3/28/2014

Sweet Pain 5

- Więc ty jesteś Cassandrą Jones. –Ian zlustrował brunetkę wzrokiem, kiedy wsunęliśmy się do przedpokoju.- Miło mi.
Nie wiem czemu, ale poczułam na plecach ciarki. Głos chłopaka miał w sobie coś lodowatego i  niepokojącego. Przyjemna aura, jaka zawsze mu towarzyszyła, zamieniła się w zimną obojętność. Lub nawet wrogość. Cass odwzajemniła się nie mniej nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Ian, tak? Dziękuję, że zaopiekowałeś się Molly. Teraz jednak musimy się pożegnać.- powiedziała i lekko pociągnęła mnie za ramię.  
- Co? Jak to? Już? Teraz?- zalałam przyjaciółkę pytaniami. Nie chciałam tak szybko stąd odchodzić. Bo niby gdzie? Pieniędzy nie miałam, Cassandra raczej też nie.  Mój stary dom nie wchodził w grę. Nie weszłabym tam, choćby mieli mnie rzucić na pożarcie lwom.
- Tak. Teraz. Powiedziałabym wręcz, że natychmiast, Moll. Nie mamy tu nic więcej do roboty. Pożegnaj się z Ianem i lecimy.- rzekła Cass. Wyraz chłodnego wyrachowania nie schodził jej z twarzy. Nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy tylko stara się przekonać i mnie, i Iana, kto tu rządzi. O jej skłonnościach dowódczych przekonałam się jeszcze w szpitalu. Wiedziałam do czego jest zdolna. Ja nie należałam do ludzi potrafiących się przeciwstawić. Wrodzona nieśmiałość skutecznie hamowała okazywanie wszelkich buntowniczych odruchów. Teraz jednak poczułam, że proponowane przez brunetkę wyjście jest niestosowne. Nie możemy tak po prostu pożegnać się całuskiem w policzek i odejść. Coś takiego nie wchodziło w grę. Chłopak wiele dla mnie zrobił, należało się mu jakoś odwdzięczyć.
- Nie, Cass. Nie możemy odejść teraz. To nie byłoby miłe. Ian pomógł mi, uratował. Mam u niego dług. Chcę go spłacić. Nie odejdę, póki nie poczuję, że powinnam.- oświadczyłam cicho, lecz hardo.
W ciszy jaka zapadła, usłyszeliśmy cichy szmer wody dobiegający z rur wiekowego budynku. Patrzyłam po twarzach obojga towarzyszy, czekając na wyraźniejsze reakcje z ich strony. Na razie Cassandra ograniczyła się do kilku zaskoczonych mrugnięć i przełknięcia śliny. Ian zaś spojrzał na brunetkę z miną ‘Widzisz? Wygrałem?’. Nikt nic jednak nie mówił. Zestresowana, postanowiłam po raz kolejny zabrać głos.
- Ian. Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć? Chcesz pieniędzy, mieszkania, samochodu? Może znaleźć ci jakąś dziewczynę? Albo załatwić lepszą robo…
- Molly. Przestań.-przerwał mi.- Nie chcę żadnej z tych rzeczy.
Zamilkłam. Po raz kolejny miałam nadzieję, że ktoś coś powie. Po raz kolejny się przeliczyłam.
- Czego w takim razie chcesz? Jak mam się odpłacić?- powiedziałam cicho, bardzo cicho. Niemal szepnęłam.
Chłopak spojrzał na mnie. Jego oczy wyrażały coś bardzo dziwnego. Nigdy wcześniej nikt tak się na mnie na patrzył. Zmieszana, spuściłam wzrok. Co on chce mi przekazać? Mam się domyślać? Przeklęci faceci. A podobno to baby takie są.
- Skoro Molly tak chce… To dobrze. Zostaniemy tu. Odpowiedz jednak. Czego do cholery chcesz? – niespodziewanie wtrąciła Cass. W jej głosie pobrzmiewała nutka gniewu pomieszanego ze zdenerwowaniem.
- Ja… Ciężko mi to wytłumaczyć. Może lepiej… Lepiej chodźcie do salonu. Usiądziecie, napijecie się czegoś…- chłopak nagle tracąc pewność siebie, wskazał na kanapę, a sam skierował się w stronę kuchni. Bez słowa podążyłam w stronę sofy, a Casandra za mną.
- Nie podoba mi się ten typ.- skrzywiła się dziewczyna.
- Zauważyłam. Ale zrozum, on mi pomógł, bardzo wiele mu zawdzięczam i…
- Tak, tak wiem. Musisz spłacić swój dług.- po raz kolejny mi przerwano.
- Nie jestem w stanie odejść tak po prostu. Robiłabyś to samo na moim miejscu.- warknęłam nieco poirytowana.
Brunetka chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale do pokoju wszedł Ian. Niósł trzy kubki parującej herbaty. Postawił je przed nami, na niskim stoliku. Spojrzałam na niego z wyczekiwaniem.
-Ja… Nie wiem jak to powiedzieć.- powiedział zrezygnowany.
- Najlepiej od początku. Usiądź. I powiedz o co chodzi.- warknęła Cass. Uspokoiłam przyjaciółkę lekko gładząc ją po ramieniu.
- Dalej, Ian. Mów.- zachęciłam chłopaka, lecz nieco milszym niż brunetki tonem.
Wziął głęboki wdech, usiadł na fotelu, spojrzał na nas. I zaczął mówić:
- Jak ty to powiedziałaś? Najlepiej od początku. Dobrze więc. Od samiutkiego początku. To znaczy od naszego spotkania. W parku. Molly ty… Nawet nie wiesz, jaką wewnętrzną wojnę prowadziłem w tamtym momencie. Wracałem sobie od kumpla, gdy nagle, w samym środku parku widzę dziewczynę. Dziewczynę o rozczochranych włosach, zakrwawionych stopach, błędnym spojrzeniu. Strachu w oczach. Muszę przyznać, że na początku chciałem jak najszybciej się oddalić. Uciec. Pomyślałem: Opętana, pewnie urwała się z psychiatryka. Co w gruncie rzeczy okazało się prawdą.- uśmiechnął się delikatnie.- W każdym razie, nie od razu coś mnie tknęło, nie od razu poczułem, że muszę pomóc. Nagle jednak usłyszałem twój płacz. Był to tak przejmujący dźwięk, niemal przeszły mnie wówczas ciarki. Ten szloch miał w sobie tyle smutku, zrezygnowania, cierpienia… Podszedłem. Słuchałem przez chwilę jak zawodzisz. Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego tak dogłębnie mnie poruszy. Kiedy w końcu mnie zauważyłaś, wyglądałaś niesamowicie… pięknie. Twoje oczy, które dotychczas zdawały mi się  być oczami wariata, stały się nagle nieprzebytym oceanem cierpienia, bólu. Miały w sobie coś takiego czarującego, nie mogłem oderwać od nich wzroku. Cała twoja twarz, postawa wyrażała tak wiele uczuć… Poczułem, że jesteś wyjątkowa. Z biegiem naszej rozmowy powoli uzależniałem się od twego spojrzenia,  chłodnej ostrożności. Początkowo miałem zamiar jedynie opatrzyć ci skaleczenia i kupić bułkę w sklepie. Zrozumiałem jednak, że nie zasługujesz na warunki godne bezdomnego żebraka. Wiedziałem, że jesteś kimś niespotykanym. Chciałem z tobą rozmawiać, poznać twoja historię. Chciałem ci pomóc,  być twoim wybawicielem. Pomyślałem, że… może… kiedy zrozumiesz, że to ja… To w dowodzie wdzięczności.. mogłabyś… Albo może nawet poczułabyś do… Cholera, nie. To bez sensu. Niepotrzebnie się łudziłem. Wiedziałem, że to jest tylko kilka dni, ale przywiązałem się do ciebie. Czuję, że nie mógłbym teraz bez ciebie żyć, Molly. Nie chciałbym. Zaczarowałaś mnie jakimś cholernym zaklęciem. Rzuciłaś klątwę. Dożywotnią, Moll. Nigdy, przenigdy, nie poczuję tego do kogoś innego. Jestem pewien. Molly ja… Ja cię chyba kocham. Tak, to dobre określenie. Kocham cię.
