowo nie ma.- kobieta spuściła wzrok.
- W każdym razie dziękujemy. Ma pani piękny dom.- postanowiłam zmienić temat. Poniekąd była to prawda, bowiem pokój dzienny był urządzony skromnie, ale w stonowanych, przyjemnych dla oka barwach.
- Oh, kochanie, nie słódź mi tak! Zjedz lepiej coś ciepłego, na pewno jesteś głodna.- uśmiechnęła się.
Podziękowałam jej skinieniem głowy i z zadowoleniem zasiadłam na krześle. Nałożyłam sobie na talerz wielką furę naleśników i pożarłam ją wycierając do czysta talerz z syropu klonowego. Danie było wyśmienite. Saul nie przesadzał.
- Pokoje na górze są do waszej dyspozycji. Są małe, ale jest ich sporo. Żadne z moich dzieci nie chciało dzielić z innym pokoju!- pani McKagan zaśmiała się i cmoknęła zażenowanego Duffa.
Po raz kolejny podziękowałam jej za szczodrość i wszyscy weszliśmy po schodach na wyższe piętro. Rzeczywiście, drzwi było sporo. Zaciągnęłam Slasha do jednych z nich. Należał ewidentnie do któregoś z braci Duffa, gdyż ściany obklejone były zdjęciami samochodów i fragmentami komiksów, a na półkach stało pełno figurek.
- Patrz, Batman!- mulat zachichotał jak dziecko.
- Idę się myć.- zignorowałam go.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam z pokoju. Przeszłam korytarzem, aż natrafiłam na wysokiego blondyna. Stał w progu pokoiku i z nieobecnym wyrazem twarzy patrzył się na pomieszczenie. Zajrzałam mu  przez ramię. Wszędzie wisiały plakaty zespołów punkowych, a na szafkach piętrzyły się opakowania od płyt winylowych. Chłopak podszedł do nich.
- Dawał mi je taki jeden bibliotekarz. Lubiłem gościa. Miałem kupę zajebistych albumów za darmo.- uniósł opakowanie z logiem Misfits.
- Bardzo fajny pokój. Domyślam się, że…- zagryzam wargę- …wiążesz a nim wiele wspomnień.
Pokiwał powoli głową, wodząc wzrokiem po ścianach. Przeszedł do wysłużonego biurka, potem stanął przy oknie. Wskazał na coś palcem.
- Tym drzewem schodziłem w dół, kiedy wymykałem się na próby mojego zespołu.- oznajmił.
- Nie przeczę, że sprawa faktycznie była ogromnej wagi.- wyszczerzyłam się.
Blondyn się zaśmiał i w końcu spojrzał na mnie. Zauważył, że mam w dłoni ręcznik.
- Oh, wybacz, pewnie szukasz łazienki. Naprzeciwko. Siostry zawsze mi tego zazdrościły, bo rano wygrywałem wyścigi do kibla.
Podziękowałam mu skinieniem głowy i ruszyłam we wskazanym kierunku. Pod prysznicem zmyłam z siebie wszystko co zgromadziło się na moim ciele od wyjazdu z San Francisco.  Potem wróciłam do pokoju, gdzie na łóżku Slash zapadł już w sen. Opadłam obok niego, a oczy natychmiast mi się zamknęły.
---------------
Koncert, jaki zagrali w Seatle, był tak samo dobry jak ten w Kalifornii. Dla miejscowych, był to szok, szczególnie, że pamiętali Duffa jako punkowca, a nie rock n’ rollowca. Ale zaskoczeni byli pozytywnie. Chłopcy grali dłużej niż przewidziano, ale właściciel nie miał nić przeciwko. Udało im się nawet zarobić na tym wszystkim. Oczywiście, kiedy McKagan spotkał starych znajomych, ci natychmiast postanowili uczcić jego sukces w wiadomy sposób. Popijawa trwała, a ja, muszę się przyznać, starałam się nie pić. Nawet Jaz opróżniła więcej butelek. Na prawie trzeźwo mogłam wszystko obserwować, nie uszło więc mojej uwadze, że w pewnym momencie pojawiła się heroina. Siedziałam z boku, na szczęście nikt nie kłopotał się, by mnie poczęstować. Widziałam za to ogromy entuzjazm na twarzy Slasha, kiedy tylko zobaczył narkotyk. Tak samo zareagował Izzy. Widziałam jak z bólem w oczach Black patrzy na Stradlina. Złapałam dziewczynę za ramię i pociągnęłam na zewnątrz dusznego baru.
- Nie przejmuj się.- westchnęłam.
- To samo powinnam powiedzieć do ciebie.- mruknęła.
Stałyśmy w milczeniu, czując, że noce tutaj są jeszcze zimniejsze niż się spodziewałyśmy. Chcąc nie chcąc wróciłyśmy do środka. Towarzystwo było nieźle naszprycowane Sugar. Złapałam za pełną butelkę Jack’a. Może jednak wypadałoby się urżnąć?
---------------
Kiedy dotarliśmy do Nowego Jorku, zdawało mi się, że nie da się być bardziej brudnym i zmęczonym po podróży. Wszyscy byliśmy zirytowani i niemal nie mogliśmy patrzeć na siebie nawzajem. Jechaliśmy trzy dni właściwie bez stawania. Zawsze ktoś mógł objąć stanowisko kierowcy, więc po co robić postoje? W mieście, do którego właśnie dotarliśmy, padał deszcz. Wyskoczyłam z vana, wykorzystują na to ostatki sił, i rozpostarłam ramiona, czując, jak po twarzy spływają mi krople wody. Nie tylko ja tak zrobiłam.
- Jak kiedyś znudzi mi się Los Angeles, zamieszkam tutaj.- oznajmiła Black pocierając dłonią wilgotną twarz.
Nikt nic na to nie odpowiedział. Weszliśmy do hotelu, a właściwie taniego pensjonatu, gdzie mieliśmy zanocować, i przed którym zaparkowaliśmy. Dostaliśmy klucze, i bez marudzenia skierowaliśmy się do pokoi, jakie nam przysługiwały. Jedyny dwuosobowy zagarnął Izzy z Blue, więc razem ze Slashem musieliśmy wziąć Duffa bądź Adlera. Chwyciłam Stevena, który rozpromienił się, i posłałam McKaganowi przepraszająco- kpiące spojrzenie. Ten odwrócił się i poczłapał za Axlem i Jaz. Pokój był cholernie mały, poza tym Adler musiał spać na bardzo małej i niewygodnej kanapie. Nie czekając na protesty pobiegłam do łazienki, gdzie szybko się zamknęłam na zamek. O tak, wreszcie sama, z bieżącą wodą i mydłem. Kąpałam się długo, według chłopaków, kategorycznie zbyt długo. Ale co poradzić?
Następnego dnia był koncert. Miałam wrażenie, że wszyscy są tu bardziej przygnębieni, niż na dwóch poprzednich. Każdy, gdzieś we środku, miał ponury humor. Kiedy przestałam patrzeć na deszcz, jak na dar z niebios, zaczął przypominać mi dzień pogrzebu Todda. Każdy wiedział, że chłopak przedawkował właśnie w NY, ale każdy starał się nie dawać po sobie tego poznać. Koncert, jaki zagrali Gunsi, równie obfitował w emocje, jak dwa poprzednie. Ludziom się spodobało, a chłopcy złapali kontakt z publiką. Kiedy Rose powiedział, że mają jesienią spodziewać się ich debiutanckiej płyty, tłum wiwatował. Potem wśród burzy oklasków, zeszli ze sceny, a szef  lokalu z zadowoleniem przyznał, że dawno tak mało znany zespół nie przyniósł mu takiego zysku i tylu klientów. Guns N’ Roses zarobili na tym co nieco. Może będzie nas stać na prysznic na stacji, w drodze powrotnej? Na samą myśl o podróży do Los Angeles, przez całe Stany, zrobiło mi się niedobrze.
---------------
Jak można się było spodziewać, całe Sunset, zgotowało nam niezłą imprezę, po ostatnim na mini trasie koncercie. Wódka lała się hektolitrami, co chwilę ktoś stawiał kolejkę, lub po prostu nalewno nam do szklanek. Bawiłam się dobrze, razem z Black i Jasmin urządziłyśmy w kącie baru babski stolik, i razem z żeńską częścią imprezy, dorównywałyśmy panom w kwestii ilości spożytego alkoholu. Po tylu drinkach, ile wypiłam, swobodnie rozmawiałam i śmiałam się z obcymi dziewczynami, które przysiadły się do naszego stolika. Były to pierwsze pseudofanki Gunsów. Pytały się mnie, czy będą mogły dostać od Slasha jego koszulę.
- A na cholerę wam jego ubranie?- spytałam zaskoczona.
Na to one, wśród wzdychań i pisków odparły, że będą mogły je wąchać. Razem z Blue i Jaz wybuchnełyśmy tak gromkim i głośnym śmiechem, że wszystkie zebrane na około, gapiły się na nas, jakbyśmy były nienormalne.
- Naprawdę chcecie mieć kraciastą szmatę, która śmierdzi potem, alkoholem i dragami?- zapytałam chichocząc.
One zmieszane zmieniły temat. W pewnym momencie zauważyłam, że jedna z siedzących dziewczyn oddaliła się. Miałam nadzieje, że przyniesie jakieś flaszki, ale nie wracała. Obejrzałam się za siebie, żeby poszukać jej wzrokiem. W moje oczy rzuciła się banda, nagrzanych mężczyzn. Wszyscy zalegali już na podłodze, albo byli w dziwacznych pozach porozrzucani na kanapach i stołach. Ze zgrozą szukałam wśród nich twarzy Slasha. Może nie brał, może wyszedł… W myślach błagałam, by właśnie tak się stało. Ale zobaczyłam go, i to bynajmniej nie leżącego, ani co gorsze, samotnego. Stała z nim owa dziewczyna, która wcześniej opuściła nasze towarzystwo. Przymilała się do niego i gładziła rękami po klatce, wystającej spod koszuli. Chciałam jakoś zareagować, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Pozostało mi gapić się na nich. Blondyna złapała Saula za rękę i pociągnęła go w stronę toalet. Widziała, że się broni i stawia opór, ale heroina we krwi skutecznie go osłabiała. Uległ i poszedł za nią. Kiedy zniknęli za drzwiami, podniosłam się sztywno. Black wszystko widziała, bo złapała mnie za rękę.
- Jesteś pewna, że chcesz tam pójść?- spytała cicho, żeby nikt nie usłyszał.
Pokiwałam powoli głową. Czułam, jak ze spięcia rozbolał mnie kark.  Stawiając długie kroki przeszłam przez pub i stanęłam przed drzwiami do łazienki. Wzięłam wdech, głęboki. Zrozpaczona zorientowałam się, że mój oddech jest przerywany, a ręce trzęsą się jak podczas wysokiej gorączki. Zacisnęłam dłonie w pięści, a potem niezgrabnym kopnięciem otworzyłam drzwi. Smród, jaki wydobył się z pomieszczenia był okropny. Ale jeszcze gorsze były dźwięki. Słyszałam, jak przynajmniej trzy pary głosów cicho pojękują. Skrzywiłam się. Zaczęłam iść wzdłuż wejść do kabin, patrząc pod nimi, i szukając butów Slasha i tej blondynki. Coś ścisnęło mnie w brzuchu, kiedy rozpoznałam białe adidasy. Popchnęłam drzwi. Dziewczyna była naga od pasa w górę, Saul pozbył się na razie tylko tej cholernej koszuli. Całował ją po dekolcie, ale przestał, kiedy zobaczył, że przyglądam się temu szeroko otwartymi oczyma.
- Hallie?- wychrypiał, a jego rozszerzone do granic możliwości źrenice zdawały się mnie nie dostrzegać.
- Tak, tak. To ja, nie przeszkadzajcie sobie.- wydukałam, siląc się na chłód i twardość mojego  głosu. Potem zawróciłam i szybko pobiegłam do drzwi.
- Hal, stój! To nie tak, jak…- zawołał.
- To nie tak jak myślisz? Chciałeś to powiedzieć? Chciałeś powiedzieć, że nakrycie cię z roznegliżowaną laską w kiblu, nie jest tym, co myślę?- odwróciłam się, czując jak zalewa mnie ogromna fala wściekłości.
- To przez dragi… Błagam, Hallie…- złapał mnie za ramiona.
- Dragi!? Tłumaczysz się dragami?! Obiecałeś, że się już tak nie naćpasz. Obiecałeś.- warknęłam i wyrwałam się.
- To dlatego, że…- nie usłyszałam, co powiedział dalej, bo wybiegłam z łazienek i rzuciłam się biegiem przez bar. Zalewały mnie łzy żalu i gniewu.
- Hallie, czy coś się…- Axl wstał, bo chyba jako jedyny nie był naćpany, ale przerwałam mu, uderzając go w klatkę piersiową tak, że natychmiast opadł z powrotem na fotel.
Wyszłam na zewnątrz. Kopnęłam pustą butelkę. Rozprysła się na kawałki, po uderzeniu w ścianę. Wrzasnęłam. Głośno i wściekle. Ludzi na ulicach było mało, dochodziła czwarta nad ranem. Targały mną wszystkie emocje, jakie mogły. Rozpacz, bo chłopak mnie omal nie zdradził. Złość, bo nie dotrzymał obietnicy. Rozbawienie, bo wierzyłam w jego puste słowa. Roześmiałam się przez łzy i zrezygnowana usiadłam na krawężniku. Niech mnie, kurwa, rozjedzie jakieś auto. Nie będę żałować.
---------------
No, także tego. Była jakieś ‘spekulacje’, że coś się stanie, no i… Jest XD
Miało być trochę inaczej to wszystko napisane, ale zależało mi, żeby wszystko było w jednym rozdziale. Także trochę chujnia.
Na dole jest poprzedni rozdział, więc jak ktoś się nie zapoznał, to zapraszam, czy coś.
Aha, i tego powyżej nie sprawdziłam w ogóle, więc bardzo przepraszam za wszystkie błedy. Lenistwo :_:
Hugs, Rocky.

