6/26/2014

Rozdział 22

Dobra, udało mi się wyrobić. Jest nowy!
Dla Faith :)

-------------------

Muzyka (mam nadzieję, że nie przeszkadza, że zespół i tekst jest Polski ;D)

Kartki z kalendarza twierdziły, że był początek lipca. Pogodynki w radiu mówiły o upałach. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy we wtorek, w dniu pogrzebu, nad Los Angeles zebrały się kłęby ciemnosinych chmur. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek kawy, i ze wstrętem patrzyłam, jak pierwsze krople ulewy spadają na brudne okna naszej szopy. Przeszedł mnie dreszcz na myśl o pobycie na cmentarzu w taką pogodę. Jako dziecko, lubiłam to miejsce. Kiedy chodziło się wąskimi ścieżkami pomiędzy kamiennymi płytami na których stały znicze, czułam bijące od nich ciepło. Zdawało mi się, że zmarli nie mają tak źle, że ktoś zawsze o nich dba, ktoś ich odwiedza, ktoś pragnie zostawić im coś miłego, takiego od serca. Zawsze, kiedy szliśmy z rodzicami zapalić świeczkę na grobie babci, siedziałam na zimnym kamieniu bardzo długo, czując dziwną bliskość ze zmarłą. Tak jakbyśmy spotkały się, i w geście pojednania siedziały przy jednym, żarzącym się ognisku. Znicze zdawały mi się niemal czymś w rodzaju łącznika między światem umarłych i żywych. Czułam, że to ciepło je łączy.
Teraz nie chciałam nawet myśleć o cmentarzu. Może to przez pogodę? A może przez to, że nie jestem już małym dzieckiem, które potrafi sobie wyobrazić niemal wszystko? A może dlatego, że dzisiaj miałam uczestniczyć w pogrzebie Todda? Poczułam jak mimowolnie moje usta wykrzywiają się, a z kącika oka wycieka mi jedna łza. Zsuwa się w dół policzka, na chwile zawisa na czubku mojej brody, a potem z cichym chlupnięciem upada na posadzkę. Chlupnięcia nie było słychać. Zakłóciła je szalejąca na dworze nawałnica. Czymże jest mała łza, wobec milionów kropli spadających z nieba? Czy to, że powstała ze szczerego żalu, a nie z kłębiącej się pod nieboskłonem pary wodnej, czyni ją lepszą? Nie.
Nie wiedziałam, czemu zastanawiałam się nad łzami, nad deszczem, i nad cmentarzami. Nieprzyjemne tematy, a to dopiero poranek. Już czułam, że ten dzień będzie okropny. Jak płacz, jak ulewa, jak śmierć. Może przesadzałam, może nie. Ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie choć odrobiny ciepłych, radosnych uczuć. Każdy łyk kawy palił w gardle, głowa bolała, a cisza jaka panowała w domu mnie przerażała. Czemu chłopcy muszą w taki dzień aż tak długo spać? No tak, jeszcze nie było siódmej.  Westchnęłam ciężko i odstawiłam kubek na blat. Nie miałam pojęcia co za sobą zrobić. Ceremonia miała zacząć się w kościele o jedenastej, wzięłam z tego powodu wolne w pracy. Dziwne, że szef się na to zgodził, bo aktualnie tylko ja zajmowałam się sklepem.
Wolno weszłam na górę, powłócząc nogami. Slash leżał na materacu zajmując niemal całą jego powierzchnię. Weszłam mu pod ramie i skuliłam się, próbując choć trochę się zdrzemnąć. Nie szło mi ani trochę, cały czas nękały mnie jakieś potworne myśli. Przypomniał mi się sen, który wkradł się ostatniej nocy do mojego chorego umysłu. Był tam tata i Todd. Oboje mówili, że są ze mną, ale zaraz się rozmywali, znikali… Byli bladzi, mieli zapadnięte oczy i sine wargi. Zatrzęsłam się na wspomnienie tych obrazów.
- Hallie, co się dzieje?- usłyszałam nagle zachrypnięty szept. Slash obrócił się tak, że objął mnie ramionami, a usta miał tuż przy moim uchu.
- Nic. Pada, wiesz?- powiedziałam cicho.
- Miało być słońce.- mruknął.
- Zimno mi.- przekręciłam się, by leżeć przodem do niego.
Nie odpowiedział, tylko chwycił za koc i naciągnął go na mnie, aż po szyję. Potem złapał moją głowę i przysunął ją sobie do nagiej piersi. Jak zwykle poczułam jego zapach, i jak zwykle mnie uspokoił…
- Lepiej?- przerwał ciszę.
- O wiele. Dziękuję.- zamknęłam oczy.
Pomyślałam, że może uda mi się zasnąć. Chciałam zmyć z siebie złe emocje po poranku. Przespać się chociaż godzinkę, by potem czuć się lepiej. Uspokojona ciepłem i dotykiem Saula, w końcu mi się to udało.
------------------------


Nie padało bardzo mocno, ale mżawka wyraźnie przesłaniała krajobraz. Drżąc, i złorzecząc w myślach na przemoknięte buty, szłam wraz ze Slashem przez wysoką trawę, pośród starych i omszałych nagrobków. Rodzina zmarłego nie miała wystarczająco dużo pieniędzy, by jego grób stanął w bardziej zadbanej części cmentarza. Todd miał być pochowany wśród trucheł ludzi, którzy leżeli tu już nawet ponad 100 lat. Można było wręcz uznać, że było to miejsce zabytkowe. Ale kto chciałby odwiedzać leciwe cmentarze? Nie było tu nawet ładnej kaplicy, ani żadnej zjawiskowej krypty. Jedynie kilkadziesiąt wystających z ziemi  kamiennych płyt z ledwo dającymi się odczytać nazwiskami.
Slash objął mnie ramieniem, starając się ochronić mnie przed deszczem. Miałam na sobie czarną skórzaną kurtkę, która nie miała niestety kaptura, więc włosy miałam wilgotne i lepiły mi się do policzków. Slash nie wyglądał lepiej, zrezygnował bowiem z cylindra, który miał zwyczaj nosić. Poza tym wydawało mi się, że oprócz kropli z nieba, jego twarz moczyło kilka pojedynczych łez. Ścisnęłam jego dłoń. Szliśmy na tyle pochodu, który prowadzony był przez księdza i kilku facetów w czerni niosących prostą, nielakierowaną, dębową trumnę. Na samą myśl o tym, że w środku leży nieruchomy, blady i zimny chłopak, przechodził mnie dreszcz, i chciało mi się płakać. Staraliśmy się trzymać z tyłu, ponieważ tak jak podejrzewałam, rodzice, rodzeństwo i wujostwo Todda całą winę zrzucali na Saula. Kiedy weszliśmy rano do kościoła, ojciec zmarłego niemal rzucił się na Slasha. Powstrzymała go jedynie obecność w świętym miejscu. Co chwile słyszeliśmy jak ktoś szepcze za naszymi plecami, widzieliśmy wściekłe  spojrzenia. To było okropne, bo na nic zdałby się tu tłumaczenia. Wszyscy ci ludzie nienawidzili nas z całego serca. A szczególnie Slasha.
Zatrzymaliśmy się po jednej stronie rozkopanej dziury, gdzie miała spocząć trumna. Całe zgromadzenie natychmiast przemieściło się na drugą stronę. Staliśmy we dwójkę, mając naprzeciwko kilkanaście osób, które wolało się kurczyć i przepychać pomiędzy sobą, niż na metr zbliżyć się do Saula. Miałam wrażenie, że jesteśmy na jakiejś rozprawie sądowej, i wszyscy są przeciwko nas, kiedy my, bezbronni, stoimy na środku.
Ksiądz zaczął ostatnią część ceremonii, błogosławiąc ciało Todda na ostatniej i niekończącej się wędrówce. Wszyscy zmówili modlitwę, oprócz mnie i Saula. Żadne z nas nie wierzyło w Boga. Bo jak możemy wierzyć, skoro wiemy co tak naprawdę spotkało Todda, i jak świat jest okrutny? Bóg nigdy nie pomagał, nawet, kiedy sobie nie radziliśmy. Ci ludzie w niego ślepo wierzyli, wmawiając sobie, że boska opieka towarzyszy im na każdym kroku. Że to dzięki niej jeszcze nie potrącił ich samochód, ani nie zostali okradzieni w ciemnym zaułku. Nigdy tak naprawdę nie poznali okrucieństwa świata, mimo, że byli od nas starsi.
Kiedy faceci w czerni spuszczali trumnę do dołu, zauważyłam, że podbródek Saula drga, a jego szkliste oczy patrzą na całą scenę, jakby nie widząc. Wiedziałam, że usiłuje zapanować na łzami, które cisną mu się pod powieki. Nie dał rady, po chwili kilka kropli spłynęło po jego policzkach. Więcej nie widziałam, bowiem sama zaczęłam szlochać. Cicho, nie chcąc, by ktoś widział moją słabość. Czułam żal, że opatrzność zabrała nam przyjaciela. I wściekłość, że mimo żywego dowodu, że cierpimy, cała rodzina zmarłego nas nienawidzi. Czy wrażliwy Todd by tego chciał? By na jego pogrzebie w myślach obrzucano się błotem? Byłam pewna, że jeśli jest już pośród nas jako duch, czy coś takiego, lata teraz w kółko, bezradnie próbując pokazać wszystkim prawdę. Tak, naprawdę w to wierzyłam…
Nagle poczułam ból w wewnętrznej części dłoni. Dłoni, w której ściskałam róże. Nieświadomie spowodowałam, że w palce wbiły mi się kolce. Pozwoliłam mżawce zmyć krew z ręki, a pobrudzoną na szkarłatno róże wrzuciłam do dołu, gdzie na dnie widać było drewniany wierzch trumny. Kilka chwil później zniknął on wśród czarnej i mokrej ziemi. Ksiądz powiedział coś jeszcze i odszedł, wyraźnie zły, że musiał poświęcać się w taką pogodę. Pozostali zgromadzeni wśród szlochów złożyli wielkie wieńce na wierzchu kopczyka jaki usypali faceci w czerni. Minęło kilkanaście minut, tłum się przerzedzał, a góra kwiatów się powiększała. Pachniało różami i daliami. W końcu zostaliśmy sami wraz z jednym z facetów, który starał się jakoś zmniejszyć powierzchnię zajmowaną przez kolorowe bukiety.
- Czemu oni was nie lubią?- zapytał nagle, patrząc na nas bystrymi, błękitnymi oczami.
- Twierdzą, że jestem winny jego  śmierci.- odparł Slash dziwnie beznamiętnym tonem, wskazując palcem na grób.
- A jesteś?
Widziałam, że mulat się zawahał.
- Nie, nie jest.- odpowiedziałam za niego starając się brzmieć pewnie.
Facet pokiwał głową w milczeniu obracając w dłoni główkę kwiatu, która oderwała się podczas kiedy przenosił wiązanki. Spojrzał w niebo i ponownie przeniósł wzrok na nas.
- Idźcie już, bo nabawicie się kataru. Powodzenia.- powiedział i odszedł, parę chwil później znikając wśród mżawki i mgły. Przełknęłam ślinę.
- Slash, chodźmy.- pociągnęłam go za rękaw czując jak z chłodu zaczynają mnie boleć palce u stóp i dłoni.
- Miał dwadzieścia dwa lata…- szepnął chłopak, jakby mnie nie słyszał.
Westchnęłam ciężko, stanęłam na palcach i delikatnie pocałowałam go w usta.
- Saul, naprawdę możemy mieć po tym grypę. Chodźmy, zimo mi.- powiedziałam patrząc mu w smutne oczy.
Chłopak powoli pokiwał głową. Złapałam go za rękę i poprowadziłam z powrotem, w stronę wyjścia z cmentarza.
---------------------