Po usłyszeniu wypowiedzi Iana, nagle zaczęło do mnie docierać wiele bodźców na raz. Poczułam, jak Cass sztywnieje. Jak chłodny powiew z otwartego okna muska moje włosy. Jak Ian patrzy na mnie z nadzieją. Przez te kilka sekund, nie wiedziałam chyba jeszcze co dokładnie chłopak powiedział. Dopiero po chwili to do mnie dotarło. W tym momencie świat dziwnie zawirował, a ja nagle przestałam widzieć co się dzieje wokół. Nie czułam ciepła Cassandry, wiatru, ani spojrzenia chłopaka. Czułam jak zapadam się w dziwną przestrzeń. Między snem, jawą, a rzeczywistością. W mojej głowie raz po raz, wybrzmiewały ostatnie słowa Iana. ‘Molly ja… Ja cię chyba kocham.’ Co takiego? To naprawdę się wydarzyło? Nie mogłam za bardzo w to wszystko uwierzyć. Kompletny absurd, głupi żart. Ktoś mógłby pokochać mnie? Psychiczną dziewczynę, która ma na koncie kilka miesięcy w szpitalu dla wariatów? Która przez te kilka miesięcy nie umiała czuć najbardziej pospolitych emocji? Coś mi tu nie pasowało. Szczególnie to, że ja sama nic większego do chłopaka nie czułam. Owszem, traktowałam go jak przyjaciela. Po tym co dla mnie zrobił, i jak mi pomógł, czułam do niego ogromną wdzięczność. Uważałam go za człowieka otwartego, przyjacielskiego, pomocnego. Jednak nic poza czystą przyjaźnią do niego nie czułam. I to mnie chyba najbardziej w tym wszystkim zabolało. Że go zawiodę. Po tym jak on uratował mi życie, ja go odtrącę. Nie spłacę zaciągniętego długu. Nagle zrobiło mi się bardzo przykro. Dlaczego ja muszę być tym, kim jestem? Czemu muszę wszystkich zawodzić? Nawet samą siebie? Czy kiedykolwiek zrobiłam coś dobrze, czy kiedykolwiek sprawiłam, że ktoś stał się szczęśliwy? Nie. Dotarło do mnie, jak bardzo bezwartościowym człowiekiem jestem. Każdy w społeczeństwie powinien wnosić coś do świata, sprawiać, że jest lepszy. A co robię ja? Nic. A właściwie tylko szkodzę. Obarczam ludzi moimi problemami i nie potrafię odpłacić się za pomoc. Sama nie potrafię pomóc. Dlaczego?
Poczułam cisnące się do oczu łzy. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
A potem była tylko ciemność.
-----------------
Wiedziałam, że odzyskałam przytomność, ale nie chciałam otwierać oczu. Wolałam nigdy się nie budzić. Czułam się naprawdę podle. Moje okropne samopoczucie potęgował nieznośny ból całego ciała. Bolało mnie wszystko, od czubków palców u stóp, po głowę. W pewnym momencie, kiedy pulsujący ból zdawał się napierać z ogromną siłą na moją czaszkę, jęknęłam cicho.
- Molly?
Odetchnęłam z ulgą. To była Cass. Wciąż nie chcąc otwierać oczu, usiłowałam po omacku znaleźć jej dłoń. Kiedy dziewczyna zorientowała się, co robię, złapała mnie za rękę. Ścisnęła.
- Co z tobą Moll? Co się dzieje? Możesz mi powiedzieć, jesteśmy same.- wyszeptała tuż nad Miom uchem.
Przez chwilę biłam się z myślami. Otworzyć oczy i wszystko jej powiedzieć? Czy może lepiej leżeć tak, aż do usranej śmierci z odwodnienia i głodu? Obie opcje miały swoje wady i zalety. Z jednej strony Cass mi pomoże, ale znowu zaciągnę dług wdzięczności. Z drugiej strony umrę co wydaję mi się być dosyć prostym i przyjemnym rozwiązaniem, ale chyba Cassnadra i Ian nie będą zbyt szczęśliwi. Uznałam w końcu, że  nie chcę ich po raz kolejny ranić, więc otworzyłam powoli oczy.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie leżałam w szpitalu, ale na tej samej kanapie, na której straciłam przytomność. Spojrzałam na Cassndrę, która delikatnie gładziła moją dłoń. Nie wyglądała najlepiej. Miała podkrążone oczy i spierzchnięte usta.
- Jak ty wyglądasz, Cassie…- mruknęłam chrapliwie.
- Widziałaś siebie?- odparła z bladym uśmiechem.
Skrzywiłam się, uświadamiając sobie, że nie mam prawa wyglądać dobrze. Przypominałam zapewne zombie, lub coś w tym stylu. Dotknęłam swoich włosów. Były matowe i nieprzyjemne w dotyku. Moja skóra, okropnie wysuszona, szczypała na policzkach. Kąciki oczu wypełnione miałam ropą. Kiedy oblizałam usta, poczułam metaliczny posmak krwi. Spojrzałam na swoją dłoń. Połamane, kruche paznokcie, naskórek wysuszony, podobnie jak na twarzy. Moja skóra tak blada, że niemal przezroczysta. Pamiętam, że kiedyś czytałam książkę, nie pamiętam jaki był jej tytuł. Jedną z bohaterek była kobieta. Miała ona czarne, piękne loki, liliowe oczy i bladą skórę*. Ta skóra była jednak piękna w swojej nieskazitelnej bieli. Sprawiała wrażenie, jakby była zrobiona z porcelany. Moja w niczym nie przypominała skóry tamtej kobiety z książki. Była biała, owszem, ale jednocześnie była bardzo słaba, prześwitywały przez nią purpurowe naczynia krwionośne. Obrzydliwe. Poczułam, że nie lubię swojego ciała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Cass, ja… Tak bardzo cię przepraszam.- powiedziałam cicho.
- Za co? Nie masz za co, kochanie. To ja cię przepraszam. Przeze mnie się to wszystko zaczęło. Odzyskałaś uczucia, uciekłaś, spotkałaś… jego…- powiedziała.
- Nie mów tak, proszę. Ja wiem, że to wszystko moja wina. Niszczę siebie i was przy okazji. Wszystko niszczę. Do niczego się nie nadaję. Chciałabym umrzeć. Byłoby lepiej, nie uważasz?- spytałam.
- Nie, Molly. Nie byłoby lepiej. Byłoby dużo, dużo gorzej. Płakałabym, Moll, bardzo bym płakała. Ja cię kocham dziewczyno. Bez ciebie długo nie pociągnę. Zresztą, nie tylko ja miałabym problem. On… Ian, też… załamałby się. Naprawdę. Zrozum, że masz ludzi, którzy cię kochają. Pomożemy ci. Pomożemy, choćby nie wiem co.- oświadczyła.
- Ale… Ja… Cholera, Cass! Ja nie chcę! Wiesz dlaczego? Bo nie potrafię się odpłacić! Nie potrafię zrobić nic, co sprawiłoby, że pomogę wam, a nie samej sobie! Jestem pieprzoną egoistką! Problem w tym, że nie z wolnego wyboru. Taka już jestem. A nie chcę taka być. Dlatego chcę umrzeć.
Cassandra patrzyła na mnie przez chwilkę, a następnie bardzo cicho i bardzo smutno się zaśmiała.
- Molly, ty wciąż nie rozumiesz. My cię kochamy. Nie musisz nam się za nic odpłacać. My zrozumiemy.- powiedziała.  
Zamilkłam. Może ona ma rację? Może rzeczywiście im na mnie zależy? Zdawało mi się to dość dziwne, gdyż sama uważałam się za osobą nie wartą takich uczuć. Może oni z czasem do tego dojdą?  A może to ja się mylę?
Otrząsnęłam się. Znów tyle pytań kręci się w moim umyśle. Mam tego dość. Zacisnęłam mocno oczy. Poleciało z nich kilka łez. Otarłam ja wierzchem dłoni.
- Wiesz…- zaczęłam, otwierając powieki.- Dzisiaj rano, czy może wczoraj, nie wiem jaką teraz mamy godzinę… Poszłam z Ianem do jego pracy. Do sklepu muzycznego. Byłam tam cały dzień, i cały ten dzień, czułam się szczęśliwa. Wśród tylu wspaniałych dźwięków i przedmiotów. I wśród niesamowitych ludzi. Poznałam tam przyjaciela Iana, ma na imię Mercury. Przemiły gość, naprawdę. Pokazał mi różne kasety, w których się zakochałam. Cassie, nawet nie wiesz, jak dobrze się wtedy czułam. Miałam wrażenie, że wreszcie, wśród tych wszystkich kaset, znalazłam swoje miejsce na świecie. Gdzie nikomu nie przeszkadzam. Tylko ja i muzyka. Czy to nie piękne, Cass? Czy muzyka nie jest czymś pięknym?- spojrzałam na dziewczynę.
- Jest, Molly. Sama słucham muzyki, kiedy czuję się źle. Cieszę się, że czułaś się szczęśliwa. Nawet nie wiesz jak się cieszę.- szepnęła, i zamyśliła się z lekkim uśmiechem wpatrując się w okno.
- Cassie? Ja… mam kilka kaset. Mogłabyś je puścić? Są tam, na szafce. A obok masz magnetofon.- poprosiłam.
Dziewczyna kiwnęła głową i wstała z fotela, na którym dotychczas siedziała. Chwyciła kasety, przyjrzała się im.
- No kochana, niezły gust.- zaśmiała się.- Która najpierw?
- Może… Led Zeppelin. Plant mnie uspokaja…- mruknęłam.
Cassandra wsunęła kasetę do odtwarzacza. Po chwili pokój wypełniły dźwięki  ‘Black Dog’. Porosiłam jednak, by przewinąć na trzeci utwór. Przymknęłam oczy, kiedy ‘The Battle Of Evermore’ rozpoczęło się cichą melodią graną mandolinie. Jako, że uwielbiałam książki, tekst od pierwszego odsłuchania, jeszcze w sklepie muzycznym, zachwycił mnie. Opis rodem z opowieści fantastycznej. Kiedy piosenka miała się ku końcowi, uderzyło mnie znaczenie ostatnich słów.
Oh dance in the dark of night, Sing to the morning light. 
The magic runes are writ in gold to bring the balance back. Bring it back. 

