2/23/2014

Rozdział 13

Chciała ten rozdział komuś zadedykować, ale jest na to zbyt beznadziejny ;\\
Primo: ZA DUŻO DIALOGÓW. Sama kocham opisy, a prawie w  ogóle ich tu nie ma.
Secundo: Za krótko.
Publikuje tylko dlatego, że chciałam dodać cos w tym tygodniu, a tylko to miałam zaczęte.
Także wyszło coś takiego… Moim zdaniem porażka, ale oceńcie sami.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wieczór mijał w naprawdę świetnej atmosferze. Wszyscy świetnie się bawili, Jasmin znalazła wspólny język z chłopcami. Dzięki niej ograniczono też nieco spożycie alkoholu (!?). Axl zagadywał na okrągło dziewczynę. Nie wiedziałam, czy chciał ja po prostu przelecieć, czy bardziej się nią zainteresował. Na razie postanowiłam  nie wnikać. Zresztą miałam lepsze zajęcia. Slash od początku co chwilę ocierał się o mnie i w kółko bawił się moimi włosami.
- Kotku…- mruknął w końcu wprost do mojego ucha. 
- Taak?- odparłam.
- Chodź…- pociągnął mnie za rękę w kierunku schodów.
Wprowadził mnie na górę. Wiedziałam doskonale czego chciał, i co zamierzał. Ale czy ja tego chciałam? Niby mieliśmy za sobą te ckliwe wyznania miłości , ale… Mimo wszystko trochę krótko się znamy.
- Ale ja…- zaczęłam, ale moje usta zostały zamknięte miękkimi wargami mulata.
- Chcesz, słonko, chcesz…
- Nie.- odepchnęłam go lekko, lecz stanowczo.
Najpierw spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem. Po chwili jednak ujrzałam na jego twarzy  zrezygnowanie.
- Nie smuć się. Ja po prostu… Nie dość, że nigdy tego nie robiłam… To troszkę za słabo się znamy. Nie uważasz?- pogładziłam go po włosach.
- No może i racja…- westchnął bez przekonania.
- Eh, jesteś facetem, chyba tego nie zrozumiesz.- uśmiechnęłam się złośliwie.
- Wiesz co? Owszem nie zrozumiem.- zaśmiał się.- Ale choć chociaż do sypialni się położyć, we dwójkę, wiesz.
- Bardzo chętnie.
Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta. Łóżko było bowiem zajęte, przez dwie osoby. Z tego jedna z nich, najpewniej kobieta, z cichym pojękiwaniem podskakiwała siedząc na drugiej. Z zaskoczeniem rozpoznałam leżącego Sean’a.
- O, Hal…- mruknął nieco speszony, ale nie przerwał rozrywki.
Jednak dziewczyna usłyszawszy słowa chłopaka odwróciła się gwałtownie.
- Co to ma znaczyć?!- wrzasnęła, a następnie zdzieliła Sean’a poduszką po twarzy.- Mówiłeś, że jesteśmy sami!
- Jesteś tak głupia, na jaką wyglądasz. Przecież wyraźnie było słychać, że ktoś jest na dole. Złaź, słaba byłaś.- mój brat skrzywił się i mało delikatnie zepchnął kobietą z łóżka.
- Jak się czegoś nauczysz, to wpadnij jeszcze raz, Caroline.- dodał po chwili.
- Cornelia, sukinsynie!- wrzasnęła ubierając się, by za chwilę wyjść trzaskając drzwiami.
Przeniosłam wzrok z rozklekotanej framugi na Sean’a. Muszę przyznać, że zapomniałam o nim zupełnie. Miałam dość sporo spraw, więc zapewne podświadomie uznałam, że chłopak sobie poradzi. Nie sądziłam jednak, że tak szybko przyswoi sobie klimat Miasta Aniołów.
- Eeee… Zamówiłeś dziwkę?- spytałam niezbyt inteligentnie.
- No ta.- mruknął wyciągając papierosa.- Nudziło mi się. Musiałem się jakoś odstresować. Ciebie nie było, na dół wolałem nie schodzić…
- Czemu nie?- wypalił Slash unosząc brwi.