7/15/2014

Rozdział 24

Ok, ok, jest coś, co napisałam.
Zbędne pierdolenie dopiero pod rozdziałem, na razie... Czytajcie:

-------------

Muzyka

Po nocy, a właściwie jej połowie, na kanapie, uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham nasz średnio wygodny materac. Poza tym komfortu mojego snu nie zwiększały nogi Stevena, które rankiem zalegały na moich plecach, ani czupryna Duffa, której fragmenty miałam na twarzy.
- McKagan, durniu…- syknęłam  zrzucając głowę blondyna.
- Au, kurwa.- jęknął. Nie wydał jednak więcej dźwięków, tylko grzecznie poszedł spać dalej.
Pozostała kwestia Adlera. Mocno uderzyłam go otwartą dłonią w łydkę. Nawet nie drgnął.
- Steve… Wstawaj. Debilu.- zebrało mi się od rana na wyzywanie. A raczej na nazywanie rzeczy po imieniu.- Adler, do cholery!
Chłopak mruknął coś nie wyraźnie i potarł się po twarzy rękoma, wsadzając sobie do ust swoje skołtunione kłaki. Po sekundzie zerwał się z przerażeniem w oczach.
- Jezusie, duszę się!- wrzasnął.
- Stev. Masz włosy w gębie.- powiedziałam spokojnie.
Adler szybkim ruchem wyciągnął z buzi pukle blond czupryny. Rzucił mi spojrzenie spod przymkniętych powiek.
- Wiedziałem przecież. Chciałem cię nastraszyć.- rzekł.
Westchnęłam głośno.
- Prawie ci wyszło, wierz mi.- podniosłam się z kanapy.- Moje plecy…
Rozmasowałam bolący kark i skrzywiłam się. Potem nie zaszczycając chłopców spojrzeniem, poczłapałam do kuchni. Dzięki mojej wrodzonej umiejętności pozwalającej mi się budzić, o której powinnam, miałam jeszcze chwilę, by wyszykować się do pracy. Przy kuchennym stole siedział Axl.
- Co z ciebie taki ranny ptaszek ostatnio?- spytałam sennym głosem. To, że się obudziłam, wcale nie znaczyło, że się wyspałam.
- Dzisiaj ważny dzień, wolę być przyszykowany na czas.
- Ważny dzień…?
- Zapomniałaś? Według listu, który nam przekazałaś, dzisiaj jest spotkanie w Geffen Records. Podpiszemy dokumenty i możemy startować.- oznajmił z uśmiechem.
- Skąd wiesz, że podpiszecie kontrakt? Byłeś już w kilku wytwórniach i w każdej coś ci nie pasowało. Sekretarka za brzydka, szef miał tłuste palce od pączków…- zalałam wodą herbatę.- Kochanemu panu Rose’owi trudno dogodzić.
Zaśmiał się krótko.
- Ten cały Tom Zutaut… Chłop do rzeczy, że tak powiem. Od razu powiedział, że jak do końca września nie będzie albumu, to koniec współpracy i podał nam jaki z całości będziemy mieć dochód w miarę sprzedaży płyt i ile zabierze z tego Geffen. Podoba mi się jego stanowczość.- wyjaśnił.
- Tobie? Stanowczość? Myślałam, że to ty chcesz wszystkim dyrygować i lubisz ludzi potulnych jak baranki.- zdziwiłam się.
- Jeśli ciebie miałbym porównywać do jakiegoś zwierzaka to powiedziałbym, że jesteś uparta jak osioł, a na dodatek masz w tyłku jakieś robaki. A przecież cię, kotku, uwielbiam.- wyszczerzył się.
- Ja ci dam kotku.- pogroziłam mu już pustym kubkiem i kręcąc z rozbawieniem głową opuściłam pomieszczenie. Weszłam schodami w górę, mając w zamiarze umycie się i ubranie. W sypialni zastałam dość nieprzyjemny widok, który natychmiast przypomniał mi wczorajszą konfrontację z Saulem. Mój chłopak wraz z Izzym leżeli bezwładnie na materacu. Nie mogłam nie zauważyć sprzętu do Sugar na podłodze. Stradlin przyniósł i razem wzięli. Żadna wytwórnia ich nie przyjmie jak będą przychodzić na spotkania naćpani. Odwróciłam tylko wzrok i zajęłam się poszukiwaniami koszulki. Kiedy tylko ją znalazłam, wróciłam do łazienki i wzięłam błyskawiczny prysznic. Kilkanaście minut później  zakładałam w pośpiechu buty.
- Powodzenia dzisiaj!- rzuciłam do Axla i wyszłam z Hellhouse.
Nic nie zostało po wtorkowych deszczach. Słońce grzało, a żar lał się z nieba strumieniami. Tak, jakby pogrzebu Todda nigdy nie było. Odrzuciłam od siebie myśl o tym wydarzeniu i zajęłam myśli czymś innym. Czy Gunsi podpiszą kontrakt? Axl był bardzo pewny swego, miałam więc nadzieję, że tak. Zdałam sobie sprawę, że w życiu nie widziałam ich na żywo. Grali w między czasie jakieś koncerty, o niektórych byłam nawet informowana po fakcie. Widać zdobyli jako taką popularność na scenie Sunset, co było w gruncie rzeczy czynem godnym pochwały. Skoro zauważył ich facet z wytwórni, muszą mieć w sobie to coś. Kilka razy słyszałam próby w salonie, i mimo, że akustyka była do niczego, podobało mi się to co grali. Drapieżnie i dziko, ale oryginalnie. Każdy utwór był w swój indywidualny sposób nie do powtórzenia. Oh, będą z nich jeszcze gwiazdy…
Na sali stała Jasmin i nuciła cicho jakiś wolny utwór Dire Straits. Sprawiała wrażenie zadowolonej, ciężko w to było uwierzyć biorąc pod uwagę ile przeszła w ostatnim czasie, ale cieszyłam się razem z nią. Zaskakujące jak tak wrażliwej dziewczynie udało się szybko zapomnieć o gwałcie. Byłam pełna podziwu dla uczucia łączącego Rose’a i Jaz.
- Hej, Hal. Kac?- zaśmiała się.
- Nie jest źle. Bardziej mnie bolą plecy, a nie głowa, ale to za sprawą sofy i tych dwóch blondasów z którymi mieszkam.- skrzywiłam się.- Łepetynę mam już mocną, kochana…
- Mnie troszkę w czachę wali, nie zaprzeczę. Ale jeszcze się wyrobię, zobaczysz!
Odpowiedziałam szczerym uśmiechem i stanęłam za ladą obok niej. Nie miałam ochoty na wypełnianie papierów na zapleczu. Dziwię się, że szef w ogóle do nas nie zaglądał, skoro wiedział, że ani Melissa, ani Chloe nie będą już pracowały. Mimo wszystko dwie osoby na sklep to trochę mało, szczególnie kiedy przychodzi dostawa, czy zmiana asortymentu. Może załamał się, kiedy Mel przestała się pojawiać, w końcu był nią szczerze zauroczony, a blondynka robiła wszystko, by go w tym uczuciu utrzymywać. Wolałabym nie wiedzieć ile razy chodziła do niego po pracy dla większej pensji.
- Co zrobimy z Melissą?- spytała Jasmin, jakby wiedząc, że myślę właśnie o jej przyrodniej siostrze.
- Masz na myśli… zemstę?
- Zemsta? Chcesz się mścić?
- Nie, nie chcę.- westchnęłam ciężko.- Nie wiem co robić. To co Mel zrobiła było okrutne. Ale kiedy Chloe tak płakała, że ona jest w głębi serca dobra, że nie powinnyśmy jej nic robić… Nie chcę. Nie jestem w stanie nic jej zrobić. Niech po prostu idzie w diabły i się więcej nie pokazuje.
Jasmin odwróciła głowę, namyślając się. Milczała chwilę, a potem powiedziała:
- Wiesz, Hallie… Dorastałam z nią. I kocham tą idiotkę. Pamiętam, jak była dobrą kochającą siostrą. Pamiętam, jak uczyła mnie pływać. Jak razem robiłyśmy naleśniki, kiedy mamy nie było w domu. Pamiętam, że byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Miała takie piękne kasztanowe loki i wiecznie uśmiechnięte oczy. Zazdrościłam jej urody. Tamtego dnia… Mel wróciła z jakiejś imprezy, czuć było od niej alkohol. Miała szesnaście lat, ale lubiła czasem pójść na domówkę, nie miałam jej tego za złe. Tylko, że mama się wściekła. I kiedy to powiedziała, że Mel jest adoptowana… Spojrzałam mojej kochanej siostrze w oczy. Radość, jaka w nich zwykle była, uciekła. Wyparowała. Odpłynęła. W kilka chwil opadło z niej wszystko, co tak w niej kochałam. I stała się taka, jak jest. Tak jak Chloe wiem, że w niej jest to dobro. Część odeszła, ale mała jego cząstka jest gdzieś w środku, bardzo głęboko. Wybacz, że znowu ci to wszystko opowiadam, ale… Chcę, żebyś wiedziała, że podejmujesz słuszną decyzję. Ona taka jest, bo też kiedyś została skrzywdzona.
- Ja… Dziękuję. – zająknęłam się, nie wiedząc, co więcej mam powiedzieć.
Potem zebrałam się w sobie i mimo największej niechęci ruszyłam na zaplecze wypełniać stos faktur rosnących na biurku.
---------------