At last the sun is shining, The clouds of blue roll by, 
With flames from the dragon of darkness, the sunlight blinds his eyes.
(Och, tańczcie w ciemności nocy, śpiewajcie do światła poranku.
Magiczne pieśni pisane są złotem, by wszystko wróciło do normy,
By wróciło.

Nareszcie słońce rozjaśnia ciemność, błękitne chmury wędrują po niebie,
Z płomieniami smoka ciemności, a światło słoneczne go oślepia)
Zauważyłam, że to ma związek z moim życiem. Nagle, po wojnie jaką toczyłam sama z sobą, dostrzegłam światełko w tunelu. Wreszcie, dzięki Cassie poczułam się potrzebna. ‘Nareszcie słońce rozjaśnia ciemność….’

*Może ktoś się zorientował, może nie… Mowa o najpiękniejszej, najmądrzejszej i najwspanialszej kobiety w dziejach literatury. Przed państwem Yennefer z  Vengerbergu. Nie żeby coś, ale byłabym skłonna zmienić dla niej orientację seksualną XDD oczywiście gdyby istniała. Książka, a właściwe saga: Wiedżmin ( ♥♥♥♥♥♥ ).
Pozwolę sobie przytoczyć kilka kwestii Yen…:
‘Czekałam tu, w oberży, nie wypadało mi przecież iść tam, dokąd ty się udałeś, do owego przybytku wątpliwej rozkoszy, a niewątpliwej rzeżączki.
‘Jeżeli w ogóle ma się wybór, a nie ma się dużej wprawy, w pierwszej kolejności ocenia się nie mężczyznę, ale łóżko.
-Nie krępuj się - powiedziała, rzucając naręcze odzieży na wieszak. -Nie mdleję na widok nagiego mężczyzny. Triss Merigold, moja przyjaciółka, mawia, że jeśli się widziało jednego, to widziało się wszystkie.
Ale się rozpisałam. Ale Yenna na to zasługuje <3
A i jebać to, że książka powstała później, niż dzieję się akcja.
--------------------
Przybywam z nowym Sweet Pain. Jestem z tego nawet zadowolona. Ogółem, bardziej podoba mi się to opowiadanie, niż L.A. Story. Nie wiem czemu, tak jakoś.
Wiecie, jestem troszkę zawiedziona, gdyż niewiele osób skomentowało poprzedni rozdział, w sposób oceniający treść. Większość z was informuję mnie o nowych rozdziałach, niestety nie czytając mojej twórczości. Trochę smutne, no ale skoro niektórym zależy tylko na reklamie, to trudno. W każdym razie dziękuję bardzo osobą, które wyraziły swoją opinię, dobrze, że jednak trochę was jeszcze zostało :D Wiem, że ja też czasem z dużym opóźnieniem komentuję, przepraszam, że wam robię wyrzuty, no ale… Wiecie, nie mam motywacji. Szczególnie mi przykro, kiedy zjawiają się osoby z dupy, reklamują się, i znikają.
Dobra koniec mojego gadania. Nie obraźcie się. Boże, po co ja wam robię te wyrzuty? Jestem chujowa, dlatego nikt nie komentuje, eh………….