- No… Chyba nie przypadłem do gustu waszemu wokaliście. Znam jednak ten charakter. On musi to przegryźć, potem będzie okey. Tak więc, żeby nie rzucać mu się w oczy, postanowiłam spędzić cały dzień w sypialni. W tamtych spodniach znalazłem numer telefonu na kartce. – wskazał na jeansy leżące w rogu, należały do Duff’a.- Zadzwoniłem, bo co miałem zrobić? Okazało się, że to ona. Resztę znacie.
Patrzyłam się na niego przez chwilę w osłupieniu. Jeszcze dwa tygodnie temu ten chłopak był świetnym uczniem i bardzo towarzyską postacią w szkole, a teraz zamawia do domu dziwki z nudów. Nie wiem czy dobry pomysłem było ściąganie go do L.A.
- Sean… Może idź na dół? Bo wiesz, przyszła moja koleżanka, moglibyście się zapoznać, czy coś…- wbiłam wzrok w swoje ręce.
- Jasne, chcecie być sami.- wstał i naciągając spodnie, wyszedł z sypialni.
- To było dziwne.- Saul z lekką odrazą zarzucił koc na materac.
- Nie zaprzeczę. To do niego niepodobne.- skrzywiłam się.- No, ale jest już dorosły. Swoją drogą, nie mogłeś tu do niego przyjść w ciągu dnia?
- Szczerze mówiąc… Zapomniałem o nim. Nie gniewaj się.- nieśmiało spojrzał mi w oczy.
- Daj spokój. Wstyd się przyznać, ale ja też nie pamiętałam, że tu jest. Wiesz praca, a teraz Jasmin… - wywróciłam oczami.- Zresztą nieważne. Chodź.
Położyłam się na zaścielonym łóżku i przywołałam chłopaka do siebie. Położył się tuż obok mnie, ogrzewając mnie całym sobą. Przylgnęłam policzkiem do jego klatki. Cicho mrucząc pogłaskał mnie po włosach. Wodził palcami po moim karku i obojczykach. Po chwili doszedł nieco niżej… Uznałam jednak, że stanowczo za często zahacza o zapięcie stanika.
- Slash, nie zmieniłam zdania.- wymamrotałam.
- Szkoda…- cmoknął mnie w czubek głowy, a następnie objął ramieniem
W takiej pozycji zasnęliśmy.
---------------------------------------------------------
- Zabieraj łapy zboczeńcu!- donośny skrzek wyrwał mnie ze snu.
- Nic nie robię!- ze zdziwieniem rozpoznałam głos Sean’a.
Zmarszczyłam czoło, i wydostając się z objęć Saula, stanęłam na ziemi. Narzuciłam na ramiona koszulę chłopaka i ruszyłam na dół.
- Myślisz, że jak z tobą jeden wieczór gadała, to już jest twoja i masz wokół niej skakać?!-  po raz kolejny usłyszałam głos brata.
- Nie myślę, że jest moja, ty sukinsynie! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!- głos Axl’a zmienił się w wściekły ryk.
- Panowie, o co chodzi?- spytałam rzeczowo wchodząc do pokoju.
Oboje  natychmiast zwrócili się w moją stronę i jednocześnie zaczęli wyrzucać z siebie potok słów. Oczywiście nic z tego bełkotu nie zrozumiałam. Kiedy skończyli i patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, wybuchłam po prostu śmiechem.
- Nic nie zrozumiałam…- powiedziałam po chwili rozbawiona.
Axl wywrócił oczami, a Sean westchnął.
- Stary, jak ty wytrzymałeś z taką siostrą przez tyle lat? Ona dostaje jakiś ataków…- Rose spojrzał na mojego brata.
- A jak ty wytrzymałeś podróż do Los Angeles z nią w samochodzie?- teraz to Sean popatrzył na Rudego.
Oboje się zaśmiali. Patrzyłam się na to dobre kilka minut. Co się właśnie wydarzyło? Czyżbym niekontrolowanym napadem śmiechu ich pogodziła? Dziwna sprawa… Ale pozostaje pytanie o co tak się sprzeczali.
- Dlaczego krzyczeliście?- zapytałam znów poważna.
- O nic… Nie ważne…- Sean machnął ręką.