Reszta dnia płynęła mi monotonnie i ponuro. Już drugą godzinę siedziałam wraz z Duffem i Axlem na kanapie przed telewizorem, systematycznymi ruchami wkładając sobie do ust chrupki. Kilka razy rzuciłam wymowne spojrzenie Rose’owi, chciałam się bowiem dowiedzieć jaki wynik miała jego niedzielna wizyta u Jasmin. Chłopak jednak z twarzą pokerzysty kręcił głową. Nie wiedziałam czy mam to zinterpretować jako ‘powiem ci potem’, czy raczej ‘nie musisz tego wiedzieć’. Uznałam jednak, że lepiej nie nalegać, więc wlepiłam wzrok w odbiornik telewizyjny,  głośno chrupiąc.
Nie spodziewałam się, by ktokolwiek do nas dzisiaj wpadał, bo niby komu chciałoby się wychylać nosa z domu w taką pogodę? Jednak późnym popołudniem, koło godziny dziewiętnastej rozległo się niecierpliwe pukanie. Chłopcy siedzący obok mnie nie uczynili ruchu, by chociażby wykazać tym zainteresowanie, więc wstałam i poszłam otworzyć drzwi. Na progu stał przemoczony Sean. Nerwowo tupał prawą stopą w ziemię, i rozglądał się niespokojnie.
- Hallie, musimy pogadać.- rzekł, nawet się nie witając.
- No dobra, wejdź.- rzuciłam i chciałam go przepuścić w drzwiach.
- Nie tu. Chyba, że jesteś sama. Albo masz wolny pokój.- powiedział.
- McKagan i Rose są w salonie, a Slash śpi w sypialni.- wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
- W takim razie idziemy do baru.- pociągnął mnie za dłoń.
- Nigdzie nie idę w taką pogodę!- wyrwałam się.
- Hallie, błagam, chodzi o Jasmin…- chłopak popatrzył na mnie  wzrokiem zbitego psa.
Patrzyłam mu się w oczy przez parę sekund, zastanawiając się co robić.
- Zgoda. Ale poczekaj, musze się ubrać.- westchnęłam.
Weszłam do przedpokoju i włożyłam na siebie sweter oraz skórzaną kurtkę. Moje trampki były całkowicie przemoczone, więc musiałam sięgnąć po wojskowe buty, zdarte i z pourywanymi sznurówkami. Nie zakładałam ich od dawna, ostatnio chyba jeszcze w Lafayette. Wraz z Seanem wyszliśmy na zalane ulicy Los Angeles, szybkim krokiem kierując się do Rainbow, bo było najbliżej. Kiedy zasiedliśmy za stolikiem miałam całkowicie przemoczone spodnie i rękawy kurtki. Na szczęście stare buty spisały się znakomicie.
- O co chodzi?- spytałam, gdy tylko złożyliśmy zamówienie na dwa lekkie drinki.
- Axl ci nie mówił?- spytał, jakby z nadzieją.
- Nie, nie rozmawiałam z Rose’m.
- Ona… Powiedziała mi… co do mnie czuje. A raczej nie czuje. Ona mnie nie kocha, Hallie, wiesz?- schował twarz w dłoniach.
-Wiem.- odparłam spokojnie.
- Jak to: wiesz? Nic nie powiedziałaś?- spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Sean, chciałam. Na początku chciałam. Ale uznałam, że i tak spróbujesz. Że będziesz robił wszystko, by się to zmieniło. Nie byłoby tak?
- Byłoby. Ale nie to jest w  tym wszystkim najgorsze. Najgorsze jest to…
- Że ona kocha Axla.- dokończyłam, widząc, że Sean nie może się wysłowić.
Chłopak ze smutkiem w oczach pokiwał głową i bezradnie wbił spojrzenie w swoje dłonie.
- Brachu, tak się czasem zdarza. Nic na to nie poradzisz. Ale Jasmin na pewno docenia twoja przyjaźń, i to jak jej pomogłeś. Masz wielkie serce. Ona o tym wie.- dotknęłam jego dłoni, która teraz leżała na blacie.
- Dlatego zgodziła się ze mną zamieszkać…- pokręcił głową.
- Dobrowolnie?- zmarszczyłam brwi.
- Tak! Hallie, w życiu bym jej do niczego nie przymusił. Za dużo przeszła.- odparł.
Skrycie westchnęłam z ulgą.
- Co zamierzasz?- zapytałam pociągając łyk z kieliszka, który właśnie kelnerka dostarczyła na nasz stolik.
- Wyprowadzę się. Znajdę pracę, czy coś. Muszę się ustatkować. Wiesz, gdyby nie Jaz, chyba znałbym już wszystkie dziwki w mieście.- krzywo się uśmiechnął.
- Tak, twój zapał do pieprzenia wszystkiego co ma cycki był więcej niż zauważalny, jeszcze całkiem niedawno.- zaśmiałam się.
Może moja uwaga była dosyć chamska, ale naprawdę nie miałam siły ani humoru, żeby się wysilać na coś więcej. Dopiłam drinka.
- Słyszałeś rozmowę Jasmin i Axla?
- Tak. On jej powiedział wprost, że ją kocha i żałuje za to co zrobił.- Sean skrzywił się lekko.- A potem ona zaczęła płakać. I na końcu powiedziała, że też go kocha. Że jest głupia, bo nie może przestać o nim myśleć.
- Swoja drogą, trochę jest.- mruknęłam.
- Zgadzam się.- odpowiedział również kończąc picie alkoholu.- Idziemy?
- Ta.
Rzuciłam na stół należną kwotę, wstaliśmy i wyszliśmy z powrotem zanurzając się w ulewie. Zmierzchało.
-----------------------