3/23/2014

Rozdział 14

Bardzo was przepraszam. Cholera zaniedbałam was, i na dodatek przybywam po przerwie z chujowym rozdziałem. Miało być zupełnie inaczej, miało być dłużej, miało być lepiej. Gówno wyszło. No nic, mam nadzieję, że mi wybaczycie. Możecie mnie zjechać pod tym postem, należy mi się.
--------------------
music

Wcielenie mojego planu w życie, poszło wyjątkowo łatwo. Zarówno Melissa, jak i Chloe, zgodziły się przyjść. Wystarczy im było powiedzieć, że będzie obecnych wielu napalonych facetów, a dziewczynom natychmiast zaświeciły się oczy.
Teraz, drogą przygotowań, siedziałam wraz z Jasmin i Black w kuchni. Przez ostatnie kilka tygodni zżyłyśmy się ze sobą. Na początku bałam się, że Jaz i Blue się nie dogadają, jednak nic takiego nie miało miejsca. Dziewczyna Stradlina została też zapoznana ze szczegółami planu i jego powodami. Razem od rana zajmowałyśmy się odpowiednim przygotowaniem imprezy. Rozesłałam chłopaków, by zaprosili trochę osób. Wszyscy cieszyli się na dzisiejszy wieczór, ale ja miałam pewne wątpliwości. Czy dobrze robimy upokarzając w ten sposób Melissę? Może powinnyśmy raczej spróbować pogadać? Wątpię, żeby to cokolwiek dało, ale zawsze lepiej zaczynać pokojowo rozwiązać konflikt. W tej chwili było już jednak za późno. Axl, Slash, Steven, Duff, Izzy i Sean biegali po Los Angeles i rozgłaszali, że impreza się dobędzie. Melissa przyjdzie równo o dziewiątej. Nie było odwrotu.
- Dziewczyny… Może jakoś zmodyfikować ten plan…- jęknęłam w końcu. Naprawdę nie mogłam znieść myśli, że dogłębnie zranię jakąś osobę. Niby jej nie lubię, ale to też człowiek.
- Nie, jest dobrze. Zasłużyła.- Black wywróciła oczami, nie przerywając przesypywania chipsów do miski.
- Też tak uważam.- dorzuciła Jasmin rozpakowując zakupy z monopolowego.
- Ja wiem, że zasłużyła. Ale… Nie zniżajmy się do ich poziomu. Nie bądźmy tak samo zawistne i złe. Dajmy im w kość, ale nie aż tak.- spojrzałam na nie z nadzieją.
- Sama wymyśliłaś ten plan.- przypomniała mi Jaz.- No, ale powiedz co masz do zaproponowania.
- Nie prośmy wszystkich o uczestniczenie w tej… zemście.- powiedziałam.
- To znaczy?
- Poprośmy tylko chłopców. I tak porządnie im dogadają.- wyjaśniłam.
- Dobra niech będzie.- Black machnęła ręką.
- Skoro tak ci na tym zależy, to okey.- Jasmin zgodziła się, choć wyraźnie niechętnie.
Ja odetchnęłam z ulgą. Poczułam się nieco lepiej, jednak wciąż miałam wrażenie, że gram w jakimś tandetnym filmie. Samo słowo ‘plan’ już nieco mnie irytowało. Mamy po prostu pokazać Melissie co o niej sądzimy, a nie obrabować bank. Zresztą, mniejsza o słownictwo. Nie miałam teraz czasu by się nad tym zastanawiać. Oddałam się całkowicie przygotowaniom, zastanawianiem się nad ubiorem na imprezę i nuceniu ‘Make It’ w wykonaniu Aerosmith.
Niecałą godzinę później chłopcy, Black, Jaz,  i ja zebraliśmy się w salonie na krótką naradę.
- Ej, słuchajcie. Zdecydowałyśmy się na lekka zmianę. O całej akcji wiemy tylko my, i tylko my w niej uczestniczymy, tak? Nie chcemy trwale uszkodzić ich psychiki, musimy im tylko dać do zrozumienia kto tu rządzi. Jasne?- oświadczyłam.
Wszyscy pokiwali głowami.
- Jak wszystko wyjaśnione, to sugeruję się lekko ogarnąć przed imprezą.- Jaz klasnęła w dłonie.
-Wy, laski, róbcie o chcecie, ja tam się nie przebieram i nie pindrzę.- mruknął Duff i opadł za zmęczeniem na kanapę.- Swoją drogą nieźle nas załatwiłyście tym bieganiem po L.A.
- Dzięki temu przyjdzie więcej osób.- mruknęła Black.
- Oj, złotko. Jakbyśmy zapuścili głośną muzę, wiadomo by było, że trzeba wpadać bo jest domówka. – zaśmiał się blondyn.
- Nie mów do mnie złotko.- odparła chłodno Black.
- Właśnie, idioto.- warknął Izzy, który od początku ze zniesmaczonym grymasem przypatrywał się sytuacji.
Blue rzuciła McKaganowi jeszcze jedno poirytowane spojrzenie i wyszła z pokoju. Westchnęłam i razem z Jasmin podążyłyśmy za dziewczyną, czyli na górne piętro.
- Oj, Black… Daj czasem spokój.- uśmiechnęłam się delikatnie, wchodząc do sypialni.
- Chciałabym, ale nie mogę. Ten typ działa mi na nerwy.- warknęła, przykładając do siebie bluzkę i patrząc w niewielkie lustro.- Może być ta z cekinami?
- Tak, świetnie pasuje do twoich oczu.- Jaz widać postanowiła jakoś udobruchać przyjaciółkę.
- Dzięki.- odparła Blue, i szybkim ruchem naciągnęła na siebie ubranie.- No, Hal, zostałaś tylko ty.
Skrzywiłam się i spojrzałam po sobie. Miałam nieco uświnione jeansowe spodenki i czarną podkoszulkę na ramiączkach. Z logiem Ramones dla ścisłości. Chciałam ubrać się w coś bardziej wyjściowego, ale od przyjazdu do Los Angeles, moja garderoba zbytnio się nie powiększyła, co znaczyło, że brak w niej eleganckich ciuchów. Schyliłam się do torby i poszperałam w niej. Najgustowniejszą znalezioną tam rzeczą, była najzwyklejsza w świecie czarna spódnica.
- Myślicie, że…?- pokazałam dziewczynom ubranie.
- No, no. Nie spodziewałam się kiecki po tobie.- zaśmiała się Black.
Uśmiechnęłam się krzywo i wciągnęłam na siebie ubranie. Do tego narzuciłam zwykłą czarną bluzkę i założyłam moje kochane trampki.
- Slashowi się spodoba. Stradlinowi zresztą też.- uśmiechnęła się Jaz.
- I Axlowi!- dodałam.
- Ja… Nie wiem jak nazwać naszą relację. Ja go bardzo lubię i w ogóle… On mnie chyba też… Jednak ciągle nie wiem, czy będzie z tego coś więcej.- pożaliła się dziewczyna.
- Axl jest dość specyficzną osobą, jest wybuchowy i energiczny. Za to ty… Jesteś spokojna i poukładana. Ale przeciwieństwa się przyciągają, więc bądź dobrej myśli.- uśmiechnęłam się.
Jasmin odpowiedziała nieznacznym westchnięciem.
- Dobra, idziemy?- spytała Black.
Wszystkie zgodnie ruszyłyśmy ku drzwiom. Po kilku sekundach znaleźliśmy się już na dole. Okazało się, że przyszło już nieco ludzi, a chłopcy puścili procenty w ruch. Doszła do tego niezła muzyka. Pociągnęłam Blue na kanapę, jednocześnie patrząc jak Rose  porywa Jaz i usiłuje zachęcić ją do tańca w rytm AC/DC. 
- A po ciebie książę nie podejdzie?- zachichotałam w stronę przyjaciółki.
- Oj, Hallie… Nic nie wypiłaś, a już gadasz głupoty. Książę? Dobre, dobre…- dziewczyna  prychnęła.
Z radością podałam jej butelkę, którą za chwilę jej wyrwałam, by się napić. Cały czas rozglądałam się po pomieszczeniu. Kiedy przyjdzie Melissa? W końcu to z jej powodu wyprawiłyśmy taką domówkę. Dziewczyny jednak nigdzie nie było. Siedziałam jakiś czas w miejscu, powoli zaczęły mnie zżerać nerwy. Gotowałam się z wściekłości, na myśl,  że nasz misterny plan chuj strzeli. Doszło do tego, że zaczęłam obgryzać paznokcie. Black gdzieś zniknęła.
- A tobie co, kotku?- Slash zwalił się na kanapę obok, jednocześnie odsuwając moje własne dłonie od ust.
- Eh, to nie wypali…- mruknęłam wtulając się w jego ramie.
- Daj spokój, uda się. Musicie tej kretynce pokazać co o niej myślicie.- uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Jezu, to był zły pomysł. Bawimy się jak dzieci w przedszkolu! Zamiast dać jej normalną rozmową do zrozumienia, co o niej sądzimy, to robimy jakieś popierdolone podchody i inne gierki! Jestem żałosna, że w ogóle taki pomysł wpadł mi do głowy. Poniżymy ją, owszem, ale okaże się, że nie będziemy wcale lepsze od niej.- wybuchłam.
Saul patrzył na mnie chwilę, jakby się zastanawiając co powiedzieć.
- No cóż… Wydaje mi się, że masz trochę racji… znaczy z tymi gierkami. Sam o tym tak pomyślałem, kiedy się dowiedziałem co i jak. Ale nie wtrącałem się. Jednak co do tego, że zniżycie się do poziomu Melissy… Przesadzasz. Jak możesz porównywać się do osoby, która zastrasza, dręczy przyrodnią siostrę? Która wstrętnym przekupstwem utrzymuje pracę? Która odwraca się przeciwko rodzinie?- spojrzał na mnie, odgarniając włosy.
- Właściwie ja też odwróciłam się od rodziny.- powiedziałam krzywiąc się.
- I jak tu z taką rozmawiać…- Saul wywrócił oczami.- W każdym razie dążę do tego, żebyś przestała się zadręczać, wypiła trochę, ewentualnie wciągnęła nieco koki. Co będzie to będzie.
Podsunął mi pod nos pełną, jeszcze nie otwartą butelkę Jima Beana.
-Bean? A ty co? Nie Daniels?- zaśmiałam się, już nieco bardziej rozluźniona.
- Eh, to jest Jack dla ubogich. A my do bogatych nie należymy.- błysnął zębami, by zaraz przyłożyć gwint do warg i pociągnąć kilka porządnych łyków.- Chodź, zatańczymy.