- A ja ci powiem, Hallie. Okrywałem Jasmin kocem, a on się przypierdolił, że ją macam i w ogóle. – Axl już na powrót rozdrażniony splótł ręce na piersi.
-  Sean, czy to prawda?- mruknęłam w strona brata.
- Tak, prawda.- usłyszałam, ale nie należący do mojego brata. Dochodził zza chłopców. Axl odsunął się nieco, i zobaczyłam siedzącą na kanapie Jaz.
- Axl tylko mnie przykrył, sama powiedziałam, że mi zimno. A on się niepotrzebnie wtrąca.- spojrzała na Seana z lekka odrazą.
- Brachu, myślę, że nieco przesadziłeś z tym macaniem… Wrzuć na luz, ok?- powiedziałam do brata, kładąc mu dłoń na ramieniu.
On tylko pokiwał głową i krzywiąc się, wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszeliśmy trzask frontowych drzwi.
- No to problem rozwiązany.- Axl usiadł na kanapie obok zaspanej dziewczyny.
- Taa…- mruknęłam nie nieprzekonana.
Dobrze wiedziałam, w czym rzecz. O co chodzi Sean’owi. Jemu zwyczajnie podoba się Jasmin. Jest zazdrosny, że dziewczyna woli Axla. Swoją drogą Rudemu też nieźle zawróciła w głowie… Nieźle jej się powodzi, przyszła na jedną noc, a tylu adoratorów. Wszystko fajnie, ale jak to się skończy? Rywalizacja Seana z Axl’em może mieć opłakane skutki. Oboje są uparci. Oboje są narcystyczni. Zapowiada się niezła wojna w najbliższym czasie…
- Hallie, wiesz może, która jest godzina?- Jaz wyrwała mnie z rozmyślań.
- Pięć po siódmej.- Izzy wszedł właśnie do pokoju, odpowiadając na pytanie dziewczyny.
- O, idealnie. Naszykujemy się i wychodzimy do pracy.- oznajmiłam dziewczynie.
- Taak, tylko, że ja nie ma za bardzo ubrania. Wiesz, to jest wygniecione i brudne.-  z odraza dotknęła jakiejś plamy na bluzce.
- Coś ci pożyczę. Chodź.- zachęciłam dziewczynę gestem i obie wyszłyśmy z salonu, zostawiając Stradlina i Rose’a.
Wprowadziłam ją na gorę, i otworzyłam drzwi sypialni. Moim oczom ukazał się zwlekający z łóżka Saul.
- Hej…- mruknął przecierając oczy i stając przede mną.
Cmoknęłam go szybko, wywołując na jego twarzy szeroki uśmiech.
- Cześć.- Jaz nieśmiało machnęła dłonią w stronę mulata.
- Siema, Jasmin. Idziecie do pracy?- spytał.
- Tak, właśnie miałyśmy się ubrać, więc…- uczyniłam rękami gest , jakbym go przeganiała.
- Eh, ok. Mam iść.- chłopak wywrócił oczami i wyszedł z pokoju.
- Uroczego masz chłopaka.- Jasmin uśmiechnęła się.
- Ja… To jest…- już chciałam zaprzeczyć.
Uświadomiłam sobie jednak, że po takich wyznaniach, jesteśmy już parą. Znamy się niedługo, ale co nieco o sobie wiemy i przede wszystkim jesteśmy w sobie zakochani. Chyba można nazwać Saula moim chłopakiem.
- Tak, masz rację.- wydukałam w końcu.
Jasmin znowu uniosła kąciki ust ku górze.
- Co?- zmarszczyłam brwi.
- No wiesz… Nie tylko Slash jest uroczy…- dziewczyna westchnęła opadając na łóżko.
- Tak? A któż jeszcze?- spytałam, choć dobrze znałam odpowiedź.
- No nie udawaj, że nie wiesz.- zachichotała.
- Jasne, że wiem. Tylko, że wiesz… z Axl’em to różnie bywa. Znaczy raz jest taki milusi, a zaraz ma wkurwa na wszystko. Krótko mówiąc facet wybuchowy i nieobliczalny.
- Tak, zauważyłam, po porannej aferze. Jednak wtedy też chyba bym się zdenerwowała na miejscu Rose’a. – mruknęła Jaz.
