4/23/2014

Sweet Pain 6

Ten rozdział dedykuję Lisie Rowe :)) Dzięki za przemiłe rozmowy i pozytywną opinię na blogu! 
-------------------
W pokoju wybrzmiały ostatnie dźwięki ‘When The Levee Breaks’. Po chwili magnetofon wydał z siebie charakterystyczny zgrzyt i zamilkł. Westchnęłam cicho i otworzyłam przymrużone dotąd oczy. Wiedziałam, że zbliża się moment, w którym będę musiała odbyć poważną rozmowę. Poszukałam wzrokiem Cassie. Siedziała na ziemi, oparta plecami o ścianę. Mimo, że muzyka już nie grała, dziewczyna cicho wygwizdywała poszczególne utwory Led Zeppelin. Miała oczy utkwione w dali za oknem, na jej twarzy mieszał się smutek i zaniepokojenie. Czyżby aż tak się mną przejęła? Przetarłam dłonią czoło, zastanawiając się po raz setny, czym ja sobie zasłużyłam na takie dobre traktowanie. Jakim cudem na ziemi są ludzie, dla których coś znaczę? Niewiarygodne… Lekkim ruchem głowy spróbowałam się otrząsnąć z tych myśli. Już dość czasu zmarnowałam na zastanawianiem się nad swoim życiem. Czas z tym skończyć. Chcę zacząć nowy rozdział w mojej marnej egzystencji, koniec z roztrząsaniem się nad każdym problemem. Z niewielkimi trudnościami podniosłam się do pozycji siedzącej. Poczułam ból w kręgosłupie spowodowany długotrwałym leżeniem. Cassandra widząc, że wstałam, również to uczyniła.
- Jak się czujesz?- spytała.
- Czuję się… Dziwnie. Trochę smutno, a trochę… spokojnie? Nie wiem jak to określić.- odparłam. Podniosłam do ust kubek zimnej herbaty, który stał na stoliku od czasu naszej rozmowy z Ian’em. Przypomniało mi się, co mi powiedział. Znów ukłuło mnie uczucie irytacji i bezsilnej złości, kiedy uzmysłowiłam sobie, że już niedługo będę musiała powiedzieć mu prawdę. I zostawić go tu, tak po prostu, samego i ze złamanym sercem. Musiałam to zrobić. Musiałam w końcu uwolnić się od wszelkich ciężarów i zacząć nowe życie. Zamierzałam wraz z Cassie opuścić Nowy York. Chciałam czegoś zupełnie odmiennego. Co jest przeciwieństwem tego miasta? Myślę, że jakieś ciepłe miejsce. Floryda? Teksas? Arizona? Nie myślałam o tym za wiele, ale marzyłam o wyjeździe do jakiegoś miasta, gdzie wiecznie świeci słońce… Odłożyłam naczynie z powrotem na blat.
Snucie planów przerwał odgłos kroków na korytarzu.  Wraz z Cassandrą zwróciłyśmy nasze spojrzenia w kierunku drzwi. W progu stanął Ian. Popatrzył na mnie przez chwilę, po kilku sekundach spuścił jednak wzrok. Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu. Kiedy nie doczekałam się żadnego ruchu, westchnęłam cicho. Chłopak z powrotem skierował oczy na mnie.
- Molly… Ja zrozumiem, jeśli odejdziecie. Nie chciałbym was zatrzymywać. Cieszę się jednak… Że wyznałem ci to wszystko. Czuję się lepiej, że opuścisz mnie znając prawdę.- powiedział w końcu bardzo smutnym tonem.
- Ian, ja…- wstałam z kanapy.- Odejdę, owszem. Nie chcę ci robić nadziei, że tu zostanę. Wiedz jednak, że to co mi powiedziałeś… Dzięki temu… Odzyskałam wiarę w siebie. Poczułam, że dla kogoś się liczę. Przez chwilę w głowie miałam całkiem autentyczne myśli samobójcze. Zrozumiałam jednak, że są ludzie, którym moja osoba nie jest obojętna. Dziękuję ci za to. I bardzo, z całego serca przepraszam, że… Nie odwzajemniam twych uczuć. Chciałabym, ale nie potrafię.
Kiedy skończyłam, chłopak wgapiał się we mnie dobre dwie minuty. Potem uśmiechnął się. Promiennie, tak jakby naprawdę coś go uszczęśliwiło. Zmarszczyłam brwi.
- Tak się cieszę, że chociaż udało ci się zrozumieć kilka ważnych kwestii. Tak, Molly, my cię naprawdę kochamy. I nigdy nie opuścimy. Choćby dzieliły nas setki mil, ja zawsze zrobię dla ciebie wszystko. Pamiętaj o tym, proszę.- wyszeptał.
Przejechał swoimi miękkimi palcami po moim policzku. Odgarnął mój niesforny kosmyk włosów za ucho. Mimo, że uśmiech nie schodził mu z twarzy, w oczach miał smutek. Żal ścisnął mój żołądek.
- Oh, Ian, tak bardzo cię przepraszam!- jęknęłam i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
Chłopak niepewnie pogładził mnie po plecach, zaczął uspakajająco nucić wprost do mojego ucha. Staliśmy tak przez jakiś czas, potem odsunęłam się od Iana. Spojrzał na mnie jeszcze raz, cały czas w jego niebieskich tęczówkach krył się ból.
- Idźcie już. Życzę wam… Powodzenia.- rzekł.
Pokiwałam głową, czując jak w gardle narasta mi gula, uniemożliwiająca mówienie. Odwróciłam się do Cassie. Dziewczyna bez słowa wstała i chwyciła mnie za rękę. Wyminęłyśmy chłopaka w progu, weszłyśmy do przedpokoju. Naciągnęłyśmy na stopy buty. Ja miałam jedynie trampki, które chłopak mi podarował wraz z ubraniem, które miałam na sobie.
- Żegnaj, Molly. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze cię zobaczę.- rzucił chłopak.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie potrafiłam. Po raz ostatni na niego spojrzałam. A potem wyszłyśmy.
---------------------------
- Gdzie?- spytała Cassie.
Stałyśmy pod rozkładem jazdy na dworcu. Ogromna tablica zdawała się nie mieć końca. Tyle możliwości, by uciec z tego przeklętego Nowego Jorku…
- Gdzieś gdzie jest ciepło.- odmruknęłam.
- Tu już ustaliłyśmy. Może Arizona? W Phoenix jest w cholerę gorąco…- zamyśliła się Cass.
- Nie… Nie Arizona. Phoenix kojarzy mi się z taką dziwną… No nie wiem… nudą?- skrzywiłam się.
- No to może… Teksas? Też ciepło, a nie tak nudno.  Kowboje i Westerny, wiesz.
- Kowboje? Cass, błagam cię. Poza tym tam nie ma dostępu do morza.- westchnęłam.
- Chcesz morze… No to… Floryda?
- Miami kojarzy mi się z raperami. Pojedźmy gdzieś, gdzie króluje rock’ n’ roll.- olśniło mnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Kierunek Los Angeles.
Chwyciłyśmy za bagaże i podążyłyśmy na peron.
 Droga do Kalifornii składała się z kilku przesiadek, pierwsza była w Indianapolis. Był to spory kawałek drogi, przynajmniej pół doby w pociągu. Na szczęście razem z Cass udało na się znaleźć przedział tylko dla nas. Obie położyłyśmy się na dwóch kanapach pod ścianami. Bagaże położyłyśmy na półki. Jechałyśmy rozmawiając. Tematy się nie kończyły, gadałyśmy o wszystkim od muzyki po życiowe plany. I o nowym życiu jakie właśnie zaczynałyśmy.
- Co my będziemy tam robić?- zapytałam nagle.
- Gdzie?
- w Los Angeles.
- Nie wiem… Myślę, że trzeba będzie kogoś poznać, kogoś, kto nam pomoże się nieco w tym wszystkim odnaleźć. Z tego co słyszałam, to miasto jest niewiarygodnie żywe i kolorowe, ale także niebezpieczne. Łatwo się wciągnąć w picie lub ćpanie. Ale nie martw się, damy radę na pewno.- powiedziała dziewczyna.
- A kto tam mieszka, że to miasto rock n’ rolla?- zapytałam.
- Oh, pełno ludzi i gwiazd! Cała ekipa Guns N’ Roses, Aerosmith… I też wiele gwiazd heavy czy thrash metalu! Podobno żyje tam Metallika i Ozzy Osbourne. Tyle zajebistych osobistości… Musimy kogoś z nich poznać.- rozmarzyła się brunetka.
Pokiwałam głową. Rozumiałam, że chciała spotkać się ze swoimi idolami, i że to najbardziej pociągało ją w tym mieście. Mi jednak zależało na tym, żeby robić coś zupełnie odmiennego niż dotychczas. Żeby się bawić, żyć chwilą. Przestać myśleć o przyszłości. Chciałam choć przez chwilę poczuć się  obojętnie wobec świata. Dużo cierpiałam, za dużo. Czas wreszcie zacząć żyć pełnią życia. Nie chciałam mówić nic Cassie, bałam się, że jej się to nie spodoba. W końcu zamierzałam imprezować co łączy się z nierzadkim nadużywaniem alkoholu, lub nawet dragów. Z takim przekonaniem zapadłam w sen.
--------------------
- Hej, Molly! Jesteśmy w Indianie.- usłyszałam cichy szept przy uchu.
Podniosłam się przecierając oczy. Na zewnątrz świtało, zalewając przedział jasnymi promieniami słońca. Chwyciłyśmy za bagaże i wysiadłyśmy z pociągu. Szybko podeszłam do rozkładu. Cassie ciągnęła się za mną, wlekąc większą od mojej walizkę. Moja była taka mała, bo zwyczajnie nie miałam co do niej zapakować. Wszystkie moje ubrania przepadły, miałam jedynie te od Iana i kupione na szybko w jakimś sklepie z odzieżą używaną w Nowym Jorku. Cass jakimś cudem wydobyła swoje rzeczy z domu, w którym mieszkała przed pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Pytałam się jak to zrobiła, ale wyraźnie dała znak, że nie ma ochoty rozmawiać na temat ucieczki z psychiatryka i późniejszej wizyty w swoim dawnym mieszkaniu.