Pociągnął mnie za rękę i gwałtownym gestem przyciągnął do siebie. Zrobiliśmy obrót dopasowując się do rytmu ‘Sympathy For The Devil’ w wykonaniu Stonesów. Skoczna piosenka pobudziła do tańca nie tylko nas. W pewnym momencie mignęła mi twarz Black wtulona w jeansową kurtkę Izzy’ego. Zaraz jednak straciłam ją z oczu. Kręcąc biodrami, energicznie obracaliśmy się wśród tłumu.
-Nie wiedziałem, że moja Hal, tak seksownie się rusza.- wymruczał mi Slash do ucha.
Odpowiedziałam mu uniesieniem kącików ust, jednocześnie robiąc szybki piruet. W tym momencie z głośników rozdarła się solowa gitara Richardsa- mój ulubiony element tego utworu.
- Ty tak umiesz, najwspanialszy gitarzysto we wszechświecie? – zapytałam.
- Oczywiście, za kogo ty mnie uważasz?- odparł chłopak, i uczynił ruch, jakby trzymał gitarę i szarpał jej struny.
- Dobrze, dobrze, już wierzę.-mruknęłam.
Piosenka się skończyła, toteż razem udaliśmy się z powrotem na sofę. Chwyciliśmy uprzednio zostawioną tam butelkę whiskey. Siedzieliśmy tam chwilę, próbując ochłonąć po kilku minutach tańca. Nagle ze strony wejścia dosłyszeliśmy głośne gwizdy. Należały do męskiej części imprezy. Nie znałam większości obecnych, ale bez trudu odczytałam podziw w ich oczach. Zaciekawiona podeszłam do drzwi. Stała w nich Melissa. Poczułam ukłucie zazdrości i rozgoryczenia. Jak niby ma się nam udać plan, skoro faceci ślinią się na jej widok? Nie obrażą dziewczyny, która ma cycki podchodzące pod czubki ich nosów, smukłe nogi wystającej spod małej czarnej, i ostry makijaż dopasowany do burzy tlenionych blond loków.
- Cześć.- mruknęła, wodząc spojrzeniem spod umalowanych  powiek po gapiących się na nią facetów.- Chloe niestety nie mogła przyjść.- dodała patrząc na mnie.
- Hej. Szkoda. Masz.- nie wiedząc co zrobić, podałam jej butelkę Beana, którą cały czas trzymałam w ręce.
Melissa z chęcią przegarnęła alkohol, i obejmując idealnie umalowanymi wargami szyjkę butelki, napiła się trunku. Potem, delikatnie się krzywiąc, weszła dalej do pokoju. Grupka facetów doskoczyła do niej natychmiast, zezując raz na pokaźny biust, raz na odkryte uda dziewczyny.
- Cholera, Hallie. To ona? Ta zła?- Sean zjawił się nie wiadomo skąd. Również wpatrzony był w Melissę.
- Tak, Sean. To ona.- odparłam bezradnie.
- Pieprzysz. Ktoś tak zajebisty nie może być zły.- rzucił Todd, który znalazł się nie wiadomo skąd, po mojej prawej stronie.
- Hej, Todd. Miło, że wpadłeś.- mruknęłam z ironią.
- Cześć, cześć.- odpowiedział.
Wywróciłam oczami, i wróciłam na kanapę. Slash nie zmienił pozycji odkąd go zostawiłam, ale bacznie przyglądał się Melissie.
- Nie spodziewałem się. Po tym co mówiłaś .’Głupia, sztuczna dziwka.’ Może i sztuczna, ale nie sprawia wrażenia głupiej i kurwiącej się. Przykro mi, kotku, ale twój plan traci szanse na powodzenie.- pokręcił głową odpalając papierosa.
-Zgadzam się.- usłyszałam głos Duffa.
- Czy wy kurwa musicie wyrastać mi zza pleców i wtrącać w rozmowę?!- warknęłam poirytowana.
Zerwałam się z kanapy, szukając wzrokiem Jaz i Black. Znalazłszy tą drugą, skierowałam się w jej kierunku. Nie wyglądała na zbyt szczęśliwą.
- Chuj.- powiedziała, kiedy mnie zauważyła.
- Dokładnie.
- Co teraz?
- Nie mam pojęcia. Gdzie Jasmin?- spytałam.
- Wyszła.- usłyszałam odpowiedź.
- Jak to? Gdzie wyszła?- zmarszczyłam brwi i spojrzałam na przyjaciółkę.
- Axl gdzieś ją porwał. Mówiła mi, że Melissa nie przyjdzie, bo się za długo spóźnia, czy coś w tym rodzaju. No i poszli.- wzruszyła ramionami.- Wiesz, chyba najlepiej będzie, jak damy sobie z tym spokój, nie sądzisz?
- Tak, masz rację. Pierdoli mnie to. – oświadczyłam hardo, wyrwałam jej z ręki papierosa, zaciągnęłam się, oddałam go jej z powrotem.- Idę się zabawić.
Ruszyłam pewnym krokiem w stronę Saula. Bez większych ceregieli usiadłam na nim okrakiem. Wpiłam się w jego usta z impetem. Na początku zaskoczony chłopak, ujął teraz twarz w moje dłonie i zaczął oddawać pocałunki. Drążyliśmy się językami nawzajem, a nasze ciała coraz bardziej się do siebie zbliżały. Byłam pełna nowej energii, miałam ochotę zrobić z Saulem dosłownie wszystko. W pewnym momencie przygryzłam jego wargę, i wsunęłam dłonie pod jego koszulkę.
- Czy ty…?- zapytał się wprost do mojego ucha.
- Tak.- odpowiedziałam krótko, by po chwili ze zdwojoną siłą połączyć nasze usta.
Slash podniósł się powoli, nie przerywając pocałunku. Po chwili jednak oderwał się ode mnie i złapał za dłoń. Szybkim krokiem wyszliśmy z pomieszczenia. Zauważyłam, że nie tylko my zajęliśmy się bardziej intymnymi czynnościami. Przemknęło przeze mnie dziwne uczucie, kiedy zorientowałam się, że za chwilkę kilkanaście par, których zupełnie nie znam, będzie pieprzyć się w moim domu. Zraz to dziwaczne uczucie minęło, bowiem pokój zniknął mi z pola widzenia. Weszliśmy po schodach. Z łazienki odchodziły jednoznaczne jęki, ale na szczęście w sypialni nikogo nie było. Wsunęliśmy się do pustego pomieszczenia. Jednocześnie runęliśmy na łóżko. Szybkim ruchem zdjęłam bluzkę.
-------------------------