- Wiesz, mój brat jest tu od kilku dni, przechodzi ciężki okres… Może być nieco drażliwy i zestresowany.- chciałam jakoś usprawiedliwić brata.
- Tak, zauważyłam…- Jasmin odwróciła wzrok.
- Nie lubisz go?- bardziej stwierdziłam niż spytałam.
- No, powiedzmy, że nie przepadam. Wybacz.- uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie no co ty, nie będę go bronić. Tylko, że jest mały problem…- zaczęłam.
W ostatniej chwili ugryzłam się jednak w język. Może nie powinnam mówić Jaz o moich podejrzeniach odnośnie uczuć mojego brata? Byłam wręcz pewna, że Jaz wpadła mu w oko. Jednak kiedy dziewczyna by o tym wiedziała mogłaby jeszcze bardziej go znielubić, lub powiedzieć o tym Axl’owi, który nie byłby zachwycony. Lepiej będzie jak zachowam to dla siebie.
- Jaki problem?- spytała.
- Nie, nie… Żaden problem. Chodź, dam ci cos do ubrania.
_________________________
Dwa tygodnie później

Nie wiedzieć czemu, zostało nam zlecone siedzieć w pracy do dziesiątej i wypełniać jakieś papierki. Liczyłam właśnie przychód sklepu z ostatniego miesiąca. Była to dość żmudna praca, bo sumy były dość wysokie. Dziwne, że dostajemy tak małe wynagrodzenie za pracę. W pewnym momencie poczułam, jak moje zmęczone oczy zaczynają szczypać. Westchnęłam i odchyliłam się na krześle pocierając dłońmi twarz.
- Zmęczona?- usłyszałam głos Jasmin, która siedziała na podłodze i segregowała dostawę.
- Trochę…- mruknęłam ziewając.
Dziewczyna przez chwilę nic nie mówiła, tylko ze ściągniętym czołem liczyła bluzki.
- Cholera…- warknęła.
- Co?
- Zanotuj, że brakuje dwóch sztuk. Pieprzona poczta i dostawy…- zrezygnowana oparła się o ścianę.
Nagle coś mnie tknęło. Gdzie ja widziałam te koszulki? Już wiem!
- Pokaż mi to.- poleciłam by się upewnić.
Dziewczyna uniosła ubrania.
- Melissa i Chloe ja zabrały. Cholera, nie wiedziałam, że stąd.- syknęłam.
- Co za skurwielki.- Jaz ukryła twarz w dłoniach.- szef powie, że to nasza wina. Mamy przesrane.
- Powiemy mu prawdę, nic nam nie zrobi.- chciałam ją jakoś pocieszyć.
- Jak to nic? Zapomniałaś? On nie tknie Melissy. Będzie na nas. Znowu zostawanie po godzinach… A niech to szlag…
- Dobra koniec tego terroru. Ona nie daje nam żyć. Znaczy Melissa. Mam pewien pomysł. Trzeba sprawić, by poczuła się upokorzona.- powiedziałam hardo.
- Pomysł dobry, ale… Jak to zrobić?- Jaz uniosła głowę.
- Same nic nie zdziałamy. Ale przecież mamy kilku dobrych znajomych.- uśmiechnęłam się.
- Chcesz je zaprosić do Hellhouse?- Jasmin uniosła brew.
- Jasne! Powiem,  że urządzam domówkę i żeby wpadały. A jak nam coś niemiłego powiedzą, to chłopaki się tym zajmą. Zresztą nie tylko oni, Black też ma cięty język. – mrugnęłam do dziewczyny.
- To może się udać.
- To się uda.
_________________

Jeszcze raz powtórzyć, że to jest chujowe, czy już sami do tego doszliście?
Chyba się wypalam :_:
No nic, skomentujcie, chociaż może lepiej nie… jak chcecie xd
A no i nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, bo taki zapierdol w szkole, że szkoda gadać.
Pozdrawiam.