Muzyka

- Mamy go! Mamy!- jakieś silne ramiona zgniotły mnie, kiedy tylko otworzyłam drzwi kopnięciem. Ręce miałam zajęte przez siatki z zakupami.
- Eee, puść mnie.- rzuciłam, ale ściskająca mnie osoba ani na chwilę nie pomyślała, żeby wykonać moją prośbę.
- Puść mnie, bo upuszczę kilka butelek wódki, i będziesz mógł tylko zlizywać ją z podłogi.- spróbowałam inaczej.
Podziałało. Duff, bo to był on, odskoczył ode mnie i z nabożną czcią spojrzał na reklamówkę w mojej dłoni. Potem nie zaprzątając sobie głowy moja osobą chwycił ją i przetransportował ją do salonu z głośnym: ‘Chłopcy, opijamy!’.
Wsunęłam się do kuchni, by pozostawić tam pozostałe zakupy.
- Słyszałam, że macie kontrakt.- rzuciłam chłodno do Slasha, który opierał się o blat paląc fajkę.
- Tak.- uśmiechnął się, ale spoważniał natychmiast, kiedy dostrzegł mój oskarżycielski wzrok.- Hallie… Przep…
- Wypchaj się tymi przeprosinami. Idę do chłopaków.- warknęłam, zła, że pokazałam emocje, jakie mną targały.
Wściekłość na Saula powróciła, i nie potrafiłam jej ukryć. Dotychczasowy humor ulotnił się. Opadłam na niewygodnej sofie obok Axla i skrzywiona przyjęłam butelkę, jaką mi zaproponowano. Pociągnęłam kilka łyków.
- Gratulacje.- mruknęłam do Rudzielca.
Wyszczerzony zwrócił się w moim kierunku. Wydawał się być szczerze przejęty. Nie dziwiłam mu się, w końcu dostali życiową szansę. W dodatku w następny weekend wyjeżdżali na małą trasę, która zawierała w sobie koncert w San Francisco, Seattle, Nowym Jorku i Los Angeles. Wyszła z tego podróż po całych Stanach, ale wszyscy się na nią cieszyli. Miała to być wycieczka ostatecznie przypieczętowująca skład Gunsów.
- Coś taka zła?- spytał Rose.
- Nieważne.
- Eh, ok. Jasmin zaraz będzie.- oznajmił chłopak.
Skinęłam głową, kryjąc zaskoczenie. Bardzo szybko się do siebie na nowo zbliżyli.
- Przyjdzie z Seanem. On… Z powrotem się wprowadzi, wiesz.- dodał chłopak po chwili.
No, to akurat mnie nie zaskoczyło. Wypiłam kolejną część butelki. Ostry smak spowodował, że moja twarz wykrzywiła się w mimowolnym grymasie.
- Mocne, jak cholera. Nie ma wina, albo whiskey?- skierowałam spojrzenie na Adlera.
- Sama to kupiłaś.- pokręcił głową blondyn, ale odebrał mi czystą i wcisną w dłoń tanie wino o nazwie Nightrain. Też mocne, ale mniej wykrzywiało twarz. Poza tym, lubiłam smak wina. Z lubością pociągnęłam z gwinta. Tego było mi trzeba. Już z lekkim otumanieniem patrzyłam, jak Slash wchodzi do pokoju i ze spuszczoną głową siada na podłodze między Stevenem, a Duffem.
- Gdzie Izzy?- zapytałam.
- Poszedł po Black.- odpowiedział mi McKagan.
Chwilę później do domu wparował Stradlin z Blue u boku. Puściła mi oczko i obcałowała wszystkich chłopaków w policzki. Adler zacmokał kilka razy w jej kierunku, na co brunetka się zaśmiała.
- Wybacz, zajęta jestem.- pokazała mi język i przybliżyła się do Izzy’ego. Chłopak wyraźnie zadowolony usiadł obok mnie wraz ze swoją dziewczyną. Podałam im wino, które już niestety do mnie nie wróciło. Na całe szczęście chwile później Jim Beam tkwił między moimi dłońmi. Widok Slasha, który cały czas siedział w pobliżu, coraz bardziej zachęcał mnie by bardzo porządnie się napić. Nie tak jak wczoraj- kilka drinków. Dzisiaj chciałam przestać kontaktować ze światem. Ledwo zdołałam się zorientować, kiedy w salonie zjawiła się Jaz. Zasiadła po drugiej stronie Rose’a. Gdzieś mignął mi Sean, wyraźnie przybity. Chyba poszedł do sypialni, bo potem go już nie widziałam. Pomyślałam, że powinnam zaobserwować jak Jasmin z Axlem sobie radzą. Niestety moja obciążona procentami głowa nie potrafiła się skupić na jednej rzeczy przez dłuższy czas. Zrezygnowana zajęłam się z powrotem whiskey, i tkwiłam w jednym miejscu. W pewnym momencie ktoś przywlekł adapter i z Duff padł przede mną na kolana błagając, bym dała im moje winyle. Obrzuciłam go sceptycznym spojrzeniem i mlasnęłam zdegustowana. McKagan wygiął usta w podkówkę.
- Zgoda. Ale nie ruszacie Metalliki. Są w mojej torbie.-oświadczyłam w końcu.
Czy to ja zawsze muszę ratować wszystkim dupy? Pokręciłam głową z westchnieniem. Po paru minutach szamotaniny ze sprzętem, Stradlin odpalił ‘High Voltage’ AC/DC. Nie byłam szczęśliwa, że wybrali akurat tą płytę, którą kochałam nad życie, ale cóż, zabroniłam im dotykać tylko winyli Metalliki. Uśmiechnęłam się pod nosem nucąc ‘It’s A Long Way To The Top’.  Przeniosłam wzrok na okno. Cholera, jeszcze nie było ciemno, a ja już byłam spita. Przez głowę przemknęła mi myśl, że nie jestem lepsza od Saula. Mimowolnie spojrzałam na mojego chłopaka, który z opierał się o ścianę kiwając do rytmu muzyki na wpół pełną butelką wódki. Spojrzał mi w oczy, i jakby uśmiechnął się. Zacisnęłam usta i zamrugałam szybko, jednocześnie odwracając głowę w drugą stronę. Byłam mimo wszystko w pewien sposób zadowolona, bo przynajmniej dzisiaj mulat nie ćpał. Wątpiłam, by Izzy przyniósł przy mnie, Jasmin i Black heroinę, czy nawet kokę. Mogłam być w tej kwestii w miarę spokojna tego wieczoru.
- A tak właściwie, to czemu pijemy?- spytała Jaz marszcząc brwi.
- We wrześniu wydajemy płytę.- odpowiedział Rose szczerząc się.
Blondynka wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Naprawdę? To świetnie! Dawać mi więcej tego wina.- zaśmiała się głośno, a uradowany Axl objął ją nieśmiało ramieniem.
Przyglądałabym im się dłużej, ale po raz kolejny moje oczy nagle zamgliły się, a głowa opadła. Poczułam się bardzo zmęczona, w końcu ostatniej nocy spałam zaledwie cztery godziny. Lekko się zataczając, a właściwie ledwo trafiając na schody, ruszyłam na górę. Przewróciłam się tylko dwa razy, zanim nieco zbyt gwałtownie otworzyłam drzwi do sypialni. Sean drgnął na materacu obudzony trzaskiem drewna uderzającego o ścianę.
-Co się dzieje?- wymamrotał.
- Nic, nic brachu… Po prostu…- opadłam na łóżko obok niego- …Za dużo wypiłam.
- Oh, siostra, ja cię w ogóle nie pilnuję i zobacz co się dzieje.- westchnął próbując się uśmiechnąć.
- Weź się lepiej zajmij sobą.- odparłam.- Co teraz będziesz robił?
- Idę na studia.- odpowiedział bez zająknięcia.
Uniosłam szybko głowę. Zawirowało mi przed oczami.
- Co?- krzyknęłam zaskoczona.
- To co słyszałaś. Wyjeżdżam do San Francisco, będę mieszkał w akademiku, władze uczelni sfinansowali mi częściowo mieszkanie, część zapłacę sam. Mam jakieś oszczędności, poza tym mogę sprzedać dom w Lafayette.- opowiedział spokojnym tonem.
Nie mogłam się wysłowić przez kilkanaście minut. Miesiąc temu Sean chodził codziennie na dziwki, dwa tygodnie wstecz był bezgranicznie zakochany w Jaz i postanowił z nią mieszkać, a dzisiaj miał zamiar przeprowadzić się w drugi kraniec Kalifornii i rozpocząć studia. Było to z mojej perspektywy nie zrozumiałe, ale jednocześnie takie… dorosłe? Chłopak poczuł, że czas zrobić coś ze swoim życiem, zdobyć wykształcenie, znaleźć pracę… Może pragnął zapomnieć o paśmie radości i smutków, jakie zdarzyły się w ostatnim okresie, w czasie, w którym był w Los Angeles? Może potraktował to jako krótką przygodę, która czegoś go nauczyła, czegoś oduczyła, i postanowił ją zakończyć? Mój brat był mimo wszystko skomplikowanym człowiekiem, więc nie miałam pojęcia jakie miał nastawienie do swego pobytu w Mieście Aniołów, ani dlaczego dokładnie chciał wyjechać. Uznałam, że nie warto naciskać. Wyjedzie, to wyjedzie, co miałam zrobić?
- Jaki kierunek?- zapytałam w końcu.
- Mechanika. Wiesz, lubię samochody, poza tym już mnie przyjęli. Załatwiłem wszystko telefonicznie jeszcze u Jaz. Może za parę lat zajadę tutaj do was pięknym odrestaurowanym Dodgem Chargerem?- krzywo się uśmiechnął.- Nie chcę dłużej być w tym mieście.
- Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Kiedy jedziesz?
Wyjadę w połowie sierpnia, za miesiąc i trochę. Wiesz, żeby we wrześniu już być zwartym i gotowym.
Pokiwałam głową i odwróciłam się tyłem, z zamiarem zaśnięcia.
- Idę się jednak napić. Pieprzyć Rose’a.- mruknął pod nosem Sean wychodząc z pokoju.
Zostałam sama, szczęśliwie niezdolna, by się nad czymś długo zastanawiać. Już prawie zasypiałam, kiedy drzwi ponownie otworzyły się skrzypiąc. Jęknęłam i naciągnęłam na głowę poduszkę, przeklinając w myślach osobę, która zakłóciła mój odpoczynek. Ten ktoś położył się obok mnie i westchnął cicho. Cały czas miałam poduszkę na głowie, więc nie miałam pojęcia kto to. Ale za chwile stało się jasne, że to Saul. Poczułam dobrze mi znany zapach bruneta, teraz przyprawiony jeszcze wonią wódki. O to pretensji mieć nie mogłam, sama pewnie śmierdziałam alkoholem. Chłopak nic nie mówił, czekając na moją reakcję.
- Po co przylazłeś?- wychrypiałam w końcu.
- Hallie, przepraszam, no.- odpowiedział.
- Przepraszać to powinieneś samego siebie, jak już się zaćpasz na śmierć. Chcesz skończyć jak Todd? Chcesz, żeby  znowu marzła na cmentarzu?- rzuciłam z wyrzutem.
- Nie, nie chcę, i na pewno do tego nie dojdzie. Obiecuję. To był raz, że się tak naćpałem.
- Oh, żebyś tylko się naćpał! Chciałeś mnie… Chciałeś…- zająknęłam się.
- Wiem co chciałem. Przepraszam.- przyciągnął mnie do siebie.- Wiesz, że cię kocham.
- Mam taką nadzieję.- warknęłam chłodno, ale z chęcią wtuliłam się w jego gorący tors.- Skąd miałeś dragi?
- Izzy przyniósł. Dziwnie dużo tego miał, no ale…- wzruszył lekko ramionami.
- Black uważa, że handluje.
- To całkiem prawdopodobne.- odparł bez cienia zaniepokojenia.- Nie jesteś już zła?
- Jestem.- mruknęłam i jakby na zaprzeczenie swoich słów bardziej się do niego przytuliłam.
Zaśmiał się cicho i cmoknął mnie w czubek głowy.
- Śpij.
I zasnęłam.
---------------