Jak się przekonaliście, jest do dupy.
No nic, ma nadzieję, że następna część będzie lepsza.
PS nie wiem, czy zauważyliście, w ciągu ostatnich kilku tygodni bawiłam się nieco wyglądem bloga... No i chyba na razie zostanie tak jak jest. Mam nadzieję, że chociaż to się wam spodoba :D



3/04/2014

Sweet Pain 4

Od razy przepraszam za tak długą przerwę ;\\ Wiecie, szkoła nie oszczędza ;c
Rozdział dedykuję Fever ;*
Music
---------------------------------

Już kolejny dzień leżałam na kanapie u Iana i nie robiłam absolutnie nic. No, może oprócz rozmyślania. I palenia fajek. Wyniknęło z tego tyle, że nie wymyśliłam nic sensownego, a dom był całkowicie przesiąknięty zapachem papierosowego dymu.
- Boże, Molly, czasem tu wywietrz…- Ian wkroczył do pokoju w samej bieliźnie.- Spałaś w ogóle?
- To była noc?- spojrzałam na niego zdziwiona.
- Eh, tak. Teraz jest ósma. Za chwilkę idę do pracy.- mruknął i wyszedł.
Zastanowiłam się. Jak to do pracy? Przecież jestem tu już długo, a dopiero teraz wspomniał coś o pracy. Może i mylą mi się pory dnia, ale na pewno zauważyłabym brak chłopaka.
- Jakiej pracy?- zawołałam.
- Normalnej. Pracuje w sklepie muzycznym.- odkrzyknął chyba z sypialni.
- A czemu wczoraj tam nie byłeś? I przedwczoraj?- spytałam.
Zobaczyłam jak wyszczerzony Ian wchodzi do pokoju.
- Bo był weekend, złotko.
Oh. O tym nie pomyślałam.
- Czyli dzisiaj jest… poniedziałek.- powiedziałam sama do siebie- A jestem tu od piątku.
- Brawo. Chyba jednak nie byłaś tak słaba z matmy, jak mówiłaś.- pokazał mi język.
Zrobiłam naburmuszoną minę i odpaliłam kolejnego papierosa. Spojrzałam w okno, na budzący się do życia Nowy Jork. Był to piękny widok. Szczególnie, kiedy dzień zapowiadał się na słoneczny.
- Gdzie jest ten sklep?- zapytałam, nie patrząc na chłopaka.
- Dwie ulice na zachód stąd. Jak będziesz potrzebowała, to przyjdź. Na pewno zobaczysz, jest tam wieki neonowy napis.- odezwał się gdzieś obok.
Pokiwałam tylko głową. Usłyszałam jego westchnienie.
-Co?
- No wiesz… Siedzisz tu i nic nie robisz… Może byś wyszła do ludzi, co? Nie wszyscy są tacy źli, jak ci się wydaje. Ja na przykład pomogłem ci w trudnej sytuacji. Ufasz mi chyba, co?
- Tak. Ufam ci Ian. Ale… Zrozum, że ja się już kilka razy przekonałam, że nie warto ufać.- w końcu na niego spojrzałam.- Wtedy w parku… Ja nie miałam wyboru. Byłeś moją ostatnią deską ratunku. Pomogłeś mi, bardzo ci dziękuję. Ale… pomyśl. Ile osób, które codziennie mijasz odważyłoby się na taki gest? Ilu twoich znajomych i przyjaciół, których uważasz za lojalnych, zrobiłoby to co ty? Ian, nie łudź się, że każdy ma tak złote serce jak ty. Okrucieństwo, mściwość i pycha są stałymi wartościami otaczających nas ludzi. Świat nie jest szczery, ani miły, Ian. Ja to wiem. Wiem lepiej od ciebie. Więc proszę, idź do pracy, a ja tu zostanę. Zostanę i pomyślę. Nad tym całym złem. Znowu.
Z ostatnimi słowami z powrotem obróciłam głowę w stronę okna. Nie słyszałam, żeby chłopak się ruszał, więc zostało mi tylko wyobrazić sobie, jak teraz nie mnie patrzy. Pewnie usiłuje coś zrozumieć. Przygląda mi się oczekując jakiegoś wyjaśnienia.  Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk kroków, następnie szelestu ubrań, a potem zatrzaskiwanych drzwi. Zgrzyt gdzieś przy zamku oznajmił mi, że zostałam sama, szczelnie zamknięta. Z cichym szmerem wypuszczając dym z płuc, podniosłam się z kanapy. Otworzyłam okno. Rześki wiatr owiał moją twarz. Uświadomiłam sobie, że od kilkunastu godzin nieprzerwanie boli mnie głowa. Teraz poczułam ulgę w tym tępym bólu. Nic tak dobrze nie robi na dymiącą czachę, jak podmuch świeżego powietrza. Kiedy tak mój umysł się powoli odświeżał, uzmysłowiłam sobie kolejną rzecz. Mój żołądek domaga się jedzenia. Wzdychając zgasiłam papierosa i wyrzuciłam niedopałek za okno. Przez chwilę patrzyłam, jak spada, gasnąc. Potem skierowałam się do kuchni.
Wstyd się przyznać, ale byłam w tym pomieszczeniu pierwszy raz, odkąd się tu zjawiłam. Głównie dlatego, że zupełnie zapominałam o głodzie w świetle kłębiących się w mojej głowie myśli. Przypomniałam sobie, że moje posiłki składały się głównie z kawałków pizzy, lub kebaba, którego Ian zamawiał na rogu. Teraz jednak chłopaka nie było, a na wycieczkę do baru nie miałam ochoty. Stanęłam więc niepewnie naprzeciw skromnie wyposażonego aneksu kuchennego. W myślach wymieniłam potrawy, które umiem zrobić. Po podsumowaniu wyszło na to, że mogę przygotować sobie jajecznicę, bądź zapiekankę z makaronem i serem. Krzywiąc się na moje marne zdolności kulinarne, przystąpiłam do robienia zapiekanki. Była bardziej syta, poza tym w lodówce było zaledwie jedno jajko, więc jajecznica odpadała.
Po piętnastu minutach siłowania się z kuchenką, gotowa do zapieczenia maź trafiła do piekarnika. Stresowałam się, że coś spalę, toteż niemal co kilka sekund sprawdzałam stan potrawy. Kiedy w końcu wyjęłam danie, uznałam, że pachnie i wygląda naprawdę nienajgorzej. Nie czekając na zaproszenia, zabrałam się do jedzenia, odkrawając uprzednio kawałek dla Iana. Jakoś musze mu się odpłacić za gościnę, prawda?
---------------------
- Molly?- cichy męski głos wyrwał mnie z otępienia.
- Ian? Kiedy wróciłeś?- spytałam szukając go wzrokiem.
- Przed chwilą. – odparł.
Dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że chłopak stoi nade mną i bacznie mi się przygląda.
