11/15/2014

Trochę historii, trochę wspomnień, trochę podziękowań

Troszkę nawaliłam, bo miał się tu pojawić zamiast tego 10 rozdział opowiadania Sweet Pain. Miał, ale… Ale nie za bardzo byłam w stanie go napisać. A starałam się, przeczytałam sobie wszystko od początku, a potem zasiadłam, patrząc się na dziewiczo białą Wordową kartkę. I tak, jak zazwyczaj mam pomysł na samo pierwsze zdanie chociażby, tak wtedy mój móżdżek zamienił się w czarną dziurę.
Wiem, obiecałam, że Sweet Pain będzie kontynuowane, że kiedyś tam dowiecie się co dalej z ciapowatym Steven’em i zwariowaną Molly. Ale niestety, nie dziś, i pewnie nie w najbliższym czasie, cholera, ale ja zła :_:
Po co to wszystko? Po co ta notka? Po co gadam od rzeczy?
Otóż…
Proszę państwa, pragnę z radością Was poinformować, że ten oto blog pod adresem time-just-fades-the-pages.blogspot.com obchodzi dnia dzisiejszego swoje pierwsze urodziny.

Tak, z radością. Jestem, jakby nie patrzeć, dumna. Że on cały czas tu jest, że ktoś go czytał, że może jeszcze przeczyta, że napisałam tutaj swoje pierwsze opowiadanie DO KOŃCA. I myślę, że jest to powód do dumy. Wiecie, mam taką wizję, że mój komputer odpalony na tym blogu zdmuchuje świeczkę :’)
Jako, że nie chcę tak do końca pisać o niczym, a jednak przekazać Wam coś (nie)ciekawego, to może napiszę, tak sobie o, jak się to wszystko zaczęło, co?
Prawdopodobnie Was zaskoczę tym, że na bloggerze jestem od grudnia 2012 roku. Czyli właściwie… Za miesiąc pykną mi dwa lata, a nie rok. Ha! I wiecie co? Miałam te dwa lata temu blogi. Tak, blogi! DWA! Jeden z nich był o dziewczynie z Polski, która ucieka z domu tyrana przez rodziców i postanawia założyć zespół, kiedy jej się to już udaje, dostają szansę na wybicie się, podpisują kontrakt, bla, bla, bla… Fabuła w sumie mało porywająca, napisałam gdzieś tak z… 5 rozdziałów? I na dodatek pisałam je na bloggerze :_: Tak, nie mam ich nigdzie zapisanych, tak, jestem głupia, hihi.
Drugi blog był już typowym fanfiction, o Gunsach oczywiście (na tamtym pierwszy blogu miałam wpleść wątek, że główna bohaterka w końcu gra w duecie ze Slashem, ale nie napisałam aż tyle, haha). Fabuła w skrócie: jakaś zbuntowana laska o wcale-nie-oklepanym imieniu Emily (pamiętam!) ucieka ze szkoły, potem okazuje się, że jej brat ma dziewczynę, która jest chora na AIDS, i ona wyjeżdża bez jego wiedzy do takiej kliniki, za to ta Emily w między czasie idzie na koncert Led Zeppelin, poznaje Slasha, i kiedy jej brat wyjeżdża w poszukiwaniu tamtej swojej dziewczyny, zostawiając dramatyczny list, w którym pisze, że ‘nie mógłbym bez niej żyć, jeśli ona nie da rady… ja też nie’  (mniej więcej tak, hahaha), to Emily zdesperowana wyrusza na pomoc swojemu bratu z kolei, zgarniając przy okazji Slasha, bo oczywiście są już w sobie bezgranicznie zakochani. Chryste, ale to było denne. Znaczy wiecie, sam wątek z dziewczyną brata i AIDS chyba nie był aż tak oklepany, ale Emily-buntowniczka oraz miłość na śmierć i życie od pierwszego spotkania już tak, haha.
Dobra, potem uznałam, że blogowanie nie dla mnie. Ale jednak coś mnie w blogsferze trzymało, sama nie wiem co, po prostu lubiłam czytać o idolach, wiecie o co chodzi. Czytałam blogi, hmm, Duffowej, Chelle (wtedy jeszcze Michelle Rose, ja pamiętam kochana, pamiętam moje ukochane ‘It’s So Easy’ ) , chyba też Rocket Queen (albo już jak założyłam tego bloga, nie pamiętam), Ivy… te na pewno, i ta naprawdę bardzo cenię, kocham, uwielbiam, dziewczyny jesteście niesamowite <3