Kolejny poranek był względnie słoneczny. Kilka chmur przemykało co chwila po niebie, ale pogoda i tak uległa radykalnej poprawie. Tak jak dwadzieścia cztery godziny wcześniej stałam z kubkiem kawy w dłoniach, leniwym wzrokiem gapiąc się w okno. Wszyscy spali. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle do kuchni, jak gdyby nigdy nic, wszedł Axl, w samych gaciach, dzierżąc w dłoni piwo.
-Żeby tak chlać od rana…- popatrzyłam na niego z politowaniem.
- Nie przesadzaj, alkohol się zaczyna od 20% . To jest jak soczek.- uśmiechnął się.
- Postanowiłeś, że wreszcie zaspokoisz moją ciekawość i powiesz mi, jak wypadała wizyta u Jasmin?- uniosłam pytająco brew.
Właściwie, to Sean pokrótce powiedział mi jak przebiegła rozmowa Rose’a i Jaz, ale zawsze lepiej było się dowiedzieć z kilku źródeł, szczególnie kiedy miałam dostęp do głównego zainteresowanego. Axl westchnął i przewrócił oczami, siadając na krześle.
- Powiedziała mi, że mnie kocha.- powiedział.
Uśmiechnęłam się promiennie.
-Miałaś rację- mruknął.
- Jasne. - odparłam.
Nie odpowiedział, tylko zapatrzył się w ścianę popijając piwo.
W tym momencie bardzo pasował do Jaz. Siedział, milczący i spokojny. Zupełnie jak ona, skromna i cicha. Byli naprawdę idealną parą, nawet, jak Rose już taki spokojny nie był. Po prostu było między nimi to coś. Sean nigdy nie miał szansy, by dziewczyna poczuła coś do niego. Ona i Axl… To było coś na kształt miłości od pierwszego wejrzenia. Piękne i trochę niewiarygodne. Mi też niby Saul od razu się spodobał, ale musieliśmy się lepiej poznać. A oni? Po jednym dniu znajomości byli w sobie bezgranicznie zakochani. Uśmiechnęłam się po raz kolejny, tym razem do swoich myśli.
Potem nagle zapragnęłam przytulić się do Saula. Czy to przez to rozmyślanie o miłości? Weszłam na górę, olewając to, że za dwadzieścia minut powinnam wyjść do pracy. Rzuciłam się na łóżko i bardzo mocno przycisnęłam się do ciała mojego śpiącego chłopaka. On przebudził się i spojrzał na mnie zaskoczony. Pocałowałam go czule, czekając cierpliwie, aż zacznie odwzajemniać pocałunek. Trwaliśmy tak złączeni naprawdę długo, rozkoszując się ciszą i obecnością siebie nawzajem.  W końcu oderwałam się od jego miękkich ust i schowałam twarz w jego włosach.
- Miła pobudka.- szepnął mi chłopak do ucha.
Uniosłam kąciki ust do góry.
- Kocham cię, Saulie.- mruknęłam, sama zaskoczona szczerością wyznania.
Slash widać również nie przewidział takiej odpowiedzi z mojej strony, bo przez chwilę nic nie mówił. Jednak po paru sekundach złapał mnie w tali, położył na materacu i nachylił się tuż nade mną. Po raz kolejny złączył nasze usta.
- Ja ciebie też, Hallie.- wymruczał.- Mam nadzieję, że twój szef  toleruje spóźnianie, od czasu do czasu…
Z ostatnimi słowami zaczął rozpinać guziki mojej koszuli. Wplotłam palce w jego ciemne loki.
---------------------



Osobiście uważam, że rozdział kiepsko wyszedł, jest jednym najsłabszych od dawna, no ale... Oceńcie sami

UWAGA!
Kilka komunikatów:

1. Nie ma mnie całe wakacje. Nie lubię siedzieć w mieście, kiedy nie muszę, więc w najbliższą niedzielę spieprzam do babci na wieś (♥). Jak się domyślacie internetu nie będzie. Możliwe, że w weekendy będę miała do niego dostęp, ewentualnie koło 11 lipca, gdyż na dwa dni zawitam z powrotem w mieście, ze względu na koncert Metalliki. Potem może ogarnę jakieś WiFi na większych wyjazdach, ale nic nie obiecuję. Także: niestety w okresie wakacyjnym nie dam rady wszystkiego przeczytać, ani skomentować. Będę miała cholerne zaległości, mam szczerą nadzieję, że mi to jakoś wybaczycie, kochani C:
2. Z tego samego powodu, który wymieniłam wyżej, nie będę miała jak dodawać rozdziałów. Ale, na wieś zabieram ze sobą laptopa, więc rozdziały zamierzam pisać! Po prostu opublikuje je później. Mam nadzieję, że czyste powietrze trochę podsyci moją wenę ;D
3. Nie wiem co z Sweet Pain ;/ Kompletnie nie wiem jak rozwinąć akcję, mam kilka pomysłów, ale żaden nie jest dobry. Pomyślałam, że mogłabym z tego zrobić takie krótkie opowiadanko (maksymalnie 15 rozdziałów), ale nic jeszcze nie wiem. Może uda mi się coś naskrobać w wakacje.

Życzę wszystkim udanych wakacji i w ogóle lata! ;)

Hugs, Rocky. ♥

6/23/2014

Rozdział 21

No,jest rozdział. Pierwszą część pisałam mając koszmarny humor, ale nie umiem ocenić jak to wpłynęło na tekst. Oceńcie sami :)

Dla Estranged! ♥

----------------------


- To było w przeddzień wyjazdu. Siedziałem w swoim pokoju w jakimś tanim hotelu. Popijałem wódkę, paliłem fajki. Uznałem w końcu, że nie ma co siedzieć i pójdę spać. Położyłem się, i już prawie usypiałem, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Mówiąc szczerze nieco się wkurwiłem. Ale wstałem i poszedłem otworzyć. No i tam stał on, Todd. Był załamany. Totalnie zdruzgotany, on… płakał. Wykupił bilet lotniczy za ostatnie pieniądze, żeby przylecieć do Nowego Jorku, żeby się ze mną spotkać. Powiedział, że tylko ja jestem w stenie go zrozumieć. Kiedy się spytałem o co chodzi, odparł, że to wszystko przez Melissę. Ze go nie kochała, mydliła mu oczy. A on ją naprawdę pokochał. Był na siebie wściekły, ale również cierpiał. Ta dziwka złamała mu serce. Todd… Zawsze był cholernie wrażliwy. Serio, aż za bardzo jak na faceta. Ale taka już jego natura. Opowiadał, że przyłapał ją na lizaniu się z jakimś gościem w klubie. Pomyślał, że to przez alkohol, ale kiedy ona go zobaczyła, zaczęła jeszcze bardziej napierać na tego obcego faceta. Podobno wykrzyczała mu w twarz, na cały pub, jakim to jest żałosnym i naiwnym idiotą. Że nigdy nic do niego nie czuła, że tylko go wykorzystała dla odrobiny kasy i upokorzenia Jasmin, ciebie i w ogóle nas. Todd wypłakał mi się w ramie, dosłownie. A potem uznał, że musimy iść to zapić. Chcąc nie chcąc, poszedłem z nim do baru. Czego się nie robi dla przyjaciół, prawda?- Slash zaśmiał się smutno.- Piliśmy całkiem sporo, to trzeba przyznać. Oboje do alkoholu mieliśmy mocną głowę. Problem w tym, że na tym nasze podobieństwo w kwestii odporności na różnorakie używki się kończyło. Zaczęło się od tego, że nagle podeszło do nas dwóch punków. Chcieli się dołączyć, więc się zgodziliśmy. Po niecałej godzinie, zaproponowali nam narkotyki. Chciałem odmówić. Naprawdę chciałem. Ale Todd wyskoczył zanim się zdążyłem odezwać, zaczął wrzeszczeć, że oczywiście, chodźmy się naćpać. Uznałem, że najlepszym miejscem będzie mój pokój hotelowy. Poszliśmy tam w czwórkę. Okazało się, że tamtych dwóch dysponowało naprawdę bogatym asortymentem. Mieli speed, kokę, amfę… i heroinę. Todd, cały czas zaślepiony chęcią zapomnienia, sięgnął od razu po Brown Sugar. Na wszelki wypadek wstrzyknąłem sobie pierwszy. Wiesz, żeby rozeznać się, czy mocne, czy nie… Okazało się, że cholernie słabe. Serio, ledwo to poczułem. Jednak kalifornijska hera ma w sobie coś więcej… Todd wziął. Na początku było fajnie, choć wyraźnie na niego lepiej to podziałało. Porządnie się nagrzał. Nagle postanowił, że weźmie jeszcze jedną działkę. I wtedy się zaczęło. Nagle zbladł, zakrztusił się i przewrócił. Poklepałem go po plecach, myślałem, że się piwem zadławił czy coś… Ale on padł na podłogę. Bez ruchu. Tamci dwoje wzięli sprzęt i natychmiast się zmyli. Ja Todda natychmiast zaciągnąłem do wanny. Cuciłem go dobre trzy minuty, a on cały czas nie miał pulsu. Zacząłem krzyczeć. Hallie, to był jeden z moich najbliższych przyjaciół. Darłem się, polewałem go całego lodowatą wodą, reanimowałem… W końcu poszło. Oddech wrócił. Czułem się jakby nie tylko kamień mi spadł z serca, ale cała sterta cholernego gruzu. Pomyślałem wtedy, że mimo wszystko warto by było zawieść go do szpitala. Wyszedłem z łazienki. Wyszedłem na trzy minuty. Wróciłem. Znów był blady. Znów nie miał pulsu. A ja znów zacząłem krzyczeć i go polewać… Tym razem trwało to dziesięć minut, może piętnaście… Trwałoby do teraz, Hallie. Wiedziałem, że on umarł. Wtedy już naprawdę to wiedziałem. Ale nie mogłem, nie mogłem przestać. Tak bardzo chciałem… Chciałem go uratować. Naprawdę… Przyjechali ci ratownicy. Tylko po to, żeby stwierdzić zgon. I zabrać ciało. Zostałem tam. Sam ze wspomnieniem martwej twarzy mojego przyjaciela w moich dłoniach. Ze wspomnieniem mojego krzyku, zimnej wody… Sam. To wszystko moja wina. Wiedziałem, że gorzej znosi dragi. Wiedziałem! Dałem mu umrzeć! Dałem mu kurwa przedawkować! Wiedziałem, że był w dołku, wiedziałem, że może przesadzić. Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem!
Ze łzami w oczach powoli podniosłam się na ramieniu i zamknęłam jego usta swoimi. Czułam, że po jego twarzy również spływają pojedyncze łzy. Oddał mój pocałunek, ale tak naprawdę nie chcieliśmy, by do niego doszło. Był pełen smutku. Czystego, niezmąconego smutku. Prostoduszny chłopak, może nieco naiwny, ale taki jak my, z marzeniami… odszedł. Pożarty przez narkotyki. Przez śmierć, która mieszka w strzykawkach i woreczkach. Ale nie tylko. Był zaślepiony żalem. Otumaniony rozczarowaniem i wewnętrznym rozdarciem.
Ja i Saul, teraz, sami, na łóżku, złączeni w pocałunku, chcieliśmy w jakiś sposób… przeżyć śmierć przyjaciela? Uhonorować? Zrozumieć? Może było milion powodów, może nie było żadnego. Ale staraliśmy się jakoś wspólnie pożegnać Todda. Umarł niekochany przez miłość swojego życia, więc my wyślemy mu cząstkę naszego uczucia w zaświaty…
Slash delikatnie, naprawdę bardzo czule ściągnął ze mnie koszulkę i zaczął dotykać moje ciało. Plecy, brzuch, ramiona… Chłopak nie miał na sobie koszuli, więc od razu mogłam przejść do spodni. Całkiem sprawnie się z nimi uporałam. Tymczasem ręce chłopaka zajęły się moim biustem. Brak normalnej żywiołowości w tym co robił, dziwnym sposobem doprowadzał mnie do odczuwania jeszcze większej przyjemności, niż zawsze. Kilka chwil później moje spodnie leżały na ziemi, a na nas obojgu zostały tylko dolne części bielizny. Slash przerwał wszystkie czynności jakie robił. Złapał mnie za ramiona i bardzo mocno przytulił.
- Takie rzeczy się zdarzają. Mam nadzieję, że Todd umarł, wiedząc, że ma przyjaciół.- szepnął mi do ucha.
-Ja… Też mam taką nadzieję.- odparłam i zdałam sobie sprawę, że przez cały ten czas moje policzki nie przestawały lśnić od toczących się po nich łzach. Mulat otarł moją twarz i pocałował w czoło. Widziałam, że sam próbuje opanować się od wybuchu emocji. Czułam, że w duchu aż się w nim gotuje.
- Slash, to nie twoja wina, proszę, nie obwiniaj się.- powiedziałam gładząc go po włosach uspokajającymi ruchami.
- Jak to nie moja? To, że Melissa zrobiła, to co zrobiła, nie zmienia faktu, że ja nie dopilnowałem ile on sobie wstrzyknie. Byłem ostatnią i jedyną osobą jaka mogła mu pomóc. A on pod tą moją… opieką…? Umarł. – podbródek mu zadrgał.- Umarł.
- Ale przecież nie mogłeś go powstrzymać. I tak by to zrobił. Nie twoja wina, nie twoja, Saul.-starałam się spojrzeć w jego oczy. Mimo, że ich nie widziałam, zdawałam sobie sprawę, że są w tej chwili szkliste.
- Moja.- wydusił.
- Nie.
Wiedziałam, że nie miał siły na kłótnie. Nie odpowiedział, siedział tylko ze spuszczoną głową, trawiąc wszystko co powiedziałam i całkiem sporo innych rzeczy. A potem pocałował mnie prosto w usta. Tym razem namiętnie, mocno, jakby teraz to on chciał o wszystkim zapomnieć…
Robiliśmy to z uczuciem. Ale z bardzo specyficznym, jak na współżycie. Robiliśmy to w smutku, przeżywając wszystko. Nie wiedziałam, że Crew był mi aż tak bliski. W końcu to tylko znajomy… Ale może to przez Slasha? W końcu on ewidentnie cierpiał po utracie przyjaciela. Nie mogłam nic nie czuć. Czułam…
Zasnęliśmy razem, połączeni jakąś dziwną i zupełnie nową więzią. Piękne i wypełniona szczęściem chwile łączą ludzi, to fakt. Ale ten ostateczny sprawdzian dla uczucia ich łączącego przychodzi wtedy, kiedy razem trzeba przeżyć prawdziwe nieszczęście.
-----------------------