PS Całuski dla Chelle, za te wszystkie zmiany. Miałam Ci zadedykować rozdział, ale chyba bym Cię tym obraziła XD Byle chujstwa się Tobie nie dedykuje you know ;**


2/13/2014

Rozdział 12

No i wreszcie udało mi się napisać 12 rozdział. Po nieco długiej przerwie. Jestem z niego względnie zadowolona, chociaż pisałam go o nieco chorych godzinach XD
Może zawierać trochę błędów, nie chcę mi się już teraz sprawdzać :_:
Dedykuję go Alexis Marie, za baaardzo miłą opinię <3 Dziękuję kochana!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie wiele  miałam w swoim nędznym życiu dobrych poranków. Ten jednak mogłam do takowych zaliczyć.
Obudziłam się, i od razu poczułam na policzku coś bardzo ciepłego i przyjemnego. To coś oddychało bardzo głęboko, nie opuściwszy jeszcze krainy snów. Uśmiechnęłam się, wiedząc co to jest. A właściwie kto to jest. Leżałam tak przez chwilkę wdychając przyjemny zapach ciała Salsha. Do moich myśli napłynęły obrazy z poprzedniego wieczora. Wyznanie chłopaka, jego spojrzenie, a potem usta stykające się z moimi… Czego chcieć więcej? Właśnie dzięki tej myśli obudziłam się w wyśmienitym humorze. Poprawił mi się on, kiedy uświadomiłam sobie kolejną rzecz- dzisiaj pierwszy dzień mojej pracy! Może nie wszyscy byliby tak do tego optymistycznie nastawieni, ale ja odczuwałam niezmierną radość i ulgę, na myśl o zarabianiu choć odrobiny pieniędzy. Poza tym zdawało mi się, że nowo poznana Jasmin, pracowniczka sklepu, może okazać się miłą dziewczyną.
Z tą myślą leniwie zwlekłam się z kanapy, jednocześnie delikatnie zdejmując głowę z brzucha Saula, na którym spałam. Kiedy znalazłam się w pozycji siedzącej, obrzuciłam spojrzeniem salon. Wszyscy spali gdzieś po kątach. Nie zauważyłam jednak Izzy’ego. Pomyślałam, że pewnie poszedł załatwiać jakieś swoje sprawy. Nie miałam się co o niego martwić, był chyba najostrożniejszy z chłopaków.
Lawirując między postaciami na podłodze, dostałam się do swojej torby. Wyjęłam stamtąd zegarek.  Była 7:10. Za dokładnie 50 minut zaczynałam pracę. Licząc pół godziny na dojście, miałam zaledwie 20 minut na naszykowanie się. Porwałam szorty i czystą, czarną podkoszulkę i ruszyłam ku łazience. Tam wzięłam ekspresowy prysznic i przebrałam się. Po chwili zastanowienia podkreśliłam wargi błyszczykiem, chociaż nienawidziłam choćby najmniejszego makijażu. Jedyne co znosiłam to sporadycznie pomalowane rzęsy. Dzisiaj jednak chciałam zrobić dobre wrażenie, więc pomalowałam usta. Cmoknęłam do siebie w odbiciu lustra, wciąż w wyśmienitym humorze. Po wyjściu z łazienki, zbiegłam po schodach i wpadłam do kuchni. Szybko pochłonęłam skromne śniadanie, jednocześnie naciągając na nogi trampki. Kiedy zjadłam, zarzuciłam na siebie kraciastą koszulę i wyszłam z domu.
Szłam dość szybko, ale nie przeszkodziło mi to w podziwianiu okolicy. Poranki  były tu wyjątkowo spokojne. W końcu osiemdziesiąt procent osób o tej porze leczy się z kaca. Przecież to pieprzone Los Angeles. Na razie jakoś nie odczuwałam tego całego ‘bezustannego imprezowania’ i  zasady ‘Sex, drugs & rock n‘ roll’.  No, ale byłam tu w końcu dopiero półtora tygodnia. Znalezienie domu i pracy w tym czasie, na pewno graniczyło z cudem. O ile nim nie było. I choć sama nie wierzyłam w swoje szczęście, najwyraźniej byłam największą farciarą w L.A. 
Uzmysłowiwszy sobie ten fakt, na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Byłam sama na ulicy, więc nikt na szczęście mnie nie zobaczył i nie wziął za wariatkę. Zresztą nawet jakby wziął… Nie przejęłabym się tym. Byłam taka radosna, że nic nie mogło mi zniszczyć humoru.