- Za ile następny? I gdzie stacja?- zapytała, gdy tylko mnie dogoniła.
- Kansas. Za…- rozejrzałam się za zegarem.- Dwie i pół godziny. Chodźmy coś zjeść.
Wyszłyśmy z dworca wprost na zatłoczone ulice Indianapolis. Miasto miało swój klimat, ale zdecydowanie nic chciałabym tu mieszkać. Ludzie chodzący po ulicach byli raczej uśmiechnięci, ale wszyscy tacy sami. Wzrokiem poszukałam miejsca, gdzie można by było dostać coś do jedzenia. W oczy rzucił mi się niewielki szyld, na rogu jednej z bocznych uliczek, która dochodziła do szerokiej drogi przy której stałyśmy. Szyld oznajmiał, że był to pub, gdzie można znaleźć zarówno coś do jedzenia jak i trochę mocniejszych napojów. Ruszyłyśmy w tamtym kierunku. Wątpiłam, żeby o tej porze w pubie było dużo osób. Nie myliłam się. Kiedy otworzyłyśmy drzwi, było niemal pusto. Cała sala owiana była papierosowym dymem, który zdawał się już na stałe przywrzeć do tego miejsca. Z początku nie zauważyłyśmy więc chłopaka,  który siedział pod oknem. Dopiero po kilku chwilach dostrzegłam jego sylwetkę. Patrzył się na nas parą ciemnych oczu. Na jego czole w nieładzie plątały się blond loki, a na ustach wykwitał delikatny uśmiech. Chłopak miał coś w sobie z dziecka, ale jednocześnie spoglądał na nas wzrokiem kogoś bardzo zmaltretowanego przez życie. Miałam ochotę się do niego dosiąść i poznać. Jednak tylko ja byłam taka ufna w stosunku do ludzi. Cassie obrzuciła chłopaka badawczym wzrokiem  i pociągnęła mnie w przeciwną stronę sali. Usiadłyśmy przy niewielkim stoliku, uprzednio zamawiając jakieś jedzenie przy barze.
- Czemu się na niego patrzyłaś?- spytała brunetka mrużąc oczy.
- Wydaje się… Być miły.- odpowiedziałam niepewnie.
- Molly, jesteś za mało ostrożna. To, że Ian ci pomógł, nie znaczy, że wszyscy to zrobią.- dziewczyna pokręciła głową.
- Ja wiem… Do Iana też się nie od razu przekonałam, musiał się nieźle namęczyć, żeby zabrać mnie ze sobą. Ale ten chłopak naprawdę wygląda w porządku.- spojrzałam na Cass błagalnie.
- Czekaj… Ty chcesz tam iść? I się z nim… zapoznać?- uniosła brew zaskoczona.
- Ja… Eh, masz rację to zły pomysł.- mruknęłam zrezygnowana.
W głębi duszy wiedziałam, że to prawda. Że Cassie ma słuszność i nie powinnam się przejmować blondynem. Coś mnie jednak do niego ciągnęło i nawet nie wiedziałam co. Zdawał się być taki delikatny. Spojrzałam na niego jeszcze raz. Wpatrywał się w okno, leniwie wydmuchując papierosowy dym z płuc. Poczułam, że ja również muszę zapalić. Wyciągnęłam paczkę papierosów, zapaliłam, zaciągnęłam się. Przymknęłam lekko oczy, starając się nie myśleć o chłopaku.
- Moll, widzę, że cię to męczy.- stwierdziła Cass niezbyt zadowolona.
Otworzyłam oczy.
- Ja po prostu… Ubzdurałam sobie, że chcę zrobić coś co zmieni moje, życie, coś czego nigdy wcześniej bym nie zrobiła. Wybacz. Nie powinnam… - spuściłam wzrok.
Usłyszałam jej westchnięcie.
- Molly, ja ci nie chcę niczego bronić, ale… Jesteśmy tu do cholery na pieprzone dwie godziny! Zaraz wyruszmy dalej, jeszcze dzisiaj wieczorem będziemy w Kansas… To nie ma sensu, rozumiesz? Nie ma po co ryzykować i marnować czasu. Po prostu.- powiedziała cicho, ale hardo.
Cały czas wiedziałam, że ma rację, że nie powinnam o nim nawet myśleć. Mimo to znów spojrzałam na chłopaka. Wpatrywał się prosto we mnie. Po raz kolejny odwróciłam wzrok. Jestem cholernie słaba. Przetarłam dłonią czoło. Kelner przyniósł dania, więc starając się skupić na jedzeniu, gapiłam się w tego pieprzonego kotleta. Myślami byłam jednak gdzie indziej, zastanawiałam się, kim jest ten blondyn, jaki jest i co by się stało, gdybym jednak do niego podeszła. A może nie jest tak miły jak wygląda? Może jest dupkiem z ładną buźką? W sumie nie wiem dlaczego o tym myślałam. Nie wiedziałam i nie chciałam, ale nie mogłam przestać. W pewnym momencie, chłopak zerknął na skromny zegarek za skórzanym paskiem. Niemal natychmiast wstał, i rzuciwszy mi ostatni tajemniczy uśmiech, ubrał jeansową kurtkę i wyszedł z pubu. Poczułam dziwny smutek. Mogłam do niego pójść. Z westchnieniem odłożyłam widelec, czując jak mija uczucie głodu, mimo, że zjadłam niewiele.
- Molly, błagam cię!  Nie możesz tak reagować na każdego faceta, jakiego zobaczysz! Widziałaś jak się skończyło z Ianem. Zawsze może być odwrotnie.- Cass nie wytrzymała.
- Wiem, przepraszam. Już się ogarniam.- rzekłam cicho.
Odsunęłam od siebie talerz i poczekałam aż brunetka skończy. Potem zapłaciłyśmy, przy czym Cass wymruczała coś, że ledwo nam starczy pieniędzy na dotarcie do Los Angeles. Nie przejęłam się. Miałam w końcu żyć chwilą, a nie przyszłością, a już na pewno nie przeszłością. Wyszłyśmy z budynku i ruszyłyśmy w dół jednej z uliczek, do której przylegał pub. Nie było tam nic ciekawego, szłyśmy żeby przewietrzyć się przed podróżą. Po godzinie chodzenia, postanowiłyśmy wracać w kierunku dworca.
- Jak myślisz, będziemy szczęśliwe w Mieście Aniołów?- zapytała nagle Cass.
- Nie mam pojęcia.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ja też. Ale za późno na zawracanie. Nie starczy nam kasy, żeby teraz obierać inny cel. I tak, kiedy dojedziemy do L.A., będziemy spłukane.
- Coś wymyślimy.- pocieszyłam ją.
- Ale co? Tam najpopularniejszym zawodem dla kobiety jest oddawanie się za pieniądze, albo kręcenie tyłkiem przed publicznością. Czyli właściwie wychodzi na to samo. Boję się, że tak skończymy. Ale i tak mam zajebistą ochotę tam jechać. Żeby poznać to miasto i jego fenomen.- stwierdziła Cass.
- Wolałabym nie pracować, niż być dziwką.- skrzywiłam się.
- Ja też, ale życie zmusza nas do różnych rzeczy. Wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek inny.- spojrzała na mnie niepewnie.
Wiedziałam, że chodziło jej o wydarzenie, przez które wylądowałam w psychiatryku. Ale postanowiłam, że nie będę na ten temat ani myśleć, ani rozmawiać. Zaczynałam w życiu coś nowego, koniec z przeszłością.
- Nie mówmy o tym.- rzuciłam cicho.
- Jasne, przepraszam.- odparła Cassie.
- Nie przepraszaj, po prostu nie gadajmy na ten temat. Porozmawiajmy o… muzyce?- zaproponowałam.
- Ostatnio dużo o niej gadałyśmy, ale to chyba dlatego, że tego tematu się nigdy nie wyczerpie.- zaśmiała się cicho.
- Fakt. To… Kogo byś najbardziej chciała poznać w Los Angeles? Z tych wszystkich gwiazd?
Droga na peron upłynęła nam na właśnie takich rozmowach. Tak naprawdę kompletnie nie miałam ochoty na gadanie, ale bardziej nie chciałam nic nie mówić i pozostać sama ze swoimi myślami. Normalnie podzieliłabym się z Cass swoimi wytworami umysłu, ale wiedziałam, że to by ja rozdrażniło. Cały czas bowiem po głowie chodził mi blondyn z pubu. Do mojego mózgu cisnęły się steki pytań na jego temat. Udawało mi się je w miarę skutecznie blokować, dzięki rozmowie z przyjaciółką, ale wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Mój umysł zdecydowanie za dużo pracuje ostatnimi czasy. Nie podobało mi się to.
Doszłyśmy na dworzec, okazało się, że nasz pociąg już przyjechał i odjeżdża za dziesięć minut. Weszłyśmy do wagonu i znów udało nam się znaleźć przedział tylko dla siebie. Rozwaliłyśmy się na kanapach, cały czas gadając.
- Muszę, po prostu muszę poznać Ozzy’ego. Facet mnie poraża swoją zajebistością. Nawet jeśli patrzy na mnie z plakatu.- westchnęła Cassie.
- Trzeba przyznać, że gość ma w sobie to coś. Mam nadzieję, że go spotkasz.- odparłam.
- A ty? Chciałabyś kogoś spotkać?- spytała brunetka.
- Wiesz… Wśród tych kaset, które miałam ze sklepu muzycznego było ‘Back in Black’ AC/DC. Poraża mnie głos Johnsona. Chciałabym kiedyś z nim pogadać.- odpowiedziałam.
Cassandra pokiwała głową, wyglądając przez okno. Ludzie już zauważalnie śpieszyli się do pociągu, łatwo więc było wywnioskować, że niedługo ruszamy. Wygodniej ułożyłam się na kanapie, starając się zająć ją całą, by nikt się nie dosiadł. Fajniej było, jak byłyśmy tylko we dwójkę. Po chwili pociąg ruszył. Na wąskim korytarzu w wagonie było słychać, jak pojedyncze osoby szukają wolnych miejsc. Nagle ktoś otworzył drzwi naszego przedziału. Ujrzałam parę, znanych już, ciemnych oczu, przykrytych nieco jasnymi lokami. Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Cześć, jestem Alan. Mogę się dosiąść?
-------------------------