Muzyka
Niecałe dwa tygodnie później…

- Wszystko?- spytałam znudzona, zdejmując nogi z oparcia fotela w zdezelowanym vanie.
- Ta, chyba ta… Steven, masz swoje pałeczki?- Izzy podrapał się po głowie.
- Mam!- zawołał Adler.
- A takim razie wszystko.- Rose zasiadł obok Jasmin, siedzącej po mojej lewej stronie.
Duff zajął miejsce za kierownicą, Stev z wielką radością usiadł na miejscu pasażera.
- Nie myśl, że będziesz siedział tam całą podróż, kudłaczu.- mruknął do niego Slash miejsca po prawo ode mnie.
- Co jak co, ale kudłaczem to możesz być i ty.- oświadczył Izzy z bagażnika.- Poza tym nie wybrzydzaj, my mamy najgorsze miejsca.
- Właśnie.- poparła go Black.
Ósemka osób w nieklimatyzowanym samochodzie zarejestrowanym na pięć miejsc. Zapowiadało się ekstremalnie zajebiście. I tak było dobrze, że mieliśmy środek transportu, a nie tłukliśmy się pociągiem. Może i byłoby więcej miejsca, ale przypuszczam, że za sprzętem na przesiadkach urządzalibyśmy niezły cyrk. Westchnęłam opierając głowę o ramie mulata.
- Jedziemy?- McKagan wciągnął na nos okulary pilotki i ruszył nie czekając na reakcje.
Otworzyliśmy okna na oścież, a z radia popłynęła głośna muzyka. Moje włosy rozwiał wiatr. Wild, young and free, pomyślałam.

--------------

Rozdział w połowie nie sprawdzony, bo w trakcie tej czynności babcia zaczęła jęczeć, że jak najszybciej mam iść z nią do sąsiadki, gdyż trzeba jej było zanieść kupione na rynku skrzydełka z kurczaka (i tak wiem, że chodziło tylko o wiejskie ploty), także rozumiecie, siła wyższa. A potem mi się laptopa nie chciało odpalać. Bo po co XD

Ah, mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko przeskokowi w czasie. Po następnym rozdziale (czyli 25, jeśli się nie pogubiłam), będzie kolejny, nieco większy. Wiecie, ostatnio piszę o niczym i tak jakby mam tego dosyć. A mam pomysł na kolejną 'akcję', you know.
Ogólnie to ten rozdział publikuje się automatycznie, w czasie, w którym ja śpię/czytam 'Nawałnicę Mieczy' (♥♥♥)/ leżę/ męczę znajomą ze wsi, żeby poszła ze mną na rower/ pomagam przy budowie sąsiadom (dokąd mnie popycha nuda...?)/ nic nie robię/ zapierdalam po działce z łukiem własnej budowy (ta, pochwalę się własną zaradnością, a co!)/ piszę dla was rozdział (hahaha).