A jednak mogło.
Kiedy tylko weszłam do sklepu, usłyszałam donośny, lecz przytłumiony wrzask.
- Ty mała niezdarna dziwko! Jak masz tak pracować, to lepiej spierdalaj stąd w podskokach! Ale już! I jeszcze uciekasz?! Już ja ci pokaże, suko…- w tej samej chwili, jakaś postać wybiegła z zaplecza i rzuciła się w moją stronę. To była Jasmin. Za nią wściekle stąpała Melissa. Chloe stała nieopodal i składała jeansy, patrząc na przerażoną Jasmin z chłodną satysfakcją.
- A ty czego się gapisz?!- Melissa niemal się na mnie rzuciła. W ostatniej chwili jednak opanowała się, i stanęła ze pogardą patrząc mi w oczy.
- Pracuję tu. Nie pamiętasz już?- rzekłam chłodno.
- No tak. Nowa. Hannah, tak?- wywróciła oczami.
- Hallie.- poprawiłam.
- Ach, tak. Mam dla ciebie dobrą radę Hallie. Ja tu rządze. Ja tak naprawdę mam szefa w garści. I jak mi podpadniesz, to pożałujesz.- zmrużyła oczy, by za chwilę przenieść wzrok na wciąż kulącą się za mną Jasmin.- A ty… Jeszcze z tobą nie skończyłam. Dziwko.
Z tymi słowami poszła w stronę Chloe. Wymieniły kilka słów. Obie w pewnym momencie rzuciły mi poirytowane spojrzenie, ale zaraz się odwróciły.
Ja otrząsnąwszy się wreszcie z zaskoczenia, pociągnęłam blondynkę stojącą obok mnie na zaplecze.
- Jaz. Co to kurwa było?- skrzyżowałam ręce na piersi oczekując wyjaśnień.
Oczywiście nie byłam zła na dziewczynę, ale sytuacja mnie nieco zestresowała. Pierwszy dzień i takie powitanie? Nie podoba mi się to.
- Daj spokój. Dzień jak co dzień.- blondynka odwróciła wzrok.
- Przecież ta kretynka była skłonna cię pobić! Ty to nazywasz codziennością?
- Hallie, dam sobie radę. Naprawdę. I dziękuję.
- Nie, czekaj! Przecież ja tego tak nie zostawię.- chwyciłam ją za ramię, kiedy zaczęła już odchodzić.- Coś trzeba z nimi zrobić. Nie mogą cię tak nękać. Czemu w ogóle to robią?
Jasmin najwyraźniej dała za wygraną, bo westchnęła i opuszczając ramiona, zaczęła:
- Wystarczy, że upadnie mi jeden bezużyteczny papierek, a już jestem wyzywana od dziwek. Teraz poszło o to, że nie odłożyłam długopisu na miejsce.
Zmarszczyłam brwi. Przecież to nie jest normalnie. Z takich powodów tylko psychopaci traktowali ludzi, tak jak Melissa potraktowała Jaz.
- To jedyny powód? Znaczy… Może jest w tym coś głębszego?- uniosłam brew.
- Nie… Znaczy… W pewnym sensie tak. Bo widzisz… Ja i Melissa jesteśmy siostrami przyrodnimi. Tylko, że ona była adoptowana. Zanim się o tym dowiedziałam, żyłyśmy w zgodzie. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Wtedy była taka miła, naturalna, uśmiechnięta… Potem wszystko się popsuło. Matka się kiedyś bardzo na nią zdenerwowała. Chodziło o jakiegoś chłopaka, którego  Melissa przyprowadziła w nocy, a rano zniknął zarówno on, jak i pięćset dolców z portfela mamy. Zaczęły się kłócić, w końcu mama powiedziała Mel, że jest adoptowana. Poniosło ją. Teraz tego żałuje. Jednak czasu nie dało się cofnąć, Melissa poznała prawdę. Poczuła się gorsza. Ode mnie i od wszystkich pozostałych. Chciała być lepsza więc zaczęła zadawać się z tymi ‘popularnymi’. Ciągle imprezowała, wracała do domu naćpana i pijana. O ile w ogóle wracała na noc. Matka kazała znaleźć jej jakąś dobrą pracę. Ona owszem, znalazła… Ale jako striptizerka. Zachowywała się coraz gorzej, odtrąciła mnie, choć chciałam jej jakoś pomóc. W końcu jej obojętność przerodziła się w nienawiść. Nienawidzi mnie i całego świata. Pewność siebie… To tylko przykrywka.- Jasmin zakończyła swoją opowieść, patrząc w jakiś bliżej nieokreślony punkt nad moim ramieniem.