 Tym razem nie będę się wypowiadała o rozdziale zupełnie, opinie całkowicie pozostawiam wam :D
Chciałabym wam też podziękować, że po moim ostatnim narzekaniu o niską aktywność, coś ruszyło. Znacz, bardzo się cieszę, że niektórzy nie do końca mnie opuścili, a kilka osób nawet przybyło :DD
A no i odsyłam was do zakładki 'Sweet Pain', gdzie pozmieniałam zdjęcia i dodałam jednego bohatera ;)

4/18/2014

Rozdział 17

Rozdział dedykuję Fuck You ;* Fajnie, że wróciłaś kochana <3
---------------------------
Kiedy winyl ‘Aerosmith’ dobiegł końca, delikatnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Przeciągnęłam się, by rozprostować kości. Zerknęłam na zegarek i z zadowoleniem stwierdziłam, że dochodzi dziesięć po siódmej. Za niecałą godzinę powinnam być w pracy. Wstałam i przeszłam przez pokój, kierując się w stronę torby. Cieszyłam się, że domownicy dali mi trochę prywatności. Udało mi się trochę zrelaksować.
Wygrzebałam koszulkę z ZZ Top i szybkim ruchem naciągnęłam ją na siebie, wcześniej ściągając T-shirt, w którym spałam. Pomyślałam, że ciągle ubieram się tak samo, więc dla odmiany założyłam czarną obcisłą spódnicę. Do tego rajstopy w tym samym kolorze i nieśmiertelne brudnoczerwone trampki. Wpadłam do łazienki, wiedząc, że mam trochę za mało czasu. To dlatego, że musiałam tyle naciągać rajstopy. Nie mam w tym za dużej wprawy. Rozczesałam niesforne włosy, pociągnęłam usta błyszczykiem. Normalnie tego nie robiłam, ale dzisiaj chciałam czuć się pewniej. W końcu musiałam przeprowadzić poważną rozmowę z Jasmin, odnośnie Axla oraz Melissy i Todda. Westchnęłam po raz ostatni poprawiając włosy. Szybkim krokiem opuściłam pomieszczenie i zeszłam na dół. Wszyscy spali, upchnięci w salonie. Lekko uśmiechnęłam się na widok szóstki facetów leżących w dość dziwacznych pozycjach w całym pokoju. W kuchni w biegu zjadłam śniadanie, które składało się z przeleżałych chipsów, wody i niezbyt świeżego sera. Tylko to było w szafkach.
Zanim wyszłam z domu, cmoknęłam Slasha w policzek. Mimo, że chłopak słodko spał, kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. Uroczy widok.
Szybkim korkiem opuściłam Hellhouse. Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia ludzi, pędziłam w stronę sklepu. Kiedy nieco zdyszana stanęłam na jego progu, było już po ósmej. Niepewnie popchnęłam drzwi.
- Spóźniłaś się.- powiedziała stojąca za ladą Chloe. Była sama.
- Tak, przepraszam, miałam ciężką noc.- wytłumaczyłam się.
- Właściwie to ja też…- westchnęła smutno.- Jasmin na zapleczu, Melissa… Nie przyjdzie.
Pokiwałam głową. Wcale nie zdziwiło mnie, że siostra Jaz nie zaszczyci nas dzisiaj swoją obecnością. Szefa mogła robić jak chciała, po co więc chodzić do pracy? Szczególnie po kłótni z Chloe? Szczerze mówiąc, miałam nadziej że posiedzi na tym ‘zwolnieniu’ przynajmniej tydzień. Mam serdecznie dosyć oglądania jej twarzy.
Weszłam na zaplecze i natychmiast rozejrzałam się za przyjaciółką.
- Hallie? Kiecka? Wszystko okey?- usłyszałam gdzieś z kąta.
Nie wiedzieć czemu, było cholernie ciemno, ktoś widać nie raczył zapalić żarówki. W rogu ewidentnie siedziała Jasmin, ale w jej głosie pobrzmiewała nigdy dotąd przeze mnie nie słyszana nuta goryczy i sarkazmu. Podeszłam do włącznika światła i pstryknęłam nim. Kilka sekund minęło, zanim przyzwyczaiłam się do jasności. Dopiero po chwili dostrzegłam dziewczynę wyraźnie. I zaniemówiłam.
Zawsze dziewczęca, skromna, delikatna i ułożona Jaz, trzymała obiema rękami szyjkę taniego wina. Obok na stoliku leżała paczka papierosów. Wypełniona do połowy. Sama dziewczyna miałam rozczochrane włosy i wory pod oczami.
- Jaz? Boże, dlaczego pijesz? Cholera, kochana, co się z tobą stało?- podbiegłam do niej i klękając przed nią na kolana, złapałam ją oburącz za twarz.
- Ze mną? Nic, Hallie. Nic, kompletnie, nic. Co się ma ze mną dziać, skoro wszyscy mają moje uczucia w dupie? Skoro nikogo nie obchodzę? Hmm?- spytała unosząc brew. Pogardliwy uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Co się jej stało? Jeszcze wczoraj było wszystko w porządku, była tylko trochę przygnębiona sytuacją z Axlem… Właśnie, czy to o to chodzi? O Rose’a? Ale żeby tak nagle?
- Jaz, czy chodzi o Axla? Zrobił ci coś?- szepnęłam.
Dziewczyna wyraźnie posmutniała. Aha, trafiłam. Rudy coś odstrzelił. Cholera, mówiłam mu, żeby poczekał, aż z nią porozmawiam.
- Tak… Można tak powiedzieć.- mruknęła nie patrząc mi w oczy.
Nakierowałam jej głowę, tak, że odzyskałyśmy kontakt wzrokowy. Jej uśmiech zszedł z jej twarzy całkowicie. Teraz sprawiała wrażenie, jakby się miała za chwilę rozpłakać. I rzeczywiście, z jej oczu pociekło kilka łez.
- Co on ci zrobił?- zapytałam cicho.
- On… On… Przyszedł do mnie. Przedwczoraj. W nocy. Zaczął krzyczeć, że mnie kocha i dlaczego go ranie. Że chciał dobrze, a ja go odrzuciłam. Zaczął na mnie wrzeszczeć, że mnie nienawidzi. Potem padł przede mną na kolana i błagał, bym mu wybaczyła. Ja… Nie wiedziałam co odpowiedzieć, kazałam mu tylko wyjść. Wtedy znów wpadł w furie. Strasznie się bałam…- opowiedziała ledwo słyszalnie, zadrżała.
Pogłaskałam ją po policzku, wyjęłam butelkę z jej dłoni i postawiłam na podłodze. Mocno przytuliłam kruche ciało dziewczyny, usiłując stłumić jej żałosny szloch. Jednocześnie zastanawiałam się jak Axl mógł zrobić coś podobnego.
- Potem… Powiedział, że żadna mu nigdy nie uległa. I na pewno nie ulegnie taka, którą rzeczywiście pokochał. Złapał mnie… I do ściany… i… Och,  Hallie! To było takie okropne…- zawyła cicho, wtulając się we mnie mocniej.
Ja zacisnęłam szczęki w bezsilnym gniewem. Ten dupek ją zgwałcił. Facet, którego uważałam za przyjaciela. Nie mogłam w to uwierzyć, ale spazmatycznie podrygujące w histerii ciało Jasmin, wskazywało, że to rzeczywistość. Przejechałam kilka razy dłońmi po jej plecach, by ją uspokoić. Po chwili odsunęła się ode mnie.
- Kiedy sobie poszedł, usiadłam na podłodze i długo płakałam. W końcu uznałam, że muszę być silna i nikomu nie pokazać, że cokolwiek się stało. Chciałam zapomnieć o Axlu, już nigdy więcej go nie zobaczyć. Z takim przekonaniem przyszłam wczoraj do pracy. Nie chciałam o tym rozmawiać, nawet z tobą. Potem, kiedy wróciłam do domu, znowu się rozryczałam. Coś we mnie pękło, nie dałam rady tego wytrzymać. Wspomnienia tamtej chwili co rusz pojawiały się w moim umyśle. Nie wiedziałam co robić, chodziłam w kółko po domu, rozwalałam doniczki, tłukłam talerze. Krzyczałam. W końcu wyszłam. Ubrałam się niemal jak dziwka, żeby nie wyróżniać się z tłumu. Wlazłam do baru, po raz pierwszy w życiu kupiłam sobie piwo. Poczułam się lepiej, kupiłam sobie następne. Potem pojawili się faceci, którym zależało tylko na tym, żeby mnie przelecieć. Przewinęło się whiskey z lodem i wóda. Kiedy niemal straciłam świadomość, uzmysłowiłam sobie, że jest mi lżej. Że picie mi pomogło. Resztę już znasz.- dokończyła cicho opowieść i wskazała na naczynie z winem stojące na ziemi.
Gapiłam się na nią w osłupieniu. Jakim cudem moja Jasmin zmieniła się aż tak w przeciągu dwudziestu czterech godzin? Nie mogłam tego zrozumieć. To wszystko przez Rose’a. Co za samoluby i nieczuły dupek. Natychmiast zalała mnie kolejna fala wściekłości. Mogłam go pilnować! Wiedziałam przecież, że jest nieobliczalny. Jasmin powiedziała, że Rudy przyszedł do niej przed wczoraj wieczorem… Czy to przypadkiem nie było po naszej rozmowie? Zaczęłam intensywnie się zastanawiać, jak potoczyły się wydarzenia po tym, jak dotarliśmy do klubu. Przypomniało mi się, że w Rainbow nie siedzieliśmy cały czas sami. Jacyś goście, wśród których był znajomy Axla, zaprosili nas do stolika. Miło mi się z nimi gadało, mimo, że większość osobników płci męskiej zaglądała mi w dekolt. Skupiłam się, żeby przypomnieć sobie, co było dalej. Czy Axl wtedy wyszedł? Hallie, myśl… Nagle mnie olśniło. Wracałam do domu sama. Na pewno. Tylko gdzie do cholery był wtedy Rose? Musiał wyjść wcześniej. A ja, nalana, nawet tego nie zauważyłam. Westchnęłam żałośnie. Gdybym tylko wiedziała, co on miał zamiar zrobić…
Po raz kolejny przytuliłam do siebie ciało dziewczyny.
- Cholera, Jaz. Ja… Nie wiem co powiedzieć. Nie wiem, jak mogę cię pocieszyć. I… Bardzo cię przepraszam.- szepnęłam w jej włosy.
Dziewczyna oderwała się ode mnie i spojrzała pytającym wzrokiem.
- Za co? Chyba nie zamierzać przepraszać za tego… Tego…- zaczęła się jąkać.
- Nie, nie zamierzam przepraszać za Axla. Ale za moje zachowanie. Wczoraj, widziałam, że coś się działo, a nie podeszłam i nie zapytałam. Byłam z Rose’m, kiedy postanowił do ciebie iść, ale byłam zbyt pijana, żeby to zauważyć. To moja wina.- poczułam jak zaczynają mnie piec oczy.
Jasmin po raz kolejny obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Jak to byłaś z nim wtedy? Co się takiego wydarzyło?
- My… On poprosił mnie w niedzielny wieczór, żebyśmy poszli na spacer. Był okropnie przybity, zgodziłam się. Gadał, jak to bardzo mu na tobie zależy. I opowiedział mi o tej całej sytuacji w parku, kiedy cię pocałował. On… naprawdę się przejmował, Jasmin. Naprawdę. Potem poszliśmy do baru. Wyszło, że kiedy ja piłam, on wyszedł. I poszedł do ciebie.- wyznałam.