Rankiem, jeśli nasze humory się poprawiły, to naprawdę nieznacznie. Była niedziela, więc nie musiałam iść do pracy. Chyba pierwszy raz się ten fakt przyniósł mi tyle ulgi. Po przebudzeniu nie miałam na nic siły, ani ochoty. Leżałam tylko naga wśród zmiętej pościeli, pod cienkim kocem. Saul również. Nie spał, tylko gapił się w sufit lekko gładząc mnie po ramieniu.
- Kiepsko. Cholera, nigdy nie czułem się równie fatalnie.- powiedział w końcu chrapliwym głosem.
- Nieszczęścia się zdarzają…- próbowałam w jakiś sposób go pocieszyć…? Miałam wrażenie, że nie najlepiej mi to szło.
- Ale czemu one kręcą się wokół nas? Odkąd z chłopakami stworzyliśmy zespół i zamieszkaliśmy wszyscy w tym domu, co chwile zdarza się coś okropnego. Najpierw ten gwałt, teraz Todd, poza tym słyszałem, że Sean’owi coś odwala. Czemu musi tak być?- wyżalił się.
- Nie wiem. Naprawdę, nie mam pojęcia, czemu. Ale może takie już jest życie? Że co chwile… dzieje się coś złego? A szczególnie tutaj, gdzie przecież wszyscy myślą tylko o sobie. Spójrz, co zrobiło tamtych dwóch punków? Uciekło. Mogli zadzwonić po pogotowie od razu, a ty w tym czasie reanimowałbyś Todda. Ratownicy przyjechaliby wcześniej…. Może udałoby się go odratować. Ale oni uciekli. Bo to egoiści, jak wszyscy na około. Chcieli uratować swoje dupy.- podniosłam się i spojrzałam chłopakowi w oczy.- Świat jest okropny, Saulie. Straciłam obojga rodziców, moja przyjaciółka została zgwałcona, Todd umarł. I to wszystko w… miesiąc? Dwa?
Patrzył się na mnie, jakby myśląc nad moimi słowami. W końcu westchnął ciężko i silnie mnie do siebie przytulił.
- Masz racje. Ale… Żeby pojawił się choć jeden mały promyk słońca…- szepnął.
- A nie pojawił się? Slash, spójrz. Jesteśmy teraz, tutaj, razem. Znaleźliśmy się jakoś na tej… drodze. Poza tym, macie propozycje podpisania kontraktu…- lekko się uśmiechnęłam.
- I jedziemy w trasę.- dodał.
- Co?
- Ah, nie mówiłem ci? Byliśmy w Nowym Jorku, żeby jakiś tam znajomy Axla załatwił nam salę koncertową… A Duff zorganizował też coś w Seattle. Dochodzą do tego jeszcze dwa koncerty w Los Angeles, i można powiedzieć, że powstała z tego trasa.* -oznajmił.
- Jej, to cudownie! A macie tyle materiału?- spytałam.
- Jasne. Mamy nawet na płytę. Faktycznie, chociaż zespół zmierza ku lepszemu…- znów westchnął.
Nie odpowiedziałam, pozwalając, by Slash chociaż przez chwilę nacieszył się sukcesem. Widziałam jednak, że po chwili znowu posmutniał. Jego spojrzenie ponownie powędrowało na niezbyt czysty sufit. Nagle drgnął.
- Hallie, mam prośbę.- przerwał ciszę.
- Tak?
- Czy… Możesz pójść ze mną na pogrzeb?- zapytał.
- Tak. Oczywiście, że mogę.- powiedziałam i wtuliłam się w jego tors.
- Dziękuję.- odparł.
Zaczęłam się zastanawiać, kto jeszcze przyjdzie na ten pogrzeb. Wątpiłam, by reszta zespołu zechciała na niego pójść. Wiedzieli, że najbardziej przeżywał to Slash, i że to on powinien najbardziej tam iść. Na pewno przybędzie rodzina Todda. Ale jakie jest ich stanowisko w kwestii śmierci chłopaka? Bardzo możliwe, że będą obwiniać Saula. Prawdopodobne jest, że nic nie wiedzieli o Melissie i o tym, co powiedziała. Z ich punktu widzenia wyglądałoby, że wina leży po stronie Slasha. Ale jak im wytłumaczyć całe zajście? Może nie będą chcieli słuchać? Powiedzą ‘tylko winny się tłumaczy’, i nas przepędzą? Taka możliwość była naprawdę prawdopodobna. Na razie postanowiłam jednak, że nie będę niepokoić mulata. Był zbyt przybity. Spojrzałam na jego zapatrzone w jeden punkt, smutne oczy. Nie widziałam nigdy wcześniej, żeby tak coś przeżywał. Było mi go żal. Pomyślałam, że powinnam go jakoś odciągnąć od tego rozmyślania i zadręczania się. Zmienić temat.
- Saul, jak w końcu nazywa się wasz zespół?- rzuciłam, siląc się na lekki ton, ale chyba kiepsko mi to wyszło. Właściwie wiedziałam, że nazywają się Guns N’ Roses, ale postanowiłam wypytać na ten temat Slasha.
- Guns N’ Roses. Ktoś zaproponował, nawet nie wiem kto, nie było lepszego pomysłu… i zostało. Zaprojektowałem nawet logo!- wyraźnie się rozchmurzył.
- Serio? Pokaż mi proszę.- poprosiłam.
Chłopak wstał i rozejrzał się po pokoju, szukając czegoś. W końcu podszedł do leżącej w kącie katany i wyjął z jej kieszeni zmiętą kartkę papieru. Rozprostował ją, wygładził palcami.
- Takie troszkę koślawe wyszło, ale to tylko taki szybki szkic.- oświadczył, pokazując mi rysunek.
Muszę przyznać, że mi się naprawdę podobał. Był jednocześnie prosty i skomplikowany. Z jednej strony normalne koło i rewolwery, z  drugiej wijące się róże. Był kontrast, dzięki czemu logo miało swój klimat. Nie przypuszczałam, że mój chłopak skrywa w sobie takie zdolności plastyczne! Szkic był staranny i widać było profesjonalizm.
-Świetne! Pokazywałeś chłopakom?
- Ta… Zgodzili się, bo chyba sami nie mieli lepszego pomysłu.- uśmiechnął się lekko.
Odpowiedziałam tym samym i oddałam mu obrazek. Dopiero teraz zorientowałam się, że oboje jesteśmy nadzy. W sumie nie stanowiło to dla mnie powodu do zmieszania, tylko zwyczajnie zrobiło mi się zimno, więc szybko narzuciłam na siebie koszulkę. Slash wciągnął na siebie gacie i z powrotem położył się na łóżku. Miałam dziwne wrażenie, że miał dzisiaj zamiar cały dzień przeleżeć na tym cholernym materacu. Ja mimo wszystko postanowiłam się gdzieś ruszyć. Chociaż pod prysznic.
Wstałam, bez słowa chwyciłam za świeżą bieliznę, i ruszyłam do łazienki. Kąpałam się długo, jakby mając nadzieję, że woda zmyje ze mnie wszystkie negatywne emocje. Użyłam dużej ilości ładnie pachnącego szamponu, żeby poczuć się nieco lżej. Nie podziałało. Im dużej stałam pod prysznicem, tym dużej zastanawiałam się nad wszystkim, co stało się w ostatnich dniach. Po raz nie wiem który, zdałam sobie sprawę, że dzisiejsze środowisko, w których przebywa wiele młodych ludzi, jest okropnie niebezpieczne. Narkotyki, alkohol… Ostatnio mówi się nawet o epidemii AIDS. Ale jak obejść się bez tego? W jaki inny sposób świętować młodość, która kiedyś przecież przeminie? Ludzie chcieli się bawić, spróbować wszystkiego,  co nowe. Coraz częściej sięgali po heroinę, bo ktoś im powiedział, że po tym jest niezły odjazd. Teraz niemal codziennością są ofiary po imprezach. Przedawkowań jest tyle, że nie nadąża nawet wszechwiedząca lokalna prasa. Młodzi o ambicjach i planach na przyszłość stają się ofiarami okropnego żniwa. Żniwa Rock n’ Rollowego życia. Tak samo piękne, jak i przerażające.
Przypomniało mi się nagle, że głównym winnym śmierci Todda nie było Brown Sugar, ale Melissa. Dwulicowa i bezwzględna dziwka. Cały czas miałam do Crew’a żal, że się nas nie słuchał, i że jej zaufał. Był naiwny, ale czy to był powód, by los pokarał go tak okrutnie? Wrażliwi i łatwowierni się zdarzają, nawet faceci. Ale nieczuli rodzą się również. Nawet kobiety. Nie mogłam pojąć, jak Melissa przyłapana na zdradzie postanowiła jeszcze bardziej poniżyć chłopaka. Był to niemal tak samo bestialski czyn dla Todda, jak… gwałt dla Jaz. Ona też nie wytrzymała i się naćpała, tyle, że jej ‘odstresowywanie’ nie było tak fatalne w skutkach. Ale Todd zwyczajnie nie dał rady i umarł. Kto wie, może by przeżył, gdyby była w nim chęć walki o przetrwanie? Może, gdyby nie był tak zdołowany, czepiał by się życia ostatkami sił? Może poddał się, dał się omotać toksynie, niemal dobrowolnie?
Westchnęłam cicho, i wyszłam z kabiny. Wytarłam się ręcznikiem i ubrałam, a potem wyszłam z łazienki. Saul leżał, nie zmienił nawet pozycji. Musiał sobie sporo rzeczy przemyśleć, więc zostawiłam go samego, a sama zeszłam po schodach na dół.