Stałam chwilę nie wiedząc co powiedzieć. Historia poruszyła mnie doszczętnie. Poczułam współczucie do Melissy, mimo, że chwilę wcześniej byłam skłonna nazwać ją dziwką. Oparłam się o regał stojący na zapleczu. Po chwili zastanowienia, doszłam do wniosku, że jest to jedna z setek, lub  nawet tysięcy takich historii w Los Angeles. Wreszcie poczułam, że to miasto naprawdę daje w kość. Przypomniałam sobie słowa Stevena  ‘’ Angeles nie oszczędza złotko. W tym mieście trzeba mieć naprawdę mocną banię żeby przeżyć. A przeżywają tylko najlepsi.’’  Zrozumiałam jak wiele prawdy miały te zdania.  Spojrzałam na Jaz. Mimo pozorów, była bardzo silna. Mimo siostry tyranki, mimo wpływów narkotyków, alkoholu i wszechobecnej prostytucji, stała przede mną najnormalniejsza na świecie dziewczyna. Niby najnormalniejsza, ale jak rzadko spotykana w mieście.
- Jak to się stało, że pracujesz z siostrą?- zapytałam.
- Właściwie ja pomogłam zdobyć jej tą pracę. Ja byłam tu najpierw, ale jedna taka… Odeszła.- tu spojrzała się nerwowo na swoje dłonie.- Więc szybko dałam jej cynk, bo wiedziałam, że szuka nowej roboty. Na początku była względnie miła. W końcu nie robiła jako prostytutka. Po kilku miesiącach okazało się, że sypia z szefem. Podobno facet się w nie bezgranicznie zauroczył. Ona robi mu nadzieje i porzuca. Tak w kółko. Ale on zrobi dla niej wszystko. Nie wyrzuci jej, ona może robić co tylko chce. Kiedy pojawiła się Chloe, tylko się pogorszyło.
Po raz kolejny moją głową wypełniły przeróżne myśli. Już miałam nieco dosyć natłoku pytań, więc tylko pokręciłam głową.
- Damy jej radę Jaz. Ona nie może cię tak tyranizować. – złapałam ją za ręce i z ciepłym uśmiechem ścisnęłam jej dłonie.
- Mam nadzieję. – dziewczyna odwróciła się i podążyła w kierunku niewielkiego biurka. Tam zasiadła i wzięła się za wypełnianie jakiś papierów. Ja nie bardzo wiedząc co mam robić, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wzdłuż ściany ustawiono wysoki regał, gdzie w równych stertach leżały poukładane ciuchy. Oprócz tego stał tu stolik, przy którym siedziała teraz Jasmin, cały zawalony dokumentami. W rogu zobaczyłam stojący na wąskim blacie czajnik i kilka brudnych kubków. Tuż obok widniała umywalka.
Po rozeznaniu się w terenie,  postanowiłam znaleźć sobie jakieś zajęcie. W końcu wzięłam się za rozpakowywanie pudeł, które stały na podłodze. Były oczywiście wypełnione ciuchami. Rozłożyłam wszystko na półkach, a w związku z tym, że  było tego dość sporo, kiedy skończyłam w drzwiach stanęłam Chloe.
- Koniec opierdalania się. Zmiana.- burknęła i niemal zepchnęła Jasmin z krzesła. Złapałam dziewczyną chroniąc ją przed upadkiem.
- Może by tak ostrożniej?- warknęłam zirytowana. Ta cała Chloe wkurwiała mnie bardziej niż Melissa.
Dziewczyna spojrzała na mnie wściekle odgarniając tlenione włosy na plecy. Chyba miała zamiar coś odpowiedzieć, ale ja postanowiłam jak najszybciej ulotnić się z pokoju. Pociągnęłam Jaz i weszłyśmy do sklepu.