Poczułam jak łza spływa mi po policzku. Czułam się okropnie, nie mogłam na tym zapanować. Cała ta historia Jaz, moje własne poczucie winy… Coś we mnie pękło, a ja za cholerę nie potrafiłam tego w jakiś sposób naprawić.
- Hallie… To nie twoja wina. Nie płacz, proszę…- jęknęła Jaz.
Pokiwałam głową i otarłam łzę. Musiałam wziąć się w garść.
- Masz rację. Ja… Powinnam pocieszać ciebie.- wydukałam.
- No, ale po co pocieszać? Nic to nie zmieni. Nic…- tym razem to blondynka miała łzy w oczach.
Wzięła do ręki stojącą na ziemi butelkę i pociągnęła kilka łyków. Skrzywiła się. Odpaliła papierosa.
- Jasmin, ja ci pomogę… Błagam nie rób tego.- dotknęłam jej dłoni.
Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko.
- Za późno. Hal, znalazłam w tym ukojenie  wewnętrznego bólu. Bólu który rozrywa mnie nieprzerwanie od dwóch nocy.
- Ja wiem, ale… Proszę. Zrób to dla mnie. Jesteś moją małą Jasmin, poukładaną, przemiłą dziewczyną. Która nigdy nie dała się wciągnąć w wir Los Angeles.- jęknęłam.
- Za późno Hallie, za późno.- westchnęła wypuszczając nosem obłok szarobiałego dymu.
Patrzyłam się na nią jeszcze chwile. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo. To było okropne. Miałam ochotę iść do domu i zakopać się w ogrodzie. Żeby nie patrzeć jak wszyscy wokół cierpią. Czy to dziwne, że jestem taka wrażliwa? Przetarłam dłonią oczy. Nie wiem czy normalne, ale na pewno taka jestem i nic tego nie zmieni. I nie będę walczyć ze swoją dziwaczną naturą. Chwyciłam Jaz za dłoń i pociągnęłam ją do góry. Dziewczyna zaskoczona niemal się wywaliła. Zauważyłam, że jest ubrana w sporo odsłaniającą bluzkę i krótkie spodenki. Do tego wysokie szpilki. Skąd ona w ogóle miała takie ubrania w domu? Kiedy wreszcie udało jej się stanąć prosto obok mnie, zapytała:
- Co robisz?
W sumie to sama nie wiedziałam. Poczułam, że muszę gdzieś dziewczynę zabrać, gdzieś, gdzie poczuje się bezpieczna. To miejsce do takich nie należało. Obdrapane ściany zaplecza przywoływały na myśli tani burdel.
- Idziemy stąd.- powiedziałam zdeterminowana.
-A praca? Wywalą nas. Chloe  i Melissa…- zaczęła.
-Nie ma Melissy. Chloe nas puści. A jak nie, to nas wywalą, trudno.
Wyszłyśmy z pomieszczenia i wsunęłyśmy się do sklepu. Nie było żadnych klientów. Chloe siedziała na ladzie i z przygnębioną miną oglądała swoje paznokcie.
- Możecie iść. Postaram się jakoś to zataić przed szefem.- powiedziała nie patrząc na nas.
- Ale…
-Idźcie. Wszystko słyszałam.
Przełknęłam ślinę, po raz kolejny nie wiedząc co sądzić o tej tlenionej blondynce. W gruncie rzeczy wydawała się bardzo w porządku. Nawet o wiele bardziej niż bym się tego kiedykolwiek spodziewała. Okazało się, że pomogła Melissie w trudnej sytuacji. Teraz patrzyłam na nią, jak na kogoś zupełnie  innego. Byłam jej wdzięczna, że pomaga również nam.
Jasmin chyba też była nieco zaskoczona zachowaniem dziewczyny, bo zatrzymała się i wlepiła w Chloe zaskoczone spojrzenie. Tamta nawet tego nie zauważyła, nadal ze smutkiem wgapiając się w czubki swoich palców.
Wyszłyśmy po chwili ze sklepu. Pociągnęłam dziewczynę ze sobą.
- Gdzie idziemy?- zapytała usiłując za mną nadążyć.
- Do ciebie.- odparłam.
- Nie! Nie chcę tam iść.- zaprotestowała i zatrzymała się.
Odwróciłam się i spojrzałam na jej twarz. Malowało się na niej przerażenie. Bała się tam iść. Pokiwałam głową i podeszłam bliżej. Złapałam ją za dłoń, westchnęłam.
- Dobrze… Pójdziemy gdzie indziej. Ale proszę, nie bój się.- rzekłam.
Jaz zgodziła się skinieniem głowy. Powoli ruszyła za mną. Ja sama na początku nie wiedziałam, gdzie możemy się udać. Bar nie był dobrym pomysłem w takim momencie. Zresztą za dużo tam krąży alkoholu, nawet o tej porze. Skręciłam w jakąś uliczkę, która odchodziła od Sunset. Kiedy znalazłyśmy się u jej wylotu, z zadowoleniem stwierdziłam, że byłyśmy w jakiejś spokojnej dzielnicy. Ruszyłyśmy szeroką jezdnią. Rozglądałam się za jakimś miłym miejscem. W końcu w oczy rzuciła mi się niewielka kawiarenka. Szyld głosił, że można tam było zjeść najlepsze muffinki w całej Kalifornii. Otworzyłam przeszklone drzwi i rozejrzałam się. Za ladą stała miło wyglądająca kobieta, która sama ze swoimi pucołowatymi policzkami przypominała muffinka. Siedziała na stołku i popijając kawę rozwiązywała krzyżówki. Oprócz niej w kawiarni siedziało tylko kilka osób, a większość stolików była wolna. Podeszłyśmy do jednego z nich, najbardziej w rogu, gdzie nikt nie mógł nam przeszkadzać. Kiedy ponownie od dłuższego czasu przyjrzałam się Jasmin, odkryłam, że dziewczyna na nowo zaczęła płakać. Łzy niemal ciurkiem spływały po jej bladych policzkach.
- Cii, spokojnie, już dobrze…- pogłaskałam ją po dłoni.
Jaz nieznacznie pokiwała głową, ale wciąż szlochała. Nie wiedząc co robić, zamówiłam dwie gorące czekolady. Na dworze może i było ciepło, ale nic tak nie poprawia humoru jak kubek tego napoju. Kiedy właścicielka postawiła przed nami parujące filiżanki, Jasmin niemal natychmiast opróżniła swoją.  Widocznie poczuła się lepiej, na jej bladą twarz wróciło nieco kolorów. Mimo to drżała lekko i co rusz zaciskała szczęki, żeby nie wybuchnąć płaczem. Widziałam w jej oczach strach i ogromny ból. Poczułam jak żal ściska moje serce. Czemu to musiało spotkać właśnie ją? Czemu ona musiała paść ofiarą uczucia nieprzewidywalnego chłopaka, jakim jest Rose? To było tak cholernie niesprawiedliwe. Kiedy Melissa, która swoim chamstwem niemal oślepiała, mogła obwijać sobie wszystkich facetów wokół palca, Jaz musiała tak bardzo cierpieć z powodu jednego mężczyzny.
- Hallie… Bo ja go kocham.- szepnęła nagle.
- Kochasz? Po tym, co ci zrobił?- zapytałam niedowierzając.
- Tak. Wtedy w parku… Kiedy mnie pocałował, ja po prostu nie byłam gotowa, i kompletnie zaskoczona. Nie wiedziałam co zrobić, więc na niego nawrzeszczałam i uciekłam. Byłam wtedy tak okropnie rozdarta. Żałuję, że tak wyszło. Mogłam mu wtedy powiedzieć co czuję…- schowała twarz w dłoniach.
Jej kolejne wyznanie zmieniło kompletnie postać rzeczy. Wyszło, że oboje się kochają. Ale oboje popełnili błędy. I co teraz?
- Co ja mam zrobić, Hallie?- wymamrotała, jakby czytając w moich myślach.
- Sugeruję… Nie wiem sama. On cię zgwałcił, Jasmin. Kochasz go, ale to wciąż był gwałt. Wiem, że jesteś tym zdruzgotana, przecież widzę. Musisz… trochę poczekać. Ochłonąć, wszystko sobie przemyśleć. Czas leczy rany.- chciałam jakoś ją pocieszyć, ale moje scenariusze były bardzo optymistyczne. Jasne było, że takich rzeczy się nie zapomina. Gwałt tonajbardziej okrutna rzecz, jaką można zrobić kobiecie.
Jaz wiedziała o tym. Znów w kącikach jej oczu zaczęły zbierać się łzy. Zacisnęła mocno powieki, by ich nie wypuścić. Na marne. Dwie krople równolegle zaczęły jej spływać po policzkach.
- Nie zapomnę, nigdy. Ale… Ja nie umiem go przestać kochać. Próbowałam…- powiedziała ledwo słyszalnie.
Nie wiedziałam co mogę jeszcze jej powiedzieć. Podeszłam więc do niej i mocno objęłam jej ciało spazmatycznie trzęsące się od płaczu. Kiedy po kilku chwilach nieco się uspokoiła, podałam jej filiżankę mojej gorącej czekolad, której nawet nie ruszyłam. Dziewczyna po raz kolejny błyskawicznie opróżniła naczynie.
- Chodźmy już.- powiedziała odstawiając kubek na stolik.
Kiwnęłam głową i pomogłam jej wstać. Poszłam zapłacić, i już po chwili kroczyłyśmy uliczkami Los Angeles. Nie miałam pojęcia, gdzie dziewczyna zamierza spać. Zaprosiłabym ją do Hellhouse, ale tam przecież był Axl. Ona nie chce spać u siebie w domu. Nagle olśniło mnie. Balck przecież pracuje w hotelu.
- Chodź.- pociągnęłam ją za rękę w odpowiednim kierunku.- Musisz odpocząć.
- Gdzie?
- Blue pracuje jako recepcjonistka w małym pensjonacie. Całkiem niedaleko.- odparłam.
Blondynka pokiwała głową i posłusznie poszła za mną.
Po dwudziestu minutach drogi doszłyśmy na miejsce. Przypomniało mi się, jak trafiłam tu po raz pierwszy. To tu spędziłam moją pierwszą noc w L.A. Teraz jednak miałam na głowie ważniejsze sprawy niż moje wspomnienia. Pchnęłam duże, dwuskrzydłowe drzwi i znalazłyśmy się w holu. Ku mojej uldze za biurkiem siedziała Black.
- Hallie? Jasmin? Co wy tu robicie?- na początku wyraźnie ucieszyła się z naszych odwiedzin. Wstała z krzesła i energicznym krokiem zaczęła się do nas zbliżać. Kiedy była trzy metry od nas, stanęła jak wryta.
- Jaz? Jaz! Co się stało?- zapytała nieco przestraszona.
Widziałam, że blondynka mimo najwyższych chęci nie miała siły opowiadać co się stało. Ledwo trzymała się na nogach.
- Ja…- zaczęła.
- Blue daj jej jakiś pokój. Niech ona się prześpi. Potem ci wszystko opowiem.- przerwałam kładąc Black dłoń na ramieniu. Brunetka pokiwała głową i ze zdenerwowaną miną podeszła z powrotem do biurka. Wyciągnęła kluczyk i podała mi go.
- Na parterze. Drugi na lewo.- powiedziała cicho.
Zaprowadziłam tam Jasmin. Dziewczyna nawet nie myśląc o prysznicu, rozebrała się do bielizny i położyła na miękkim łóżku. Przykryłam ją kocem i cmoknęłam w czoło. Bez słowa wyszłam z pomieszczenia i wróciłam do holu. Black stała i nerwowo skubała połę koszuli.
- Co jej się stało?- spytała.
Westchnęłam. I zaczęłam opowiadać.