I, ha, poszło. Założyłam ten mój mały rozpierdolnik. Oczywiście nie zaprzeczę – akcja na początku była CHOLERNIE oklepana, i niech nikt nie mówi, że nie. Była, ale skupiłam się, żeby Slash i Hallie nie byli już parą w trzecim rozdziale. Byli w dziesiątym, pamiętam :’). Bo to był rozdział, nadal jest, który zawsze mi się podobał najbardziej. I nawet napisałam to pod rozdziałem, jak nie wierzycie to sprawdźcie :D. Wydawało mi się, że całkiem dobrze się to przyjęło. Była jednak masa osób, które były, były i nagle ich nie ma. Mimo to, dziękuję im :) W końcu poświęcili choć odrobinę czasu dla małej, szarej mnie.
Potem pojawiło się Sweet Pain, wytwór jakiegoś nudnego wieczoru i zapewne jakiejś książki, czasopisma, filmu, w którym pojawił się szpital psychiatryczny. Na pewno tak było, choć nie pamiętam szczegółów. Ale co do tego się nie będę wypowiadała, bo wiecie jak jest. Coś Was zwodzę strasznie z tym Sweet Pain, wybaczcie, ah.
Dziękuję Wam wszystkim za ten rok, serio to miało wpływ na moje życie, bo lubię pisać, i dzięki Wam miałam motywację. Miałam dla kogo, choć czasem jest Was mało (wciąż jest na Hole In The Sky :_:), i naprawdę jestem Wam wszystkim dozgonnie wdzięczna. I pozwolę sobie podziękować niektórym z Was z osobna…
Chelle! Dziękuję, bo byłaś tu od początku, byłaś pierwsza, jesteś moim największym blogowym autorytetem, moją Toksyczną Bliźniaczką, moim mistrzem, mówiłam Ci wiele razy!
Rocket Queen! Kochana, Ty pojawiłaś się jako druga z tych, co zostali do końca, za to wielkie, ogromne DZIĘKUJĘ <3
M.! Wtedy, na początku moja kochana Fuck You ;* Dziękuję bardzo, za czytanie i za cudne, krwawe opowiadanka na pierwszym blogu! Haha, i za grzywkę Bruce’a, za Harrisa, za Billie’go!
Estranged! Za wszystkie komentarze, za te całe z Caps Lockiem, za te bez, za twe rozpaczania za Toddem, haha! Kochana jesteś :)
Fever! Kurde, Ty to raz jesteś, a raz Cię nie ma, moja droga, ale ostatnio się odezwałaś, i czuję się w obowiązku o Tobie wspomnieć, bo chyba jako jedna z niewielu byłaś do bólu wręcz szczera, dawałaś naprawdę pożyteczne rady, bardzo zawsze ceniłam Twoje komentarze :D
Kate Stewart! O matko, moja droga, no na Ciebie mogę liczyć zawsze i wszędzie, po prostu wielkie, naprawdę przeogromne D Z I Ę K U J Ę!
Ivy! Cholera, pamiętam, jak postanowiłaś przeczytać to gówienko, kiedy zaczęłam zrzędzić o małą aktywność. Kocham Cię za to, kocham oczywiście też za twórczość, wiesz o tym <3
Liso Rowe! Nie zaglądasz tu pewnie od dawna, ale ja o Tobie pamiętam i pamiętać będę, dziękuję
Faith! Wićka! O Matko, Tobie to po prostu za te wszystkie komentarze, za to, że chciało Ci się czytać, i oczywiście za Twoje cudowne (i nie wątp w to nigdy!) opowiadania!
Maddie! Czy tam Shayla! Po prostu Zuziu! Za to, że przeczytałaś, że tak cudownie komentowałaś, za to, że piszesz niesamowicie, i no… Wracaj do nas szybko <3
deMars! Właściwie to tutaj nie ‘spotykamy’ (jak to brzmi) się za długo, ale ja Ci, moja kochana i tak z całego serca dziękuję, że Ci się chciało kiedykolwiek, że w ogóle jesteś, że piszesz cuda!
Dobra, może trochę jestem zła, że nie do wszystkich z takim tekstem dziękczynnym, ale no… No! Ja dziękuję naprawdę wszystkim, wszystkim, a te dziewczyny u góry, które wymieniły, po prostu miały gigantyczny wpływ na moją samoocenę, moją motywację, wenę, chęć, one były i zostały.
DZIĘKUJĘ
Mam nadzieję, że ktoś w ogóle przeczytał ten bezsensowny post, bo taki trochę jest, nie oszukujmy się. Musiałam coś z okazji tej rocznicy napisać, myślę, że mnie zrozumiecie :).
Aha, wszystkich którzy jeszcze nie wpadli, a chcieliby, czy coś takiego, zapraszam, na mojego bloga numer dwa, gdzie można znaleźć coś, co przynajmniej piszę na bieżąco, a nie tak jak to cholerne Sweet Pain, haha!
TUTAJ:




]

Hugs, Rocky ♥