- Słabo wyglądasz.- skrzywił się.- Kiedy ostatnio spałaś?
Chciałam już odpowiedzieć, ale zdałam sobie sprawę, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Kiedy spałam? O ile pamięć mnie nie myli, ostatnią noc spędziłam patrząc się w okno. Poprzednią też. I cały dzisiejszy dzień. O ile w ciągu tych zmarnowanych godzin znalazła się chwila drzemki, najwyraźniej jej nie zapamiętałam. Co znaczy, że nie była wystarczająca.
- Nie wiem…- mruknęłam przecierając oczy.- Aż tak ze mną źle?
- Szczerze?- chłopak uniósł brew.-  Tak. Prześpij się. A i dzięki za jedzenie.
Z tymi słowami wyszedł z pokoju, uprzednio rzucając mi koc i poduszkę. Spojrzałam na te przedmioty. Materiał zdawał się być miękki i przyjemny. Może faktycznie spróbuję się przespać.
Zmieniłam pozycję z półsiedzącej na leżącą i zarzuciłam koc na ciało. Zamknęłam oczy. I wtedy, niezgodnie z moimi podejrzeniami, zrobiło mi się lepiej. Wydawało mi się, że mój mózg zacznie przypominać mi sceny i obrazy, których nie chcę pamiętać. Tymczasem ten odpoczynek dla oczu przyniósł mi niewyobrażalną ulgę. Wyczerpany umysł, nic nie widząc, nie miał już siły przywoływać obrazów. Pozwolił mi się zapatrzeć w pustkę i po prostu zasnąć.
-----------------------
Music
Moment przebudzenia przypomniał mi, jak bardzo nienawidziłam poranków. Od zawsze. Ta pora dnia kojarzyła mi się z wychodzeniem z ciepłego łóżka i robienia mnóstwa rutynowych czynności.
Teraz, kiedy promienie słońca oświetlały moją twarz pod dość ostrym kątem, z jęknięciem obróciłam się na brzuch i nakryłam głowę kocem. Po chwili zrobiło mi się jednak duszno, więc zrzuciłam nakrycie kopnięciem. Jednocześnie poczułam jak dużo siły i energii dodał mi sen. Zdałam sobie również sprawę, że mój umysł już nie świruje. Nie byłam bombardowana tysiącami pytań. Czułam się świetnie w porównaniu do kilku ostatnich miesięcy. Niesiona falą dobrych emocji, skoczyłam na równe nogi i ruszyłam przez mieszkanie w poszukiwaniu Iana.
- Hej! Gdzie jesteś?- zawołałam.
Nikt mi nie odpowiedział, toteż wparowałam do sypialni. Dostrzegłam leżącego na łóżku chłopaka. Właśnie się przebudzał.
- Wstawaj!- nie zamierzałam być dla niego łaskawa.
- Co jest…- mruknął, ale zaraz spojrzał na mnie zdziwiony.- To ty? Boże, dziewczyno, ty się uśmiechasz? Czegoś się naćpała?
- Niczego, Ian. Po prostu… Sen jest najlepszym sposobem na wszystkie zmartwienia. One tak po prostu uciekły, rozumiesz? Jej, jak dobrze, że kazałeś mi się położyć!- zawołałam, jednocześnie rzucając się chłopakowi na szyję.
On wciąż zaskoczony odwzajemnił mój uścisk, mamrocząc coś o, tym, że kobiety są walnięte. Po chwili wstał i zarzucił jakąś koszulkę.
- Zrobisz mi śniadanie?- spojrzał na mnie błagalnie.
Wywróciłam oczami, ale poszłam do kuchni. Usłyszałam, że Ian zaczął brać w tym czasie prysznic.
Ja obrzuciłam wzrokiem wnętrze lodówki. Wyciągnęłam ser i w miarę świeżą szynkę. O dziwo, wśród kilku puszek piw, znalazłam pomidora. Wzięłam z blatu nieco czerstwy chleb i zabrałam się za robienie kanapek. Parę minut potem na stole stał talerz wypełniony jedzeniem. Usiadłam na krześle i przeżuwając kęs kanapki, chwyciłam za gazetę. Odkąd ostatnio interesowałam się sytuacją kraju, minęło sporo czasu, toteż niektóre artykuły mnie zaskoczyły. Wertowałam tak pismo, kiedy nagle do pokoju wszedł Ian.
- Uuu, postarałaś się.- uśmiechnął się.
- Idziesz do pracy?- spytałam ignorując jego komentarz.
- Tak, a co?
- Nic, nic… Tez bym gdzieś wyszła. Wiesz, koniec z siedzeniem na kanapie.- spojrzałam na niego.
- No wreszcie mówisz sensownie.- zaśmiał się.- Tak więc sugeruję, żebyś poszła ze mną do pracy. Poznasz mojego kolegę, z którym pracuję, możesz tez pooglądać sprzęt w sklepie, przejrzeć kasety… W muzycznym nie da się nudzić. To jak, idziesz?
- Jasne.- odparłam.
Wiedząc, że chłopak zaraz zbiera się do wyjścia, postanowiłam lekko się ogarnąć. Wstałam, jednocześnie spoglądając, co mam na sobie. Przypomniałam sobie, że kiedy tu trafiłam miałam  na sobie tylko szpitalną tunikę.  Teraz ubrana byłam w nieco za duże jeansy i jakiś T-shirt.
- Ian? Skąd ja mam te ciuchy?- zapytałam.
- Dałem ci je. Należały do mojej byłej. Trochę zostawiła.- wyjaśnił.
- Aha… A masz może jeszcze?
- Ta. W szafie na samym dole.- odpowiedział.
Skierowałam się w wyznaczone miejsce i otworzyłam mebel. Na dnie istotnie leżało kilka damskich ciuchów. Zaczęłam je przeglądać. Znalazłam kilka par spodni, ale sprawiały wrażenie jeszcze większych, od tych, które miałam na sobie. Co oznacza, że będą na mnie wisieć. Rozejrzałam się więc za jakąś kiecką. Nie należałam do fanek odkrywania nóg, ale wolałam to niż worowate jeansy. Po chwili znalazłam prostą czarną sukienkę, z krótkim rękawkiem. Założyłam ją na siebie. Była ona z natury dość luźna, więc wyglądałam nienajgorzej. Do tego naciągnęłam znalezione rajstopy, a ramiona okryłam materiałową granatową kurtką. Zostawała kwestia butów. Już miałam lecieć do Iana kiedy w oczy rzucił mi się charakterystyczny czubek trampek. Sięgnęłam po obuwie. Okazały się mocno znoszone, ale względnie nadające się do użycia. Były w kolorze sukienki. Wsunęłam w nie stopy i ruszyłam ku wyjściu.
- Jejku, jesteś najszybciej ubierającą się dziewczyną, z jaką przyszło mi mieszkać. A tak w ogóle, to fajnie wyglądasz.- Ian już stał gotowy przy drzwiach.
- Dzięki.- odparłam nieśmiało.