 ------------------
Co do rozdziału... nie mam pojęcia co o nim sądzić, serio. Kilka fragmentów jest nawet ok, ale kilka to ewidentny brak weny na cokolwiek. Wciąż jednak mam nadzieję, że się spodoba :>
A fabuła? Wiecie, w pewnym momencie sama się w niej pogubiłam, ale w tej chwili wszystko jest jak najbardziej przemyślane i zaplanowane. Także może niektóre wątki wydają się na razie pojebane, ale spokojnie, wszystko się ogarnie, czy coś ;))
No i bardzo proszę o komentarze, bo ich ilość bardzo gwałtownie spada. Troszkę mi smutno, bo ostatnio się staram dodawać rozdziały częściej, a odzew z waszej strony jest coraz mniejszy. Jak się wypalam, to napiszcie, bo szkoda marnować mojego i waszego czasu, nieprawdaż? Eh, jak zwykle jęczę.
Wybaczcie.

Hugs, Rocky. 

4/15/2014

Rozdział 16

Ekhem, ekhem.
Rozdział dedykuję Ivy, a jednocześnie bardzo was wszystkich proszę: Wejdźcie na jej bloga (klik) i przeczytajcie to co ta dziewczyna pisze. Jak dla mnie jedno z najlepszych opowiadanek o Gunsach w sieci, a spotyka się z bardzo małym odzewem ze strony czytelników. Także jeśli macie czas i ochotę, to wpadajcie do kochanej Ivy i bez oporów zostawiajcie komentarze. Chyba każdy, kto pisze, wie jakiego powera się dostaje po miłej opinii :> A zaręczam, że u Ivy,  opinię można pozostawić tylko pozytywną :D
-----------------
Przyszłam do pracy pierwsza. Byłam trochę zła na siebie, że wczorajszej nocy tyle wypiłam. Wiedziałam przecież, że dzisiaj poniedziałek, no ale cóż. Jakoś musiałam sobie poradzić z tym bólem głowy. Siedziałam na zapleczu, składałam  spodnie, kiedy usłyszałam w sklepie jakieś głosy. Jeden rozpoznałam bez trudu, to była Melissa. Drugi głos był męski i skądś go kojarzyłam. Kto to do cholery może być? Nie mogłam dopasować twarzy. Wychyliłam się z zaplecza i z zaskoczeniem ujrzałam Todda. Co gorsze, chłopak zachłannie całował się z blondynką. Po chwili, Crew zaczął ja po prostu obmacywać. Niby sklep był jeszcze zamknięty, ale przez przeszklone okno wystawowe, było wszystko widać z ulicy. Pomyślałam, że powinnam to przerwać, ale nie miałam pojęcia jak. Mam tak po prostu krzyknąć, że to nie jest najlepsza pora i miejsce na pieprzenie się? Stałam tak zastanawiając się co robić. Na szczęście wybawiła mnie Chloe. Weszła do sklepu i od razu stanęła jak wryta.
- Mel? Co ty odwalasz? Kto to?!- zawołała tym swoim piskliwym głosikiem.
- Och, Chloe! Miło cię widzieć. To jest… Todd. Poznajcie się.- Melissa starała się być pewna siebie, ale widać było lekkie zażenowanie na jej twarzy. No, ale czego ona się spodziewała o 8 rano w pracy? Że damy im jeszcze materac i puścimy nastrojową muzykę?
Chloe tymczasem wciąż z dziwną miną stała przy wejściu do sklepu i patrzyła raz na Crew’a, raz na blondynkę. Todd wyraźnie nie zniechęcony, chciał kontynuować przerwaną czynność. Przybliżył twarz do twarzy Melissy, ale ta go odepchnęła.
- Nie teraz, kotku. U mnie o ósmej, ok?- wymruczała do jego ucha.
- Jasne. – odparł chłopak i musnął wargami jej policzek.
Odwrócił się, minął zaszokowaną Chloe i wyszedł ze sklepu.
-Melissa, myślałam, że z tym skończyłaś.- powiedziała dziewczyna z dziwnym smutkiem w głosie.
- Z czym?
- No… z dawaniem dupy i tak dalej. Pomogłam ci sobie z tym poradzić, ale widzę, że wszystko co zrobiłam poszło na marne. Trochę przykro patrzeć, jak bardzo głęboko w dupie masz moją pomoc.- Chloe sprawiała wrażenie, jakby się miała popłakać.
Nie powiem, zatkało mnie. Nie sądziłam, że ta blondynka tyle zrobiła dla Melissy. Wydawało mi się, że to zwykła pusta lala. Taka, która bezmyślnie papuguje poczynania swojej koleżanki, w tym przypadku właśnie Mel. Chloe jednak najwyraźniej poświęciła się dla niej, ofiarowała jej pomoc. Zupełnie jej o to nie posądzałam. Nagle zrobiło mi się jej strasznie żal. Mimo, że zdarzało jej się obrażać mnie i Jaz, najwyraźniej miała jakieś ludzkie uczucia.
- Wcale nie! Ty… Nic o nim nie wiesz!- warknęła Melissa.
- Właśnie, że wiem. To jest basista zespołu Jetboy, grali w piątek w Cathouse. Byłam tam z Jackiem. I wiesz co? Ten gość ślinił się do wszystkich lasek jakie mijał. Wszystkie by najchętniej przeleciał. Tobą się zainteresował, bo masz duże cycki. To się źle skończy, Mel.- dziewczyna pokręciła głową, i skierowała się na zaplecze.
Ja od razu odskoczyłam od framugi drzwi, ale niepotrzebnie, bo Chloe nawet nie zwróciła na mnie uwagi.  Przeszła, usiadła za biurkiem i zabrała się za wypełnianie papierów. Ja wróciłam do układania ubrań. Patrząc raz na Chloe, raz na Melissę, którą widziałam przez drzwi do pomieszczenia, zastanawiałam się, co łączy te dziewczyny. Myślałam od początku, że to po prostu dwie tępe laski, które oddają się każdemu facetowi, i które bez wahania wykorzystują innych. Może i siostra Jaz taka była, ale druga z dziewczyna najwyraźniej nie. Chloe, kiedy tak siedziała z dość przygnębioną miną, sprawiała wrażenie kogoś zupełnie normalnego, kogoś z kim może nawet dałabym radę się zaznajomić. Nagle dostrzegłam w niej dziewczynę o złotym sercu, która pomogła koleżance w potrzebie. Dziewczynę, która została  zraniona, bo odrzucono jej pomoc. Fala współczucia przetoczyła się przez moje myśli. Nie chciałabym być teraz na miejscu tej blondynki.
Analizując sytuację, jakiej byłam przed chwilą świadkiem, nie zauważyłam, kiedy na zaplecze wpadła Jasmin.
- Hej, Hallie.- powiedziała.
Spojrzałam w jej stronę i od razu zauważyłam, że coś było nie tak. Miała pochyloną głowę i smutną minę. Zdawało mi się, że unika mojego spojrzenia.  Rozejrzała się nerwowo po pomieszczeniu i westchnęła.
- Widzę, że pierwszą zmianę mam za ladą…- mruknęła i skierowała się do drzwi.
- Jaz! Ja pójdę na sklep. Ty zostań tutaj.- zatrzymałam ją.
Dziewczyna wyglądała  na zaskoczoną, ale kiwnęła głową i zajęła moje miejsce dotychczasowej pracy. Ja tymczasem wyszłam z zaplecza. Nie chciałam, żeby Jasmin była na zmianie z Melissą. Przede wszystkim dlatego, że ta pierwsza  ma niezbyt dobry humor, a tleniona blondynka raczej by go jej nie poprawiła. Poza tym sama Melissa była mocno zdenerwowana, przez co jej docinki w kierunku Jaz mogłyby się nasilić. Wolałabym uniknąć większej afery.
Kiedy tylko weszłam za ladę i oparłam się o nią, Melissa podeszła do mnie.
- To ty ją nasłałaś, prawda?! Przekupiliście Chloe, żeby się ode mnie odwróciła! Nie chcecie, żebym była z Toddem!- warknęła.
Wytrzeszczyłam na nią oczy. Jak mogła coś takiego pomyśleć? Że niby chcemy obrócić jej najlepszą koleżankę przeciwko niej? Dlatego, że nie chcemy, żeby ona otumaniła Todda? Nie wiedziałam co odpowiedzieć, kompletnie nie spodziewałam się takiego pytania. Patrzyłam na nią dłuższą chwilę, zdezorientowana.
- No? Zabrakło ci języka w gębie? Odpowiedz! Odpowiedz, że to prawda!- powarkiwanie blondynki przerodziło się w histeryczny skrzek.
- Nie. To nie prawda. Nie obchodzi mnie co robisz z Toddem, chcę  tylko, żebyś przestała się mnie i Jasmin czepiać. Melissa, popełniasz ogromny błąd osądzając mnie, czy Chloe. Tak, wszystko słyszałam. Wiem, ile w życiu straciłaś. Jeśli nie chcesz skończyć jak wszystkie te dziwki na ulicach, to dobrze ci radzę, przemyśl co nie co.- powiedziałam.
Mój głos był tak zimny i dobitny, że aż sama byłam zaskoczona. A co najważniejsze- blondynka również. Patrzyła się na mnie z dość głupią miną przez dłuższy czas. Wyraźnie próbowała znaleźć słowa, by mi odpowiedzieć. Po paru sekundach, rozejrzała się nerwowo i doskoczyła do telefonu stojącego za ladą. Wykręciła błyskawicznie jakiś numer i kilkoma głębokimi wdechami usiłowała się uspokoić.
- Paul! Oh, kotku, mam do ciebie taką ogromną prośbę!- zaczęła przesłodzonym głosikiem, kiedy ktoś wreszcie odebrał.- Mm, jaką? No cóż, wystąpił pewien problem… Nie, nie ważne, potem ci powiem… Tak, tak… Mogłabym dzisiaj wyjść wcześniej?... Oczywiście!... Jasne, wynagrodzę ci to… Tak, potem pogadamy, całuski!
Kiedy odłożyła słuchawkę, jej twarz znowu zrobiła się spięta.
- Szef pozwolił mi wyjść, zostajesz sama.- mruknęła nie patrząc na mnie.
- Od kiedy jesteś z szefem na ‘kotku’?- spytałam unosząc kpiąco brew.
Dziewczyna chciała już jakoś odwarknąć, ale do sklepu weszli pierwsi klienci. Posłała mi nienawistne spojrzenie i chwytając za torebkę, wyszła. Westchnęłam i podeszłam do starszej kobiety przebierającej w stercie jeansów.
- W czym mogę pomóc?
-----------------
Kiedy tylko dowlokłam się do domu, skierowałam się na górę. Marzyłam tylko o rzuceniu się na materac i jak najszybszym zaśnięciu. Weszłam do kuchni, chwyciłam lekko czerstwą bułkę i powoli ją przegryzając zaczęłam niemal wczołgiwać się na górę. Dotarłam do drzwi sypialni i otworzyłam je. Na podłodze siedział nie kto inny, jak Saul. Trzymał w dłoniach gitarę akustyczną i palił fajkę.
- Hallie! Dobrze, że jesteś… Wiesz mój kumpel ma urodziny i na dodatek zrobił prawko, i dzisiaj jest mała imprezka w Rainbow… A i jeszcze… Może poszłabyś ze mną do sklepu? Muszę sobie kupić jakieś nowe ciuchy… Przydałoby się jeszcze wejść do spożywczaka. Została jedna bułka…
Przerwał kiedy zobaczył moją minę.
-Coś nie tak?
- Nic, poza tym, że nie ma już ani jednej bułki.- powiedziałam z przekąsem i padłam twarzą na materac.
- Zły dzień w pracy?- spytał mnie mulat niepewnie.
- Mhm.- wymruczałam do poduszki.
Poczułam jak Saul nachyla się nade mną. Położył mi dłoń na karku i delikatnie mnie pogłaskał.
- Sorry, że tak na ciebie naskoczyłem od razu, nie spodziewałem się, że…- nie pozwoliłam mu dokończyć, chwyciłam go za ramię, przyciągnęłam do siebie tak, że położył się obok. Wtuliłam się w jego miękki tors, zaciągnęłam się przyjemnym zapachem jego podkoszulka. Objął mnie mocniej, zaczął lekko gładzić moją szyję.
- Opowiesz mi co się stało, czy wolisz się wyspać?- szepnął.
W pierwszej chwili pomyślałam, że marzę tylko o chwili odpoczynku, ale po chwili namysłu stwierdziłam, że mój sen będzie lżejszy, jeśli wcześniej podzielę się z kimś moimi troskami. O ile można  je nazwać moimi.