- Hallie…! Zrobisz naleśniki?- Steven postanowił bez zbędnych wstępów mnie męczyć. Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Czy rozbicie paru jajek oraz dodanie cukru i mąki jest aż takie trudne?- zapytałam go.
- Nie… To jest łatwe, więc na pewno bez problemu sobie poradzisz!- oznajmił z uśmiechem. Przewróciłam oczami. Zauważyłam, że reszta chłopaków patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
- Niech wam będzie. Ale nie zmywam.- oznajmiłam i skierowałam się do kuchni. Oczywiście nie było ani jajek, ani cukru. Pewnie dlatego nie chciało im się zrobić samemu. Do sklepu ciężko się wybrać… Założyłam trampki i zawołałam w kierunku salonu:
- Idzie ktoś ze mną do marketu?
Szczerze mówiąc, wątpiłam, żeby komuś chciało się ruszyć.
- Ja pójdę.- usłyszałam, a chwile później obok mnie stał Rose lekko się uśmiechając. Jakby… przepraszająco? Sama do końca nie wiedziałam jak mam zareagować  na jego towarzystwo. Od dawna z nim nie gadałam, byłam wściekła z powodu gwałtu. To zdarzyło się już jakieś trzy tygodnie temu, a ja wciąż czułam do niego ogromy żal. Tyle, że teraz nie potrafiłam się na niego gniewać. Kiedy patrzyłam na jego łagodne teraz oczy, wiedziałam, że mimo wszystko był kochanym przyjacielem. Porywczym, dzikim, nieobliczalnym, agresywnym, ale kochanym. Kochałam go jak brata. Odkąd się z nim pierwszy raz spotkałam, odkąd okazał mi pomoc w trudnych chwilach. W końcu Jaz także darzyła go uczuciem, nie mając na uwadze co jej zrobił. Axl miał w sobie coś takiego, że albo się go nienawidzi, albo uwielbia. Nieważne, czy jako przyjaciela, czy jako ukochanego, od tego człowieka można się uzależnić. Ja zdałam sobie właśnie sprawę jak bardzo mi go brakowało przez ostatni czas. Jego wybuchów wściekłości, ale też błyskotliwych uwag. Wdzięcznego śmiechu, zadziornego spojrzenia, niskiego głosu. Brakowało mi Rose’a. I wewnętrznie bardzo się ucieszyłam, że postanowił iść ze mną do sklepu. Rozsądek jednak nakazał mi nie postępować zgodnie z uczuciem, i nie rzucać się chłopakowi na szyję. Rozsądek kazał mi zachować chłodny dystans, pokazać, że nadal jestem zła z powodu okropności jaką uczynił.
Zlustrowałam go wzrokiem, zacisnęłam szczęki i zatrzymałam spojrzenie na jego oczach.
- To załóż jakieś buty. Chyba nie zamierzasz iść boso?- mruknęłam.
Uśmiech zszedł z jego twarzy, ale posłusznie wciągnął na stopy adidasy. Następnie otworzył drzwi i mnie w nich przepuścił. Ruszyłam szybkim krokiem, a on po chwili mnie dogonił.
- Jesteś zła?- spytał cicho po kilku minutach milczenia.
- Nie, nie jestem.- odparłam zgodnie z prawdą, a on uniósł brew.
- W takim razie… Czemu… Jesteś obrażona?- spytał, jakby ostrożnie.
- Nie jestem obrażona. Czuję do ciebie wielki żal, i bardzo się na tobie zawiodłam.- po raz kolejny odpowiedziałam całkiem szczerze.
- Wiem, że zawiodłem wszystkich. Samego siebie też. Ale najbardziej… Najbardziej na  świecie chciałbym teraz, by ona mi wybaczyła.- powiedział zbolałym tonem.
Naprawdę się przejmował. Naprawdę mu zależało. Teraz do mnie dotarło, że Axl i Jasmin się nawzajem kochają. Ale są stworzeni z kompletnie innej gliny, mają tak kontrastujące charaktery, że jednocześnie pasują do siebie, jak i nie pasują. Nie potrafią się nawzajem do końca zrozumieć, żadne z nich nie umiało przeczytać uczuć tego drugiego. Ale połączyło och coś, coś co jest naprawdę bardzo silne, bo bez szwanku przetrwało wielką katastrofę. Mimo, że Jaz została przez Axla zgwałcona, kochała go. A on, mimo, że wiedział jaką krzywdę jej wyrządził, miał nadzieję, że mu wybaczy, i że wszystko może być piękne. Uznałam, że powinnam pomóc im na nowo się do siebie zbliżyć.
- Axl. Ona… W pewnym sensie już ci wybaczyła. Ona cię kocha. Kocha twoją zawszoną dupę, Rose.- uniosłam jeden kącik ust do góry.
- Żartujesz sobie? Jaka kobieta kochałaby gwałciciela i potwora? Jaka?- pokręcił głową, nie wierząc mi.
Zatrzymałam się gwałtownie, zmuszając go, by zrobił to samo.
- Nie żartuje. Ona cierpi najbardziej dlatego, że nie może przestać cię kochać, Axl.- oświadczyłam patrząc mu w oczy.
Nie odpowiedział nic, tylko zaczął dalej iść. Ruszyłam za nim, nie odzywając się. Wiedziałam, że myśli. Musiał ułożyć sobie w głowie wszystko od podstaw, nowych podstaw. Fakt, że Jasmin go kocha, musiał zrujnować jego podejście do sytuacji. Musiał je sobie na nowo zbudować… Zmienić na lepsze.
- Ale?- wypalił nagle zerkając na mnie.
- Co ‘ale’? – nie zrozumiałam.
- Zawsze jest jakieś ‘ale’. Zawsze, Hallie. Życie jest skomplikowane.- wyjaśnił.
- Głównym ‘ale’ jest to, że ją zgwałciłeś. Może i cię kocha, ale się ciebie boi. Nie da się tego olać.- skrzywiłam się.
- Tylko to?
- Tylko?! Axl, zgwałciłeś ją!- krzyknęłam. Całe szczęście, że ulica była pusta…
- Ehm, tak, nieodpowiednio się wyraziłem.- potarł dłonią czoło, wyraźnie zdenerwowany.
- Kolejnym ‘ale’… Jest Sean.- odpowiedziałam na wcześniej zdane pytanie, postanawiając zignorować ten… nietakt w jego wykonaniu.
- Jak to? Jego też kocha?- uniósł brwi.
- Nie. Na odwrót. On kocha ją. Wpadł po uszy. Oni… mieszkają razem.- odwróciłam wzrok, niepewna reakcji Rose’a.
- Co?! Jak to mieszkają!? Ona go nie kocha, a z nim, kurwa, mieszka? Zgłupiała?- wytrzeszczył oczy.
Normalnie bym mu strzeliła w łeb, za to, że tak powiedział o Jasmin, ale w tym wypadku niechętnie zgodziłam się  z nim w myślach. To co zrobiła Jaz nie było zbyt rozsądne.
- Jasmin… Potrzebowała męskiego ciepła, które pomogłoby jej przetrwać ciężkie chwile. Wiesz, jednak ogrzewająca klata w nocy, to nie to samo co cmoknięcie w policzek od koleżanki…- próbowałam jakoś wytłumaczyć blondynkę, ale sama w to nie wierzyłam.
- Ale ona w ten sposób pokazuje, że odwzajemnia jego uczucie!- wrzasnął Rudy.
Przytaknęłam ponuro.
- Ale co ja mogłam zrobić? Zostałam poinformowana o samym fakcie, nikt się mnie, kurwa, nie pytał o zgodę. To jej wybór. Boję się tylko, że Sean ją do tego zmusił.- westchnęłam ciężko.
- Jeśli tak zrobi, nie daruję gnojowi.- warknął Axl.
- Ja też.- krzywo się uśmiechnęłam.
Rose nie odpowiedział, i nie odzywał się, aż do dojścia do sklepu. Tam dość szybko uporałam się z zakupami. Axl przejął grzecznie siatki z moich rąk i raczył wreszcie wrócić do tematu.
- Co ja mam teraz zrobić?- spytał dość żałosnym tonem.
- A kochasz ją?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Tak. Tak, kocham ją. Cholera, w życiu nie czułem czegoś podobnego. Mam ochotę mieć ją przy sobie, opiekować się nią, żeby nic złego jej nie spotkało…- wbił spojrzenie w chodnik przed sobą.- Miałem w życiu wiele kobiet. Dla seksu, dla pieniędzy… Czasem wydawało mi się, że to coś więcej. A teraz… nie wydaje mi się, ja to po prostu wiem.
Pokiwałam mądrze głową.
- To idź do niej, i jej to powiedz.
- Tak… Po prostu?
- Tak.
- A co, jak Sean mnie nie wpuści?- zaniepokoił się.
- To mu tak natrę gębę, że będzie błagał na kolanach, żebyś wszedł.- odparłam.
Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
- Dziękuję ci, Hallie. Moja mała siostro.- powiedział, kiedy doszliśmy pod dom. Potem mocno mnie do siebie przytulił. Poczułam przyjemny zapach jego włosów.
- Nie ma za co, brachu.
- Idę do Jasmin, teraz.
- To idź.- posłałam mu pokrzepiający uśmiech.- Kup kwiaty. Tu masz adres.
Podałam mu karteczkę, którą dał mi mój brat, wyjmując ją wcześniej z kieszeni spodni. Co za fart, akurat tamtego dnia miałam na sobie te same jeansy. Rose przyjrzał się adresowi, potem posłał mi jeszcze jedno spojrzenie, i już go nie było.
Weszłam do domu dźwigając zakupy, od razu weszłam do kuchni. I zaczęłam smażyć te cholerne naleśniki.