Chłopak już jednak nic nie mówił, tylko pokazał na wyjście. Posłusznie wysunęłam się na korytarz i poczekałam na Iana zamykającego zamek. Kilka sekund później znaleźliśmy się na chodniku przed blokiem. Chłopak poprowadził mnie wzdłuż drogi, a następnie skręcił w nieco większą ulicę. Szliśmy nią jakieś dziesięć minut, aż w końcu ponownie skręciliśmy. Tym razem trafiliśmy na małą uliczkę, ale z oddali wyróżniał się neonowy napis reklamujący sklep muzyczny. Przeszliśmy dzielącą nas od celu odległość i znaleźliśmy się we wnętrzu sklepu.
- No to jesteśmy. Poznaj Mercury’ego. Ale mów mu Merc.- Ian wskazał na  blondyna siedzącego za ladą.
Ten uśmiechnął się promiennie i ruszył w moją stronę.
- O, Molly! Ian mówił o tobie. Jak słyszałaś jestem Merc. Miło cię poznać.- uścisnął moją dłoń, a ja odpowiedziałam mu niepewnym uśmiechem.
Przyjrzałam się chłopakowi. Był to szczupły blondyn o szarych oczach i bystrym spojrzeniu. Sprawiał wrażenie wiecznie uśmiechniętego, co odróżniało go od Iana, który mimo pogody ducha zazwyczaj chodził zamyślony. Merc ubrany był w jasny podkoszulek i przetarte jeansy.  Nie wyróżniał się może strojem, ale jego wyszczerz prawdopodobnie widać było z kosmosu.
- Hej, miło mi cię poznać.- mruknęłam nieśmiało.
Byłam nieźle speszona, w końcu to dopiero druga poznana przeze mnie osoba od ucieczki ze szpitala. Z Ian’em nie poszło tak źle, zwarzywszy na ówczesną sytuację. Teraz jednak, czułam się nieswojo w towarzystwie Merca.  Blondyn jednak oprócz nieustannego tryskania entuzjazmem, posiadał dar umiejętnego obchodzenia się z ludźmi i odczytywania ich emocji oraz odczuć. Teraz, wyraźnie widząc moje zakłopotanie, uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:
- Rozejrzyj się, może cię coś zaciekawi. Otwieramy dopiero za piętnaście minut. A ja pójdę zrobić ci herbatę.
Odetchnęłam z ulgą i owiałam pomieszczenie wzrokiem. Ian udał się w kierunku lady, by zaraz zabrać się za porządkowanie jakiś papierów. Nie pozostało mi nic innego, jak dokładnie obejrzeć sklep. W ciągu kolejnych trzydziestu minut dokładnie zbadałam każdy  zakątek sklepu, nie zważając na innych klientów, którzy zaczęli się po chwili pojawiać. Dokładnie obejrzałam wiszące na ścianie skrzypce, stojącą perkusję i pokaźną kolekcje gitar. Przejrzałam sporo kaset, i chociaż nie znałam za bardzo większości zespołów, zachwyciły mnie kolorowe okładki niektórych albumów. Sklep dysponował tez działem ubraniowym, gdzie znalazłam wiele koszulek i dodatków z muzycznymi nadrukami.
- Hmm, chciałabym tu pracować.- mruknęłam podchodząc do obu chłopaków.
- Tak? A jakiej muzyki słuchasz?- spytał Merc.
- Ja… No wiesz… Ostatnio miałam ciężki okres, a wcześniej szkoła i… No słuchałam głównie radia. i… Nie mam ulubionego wykonawcy.- wyjąkałam.
- Oj, nie ma się czym przejmować. Od tego tu jestem, żeby ci doradzić.- zaśmiał się chłopak.- Chodź znajdziemy ci jakiś zajebisty album.
Pociągnął mnie za rękę w odpowiednią stronę. Następnie przejrzał kilka kaset i zmarszczył brwi.
- Wolisz jakieś ostrzejsze brzmienie, czy raczej coś lżejszego?- zapytał w końcu.
- Ja… Sama nie wiem. Są takie chwile, że przyda się coś mocnego, ale czasem ma się ochotę na spokojną piosenkę.- stwierdziłam.
- Rozumiem… Masz to. I to. No i jeszcze ewentualnie łap tą.- podał mi trzy pudełka.
‘Led Zeppelin IV’, ‘Back In Black’ i  ‘Appetite For Destruction’  przeczytałam tytuły.
- Jak będzie za mocne, to daj znać.- rzucił jeszcze Merc podając mi słuchawki i mały magnetofon.
Na pierwszy ogień poszło AC/DC. Musze przyznać, że mieli niezłe kopnięcie. Od razu zakochałam się w chrypie wokalisty. O Brianie Johnsonie gdzie ty się podziewałeś całe moje życie? Po kolejnych kilku godzinach mogłam to samo powiedzieć o Jimmym Page’u i Axl’u Rosie. Dlaczego ja wcześniej nie znałam tak zajebistej muzyki?
- Ej, to jest zajebiste.- podeszłam do chłopaków.
- No co ty nie powiesz?- mruknął Ian z półuśmiechem.- Chodź, zwijamy się.
- Co? Już?- zdziwiłam się.
- No tak. Słuchałaś tych kaset dobre sześć godzin.
Fakt. Każdy z albumów przesłuchałam po kilka razy. Chwyciłam pudełka i ruszyłam do stojaka, by je odłożyć.
- Ej, ej! Weź je. Na mój koszt.- zawołał Merc zza lady.
- Ale…
- Żadnego ‘ale’. Ian mówi, że dawno nie wyglądałaś tak dobrze, jak podczas słuchania. Bierz i nie marudź.- powiedział.
Wymruczałam jakieś podziękowania i pożegnania, a następnie wyszliśmy wraz z Ianem z budynku.
- Podobało się?- zapytał.
- Tak. Dobrze zrobiłam, że zdecydowałam się wyjść.- odparłam.
- Też tak sądzę.
Nie odpowiedziałam. Mimo siedzenia kilku godzin w miejscu, czułam potworne zmęczenie. Niemal słaniałam się na nogach, kiedy dochodziliśmy do klatki. Nie wiem czy doszłabym na górę, ale nagle moje serce zabiło szybciej. Rozpoznałam bowiem postać stojącą na klatce. Rozpoznałam wyczekiwaną przeze mnie szopę brunatnych włosów.
- Cass!- krzyknęłam rzucając się dziewczynie na szyję.
- Molly! Fajnie, że wreszcie przyszłaś. Chodź, wszystko ci opowiem.- mruknęła i pociągnęła mnie za zmierzającym już na górę Ianem.
-----------------------------
Sama nie wiem, co o tym myśleć. Pisałam to w ciągu kilku dni, więc jest taki trochę… niespójny? Nie wiem jak to ująć, ale coś mi tu nie pasuję XD Może Wy będziecie wiedzieć co :D Także zapraszam do czytania i komentowania :>
PS pojawiła się nowa zakładka ‘O mnie’. Chyba się domyślacie co tam znajdziecie XD Więc, jak macie chwilkę, to możecie looknąć ;3

Pozdrawiam ;*