- Powiem ci.- rzuciłam lakonicznie.
Przełknęłam ślinę, i zaczęłam mówić.
- Pamiętasz akcje z Toddem i Melissą wczoraj rano…? Więc…
Kiedy skończyłam, zapadła cisza. Poczułam, że okropnie chce mi się pić. W końcu opowiedziałam mu nie tylko o Mel i Crewie, ale również o problemie Jasmin i Axla. Sięgnęłam obok materaca, gdzie w półmroku, jaki w międzyczasie zapadł, odcinał się kształt butelki.
- Wszędzie wódka…- mruknęłam, kiedy okazało się, że naczyniu pływa przezroczysty alkohol.
Saul zaśmiał się krótko, najwidoczniej zamyślony. Ja pociągnęłam kilka łyków z butelki. Skrzywiłam się, gdyż był to ulubiony przysmak Duffa, czyli najbardziej procentowa wóda w monopolowym. Co dziwne była również najtańsza. Dawała niezłego kopa nie tylko w kubki smakowe, ale również w banie. Szczególnie  w dużych ilościach. Odstawiłam alkohol na ziemie, i poczułam jak odpływam. Mulat cały czas głaszcząc mnie po kręgosłupie, zastanawiał się nad wszystkim co mu przed chwilą powiedziałam. Nie wiele trzeba było, żebym zasnęła.
Obudziłam się w dziwnym miejscu. Nie było obok mnie Slasha, nie było butelki wódki. Był dziwnie znajomy zapach i dotyk na ramieniu. Otrząsnęłam się i podniosłam. Obok mnie na kolanach klęczał mój ojciec. Miał zapadnięte policzki, oczy tak głęboko osadzone, że zamiast nich były tylko ciemne dziury. Włosy przerzedzone, poczochrane, matowe. I usta, wygięte w uśmiechu, który tak dobrze znałam, i który tak bardzo kochałam. Jednak jego wargi przypominały fałdy niezdrowej, wysuszonej skóry, a nie usta. Patrzyłam się w osłupieniu na tą postać. Na truchło mojego ojca. Przez pierwsze kilka sekund miałam ochotę rzucić mu się w ramiona, przytulić, powiedzieć jak bardzo tęsknie i jak bardzo mi przykro, że mnie przy nim nie było. Nagle spłynęło na mnie uczucie obrzydzenia. Wyraźniej poczułam jego sztywne i szorstkie palce na moim przedramieniu, dostrzegłam blady błysk w jego zapadniętych oczach. Odsunęłam się jak najdalej umiałam, a daleko nie mogłam, bo siedziałam na łóżku w moim pokoju w Lafyette.
- Hallie…- szepnął mój tata zachrypniętym głosem.
- Tato, tato… To ty? Gdzie jesteś? Teraz?- odszepnęłam.
Jego widok wzbudzał we mnie jednocześnie przestrach i zaciekawienie. Oraz ogromny ból.
- Jestem tu, razem z tobą.- odparł.
- Nie, nie, ty jesteś gdzie indziej. Ty odszedłeś do innego miejsca. Pamiętasz co mi kiedy powiedziałeś? Że kiedy odejdziesz, to trafisz  do mateczki Janis i wujka Lennona… Pamiętasz? Powiedz, że pamiętasz…- powiedziałam.
Mężczyzna spojrzał na mnie ciepło, jego tęczówki po raz kolejny błysnęły lekko w półmroku. Przez krótką chwilę, nie widziałam tego, kto przede mną siedział, ale roześmianego faceta w średnim wieku, który trzyma w objęciach kruchą dziewczynkę o bujnych czarnych lokach. Obra ten zniknął tak samo szybko jak się pojawił, a ja z powrotem widziałam cień mojego ojca, który wciąż był obok.
- Pamiętam.
- Tato, wróć do mnie…- nie wytrzymałam, chlipnęłam cicho, wielka łza spłynęła po moim policzku.
Mój ojciec znów uniósł kąciki ust ku górze. Nie odpowiedział.
- Hallie! Hallie, do cholery, co z tobą!?- usłyszałam krzyk.
Zdziwiłam się, gdyż tata nie otwierał buzi, żeby cokolwiek powiedzieć. Poza tym zaczął się jakby rozmywać. Bez ostrzeżenia zniknął zupełnie, a ja zobaczyłam oślepiające światło. Zamrugałam kilka razy, przetarłam oczy. Rozejrzałam się ostrożnie. Cała się trzęsłam, na policzku wciąż czułam łzę, która wolno płynęła wzdłuż mojej twarzy. Rozdygotaną ręką uniosłam się do pozycji siedzącej, przejeżdżając spojrzeniem po twarzach trzech osób, jakie były  ze mną w pomieszczeniu. Uzmysłowiłam sobie, że zamiast ich prawdziwych oblicz, widzę zapadnięte oczy i wysuszone wargi mojego ojca. Dobrą chwilę zajęło mi odzyskanie zdolności trzeźwego myślenia.
-Hallie, co ci się śniło?- cicho głos tuż nad moim uchem.
To zdanie przywołało mnie do porządku. Tak, to był tylko sen. Musiał być taki realistyczny przez nadmiar wrażeń, to normalne… Po raz kolejny się otrząsnęłam. Tym razem wyraźnie zobaczyłam twarze zebranych. Tuż nade mną pochylał się Saul z zaniepokojoną miną. Dalej stała Balck uśmiechając się do mnie niepewnie. O ścianą opierał się Sean.
- To był sen…- wydukałam.
- Zgadza się. Chcesz… pić?- nerwowo zapytał mnie mój brat.
Pokiwałam głową, a chłopak podał mi wódkę, która cały czas stała obok, tam gdzie ją wcześniej zostawiłam. Pociągnęłam z niej kilka razy, naprawdę porządnie. Tym razem charakterystyczne pieczenie przyniosło mi ulgę. Jestem tu, w Los Angeles, piję wódę, wokół znajome twarze.
- Czy mogłaby zostać na chwilę sama…
- Jasne, już wychodzimy.- powiedział Slash i wstał.
- Chciałam powiedzieć, czy mogłabym zostać sama z Seanem.- dokończyłam.
Mulat obrzucił blondyna spojrzeniem i kiwnął głową. Potem razem z Black wyszli.
- Co jest siostra?- Sean usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Ten gest przypomniał mi szorstki dotyk mojego ojca ze snu.
- Śnił mi się tata.- szepnęłam.
Poczułam jak chłopak sztywnieje, spina się, zaciska szczęki.
- Tobie też?- mruknął.
Spojrzałam na niego zszokowana. On też ma takie koszmary w nocy? Czemu mi nie powiedział?
- Jak to mnie też? Tobie też się śni?
- Tak. Od samego początku. Odkąd… przyjechałem tutaj. W Lafayette wypełniła mnie taka pustka, że nawet snów nie miewałem. A tu… Wszystko odżyło. Już pierwszej nocy w Los Angeles śniłem o rodzicach.- wyznał.
- Mi się nigdy wcześniej nie zdarzyło. To… było okropne.  On wyglądał… Jak trup, zombie. Mówił do mnie, trzymał mnie za rękę….- przerwałam wzdrygając się.
Chłopak pogładził mnie po plecach.
- Wiem, Hal, wiem co czujesz.
Wtuliłam się w jego ciepłe ciało, nos wcisnęłam pomiędzy jego miękkie i jasne włosy. Zacisnęłam powieki, poleciało z nich kilka łez.
-Tęsknie za nimi.- jęknęłam.
- Ja też.- szepnął.- Ja też.
-----------------------
I znów nieprzyjemna pobudka. Ból głowy i zapuchnięta oczy, a w głowie mętlik. Miałam paskudny humor. Jasmin nie dogaduje się z Axlem, Melissa manipuluje Toddem, a mnie śni się zmarły ojciec. No cóż. Chyba niezbyt komfortowa sytuacja, prawda? Postanowiłam jednak stawić czoło trudnością. Muszę sobie poradzić, dam radę.
- Hallie, złe wieści.- usłyszałam nim zdążyłam otworzyć oczy.
Mam się roześmiać czy zacząć płakać?
Uchyliłam powieki, spojrzałam kto w ogóle do mnie mówi. To Sean.
- Jakie? Tylko mi nie mów, że ktoś nie żyje, jest załamany, bądź pakuje się w ciężkie kłopoty…
- Musisz iść do pracy. Jasmin gadała z szefem, ale nie dał ci…
- Co?! Po co w ogóle chcieliście mi załatwiać wolne?!- przerwałam mu.
- Pomyśleliśmy, że…- zaczął, ale po raz kolejny nie dałam mu skończyć.
- To źle pomyśleliście. Muszę chodzić do pracy, bez niczego do roboty chyba zeświruję.
Wygrzebałam się z koca. Mój brat stał z niepewna miną w drzwiach.
- Która godzina?- spytałam.
- Właściwie to jest trzecia nad ranem.- odparł.
Zatrzymałam się w pół ruchu. Jaka trzecia? Chociaż… W sumie to całkiem prawdopodobne.
- Czemu nie śpisz?- zaciekawiłam się.
- Jakąś godzinę temu dzwoniła Jaz. Spałem tuż przy telefonie, więc mnie obudził. Była jakaś niespokojna, chciała z tobą gadać. Powiedziała mi o tej pracy… i już.- wzruszył ramionami.
Pokiwałam głową. Usiadłam skrzyżnie na materacu zastanawiając się, co zrobić. Do roboty na ósmą. Pięć godzin żeby coś zrobić. Nie zamierzałam spać. Chciałam jakoś się rozluźnić, przez chwilę nie myśleć o wszystkich zmartwieniach. Co by tu takiego zrobić? Nigdzie nie pójdę, wszystko zamknięte. A szkoda, chętnie posiedziałabym w klubie i posłuchała głośnej muzyki przy papierosie i drinku. Właśnie, muzyka! To jest to. Mogę posłuchać moich winyli, które przywiozłam z rodzinnego miasta.
- Sean? Byłbyś tak miły i przyniósłbyś mi adapter z salonu?- spytałam.
- Jasne. Poczekaj chwilkę.- mruknął.
Wyszedł z pokoju, a ja chwyciłam za walizkę, gdzie od wprowadzenia się trzymałam wszystkie swoje rzeczy. W końcu nie mieliśmy szafy. Pogrzebałam chwilę, a w końcu z dna wyciągnęłam kilka dużych kwadratowych opakowań. Przejrzałam okładki. ‘Kill Em’ All’ Metalliki, ‘Paranoid’ Black Sabbath, ‘Aerosmith’ zespołu o tej samej nazwie oraz kilka innych. Wybrałam oczywiście moją ukochaną Metallikę. Pieszczotliwie przejechałam dłońmi po okładce i zdmuchnęłam z niej kurz. Tak dawno tego nie słuchałam…
Sean wszedł do pokoju dzierżąc w dłoniach adapter. Nie mam pojęcie skąd to urządzenie się u nas wzięło, po prostu ktoś je przyniósł przed imprezą. Cieszyłam się, że je mamy, mimo, że prawdopodobnie było kradzione. Postawiłam je na podłodze tuż obok łóżka i podłączyłam do prądu. Delikatnie wsunęłam wielką płytę na miejsce. Po kilku sekundach pokój wypełniły pierwsze dźwięki ‘Hit The Lights’. Przymknęłam oczy wsłuchując się w ostre riffy, dudniące basy i dziką perkusję. I wreszcie poczułam, pierwszy raz od wczorajszego ranka, że wszystko jest w porządku.
-----------------------------
Dobra, jest nowy. Szczerze? W ogóle go takiego nie planowałam. To znaczy, nie przewidziałam w ogólnym zarysie pewnego wątku, który w przypływie weny wprowadziłam w tym rozdziale. Chciałam też, żeby nieco przystopować z akcją. Nie wiem też, czy to normalne, że główna bohaterka tak przejmuje się swoimi znajomymi. Ja czasami tak mam, ale ze mną nie koniecznie wszystko jest w porządku, także wiecie… XD
Oky, koniec ględzenia o rozdziale, czas na małe ogłoszenia.
Już pisałam, że smuci mnie mała ilość opinii rozdziału, a ogromna liczba reklam. Także postanowiłam tak: Komentarze, które dodajecie, będą najpierw czytane przeze mnie, dopiero ja decyduje, czy komentarz jest publikowany, czy nie. Jak się zapewne domyślacie, nie będę publikować komentarzy, gdzie informujecie mnie o nowym rozdziale. Ta informacja jest skierowana do mnie i niech taką pozostanie, myślę, że nie obrazicie się, jeśli nie będzie wyświetlana pod postem. No chyba, że komuś zależy, żeby się zareklamować kosztem innych… Dobra, już przestaję na was wrzucać, jak zwykle mnie ponosi  xD