 I jeszcze jedno! Jest może ktoś (chociaż wątpię, eh) kto idzie na Lenny'ego Kravitza w listopadzie? Ja idę, hyhy, uwielbiam to, że mieszkam 5 minut od Atlas Areny. Pewnie nie słuchacie, w końcu to pop i funk. Ta, Rocky, która wielbi thrash i heavy metal, słucha Lenny'ego. A kto bogatemu zabroni? Dobra, nieważne... To jak, idzie ktoś? :D


Dobra, dopisuję kolejną rzecz, bo nie mogę się powstrzymać.
Metallica. Ożeszkurwajapierdole! Zmiażdżyli, no. Kirk wahwahował <3 Lars wystawiał jęzor, Trujillo goryl <3 I Jaymz po prostu był, hyy! Kurde, serio, zajebisty koncert. Telepię mną i wciąż słyszę w głowie dźwięki 'Ride The Lightning'. I 'Sanitarium'. I 'One'. I 'Seek and Destroy'. Kurde, perfekcjaaa! Kirk, kurde, jak ja go kocham xD
Nie mam żadnych zdjęć, czy coś, bo raczej nie lubię tego robić. Tylko na Aero robiłam xD Wiecie, jak się słucha zespołów, które mają kilkadziesiąt lat, mam wrażenie, że nagrywanie ich najnowszymi telefonami jest dziwne. Walić, że mój tata to robi XDDDDD
Dobra, zostawię was tylko z gifem z moimi ukochanymi (czyt. brwi Kirka XDDDD). Wyczuwam fazę na Metallikę B).



Hugs, Rocky. 




7/10/2014

Rozdział 23

Heloł, heloł.
Pisałam, że coś tam stworzę na działce, no i jest.
Troszkę o niczym.
Wiem, że was mało, bo wakacje i wyjazdy, więc się wielkiej liczby komentarzy nie spodziewam ;)
Miłego czytania.