* W rzeczywistości na pierwszej trasie nie było koncertu w Nowym Jorku, ale... jebać XD.

----------------------

No, nie będę o niczym pieprzyć, jak mam ostatnio w zwyczaju.
Komentujcie, czy coś tam ;D

Hugs, Rocky. 




6/13/2014

Black Sabbath&Aerosmith

Od razu mówię, że piszę tego posta, żeby choć trochę przekazać wam pozytywną energię z koncertów na Impact Festival. Mam nadzieję, że nikomu nie pogorszę humoru.

Black Sabbath! Musze powiedzieć- najlepszy koncert. Najlepszy pod każdym względem. Było pełno podejrzeń, że Ozzy nie da rady, że wokal będzie leżał i tak dalej. A tu proszę bardzo- idealnie zaśpiewane! Szacunek dla naszego kochanego księcia ciemności, naprawdę ;D Sabbathci to legenda, niezaprzeczalni prekursorzy heavy metalu i jedni z moich największych idoli. Cały czas nie mogę uwierzyć, że słyszałam 'Paranoid', 'Black Sabbath' i 'Snowblind' na żywo ;D

Zdjęć żadnych nie mam, ale mój tata nakręcił filmy :)


Idealne. Kocham ten utwór od początku do końca, i się niemal popłakałam, jak zaczęli to grać.


Cudowny bis. Usłyszałam 'Paranoid' na żywo. Mogę spokojnie umierać ♥

Aerosmith. Kurde, naprawdę nie spodziewałam się aż TAKIEGO powera na tym koncercie. Steven wygląda i śpiewa jakby miał co najmniej ze dwadzieścia lat mniej! Kurde, serio, 66 lat to jakaś ściema XD Tyler będzie wiecznie młody, powiadam wam!
Jeśli chodzi o koncert, to naprawdę, atmosfera była świetna. Zagrali największe hity, więc publika, delikatnie mówiąc, oszalała. No ale kto by nie ześwirował ze szczęścia, kiedy zobaczyłby Perry'ego grającego solo do 'Dream On' stojąc na fortepianie, na którym gra Tyler...?
Cudo. Tyle mogę powiedzieć.


Od samego początku wiedziałam, że zagrają Dude Looks Like A Lady <3

Zrobiłam kilka zdjęć drugiego dnia, ale są one w naprawdę beznadziejnej jakości. Ale mam nadzieję, że jakoś się dopatrzycie XD



Ten z podniesioną łapą to Duffy! Czyli jak się domyślacie zdjęcie z supportu- Walking Papers. 

Alter Bridge :)




Achh, tam w świetle stoi nie kto inny jak Tyler :3


Steven ♥ +kamerzysta XD

Ach, w tym snopie światła stoi Perry na fortepianie <3
Widać troszkę w tle na ekranie :))


Dobra, to tyle mojego podniecania się koncertami ;D
Wybaczcie jak kogoś zdołowałam ;(



Info: Jutro rano wyjeżdżam na tydzień i wątpię, bym miała dostęp do internetu, także wiecie: Nowy rozdział się za szybko nie pojawi, a ja nie będę miała jak czytać waszych! Ale obiecuję, że szybko potem nadrobię, bo wiadomo, już prawie będą wakacje ♥

Hugs, Rocky. 



6/12/2014

Rozdział 20

Na początku chciałabym was przeprosić. Nie potrzebnie pisałam tego poprzedniego posta, w sumie to było dość głupie. Powinnam się cieszyć z tego co mam, i tak też od tej pory będę czynić.
Z tego miejsca chciałabym bardzo serdecznie podziękować Roxy. To co mi napisałaś naprawdę mnie zmotywowało. Dziękuję :)
A teraz rozdział. Nie mogłam go nie napisać. Za bardzo lubię to robić... Już okrągła 20. Krótki troszkę, ale chciałam zakończyć w taki a nie inny sposób.
Zapraszam.
----------------------
Muzyka