Hugs, Rocky. 

4/12/2014

Rozdział 15

Ten oto rozdzialik dedykuję Kate Stewart. Kochana, od Ciebie zawsze mogę liczyć na miłe słowa. Dziękuję! :3
-----------------
Kiedy tylko się obudziłam, poczułam ostry ból głowy, świdrujący moją czaszkę na wskroś. Miałam wrażenie, że ktoś uderza mi w potylicę młotem, jednocześnie wkręcając śruby w skroń. Jednym słowem: kac. I to wyjątkowo mocny. No, w końcu wczorajsze niepowodzenie musiałam jakoś utopić w butelce Jima Beana. A co było dalej? Hmm…
Otworzyłam oczy, lekko wykrzywiłam twarz w grymasie bólu. Pierwsze co zobaczyłam, to moje własne, nagie ciało. Uniosłam głowę, sycząc. Ujrzałam Slasha leżącego w dość dziwnej pozycji na materacu obok mnie. Jego włosy łaskotały mnie w odkryty brzuch. Nie miał ciuchów. Mimo kaca, uśmiechnęłam się lekko, na wspomnienie nocy. Chociaż miałam wówczas wysokie stężenie alkoholu we krwi, podjęłam świadomą decyzję, był to więc powód do dumy. Ogólnie czułam się dobrze, że tak się stało, to był zdecydowanie odpowiedni moment. Slash też zdawał się być zadowolony, sądząc po błogim uśmiechu na jego twarzy.
Jak najciszej zsunęłam się z łóżka, i przykryłam mulata kocem. Przyjrzałam się mu jeszcze raz i przypieczętowałam to lekkim cmoknięciem chłopaka w czoło. Wyszłam z pokoju, naciągając na siebie pierwsze lepsze ubrania, leżące na podłodze. Okazało się, że była to koszulka Saula z Led Zeppelin oraz moje własne majtki. W takim jakże wykwintnym stroju, skierowałam moje kroki do łazienki. Na progu do pomieszczenia leżał jakiś facet, mamrocząc coś i śliniąc się potwornie na posadzkę. Generalnie dało się zauważyć, że na alkoholu i fajkach impreza się nie skończyła. Lekkim kopniakiem w ramie      przewróciłam gościa na bok, by następnie lekko przesunąć go w głąb korytarza. Weszłam do wreszcie pustej łazienki. W oczy rzucało się niezły syf składający się głównie z petów, butelek i damskiej bielizny. Odgarnęłam wszystko w jeden róg, by choć trochę umilić sobie kąpiel. Zrzuciłam z siebie całe ubranie, z niezadowoleniem pozbywając się cudnie pachnącej dymem papierosowym koszulki  Saula. Rzuciłam wszystko na podłogę i stanęłam pod prysznicem. Od kilku dni mieliśmy dostęp do ciepłej wody, po tym jak uzbierałam sumę, by się o taką  ubiegać. Teraz mogłam rozkoszować się gorącą kąpielą, a nie dygotać z zimna jak jeszcze tydzień wcześniej.
Jak wiadomo nie od dziś, ciepły strumień rozluźnia ciało, za to umysł pobudza do refleksji. Przymknęłam lekko powieki, a moją głowę wypełniło mnóstwo myśli. Przede wszystkim myślałam o Slashu i mnie. Na razie wszystko zdawało się być doskonałe, zdawałam sobie jednak sprawę, że  nie może to trwać wiecznie. Kiedyś przyjdzie pierwsza kłótnia. Ciekawe, czy będą latały talerze. Jak na razie jest jednak lepiej niż dobrze, postanowiłam więc cieszyć się chwilą.
Kiedy tak zastanawiałam się nad życiem w związku, przypomniało mi się o Jasmin i Axlu. Jak przez mgłę kojarzyłam, że Black mówiła coś o ich wyjściu z imprezy. Gdzie się udali? Hm, znając Rose’a, mógł to być jednocześnie obleśny klub ze striptizem jak i kameralna kawiarnia. Ewentualnie  jakieś urocze i romantyczne miejsce na łonie natury. Jeżeli Rudy ma choć trochę wyobraźni, zabrałby dziewczynę we właśnie takie miejsce. Jaz sprawia wrażenie bardzo delikatniej, kruchej, dziewczęcej. Taka poniekąd jest, szczególnie na początku znajomości. Jednak ja i Blue przekonałyśmy się, że czasem potrafi być cholernie uparta i marudna. Ale chyba każda kobieta w głębi duszy posiada te cechy. W każdym razie, mam nadzieję, że Jasmin nie musiała się męczyć w jakimś obskurnym  pubie, tylko spędziła miłe chwile ze swoim… Ze swoim co? Oni są razem? Z tego co mi mówiła dziewczyna, nie chcą się za bardzo spieszyć, wolą się najpierw lepiej poznać. Nieco mnie to zszokowało, bo byłam przekonana, że Axlowi zależało tylko, żeby ją przelecieć. Tymczasem oni chcą się lepiej poznawać i takie tam. Podejrzane… Czyżby Rose się naprawdę zakochał? Nie wiem czemu, ale nie pasował mi do roli dobrego partnera, a już na pewno nie do Jaz. On porywczy, ona raczej spokojna. Chociaż w sumie, można wyznawać zasadę ‘przeciwieństwa się przyciągają’. Prawda?
W naszym miłym gronie jest jeszcze jedna parka, której to bardzo kibicowałam od samego początku. Black i Izzy. Pasują do siebie pod każdym względem, nawet wyglądu. Niby nie rzucają się w oczy, a osobowość mają bardzo nietypową. Razem są jednak najdłużej z nas wszystkich, połączyła ich bowiem miłość od pierwszego wejrzenia. Pamiętam jak dzisiaj, kiedy jakiś miesiąc temu, kiedy przyjechaliśmy do L.A., Black zaświeciły się oczy, kiedy pierwszy raz spotkała Stradlina. Przypomniałam sobie również uśmiech bruneta, kiedy to dziewczyna pochwaliła jego grę na gitarze. Eh, może to zabrzmi jak w jakiejś operze mydlanej, ale oni są sobie po prostu przeznaczeni.
Kiedy poczułam, że wyczerpałam cały zapas gorącej wody, szybko zakręciłam kurek, i wysunęłam się z kabiny. Chwyciłam za swój ręcznik wiszący na wieszaczku i szybko się obtarłam. Owinęłam się materiałem i wyszłam z łazienki. Kiedy z powrotem znalazłam się w sypialni, Slash wciąż spał.  Ubrałam się w wytarte szorty i wyciągnięty T-shirt z Kiss. Zaczęłam schodzić na dół po schodach. W pewnym momencie poczułam, że jestem w pewnych intymnych miejscach nieco obolała. Wiedziałam, czym to było spowodowany i uśmiechnęłam się na myśl o nocy jaką spędziłam.
Kiedy znalazłam się na dole, pierwsze co zrobiłam, to skierowała się do kuchni. Głównie w celu znalezieniu czegoś do picia, miałam bowiem w ustach tak sucho, że niedługo rozprzestrzeniłyby mi się tam jakieś pustynne zwierzaki. Kiedy ugasiłam pragnienie, przy okazji połykając dwie tabletki przeciwbólowe, rozejrzałam się na około. Całkiem sporo ludzi walało się na ziemi. Zdecydowanej większości nie znałam, rozpoznałam jedynie Izzy’ego śpiącego w kącie, wtulonego w Black, oraz Duffa, który leżał na blacie w dość dziwacznej pozie, ściskając w dłoni szyjkę od butelki wódki. Zauważyłam, że w ciągu kilku tych chwil, których się rozglądałam, z podłogi wstała dwójka młodych chłopaków i nie zwracając na mnie uwagi, zataczając się wyszli z domu. Nie zrobiło to na mnie wrażenia, w Los Angeles to normalniejsze niż regularne chodzenie do szkoły.
Spragniona wiedzy na temat miejsca przebywania pozostałych znajomych, przeszłam nad śpiącą szatynką leżącą w korytarzu i wsunęłam się do pokoju. Pierwsze co rzuciło się w oczy to rozwalone na całej kanapie cielsko Adlera. Miał cholernego farta, że mu się trafiła taka miejscówka. Wokół zalegało od groma nieznajomych, niektórzy powoli się wybudzali, inni twardo spali. Syf był niemiłosierny, nie było gdzie postawić nogi. Odgarnęłam gwałtownym ruchem stopy kilka butelek. Jedna z nich, przy zderzeniu z nogą od zdezelowanego stolika, pękła. Wydała przy tym dość głośny dźwięk i najwyraźniej wyrwała kogoś ze snu. Usłyszałam bowiem cichy syk, gdzieś za sobą. Odwróciłam się, by zobaczyć kto to. Zaskoczona stwierdziłam, że to nie kto inny jak Melissa. Moje zdziwienie wzrosło, kiedy zorientowałam się, że tleniona blondynka ma na sobie jedynie majtki i rozpiętą męską białą koszulę. Przez chwile mignęła mi jej naga pierś, ale szybko się zasłoniła jasnym materiałem.
- Hallie. Miło cię widzieć, daj mi wody.- powiedziała z niezadowolonym grymasem.
Podałam jej butelkę mineralnej, którą wciąż trzymałam w dłoni. Objęła gwint ustami, dzięki czemu dostrzegłam, że jej szminka jest starta a makijaż oczu lekko rozmazany. Wniosek nasuwał się sam. Tylko… z kim? Kto do cholery był wczoraj ubrany w białą koszulę? W sumie mogło być wiele takich osób. Nie powinnam się tym przejmować, w końcu Melissa jeszcze nie tak dawno była rasową striptizerką. Cały czas jednak nurtowało mnie, kogo takiego dziewczyna uwiodła ostatniej nocy. Zlustrowałam pokój, szukając jakiejś gołej  klaty. I znalazłam. Należała do Todda. Leżał niedaleko, i na dodatek, ściskał w dłoniach czarny biustonosz. Dość spory, a sądząc po pokaźnych piersiach  Melissy, mógł należeć właśnie do niej.
- Czy ty się ruchałaś z Toddem?- zapytałam nie siląc się na jakiekolwiek skrupuły.
- Tak ma na imię? Może mówił, zapomniałam.- machnęła ręką.- Uroczy chłopiec, i całkiem niezły w pewnych kwestiach.
Uśmiechnęła się lekko i omiatając mnie krytycznym spojrzeniem, dodała:
-A ty co? Nigdy się nie bzykałaś na imprezie? No tak, przecież jesteś z jakiejś wsi w Indianie, tam nawet nie ma wystarczająco dużo ludzi, żeby zrobić dobrą imprezę...
- Coś ty powiedziała?- niespodziewanie pojawił się Slash.
- Och, kotku, ja tylko mówię prawdę. Co tak bronisz małej Hallie, czyżbyś starał się o jej względy, bohaterze?- przesłodko zatrzepotała rzęsami uśmiechając się przy tym ironicznie.
- Hal, miałaś racje jak mówiłaś, że to dziwka. – powiedział Saul lodowatym tonem, tak, żeby Melissa dobrze to usłyszała.
 Blondynka po usłyszeniu tych słów, nie odpowiedziała. Zacisnęła tylko usta i zmrużyła groźnie oczy. Saul nic sobie z tego nie robiąc, stał z założonymi rękami mierząc dziewczynę nieprzyjemnym spojrzeniem. Przez chwile na siebie patrzyli.
- Ej, no dobra, wyluzujcie.-mruknęłam w końcu.
- Właśnie, bierz przykład ze swojej laseczki, a nie się tak nadymasz.- władczym tonem powiedziała Melissa.
- A ty sobie nie pozwalaj. To mój dom, i nalegam, byś jak najszybciej go opuściła.- syknęłam.
Blondynka wydęła usta w paskudnym grymasie. Zerwała się z podłogi, zapinając przy tym koszulę Todda. Szybkim ruchem wciągnęła na stopy wysokie szpilki, i wyrwała z dłoni swego kochanka górną część swojej bielizny. Rozejrzała się w poszukiwaniu czarnej sukienki, a kiedy znalazła ją zwiniętą w misce po chipsach, chwyciła ją i nie spoglądając na nas podążyła ku wyjściu. W ciągu tego całego zamieszania, przebudził się Todd. Jakimś cudem w ciągu kilku sekund pojął, co się dzieje wokół niego.
- Hej, kotku! Gdzie idziesz? Daj mi chociaż swój numer!- zawołał Crew w kierunku odchodzącej blondynki. Dziewczyna na początku popatrzyła na chłopaka niechętnie, potem jednak uczyniła minę, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł.
-Och, kochanie, wybacz, że zapomniałam.- szepnęła uwodzicielsko.
Chwyciła za kawałek opakowania od pizzy i posługując się sosem pomidorowym oraz wykałaczką, narysowała kilka koślawych cyfr. Podała Toddowi papier, a ten wniebowzięty chciał ja pocałować. Dziewczyna jednak lekko go od siebie odsunęła.
- Z chęcią, ale… Niektórym  nie za bardzo pasuje, że tu jestem. Zadzwoń do mnie.- mruknęła do chłopaka, i wyszła.
- Czego wy od niej chcecie?! To pierwsza kobieta, która pamiętała, że to właśnie ze mną się ruchała w nocy! No Slash, ile razy twoja laska rano pamiętała twoją mordę, hm?- rozzłościł się Crew i gwałtownie podniósł z ziemi.
Saul również mocno się zdenerwował. Widziałam katem oka, jak sztywnieją mu ramiona i jak zaciska mocno szczęki.
- Todd! Do kurwy nędzy! Ty zapomniałeś, że mam dziewczynę!? Dlaczego ty  mówisz takie rzeczy!? To ty się przespałeś z tą dziwką, ja mam kogoś, kto pamięta nie tylko moją twarz, ale imię, nazwisko i wszystko co jej mówiłem!
Crew patrzył przez chwilę na mulata, wyraźnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Melissa to nie dziwka. Czemu tak o niej sądzisz?- wycedził w końcu.
- Hm, może dlatego, że dała ci się przelecieć, po godzinie znajomości? Może też dlatego, że niegdyś pracowała jako striptizerka? I może dlatego, że zachowuje się jak żałosna szmata?- krzyknął Slash.
Dawno nie widziałam go tak rozgniewanego. Cholera, co te baby robią z facetami.
- Slash, wyluzuj.- powiedziałam, lekko muskając dłonią jego policzek. – A ty Todd… jak chcesz w jakiś sposób… integrować się z Melissą, to proszę cię, daleko z tego miejsca.
Chłopak patrzył na mnie zamyślony, ale po chwili kiwnął twierdząco głową. Chwycił za cudzą koszulę, leżącą na podłodze, jego w końcu została przywłaszczona przez Melissę. Założył ją i podwinął przydługie rękawy. Skierował wzrok na Slasha i lekk0 wyciągnął w jego stronę dłoń.
- Dobra, stary, nie kłóćmy się. Zrobię tak, jak powiedziała twoja la… Hallie. Do zobaczenia.- powiedział.