--------------

Spóźniłam się do pracy jedyne pół godziny, więc miałam nadzieję, że nie pozbawiłam szansy zakupu zbyt dużej liczby klientów.  Okazało się jednak, że nie zrobiłam tego nikomu, bowiem sklep był czynny. Zdziwiona pchnęłam drzwi i zobaczyłam, że za ladą siedzi Jasmin.
- Co tak późno?- spytała, lekko się uśmiechając.
- Zaspałam- skłamałam szybko.- Wróciłaś do pracy?
-Jak widać…- odwróciła wzrok.
- Mogę spytać o powód?
- Sama nie wiem. Po prostu poczułam się na siłach.- odparła.
- Cieszę się, w takim razie.
Ruszyłam na zaplecze. Zamierzałam w jakiś sposób wypytać dziewczynę o jej aktualne relacje z Axlem, ale nie chciałam naciskać. Była dziwnie nieśmiała i zmieszana. Może myślała, że nie chciałam, by wracała do pracy? Albo jest jej głupio, że zgodziła się na mieszkanie z moim bratem? Nie miałam jej absolutnie niczego za złe, postanowiłam, że przestanę się wszystkim przejmować, aż tak jak do tej pory. W dziwny sposób od przyjazdu do Los Angeles, byłam cholernie wrażliwa. Nie potrafiłam znaleźć na to wytłumaczenia, szczególnie, że w Lafayette taka nie byłam. W końcu opuściłam rodzinę w najgorszym możliwym momencie. Postąpiłam kompletnie nierozważnie. A w Kalifornii jakby odezwał się mój instynkt opiekuńczy i starałam się niańczyć i pomagać wszystkim naokoło. Aż do niedawna. Uznałam, że dość z tym, że czas pokazać trochę egoizmu, bo w małych dawkach wcale nie powinien uchodzić za zły.
Rzuciłam torbę w kąt i rozejrzałam się. Nie było nic do roboty, dostawa dopiero jutro, a wszystkie ważne dokumenty wypełniłam w poniedziałek.  Wróciłam na salę sklepową, zajmując miejsce obok Jaz. Blondynka uśmiechnęła się lekko, ale po chwili nachyliła się nad kasą, zasłaniając się włosami i udając jak bardzo jest zajęta liczeniem monet.
-Jasmin, czemu się boisz?- zmarszczyłam brwi.
- Nie boję się.- wyprostowała się.- Czuję się jak idiotka, to wszystko.
Ukryłam w sobie zaskoczenie jakie wywołała na mnie bezpośredniość stwierdzenia dziewczyny.
-Wcale nie jesteś.- dotknęłam jej ramienia, ale ona szybko obróciła się, by pozbyć się mojej ręki.
-Jestem! Wykorzystałam twojego brata, zachowałam się jak… Melissa. Miałam w dupie to, że załamie się, jak powiem mu, że nic do niego nie czuję. Myślałam, że krzywda jaką wyrządził mi Axl, jest tak wielka, że wszelkie krzywdy, jakie ja popełnię, będą niczym.  Ale są, były i będą! Zawiodłam siebie, ciebie i co najgorsze Seana. On był taki kochany, tyle dla mnie zrobił… Chciałam go kochać, chciałam, by był szczęśliwy. Ale nie potrafiłam. Za każdym razem, kiedy on wykonywał jakiś śmiały ruch, a ja zamierzałam go odwzajemnić, w moich myślach pojawiał się Axl. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Sean się spóźnił, ten dupek zabrał moje serce pierwszy. Ile bym dała, by było na odwrót…- schowała twarz w dłoniach.
- Nie musisz być z Axlem. – szepnęłam.
- Nigdy więcej nie pokocham kogoś tak mocno jak jego. Nie da się tego zniszczyć. On mnie, kurwa, zgwałcił! Powinnam go nienawidzić. Ale kocham go. Kurwa!- wrzasnęła.
Zatrzęsła się nagle i zaczęła płakać. Klient, który właśnie wszedł do sklepu, wybałuszył oczy i pospiesznie wyszedł. Tuliłam płaczącą dziewczynę dobre dziesięć minut. Widziałam, że próbowała się uspokoić, ale nie radziła sobie. Jej uczucia robiły sobie figle. Pogładziłam ją po głowie.
-Cicho…
- Już, już się ogarniam.- przetarła oczy.
- Nie chcę ciągnąc tematu, ale… Co zamierzasz teraz zrobić?- przygryzłam wargę.
- Nic. Będę mieszkała sama i chodziła do pracy. Boję się, że jak coś zrobię, to znowu kogoś zawiodę. Niech Rose przyjdzie, jak mu się będzie chciało fatygować. Poczekam. Będę czekać…- westchnęła.
- A chcesz, żeby przyszedł?
- O niczym innym nie marzę.- odparła cicho.
Jasmin widocznie nie zamierzała nic więcej mówić, ja z resztą też nie. Ruszyłam na przemarsz po sklepie, w celu poskładania ubrań, które tego potrzebowały. Jednocześnie zastanawiałam się nad wszystkim co przed chwilą usłyszałam. Rozumiałam, że czuła się winna. W sumie, czułam już wcześniej, że Jaz postąpiła nie do końca odpowiednio. Ale i tak uważałam ją za wspaniałą dziewczynę. To, że jej serce nie do końca słucha się umysłu, to nie jej wina, prawda? Było mi żal Seana. Wiedziałam, że będzie cierpiał za każdym razem, kiedy zobaczy Rose’a i Jasmin razem. Będzie go zżerała zazdrość i rozżalenie. Ale na to też on sam nie miał wpływu. Zakochał się. Co ta miłość robi z ludźmi…
Dziwnie niezrozumiałe były dla mnie słowa Jasmin, odnośnie tego, że marzy ona, by Axl przyszedł do niej. Brzmiało to, jak wyjęte z taniego brazylijskiego serialu romantycznego. Jakby nie wierzyła, że Rose naprawdę ją kocha. Wiedziałam, że ten rudy i kochany dupek, prędzej czy później (w moim mniemaniu raczej prędzej), podąży na próg domu dziewczyny. Może ona nie chciała dopuszczać do siebie tej myśli, starając wmówić sobie, że chłopak przyjdzie do niej w jedynie najlepszym przypadku? Może nie chciała być zawiedziona, kiedy nie przyjdzie natychmiast z bukietem róż? Nie zdziwiłaby mnie jej ostrożność, ale te słowa dziwnie nie pasowały do sytuacji.
-Black zaprosiła nas dzisiaj na drinka, miałam ci przekazać. Idziesz?- usłyszałam Jaz.
- Jasne. Roxy?
- Tak. Babski wieczór ma być, wiesz. Szkoda, że Chloe wyjechała. Dzwoniła do mnie, mówiła, że wszystko się jej układa, i się zaręczyła z tym jej chłopakiem…
- Jack’iem.- podpowiedziałam.
- Tak, tak. Jack.- uśmiechnęła się.- Niektórym się układa.
- Tobie też już niedługo zacznie. – pocieszyłam ją.
- Mam taką nadzieję.- westchnęła.
- Skąd miałaś numer Chloe?- spytałam, by zmienić temat.
- Raczej ona mój. Dałam jej go.- wzruszyła ramionami.- A co?
- Nic, nic… Pytałam z ciekawości.- skłamałam.