Od początku wiedziałam, że te dwa tygodnie nie będą należały do najwspanialszych. Przekonałam się o tym już dzień po wyjeździe chłopaków, rano w pracy. Zastałam tam bowiem Jasmin wraz z Chloe. Obecność tej drugiej nie zaskoczyła mnie zbytnio, ale Jaz się raczej tam nie spodziewałam. Stały obie przy ladzie i rozmawiały jak gdyby nigdy nic.
- O! Hej siostra!- usłyszałam.
Zobaczyłam, że za ladą opiera się Sean. Oczy niemalże wyszły mi z orbit.
- Co wy tu robicie?- spytałam.
- Ja pracuję.- Chloe posłała mi uśmiech.
Skinęłam jej głową, wiedząc, że powiedziała to by rozładować sytuację.
- A ja...- zaczęła Jasmin spuszczając wzrok.
- Jaz, powiedz jej.- powiedział mój brat. Jego ton był dziwnie czuły.
- Hallie, postanowiłam sprzedać tamtą kawalerkę… Wiesz którą. I kupiłam nowe mieszkanie. Niedaleko.- blondynka wciąż miała wzrok utkwiony w podłodze.
- I co w związku z tym?- zmarszczyłam czoło.
- Zamieszkam tam z Jasmin.- oznajmił Sean z uśmiechem.
Kompletnie nie wiedziałam jak mam zareagować. Zdawało mi się to być beznadziejnym pomysłem. Wiedziałam, że mój brat naprawdę zakochał się w drobnej dziewczynie, ale Jaz wciąż kochała Axla. Skąd miałam pewność, że nie rob tego z przymusu? Że boi się, że urazi chłopaka? Albo co gorsza on ją w jakiś sposób do tego zmusił, by upokorzyć Axla? Milion możliwości przyszło mi na myśl, a zważywszy na mój pesymizm, żadna z nich nie była kolorowa. Stałam przez naprawdę długą chwilę, zastanawiając się co powiedzieć. Uznałam jednak, że dość mam mówienia wszystkim dookoła co wolno, a czego nie, mimo, że w większości przypadków mam rację. Westchnęłam tylko lekko i cicho powiedziałam.
- Okey.
Nikt nic nie powiedział, wiedziałam, że byli zaskoczeni moją reakcją. Nie zamierzałam się jednak tłumaczyć, patrząc przed siebie ruszyłam na zaplecze. Usiadłam sztywno na krześle i zaczęłam bezmyślnie wypełniać jakieś papiery starając się, by natłok myśli mnie nie pożarł od środka. Kiedy po raz piąty pomyliłam się w wypisywaniu dokumentów, ze złością walnęłam otwartą dłonią w blat stołu.
- Cholera!
Sekundę później na zaplecze weszła Chloe. Usiadła obok mnie i głęboko westchnęła.
-  Już poszli… Hallie, ja też uważam, że to kiepski pomysł. Rozumiem cię całkowicie. Ale… spróbuj się wyluzować. Oni są dorośli.- położyła mi rękę na ramieniu.
- Wiem, że są dorośli i właśnie to mnie przeraża! Gdyby byli piętnastoletnią gównażerią (mój tata tak mówi XD przyp. aut.)  to bym im to wybaczyła. Sama nie jestem jeszcze pełnoletnia, a mam wrażenie, że mam o stokroć więcej zdrowego rozsądku.- warknęłam. Całe moje wcześniejsze opanowanie poszło się pieprzyć.
- To fakt. I właśnie dlatego, że jesteś rozsądna, wiem, że zrozumiesz, jak ci powiem, że cała ta chora sytuacja nieco cię przerasta i czas dać sobie odpocząć.- blondynka uśmiechnęła się lekko.
- Co mam zrobić? Iść do znajomej na kawę i mieć w dupie, że mój brat właśnie wprowadza się do nowego domu z moją niedawno zgwałconą przyjaciółką? Wiedząc, że ona kocha Rose’a i nic nie czuje do Seana?
- Jak to… Rose’a?! Przecież… Ten debil ją zgwałcił! Ona go powinna nienawidzić!- Chloe wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Ale ona go kocha. Cały czas. Ograniczają ją tylko okropne wspomnienia. Jasmin widzi w Seanie pomocną dłoń i kogoś, w kogo można się wtulić, kiedy jest coś nie tak. Ona do niego nic nie czuje. Za to on wpadł po uszy. Boję się… Z tego nie może wyniknąć nic dobrego. Nie powinni mieszkać razem.- powiedziałam cicho.
Chloe przez chwile nic nie mówiła. Widać analizowała sytuację od początku
- Nie powinni. Ale do niczego ich nie zmusisz Hallie. Musimy poczekać. Tylko to nam zostało.- oznajmiła w końcu.
Pokiwałam głową. Wiedziałam, że miała rację. I to mnie najbardziej w tym wszystkim przytłaczało.
- Hal… Muszę ci powiedzieć coś jeszcze. Ja… Nie wiem czy cię to w ogóle interesuje, ale…- zaczęła blondynka.
- Co takiego?- spytałam łagodnie.
- Ja wyjeżdżam. Mój chłopak, Jack, znalazł pracę w szpitalu w New Jersey. Wiem, że jesteśmy tylko koleżankami z pracy, ponadto dopiero od niedawna, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.- znów lekko się uśmiechnęła.
Odwzajemniłam się tym samym.
- Rozumiem cię. Naprawdę miło mi było cię poznać. Miałam cię za kogoś pokroju Melissy, a okazałaś się dziewczyną o złotym sercu. Życzę tobie i Jackowi powodzenia w Jersey.- powiedziałam zupełnie szczerze.
- Jadę jutro. Teraz już będę się zbierać. Pa, Hallie.- cmoknęła mnie w policzek.
- Pa, Chloe.- odparłam.
Zostałam sama. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale kiedy pomyślałam, że po powrocie do domu też nikogo nie zastanę, uznałam, że znajdę sobie kogoś do towarzystwa. Oczywiście padło na Black. Ostatnio raczej się nie widywałyśmy. Przypomniałam sobie jak na samym początku mojego pobytu w Los Angeles paliłyśmy razem jointy w pokoju hotelowym. Muszę przyznać, że były to bardzo miłe wspomnienia.
Niewiele myśląc wyszłam ze sklepu i zamknęłam go, mimo, że powinnam zrobić to dopiero za jakieś pół godziny. Nie sądziłam jednak by szefowi chciało się przychodzić by sprawdzić frekwencję pracowniczek, bo odkąd Mell przestała pojawiać się w pracy, szef również jakby rzadziej interesował się sklepem.
Ruszyłam Sunset usilnie starając się czuć beztrosko. I nawet mi to wychodziło. Wyszłam z założenia, że Jaz i Sean jakoś sobie poradzą. Pozostawała mi jeszcze sprawa Todda i Melissy, ale… po prostu chciałam wierzyć, że Chloe miała rację. Oni są dorośli i nie muszę tak się o nich martwić. Ludzkie tragedie są na porządku dziennym, czemu miałabym poświęcać się kilku osobom? Cieszyłam się, że wreszcie nabrałam innego punktu widzenia w tej sprawie.
Wyciągnęłam  paczkę fajek i odpaliłam jednego papierosa. Zaciągnęłam się porządnie i wypuściłam dym z ust. Zapomniałam już ile przyjemności dają te dwie proste czynności. Ostatnio paliłam ze stresu, teraz mogłam rozkoszować się tą wolno zabijającą trucizną. Kiedyś nie paliłam, ale chłopcy mnie w to wciągnęli. Byłam uzależniona, i potrafiłam się do tego przed sobą przyznać, jednak nie zamierzałam z tym na razie przestawać. Nikotyna miała na mnie ogromny wpływ relaksacyjny. Niektórzy piją, inni ćpają, a ja wolę zapalić. Każdy jest inny.
------------------
Na całe moje szczęście u Black nie brakowało innych środków relaksacyjnych. Już po dwudziestu minutach rozmowy było widać dno dość obszernej butelki Whiskey. Może nie byłyśmy już kompletnie nietrzeźwe i otumanione, ale zdecydowanie poprawił nam się humor, i coraz częściej było słychać nasze głośne śmiechy. Byłyśmy w jednym z hotelowych pokoi. Na początku martwiłam się, że właścicielka nas nakryje, ale okazało się, że ta akurat leży w domu już drugi tydzień trawiona potworną grypą. Nie miałyśmy żadnych przeszkód, by troszeczkę zabalować.
- A powiedz mi… Jak tam się układa ze Stradlinem?- zapytałam, kiedy omówiłyśmy dość wnikliwie temat Jasmin i Seana, który to oczywiście Blue poruszyła zaraz po moim przyjściu. Jak się spodziewałam ona również nie zareagowała pozytywnie na rewelacje, które jej opowiedziałam, ale to raczej nie było dla mnie zaskoczeniem.
- Em… Dobrze, powiedzmy, że dobrze.- mruknęła, i niemal niezauważalnie się skrzywiła.- A co u Slasha?
- Wszystko w porządku, bardzo mnie ostatnio wspierał… Black, co jest nie tak z Izzy’m? Kłócicie się?- uniosłam brew. Może i nieco szumiało mi w głowie, ale musiałam poruszyć ten dość osobisty temat.
- Znaczy… Dogadujemy się wspaniale, tylko, że… Ostatnio pewne rzeczy mnie niepokoją.- odparła wymijająco. Spojrzałam na nią wzrokiem ‘nie odpuszczę’. Dziewczyna głęboko westchnęła i wyjęła z reklamówki butelkę piwa. Zdjęła kapsel, podała mi, wyjęła następną, również otworzyła i upiła dość spory łyk.
- Mam pewne podejrzenia odnośnie… Jego zarobków.- oświadczyła. W tym momencie przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku dni, kiedy to brunet zaproponował mi, że pomoże mi finansowo przy zakupie gitary,  o którym zawsze marzyłam. Byłam wtedy zaskoczona, nie sądziłam, że chłopak ma jakąś pracę. Wtedy jednak nie wyjawił mi w jaki sposób zdobywa pieniądze.
- To znaczy?
- Ostatnio… W jego spodniach znalazłam starannie zapakowany woreczek heroiny. Miał przy sobie też sporo gotówki. Tego samego wieczora, kiedy poprosiłam go, by został na noc, powiedział, że ma ważne sprawy do załatwienia w mieście i, że niestety musi iść. Byłam przekonana, że chodzi o jakieś spotkanie z kumplami, może ewentualnie w sprawie zespołu, a wtedy zapewne udałby się w kierunku Sunset. Kiedy wyjrzałam za okno, dokładnie widziałam, jak skręcał w inną ulicę. Ta droga prowadzi w mało ciekawe miejsce Los Angeles. Pełno tam ćpunów i… dilerów.- ostatnie słowo wypowiedziała bardzo dziwnym tonem. Od razu połapałam się w czym rzecz.
- Może… Może poszedł się naćpać z kolegami?- zasugerowałam.
Pokręciła głową.
- Nie nosiłby aż takiej ilości. Boję się, że serio handluje. A to  mi się bardzo nie podoba. Wiesz ilu dilerów codziennie zamykają?- dziewczyna już kompletnie nie sprawiała wrażenia spitej, była szczerze zaniepokojona.
- Wiem… Ale co mogę zrobić? Tylko ty możesz z nim pogadać.- powiedziałam łagodnie i pogłaskałam ja po ramieniu.
Dziewczyna przytaknęła ponuro i dopiła piwo. Po paru minutach milczenia, rozpromieniła się. Oho, alkohol jednak daje się we znaki. Black sięgnęła znów do reklamówki i wyjęła dwa skręty. Zaśmiałam się. Wiedziałam, że dziewczyna nie tolerowała twardych narkotyków, ale za marihuaną wprost przepadała. Zupełnie jak ja. Odpaliłyśmy zawiniątka i po chwili nasze płuca wypełnił dym, oczy zaszły mgłą, a zdolność racjonalnego myślenia zastąpiły kolorowe delfiny skaczące po suficie…
------------------
Było koło dziewiątej, a ja dopiero zmierzałam ku domowi. Miałam kaca i lekko kręciło mi się w głowie. Cóż, wieczór z przyjaciółką musi mieć i dobre, i złe strony, i nic nie można na to poradzić. Mrużąc oczy przed słońcem szłam chodnikiem wsłuchując się we względnie ciche miasto, jak to bywa o tej porze. Nie było tłumów, nie było głośnej muzyki i wrzasków. Jedynie gdzieś ujadał pies, czy trąbił klakson. Sielanka, szczególnie w połączeniu z widokiem jaki miałam przede mną. Mniej lub bardziej zadbane domy i trawniki, jakieś dzieci bawiące się na placu zabaw, pojedynczy, spóźnieni do pracy dorośli. To takie inne od tego co kilka przecznic dalej dzieje się codziennie po zmroku. Ci ludzie pasowali do tej chwili, ale w jakiś sposób zupełnie nie pasowali do klimatu Miasta Aniołów.
Doszłam do domu, i z powodu bolącej głowy niemal nie zauważyłam kawałka papieru leżącego pod drzwiami. W ostatniej chwili go dostrzegłam i natychmiast podniosłam. Zaklęłam, kiedy z powodu gwałtownego ruchu poczułam ukłucie w czaszce. Przyjrzałam się kopercie, którą okazała się być kartka. List był adresowany na ‘zespół Guns N’ Roses’. A więc, to tak się nazwali. Nazwa o tyle oryginalna co intrygująca, aczkolwiek nie zamierzałam wnikać w jej genezę. Znając chłopców, kiedy zaczęliby mi to tłumaczyć, było by więcej wyjaśnień, niż ich samych w zespole.
Nadawcą listu był niejaki Tom Zutaut, a wedle pieczątki pracował on w wytwórni Geffen Records. Uśmiechnęłam się. Nie miałam pojęcia, że zespół aż tak ruszył do przodu. Wiedziałam, że napisali razem kilka piosenek, niektóre udało mi się nawet poznać. Nie sądziłam jednak, że przymierzali się do kontraktu płytowego. Było pełno zespołów ich pokroju na Sunset, a to właśnie im udało się wybić. Niewątpliwy sukces. Przez chwile zastanawiałam się, czy nie poczekać z otwarciem koperty do przyjazdu chłopaków, ale ciekawość zwyciężyła.
Jako pracownik wytwórni Geffen Records, informuje was, tj. cały zespół Guns N’ Roses, że prezes firmy, David Geffen, postanowił złożyć wam propozycję podpisania kontraktu płytowego. Na ustalenia tego dotyczące, zapraszam w dniu 6.07.1985 r., do siedziby wytwórni.
Adres i kontakt znajdują się niżej.
Pozdrawiam, Tom Zutaut.
Lekko się do siebie  uśmiechnęłam. Czyżbym mieszkała pod jednym dachem z przyszłymi gwiazdami? Była to dość ciekawa perspektywa.
Rzuciłam kartkę na stół kuchenny i natychmiast porwałam wodę stojącą na blacie. Zaczęłam się zastanawiać, co się stanie jeśli nie pójdę jeden dzień do pracy. Uznałam, że z takim kacem mało mnie to obchodzi, i wciąż pijąc, weszłam po schodach na górę. Było cholernie gorąco, więc rozebrałam się do bielizny i rzuciłam na łóżko.
----------------------------