Mulat bez słowa odwzajemnił uścisk dłoni. Todd wyszedł.
- Kurwa…- mruknął mój chłopak opadając na kanapę, z której wcześniej zrzucił Adlera.
Biedny Steven spadł na jakąś rudą dziewczynę, która pisnęła cicho, prosto do ucha leżącego obok kolesia. Tamten gwałtownie wyrwane ze snu kopnął innego gościa prosto w twarz. Gościu zerwał się gwałtownie i zderzył ze wstającą rudą. Tamta odleciała do tyłu, budząc skutecznie dwie kolejne osoby, w tym Seana, którego dopiero teraz zauważyłam. W ten sposób po dziesięciu minutach w pokoju zostałam tylko ja z Saulem i Adlerem. Reszta oczywiście rozeszła się w swoje strony, nie zaszczycając nas spojrzeniem. Siedzieliśmy wszyscy na kanapie, ja zajęłam się dyskusją ze Stevenem na temat wczorajszej imprezy.
- Daj spokój Hal, nie takie kace się miało.- zaśmiał się chłopak, kiedy poskarżyłam się na ból głowy.
- Oj, Steven, może i masz dobrą głowę, ale pijąc od czternastego roku życia, chyba nie masz się czym chwalić…- westchnęłam odgarniając włosy z czoła.
- W Los Angeles, się nie da inaczej, złotko.- odparł z uśmiechem.
Kiedy Saul usłyszał owe ‘złotko’ w wykonaniu blondyna, łypnął groźnie na naszą dwójkę.
- Oj, Slash, nie bądź taki…- pogłaskałam go po włosach.- Jeśli Todd ma choć trochę oleju w głowie, to zorientuje się, że Melissa chce go tylko wykorzystać.
- Wredna manipulantka. Dała mu ten pieprzony numer, tylko żeby nam zrobić na złość. Nie zależy jej na nim, a potem ja będę słuchał jego jęków…- potrząsnął głową.- Ale, masz rację nie ma co się dąsać. Chodź, obudzimy resztę…
Pociągnął mnie za rękę i wyprowadził na korytarz. Skierował się w stronę schodów.
- Ale… Widziałam, że Izzy, Black i Duff byli w kuchni…- powiedziałam.
- Eh, kotku, tak słodko nie rozumiesz. – wymruczał mi do ucha i zarzucił sobie mnie na ramię.
Zaśmiałam się cicho, jednocześnie rozkoszując się jego zapachem. Chyba nietrudno zgadnąć, że mulat zaniósł mnie prosto do sypialni. Położył mnie delikatnie na  łóżku, jednocześnie schylając się i zachłannie mnie całując. Jego ręce w tym czasie zaczęły przesuwać się po moim brzuchu. Czyżby powtórka z rozrywki?
--------------------
Moja kolejna pobudka tego dnia, była zupełnie inna od tej pierwszej. Przede wszystkim nie czułam się tak skacowana jak rano. Poza tym, w łóżku byłam sama, a nie z Saulem jak rano. Przeciągnęłam się i wyszłam z pościeli. Po narzuceniu na siebie ubrań, szybko zeszłam na dół. W oczy rzuciło mi się, że nie było tyle osób, co rano. Usłyszałam jakieś rozmowy w kuchni. Zajrzałam do pomieszczenia. Zebrali się tam wszyscy domownicy. To znaczy Axl, Duff, Steven, Izzy, Slash i Sean. Od razu dało się wyczuć przygnębiającą atmosferę. A najbardziej niepocieszony był  najwyraźniej Rose. Siedział na krześle ze spuszczoną głową i pił piwo. Obok niego stał Izzy, nie wiedząc za bardzo co robić. Reszta chyba nie była w sumie zainteresowana nastrojem Rudego, znaleźli się w kuchni przypadkiem.
- Axl? Coś nie tak?- spytałam podchodząc do chłopaka.
Gwałtownie się poderwał, wylewając przy tym kilka kropli trunku na blat. Spojrzał na mnie zrezygnowanym wzrokiem, pokręcił głową.
- Jestem do dupy Hallie, wiesz?- mruknął.
- Właściwe to wiem. A czemu tym razem?- odparłam jak zawsze miła.
Chłopak westchnął.
- Jasmin dała mi kosza.- wymamrotał w końcu.
- Co? I ty Axl Rose się tym przejmujesz? Ty, który możesz mieć każdą laskę w promieniu 300 mil? Co z tobą? Gdzie ta pewność siebie, obleśnie uwodzicielski uśmiech, czarujący błysk w oku? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ci jakaś dziewczyna nie uległa.
- Ty to kurwa jednak umiesz pocieszyć.- warknął Rose.
Zaśmiałam się. Serio, bawiła mnie ta sytuacja. Zupełnie to do chłopaka nie podobne, żeby laska mu odmówiła czegokolwiek, a ten się jeszcze załamuje! Znałam trochę Jasmin, pewnie zwyczajnie w świecie uznała, że na pewne kroki jest nieco za wcześnie i dała mu to do zrozumienia. A ten robi z siebie ofiarę!
- Axl. To nie tak, że ja chcę cię pocieszać. Ja ci mówię jak jest. Jeśli byłeś zbyt natarczywy, idź przeproś. Jeśli zrobiłeś co wbrew jej woli, kup kwiatki. Jeśli ją czymkolwiek innym zdenerwowałeś… kup jej… buty? W każdym razie tak działają kobiety. Serio.-poradziłam.
- Tylko, że… To nie tak. Jest gorzej niż się spodziewasz.- jęknął.
Co do cholery dzieję się z tym gościem?!
- To znaczy?- zapytaliśmy równocześnie z Izzy’m i Seanem, który zaczął przysłuchiwać się rozmowie.
- Hallie, co powiesz na spacer?- Rose spojrzał na mnie z nadzieją.
Zgodziłam się kiwnięciem głowy. Skoro aż tak bardzo zależało mu na prywatności… Weszłam jeszcze na górę, by choć odrobinę uczesać włosy.  Kiedy byłam gotowa, wróciłam do kuchni i powiedziałam Saulowi gdzie idę. Jeszcze tylko założyłam trampki i już po chwili szłam wraz z Axlem ulicą, w stronę Sunset. Słońce chyliło się ku zachodowi, w końcu przespałam parę ładnych godzin. Obserwowałam w milczeniu zapalające się po kolei latarnie i ostatnie promienie przebijające się przez chmury, daleko na horyzoncie. Stworzyło to nad miastem czerwono purpurową aurę, nadając mu sielankowy klimat. Kiedy tak patrzyło się na zasłane światłem zachodu uliczki, trudno było uwierzyć, że już za kilka godzin będą tędy chodzili naćpani i nachlani faceci i roznegliżowane dziwki, pragnące zaciągnąć w zaułek jakiegokolwiek osobnika płci męskiej. Na tym jednak polegało Los Angeles, za dnia niewinne jak aniołek, z w nocy dzikie, szalone i nieobliczalne niczym letnia burza. Było w tym jednak coś magicznego, co przyciągało tak wiele młodych ludzi.
Taki właśnie młody człowiek szedł obok mnie, cały czas się nie odzywając. Rudy wcisnął ręce w kieszenie i przekręciwszy daszek czapki do tyłu, wpatrywał się w dal. Wyglądał w tej chwili na kogoś o wiele starszego, niż był w rzeczywistości. Żeby odrzucić od siebie tę myśl, szybko zaczęłam rozmowę.
- To co takiego się wydarzyło?
- Sam  nie wiem.
- Człowieku, nie plącz mi się tu, tylko gadaj.- wywróciłam oczami.
- Ja… Coś ze mną nie tak.- mruknął.
- To zdążyłam zauważyć. Wiesz, w sumie nie widziałam cie wiele razy smutnego. Ty albo masz dobry humor, albo się wściekasz i wkurwiasz…
- Tak, wiem. Dostaje nerwicy i innych takich. Nie musisz mi przypominać.- przerwał mi.
- Okey… Widzę, że serio nie w nastroju. To powiesz mi wreszcie o co chodzi?
- Wydaje mi się, że Jasmin mnie lubi. I tu jest problem. Bo ona… Cholera, Hallie! Wczoraj w nocy… Zabrałem ją w takie miejsce… To jest w parku, niby w mieście, ale zawsze kiedy tam przychodzę… Wiesz, mała polanka, osłonięta drzewami, jakieś kwiatki. Jednak najbardziej zachwyca mnie panująca tam cisza. W jakiś dziwny sposób dociera tam bardzo mało dźwięków z miasta. Często tam chodzę, kiedy się zdenerwuję. Pomyślałem, że takie miejsce spodoba się Jaz. Ona jest taka spokojna i delikatna… Jak tamta polanka, nie uważasz?
- Mm, zgadza się, mów dalej.- zachęciłam go.
- Byliśmy tam sobie, gadaliśmy. Ona bardzo się wtedy otworzyła, jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy gadaliśmy po raz pierwszy. Opowiedziała mi o swojej rodzinie i o tej całej Melissie. W pewnym momencie, kiedy tak patrzyłem na nią jak mówiła, kiedy patrzyłem n jej wargi… poczułem wielką ochotę żeby je pocałować. Ale nie poczułem tego tak, jak czuję zazwyczaj, o nie. Normalnie, kiedy mam do czynienia ze zwykłą i pustą laską, to chcę jej wepchnąć język do gardła, tylko po to, żeby samemu sobie ulżyć. Jednak Jasmin… Miałem ochotę pieścić ją delikatnie, tak, jak na to zasługuje, z czułością.
Zamilkł.
Nie odzywałam się również. Po części dlatego, że nie  chciałam przerywać Axlowi, a po części dlatego, że sama musiałam przeanalizować fakty jakimi się przed sekundą ze mną podzielił. Nie powiem, zaskoczył mnie. Jeszcze dzisiaj rano myślałam jaka piękna mogłaby być z nich para, i zastanawiałam się, czy Rose się przypadkiem nie zakochał. Teraz szłam koło niego i jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Chociaż wszystko na to wskazywało. Przypomniałam sobie też, że Jasmin mówiła coś, że chcą się lepiej poznać. Czyżby to była przykrywka dla jej wahania? Dla wahania czy cokolwiek czuje do chłopaka? Całkiem możliwe. Cholera, z jednaj strony nie chcę, żeby chłopak poczuł się odrzucony, z drugiej żeby Jaz nie robiła niczego na siłę. Co robić? Na szczęście moje myśli przerwała kontynuacja monologu Axla.
-Jako, że ja to ja, oczywiście to zrobiłem. Zbliżyłem się no i… pocałowałem ją. Chyba domyślasz się, że jej to się nie za bardzo spodobało. Odskoczyła, tym swoim cienkim głosikiem wyzwała mnie od dupków i frajerów, a potem uciekła. Nie zdajesz sobie sprawy, jak chujowo się wtedy poczułem.- przygnębienie chłopaka chyba zamieniło się w złość, bo dość mocno kopnął w stojący nieopodal śmietnik.- Byłem wściekły na siebie, że nie pomyślałem, ale również czułem do niej ogromny żal, że nie powiedziała mi… co… do mnie czuje. O ile w ogóle coś. A ja głupi pomyślałem, że ona pokocha kogoś takiego jak ja…
Uniósł dotychczas pochyloną głowę i z westchnieniem obrzucił spojrzeniem panoramę miasta, dobrze widoczną z miejsca, w którym się  znajdowaliśmy. Jego oczy błądziły po kolorowych neonach, ulicznych latarniach, ciemnogranatowym już niebie. Westchnął ponownie i przeniósł wzrok na mnie.
- Hallie, co powinienem zrobić? Mi na niej zależy. Naprawdę.
Powiedział to z taką  żałością i rezygnacją w głosie, że natychmiast zrobiło mi się go szkoda. Przykro patrzeć, jak przyjaciel bezradnie i desperacko poszukuje wyjścia z sytuacji. Szczególnie, kiedy był to Axl Rose. Wypuściłam powietrze z płuc, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Myślę, że należy zacząć od sprawdzenia co sądzi Jasmin o tej całej sytuacji. Jeśli… Ona rzeczywiście… Nie będzie chciała tego kontynuować, to nie ma sensu. Ta dziewczyna bywa wbrew pozorom uparta jak osioł. Może się jednak zdarzyć, że ona też… Że jej też na tobie zależy. Musisz jej dać tylko trochę czasu, Axl. Czas to lek na wszystko.- poradziłam chłopakowi, sama zaskoczona jakie mądre powiedziałam właśnie słowa.
- Masz rację. Znaczy, myślę, że masz. W tym wypadku musze powołać się na twoją kobiecą intuicję. - powiedział chłopak.
Znów nic nie odpowiedziałam. I znów zaczęłam zachwycać się widokiem. Co do cholery jest w tym pieprzonym Los Angeles? Może to te kolory? Może klimat? Może bezpośredniość ludzi? Może… To wszystko? Po niespełna miesiąca mieszkania w tym mieście, nie byłabym w stanie wrócić do Lafayette. Nie tylko dlatego, że z domem wiązałam ogrom okropnych wspomnień, ale również dlatego, że było tam przeraźliwe nudno. Jedyne osoby, które wprowadzały w moje życie odrobinę słońca, to Chris i Amber. Poczułam nagle ogromną tęsknotę do tamtej dwójki. Kiedyś nierozłączni, a teraz? Dzieli nasz kilkaset mil. Miałam nadzieję, że wszystko u nich w porządku.
- Hal? Jeszcze jedna mała prośba…- wymamrotał nagle Axl.
- Tak?
- Mogłabyś… porozmawiać z nią? Z Jasmin?
- Jasne, nie ma problemu.- zgodziłam się.- A gdzie teraz?
- Sam nie wiem, ale… sugeruję się najebać.- na jego twarzy wykwitł blady uśmiech.
Zgodziłam się kiwnięciem głowy.
----------------
Uff, jak się cieszę, że go skończyłam. Muszę przyznać, że podczas jego pisania, starałam się bardziej przyłożyć, niż przy ostatnich częściach tego opowiadania. Jest więc trochę dłużej i mam nadzieję, że się podoba. Jak dla mnie nie jest źle, ale pisałam ten rozdział przez kilka dni i w jednym fragmencie wyczuwalny jest mój kompletny brak weny. Ale to może tylko moje odczucia. Także mam nadzieję, że wam się podoba i proszę, skomentujcie, jak przeczytacie. Nie zależy mi na kilometrowych wypracowaniach, o nie. Tylko te trzy czy cztery słowa. Nawet nie wiecie, jakiego to daje kopa :)))
Hugs, Rocky. 

PS1 Zapraszam bardzo serdecznie do zakładki L.A. Story gdzie zmieniłam nieco zdjęcia i opisy bohaterów. Teraz opisy są dłuższe, i wydaje mi się, że lepsze. To samo tyczy się zdjęć :)

PS2 Dla zboczucho-erotomano-skesoholików: nie zamierzam wprowadzać intymnych scenek XD Dziwnie bym się czuła opisując taki akt. Po prostu nie, mam nadzieję, że mi wybaczycie. 

PS3 Z dość dużym opóźnieniem, chciałabym napisać: STO LAT DLA PANA STRADLINA!!! <3