W rzeczywistości właśnie wpadłam na pomysł, jak zorientować się, gdzie przebywa Melissa. Już od kilku dni chodzi mi po głowie myśl, by upokorzyć dziewczynę za to, co zrobiła Toddowi. Ale nie wiedziałam jak ją znaleźć. Kontakt z Chloe równałby się kontaktowi z Mel, bowiem byłam przekonana, że blondynka przebywająca aktualnie w Jersey, ma numer telefonu do byłej przyjaciółki. Tak, to była dobra myśl…
- Dasz mi jej numer?
- Nie ma problemu.
Wyciągnęła z torebki wąski notatnik, przerzuciła w skupieniu jego kartki.
- Tutaj jest.- pokazała rząd cyfr palcem.
Natychmiast wstukałam je w sklepowy telefon, uznałam, że sprawę należy załatwić jak najszybciej. Szczęśliwie Chloe odebrała po dwóch pierwszych sygnałach.
-Halo?- usłyszałam.
- Cześć Chloe, tutaj Hallie.- powiedziałam drogą wyjaśnienia.
- Oh, witaj Hal! Dobrze cię słyszeć. Wszystko w porządku?- dziewczyna szczerze się ucieszyła.
- Ciebie też dobrze słyszeć. Niestety od twojego wyjazdu sporo spraw uległo pogorszeniu.- powiedziałam dość ogólnikowo.
- To znaczy? Coś z Jasmin?- spytała zaniepokojona.
- Nie, akurat Jaz trzyma się dobrze, dzisiaj wróciła do pracy. Ale mam złe wieści odnośnie burzliwego związku Melissy i Crew’a.
- Rozstali się?- zapytała Chloe.
- Chciałabym, żeby tak było. Todd nie żyje.- mruknęłam ponurym tonem.
Dziewczyna po drugiej stronie słuchawki zamilkła, widocznie próbując przetrawić informacje i zebrać  myśli. Ja sama na nowo poczułam się przygnębiona. Wspomnienia pogrzebu były w moim umyśle tak żywe…
- I co dalej? Wnioskuje, że Melissa jest w to zamieszana.- powiedziała  w końcu.
- Trafiłaś.- przyznałam.- Melissa go publicznie upokorzyła i odtrąciła. Todd załamany poleciał do Slasha, który wtedy był jeszcze w Nowym Jorku. Przedawkował. Saul nie mógł nic zrobić. Wszystko przez tą idiotkę.
- Jak mogła. Jak…?- usłyszałam nieco przytłumiony głos blondynki.- Próbowałam ją zmienić, próbowałam. Doprowadziła do śmierci niewinnego człowieka! Co za suka!
Nie wiedziałam co powiedzieć. Milczałam, słysząc jak Chloe płacze. Szlochała dobre kilka minut, nie wiem czy z powodu jej porażki odnośnie nawrócenia Mel na lepszą drogę, czy raczej dlatego, że Crew umarł. A może z obu tych powodów…?
- Chloe, wiem, to okropne. Ale… takie rzeczy się zdarzają. Nie płacz, no…- po długim milczeniu uznałam za stosowne się odezwać.
- Wiem, ale… Przez ponad rok, próbowałam jej uświadomić, że postępuje źle. Starałam się do niej zbliżyć, cholera, tak bardzo chciałam jej pomóc! Od kiedy ją poznałam, widziałam w niej skrzywdzoną dziewczynę, która przykrywała się maską takiej… obojętności i nienawiści do świata. Nie dałam rady jej zdjąć… - łkała.
- Chloe, ja… To nie twoja wina. Ona taka już jest. Proszę, daj mi jej numer telefonu.- powiedziałam spokojnie.
- Co jej zrobicie? Nie róbcie jej niczego złego, proszę, ona naprawdę jest w głębi duszy dobra…- jęknęła blondynka.
- Nie, nie jest. Trzeba mieć naprawdę lodowate serce, by zachować się tak jak ona. Nic już jej nie pomoże.- rzekłam stanowczo.
- Dam ci numer, ale proszę… Może jednak jest szansa, może jest…- szeptała.
- Chloe, ty ją kochasz, prawda?- spytałam.
- Tak, jak siostrę. Złą siostrę, którą bezskutecznie chciało się nawrócić. Kocham ją mimo wszystko, mimo, że nazwałam ją przed chwilą suką, mimo, że zaraz dam ci jej numer, co nie przyniesie jej niczego dobrego… To jest moja siostra. – zdawało mi się, że dziewczyna znów zalała się łzami.
Po chwili zaczęła dyktować mi numer. Zapisałam go na skrawku papieru, podziękowałam i życzyłam jej wszystkiego dobrego w New Jersey. Rozłączyłam się.
- Czemu mi nie powiedziałaś?- naskoczyła natychmiast Jaz.- Czemu nie wiedziałam o śmierci Todda?
- Nie chciałam cię dołować…- wyjaśniłam.
- Powinnaś mówić. To okropne.- powiedziała cicho.
- Tak.- przytaknęłam tylko, nie wiedząc co powiedzieć.- Wiesz, ja już chyba pójdę. Do zobaczenia w Roxy.
Jaz kiwnęła głową, z zadumaną miną. Chwyciłam  kartkę z numerem Melissy i wcisnęłam ją do kieszeni torby. Westchnęłam cicho i wyszłam.
---------------
Ze wstrętem wpatrywałam się w oczy mojego chłopaka. W rozszerzone źrenice. Odepchnęłam go od siebie, starając się, by przewrócił się na łóżko. Niestety nie trafiłam, i Slash gruchnął od podłogę, pozwalając, by z jego ust wydobyła się dość obfita wiązanka przekleństw.
- Co ty robisz!?- krzyknął, kiedy zdołał się podnieść.
- Próbuję się ubrać.- odwarknęłam i chwyciłam koszulkę bez rękawów ozdobioną logiem AC/DC.- Nie widać?
Zamachałam mu ubraniem przed nosem, patrząc jak jego zamglone oczy ledwo dają radę nadążyć za ruchami mojej ręki. Potem jeszcze raz lekko go popchnęłam, tak, że cofnął się o krok.
- Wolę cię bez ubrania…- wymruczał, orientując się, że złością nic nie wskóra.
- A ja wolę, żebyś nie ćpał.- odparłam cierpko.- Jesteś tak naćpany, że nie umiesz się skupić na jednaj rzeczy przez kilka sekund.
- Na tobie jestem w stanie się skupić, bez problemu.- odparł i bezczelnie położył dłonie na moim biuście. Trzepnęłam go w dłonie i poprawiła soczystym ciosem otwartej dłoni w jego policzek. Krzyknął cicho, zaskoczony.
- Nie jestem twoją własnością. A już na pewno nie wtedy, kiedy jesteś nagrzany. Wychodzę.- oznajmiłam cicho, ale dobitnie.
Odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go samego. W łazience zmieniłam koszulkę, i spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam dość kiepsko. Cóż, ostatnimi czasy znów nie miałam dobrego humoru. Moje wargi niemal machinalnie wyginały się w ponurym grymasie. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale nie wychodziło mi zupełnie. Uznałam, że jestem w idealnym nastroju, żeby się nachlać. Niby to nie lepsze, niż naćpanie się heroiną… Ale przynajmniej legalne. Zajrzałam do moje kosmetyczki, złorzecząc na jej skromną zawartość. Nigdy się nie malowałam, ale chciałam jakoś ukryć moje podkrążone oczy. Znalazłam jedynie tusz do rzęs, jakiś puder i stary, malinowy błyszczyk. Nie wiele myśląc pociągnęłam rzęsy grubą warstwą tuszu. Z zadowoleniem zauważyłam, że ładnie podkreślił on zieleń moich tęczówek. Złapałam z puder i obsypałam nim twarz, szczególnie zwracając uwagę na wszelkie zaczerwienienia. Na końcu hojnie obdarzyłam moje usta różowym kolorem błyszczyka. Cmoknęłam do swojego odbicia, czując wracającą pewność siebie. Poprawiłam czarne siatkowane rajstopy wystające spod krótki jeansowych spodenek. Niesiona jakąś dziwną falą, która kazała mi wyglądać jak najbardziej zjawiskowo, założyłam szpilki. Mama kupiła mi je na zakończenie roku w szkole. Nie używałam ich od tamtego czasu, a do Los Angeles wzięłam je przypadkiem. Wyszłam z domu, odprowadzona kilkoma zaskoczonym spojrzeniami. Usłyszałam jak Duff zakrztusił się popcornem.
- Hallie? O kurwa…- syknął Steven.
Zaśmiałam się pod nosem i wyszłam na ciemne już ulice Miasta Aniołów.
---------------
Kiedy tylko weszłam do baru i dojrzałam wśród tłumu Jasmin i Black, odniosłam wrażenie, że czytamy sobie w myślach. Wszystkie trzy odstroiłyśmy się naprawdę nietypowo. Jakby każda z nas chciała wreszcie poczuć się piękna i niezależna. Blue natapirowała swoje krótkie włosy, co sprawiało zajebiste wrażenie w połączeniu z czarną skórzaną sukienką i grubymi wojskowymi butami. Jasmin wyglądała uroczo w pofalowanych włosach, mocnym makijażu i wysokich czerwonych szpilkach, do których założyła obcisłe czarne jeansy i białą koszulę, która rozpięta mogła z łatwością uchodzić za wyzywającą.
Obie dziewczyny wyraziły zaskoczenie moją osobą, a raczej moim butom i makijażem.
- Hallie, nie spodziewałam się.- Black parsknęła śmiechem.
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie.- zrewanżowałam się.
- Obie wyglądacie świetnie. Hal, siadaj. Whiskey?- Jaz uśmiechnęła się.
- Chętnie.- odparłam zajmując miejsce na kanapie.
Na początku, jak to zwykle bywa, nawiązała się jakaś lekka i niezobowiązująca rozmowa, o wszystkim, i o niczym. Troszkę to wszystko trąciło sztucznością, zważywszy na to, iż przez dobrą godzinę komentowałyśmy stroje wchodzących i wychodzących kobiet. Po czwartej kolejce wódki z colą (a za sobą miałyśmy już ze trzy Jacka Danielsa), odważyłam się wreszcie zacząć temat, który kiedyś w końcu trzeba było poruszyć.
- A jak tam żyjecie ze swoimi facetami?- spytałam.
- Powiem tyle: moje obawy okazały się słuszne.- mruknęła Black.
Czyli Izzy był dilerem. Sama ostatnio mu się przyglądałam i zauważyłam, że czasem bez słowa się wymyka. Kiedyś pomyślałabym, że do Blue, ale widać miał, w jego mniemaniu, ważniejsze sprawy.
- To znaczy?- Jasmin zmarszczyła brwi.
- Stradlin handluje narkotykami. I jeszcze…- Black zawahała się.- Strasznie dużo sam bierze.
Jaz spojrzała na brunetkę ze współczuciem.
- Z Saulem to samo. Jak wróciłam dzisiaj po pracy do domu, był tak nagrzany, że się ledwo trzymał na nogach. Nie znoszę heroiny.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ja za to powiem, że z Axlem jest coraz lepiej. Był u mnie dzisiaj. Staramy się powoli odnawiać relacje sprzed…- przełknęła ślinę- …gwałtu.
- Chociaż ty nie masz na razie z tym problemów. Ale już swoje wycierpiałaś, co się dziwić…- Black pociągnęła łyk ze szklanki, którą kelner przed chwilą przyniósł.- Dobra, kobietki, koniec gadania o tych zapchlonych facetach.- zaśmiała się gorzko.- Idziemy na parkiet?
Ja nie byłam raczej zachwycona tym pomysłem, bo nie dość, że lekko kręciło mi się w głowie, to jeszcze wysokie buty nie służyłyby mi w tańcu. Ale posłusznie wstałam i wraz z blondynką i brunetką podążyłam w stronę kawałka wolnej przestrzeni. Z głośników leciały jakieś przeboje Kiss. W sumie całkiem niezły materiał do tańca. Nie lubiłam glamu, ale Kiss’ami chyba nikt by nie pogardził, ich skoczna i pozytywna muzyka zawsze optymistycznie nastrajała.
Bawiłam się naprawdę dobrze. Z chęcią przyjęłam propozycje tańca, którymi obdarowało mnie kilku, nawet przystojnych facetów. Paru z nich wyraźnie próbowało mnie zaciągnąć mnie do toalet i dość odważnie muskali intymne części mojego ciała, ale nie dałam się zwieść.
Niespełna godzinę później moje nogi kompletnie odmówiły mi posłuszeństwa. Opadłam na krzesło i jednym haustem opróżniłam zawartość kieliszka. Po paru minutach z tłumu wysunęły się moje towarzyszki, również potwornie zmęczone. Ale wszystkie byłyśmy zadowolone. Udało nam się zapomnieć o wszystkich problemach.
-To co? Jeszcze jedna kolejka?- spytała Jaz.
Zanim nas poznała nie piła alkoholu, ale sięgnęła po niego dzień po pamiętnym dniu gwałtu. Bałam się, że się uzależni i, że pije tylko po to, żeby się upić i zapomnieć. Jasmin na szczęście rozwiała moje obawy, wyznając nam, że takie trunki jak piwo i czysta wódka nie do końca przypadły jej do gustu, ale za to wina, oraz inne napoje wysokoprocentowe i drinki jak najbardziej jej smakują. Miała jednak dość słabą głowę i w tym momencie gapiła się na nas zamglonym wzrokiem. Jestem ciekawa jak bardzo podeptała swoich partnerów podczas tańca. Zgodnie z jej propozycją zamówiłyśmy jeszcze trzy szklanki, a potem zgodnie oświadczyłyśmy, że czas się zbierać. Było po drugiej.

Wyszłyśmy i każda ruszyła w odmienną stronę.
--------------

Przepraszam, że nic się nie dzieje. Następny też taki będzie. Wybaczcie ;c

Info:
Napisałam też drugi rozdział, ale nie opublikuje go od razu. Wyjeżdżam znów w sobotę, ale ustawię automatyczną publikację na, powiedzmy, przyszły wtorek. Żeby nie było za dużo na raz.
Oczywiście w tym krótkim czasie, kiedy jestem w domu wezmę się na nadrabianie u was, ale nie obiecuję, że będę u wszystkich. Postaram się, ale czas może mi nie pozwolić na tego zrobienie. Jutro o 14 wyjeżdżam do Warszawy na Metallikę, a potem już nie będę miała czasu. Ale postaram się, no! ;D
Następne rozdziały, pewnie ze dwa, dodam w okolicach 25 lipca.
Miłych wyjazdów! ;)

Hugs, Rocky.