Całe dwa tygodnie minęły mi na pracy i wieczorach spędzanych z Black. Szczerze mówiąc w tym okresie wypiłam więcej alkoholu niż od początku mojego pobytu w Los Angeles. W końcu baby tez się umieją bawić.
Jedyne wieści jakie dostałam na temat Jasmin i Seana, pochodziły właśnie od mojego brata, który pewnego dnia wpadł z wizytą do sklepu. Powiedział, że zamieszkali w nowym miejscu. Żalił się, że dziewczyna nie odwzajemnia jego uczuć. Usiłowałam go przekonać, żeby przestał nalegać i dać jej trochę czasu, ale na wiele się to nie zdało. Dał mi jeszcze karteczkę z adresem, ale uznałam, że nie mam na tyle mocnych nerwów, by tam iść. To samolubne, ale nie miałam ochoty na rozmowy z Jaz. Miałam szczerą nadzieję, że poradzi sobie sama.  Chciałam mieć wreszcie głowę wolną od problemów, i mimo, że to dwa tygodnie zapowiadały się kiepsko, to właśnie dzięki nim się odrobinę zrelaksowałam. Nawet moje koszmarne sny, w których w rolach głównych występowali moi rodzice, nieco zmniejszyły swoją częstotliwość. Raz, czy dwa obudziłam się w nocy zalana potem i rozdygotana, ale dawałam sobie z tym radę.
Mimo niesprzyjających warunków, poczułam się wreszcie nieco lżejsza i szczęśliwsza. To dziwne, bo takiej przemiany doznałam akurat, kiedy otaczający mnie ludzie mieli najgorsze problemy. Co więcej, coś takiego nie kompletnie nie leżało w mojej naturze.  Miałam wrażenie, że to przez to miasto. Widziałam jakie jest okrutne i niesprawiedliwe. Może to ono tak na mnie wpłynęło?
----------------------------
Siedziałam popijając kawę i przeglądałam jakąś gazetę. Nuciłam sobie pod nosem ‘War Pigs’. Miałam niezły humor, bowiem już w przeciągu  kilkunastu minut mieli pojawić się chłopcy. Miałam naszykowany list z wytwórni, by powitać ich dobrą nowiną.
Po chwili usłyszałam charakterystyczny bulgot silnika vana,  którym jeździli. Zerwałam się z krzesła i ruszyłam w stronę wyjścia z domu.
Otworzyłam drzwi w momencie kiedy banda spoconych rockmanów wyczłapywała z auta.
- O kurwa… Ale gorąc!- szepnął z wysiłkiem Axl.
Nie wiedzieć czemu reszta zgromiła go wzrokiem, jakby bluzganie i marudzenie było zabronione. Przyjrzałam im się uważnie, bowiem poza Rose’m nikt nic nie powiedział. Dopiero, kiedy Saul zobaczył mnie w progu jego okrzyk przerwał ciszę.
- Hallie!- podbiegł do mnie i bardzo mocno przytulił. Poczułam się bardzo szczęśliwa w ramionach mojego chłopaka, otoczona jego łaskoczącymi włosami i czując jego przyjemny zapach.
- Stęskniłam się.- powiedziałam, zgodnie z prawdą.
- Ja też… - mruknął gdzieś koło mojego ucha.
W końcu oderwałam się od niego.
- Mam dla was miłą niespodziankę.- uśmiechnęłam się lekko, po raz kolejny zauważając, że humory im raczej nie dopisują.  Na moje słowa jedynie Steven nieco się ożywił.
- Niespodziankę? W takich starych filmach zawsze jest tak, że jak facet wraca po wojnie, to mu ukochana mu robi niespodziankę. Czy to znaczy, że ty nas wszystkich koch…- zaczął.
- Zamknij się Adler!- syknął Duff.
- Co wy tacy spięci?- zapytałam biorąc list w dłoń.
Cały zespół obrzucił się porozumiewawczymi spojrzeniami.
- Hallie…- Slash zająknął się.- My mamy dość przykre nowiny. Todd nie żyje.
Koperta wypadła mi z ręki.
------------------------------

No. Opinię pozostawiam wam.
Jeszcze raz przepraszam.
Nie wiem czy ktoś był wczoraj na Black Sabbath, czy nie. Ale muszę to napisać: najlepszy koncert na jakim byłam (a na kilku byłam... ;D).
Idealny. Setlista, Ozzy, Tony... Wszystko ♥
Z całym szacunkiem- wątpię, żeby Aerosmith powtórzyło to co się wczoraj działo w Arenie. Ale  i tak za chwilę z chęcią się zacznę zbierać na ich koncert <3!
Dobra koniec. Po prostu poczułam, że muszę to napisać :))

Hugs, Rocky.