- Eee, dzięki. Stań przy ladzie.- mruknęła speszona.
Czemu ona się tak wstydzi? Na początku nie miała żadnych oporów. Teraz zaczęła mnie unikać. Przypatrywałam się, jak z wymuszonym uśmiechem doradza jakiejś wybrednej klientce. Ta dziewczyna naprawdę mnie zaintrygowała. Znam ją zaledwie od wczoraj, a czuję się, jakbym znała ją od lat. Może to przez historię jaką mi opowiedziała? Może przez współczucie jakim ja obdarzyłam kiedy zobaczyłam wyzywającą ją Melissę? Nie wiem. Ale w niej coś było. Coś naprawdę ciekawego.
~~~
Godziny pracy minęły zaskakująco szybko, chociaż nieco się nudziłam. Wykonywałam tylko mało ważne zajęcia, nie pozwolono mi się dotykać do ważnych faktur. Nie przeszkadzało mi to, nie chciałam brać później odpowiedzialności za ewentualne szkody.
Kiedy już się zbierałam, zaczepiłam również wychodzącą Jaz.
- Hej, Jasmin. Chciałabyś do mnie może wpaść? Mieszkam z piątką niewyżytych facetów, więc naprawdę cenię sobie towarzystwo jakiejś dziewczyny.-wyszczerzyła się zachęcająco.
Blondynka również rozciągnęła usta w, tym razem szczerym, uśmiechu.
- Jasne. Podasz adres? Najpierw chciałabym się nieco odświeżyć, więc pewnie wpadnę po wieczór.
Napisałam jej na skrawku papieru miejsce zamieszkania i pożegnawszy się, ruszyłam w swoim kierunku. Mój mózg, jak to mózg, zaczął natychmiast po raz setny analizować tysiące spraw jakie się pojawiły. Kim naprawdę jest Jasmin? A kim Melissa? Czy możliwym jest odbudowanie ich relacji? Dlaczego siostry się znienawidziły? Czy ja mogę jakoś pomóc…?
Ostatnia kwestia dostarczyła mi tematu do rozmyślań na całą drogę. Bardzo polubiłam Jaz, nie chcę żeby się męczyłam. Musiałam jakoś ukrócić jej cierpienia związane z Melissą. Chciałam jej jakoś pomóc, miałam dziwne wrażenie, że jestem jedyna osobą, która chce i może to zrobić. To zmotywowało mnie do działania. Jak jednak tego dokonać? Nie chcę nikogo szantażować, ani nachodzić. Pragnę jednak, by Melissa poznała cierpki smak przegranej. Żeby usłyszała prawdziwe słowa na swój temat. A najlepiej od osoby na której jej zależy. To była by zemsta idealna. Pozostało tylko wcielić ją w życie.
Od razu kiedy zbliżyłam się do pięknej rezydencji Hellhouse, usłyszałam dudniące dźwięki bębnów. Po chwili dołączyła do nich gitara. Zmarszczyłam brwi. Co oni znowu tam wyrabiają? Z kopniaka otworzyłam drzwi i wychodząc niemal nie potknęłam się o kable. Tuż przede mną wyrósł nagle Slash.
-  Co wy odpieprzacie?- krzyknęłam usiłując przekrzyczeć muzykę.
- Mamy nowy kawałek! – odpowiedział i cmoknął w moją stronę jakby mówiąc ‘mogę tylko na odległość, kotku, teraz jestem zajęty’. Pokręciłam głową z dezaprobatą, jednocześnie się lekko uśmiechając.  Ostrożnie przeszłam dalej, próbując nie wdepnąć w jakieś przewody. Oprócz Slasha grającego w przedpokoju, w salonie zauważyłam resztę zespołu. Saul musiał grać poza pokojem, bo zwyczajnie brakło miejsca. No tak, Adler i jego perkusja…
Przysiadłam na chodach z zainteresowaniem przysłuchując się dźwiękom nowego utworu. Brzmiał naprawdę dobrze. Kiedy usłyszałam słowa piosenki, zaczęłam zastanawiać się, kto napisał tekst.

I get up around seven
Get outta bed around nine
And I don't worry about nothin' no
Cause worryin's a waste of my...time

The show usually starts around seven
We go on stage around nine
Get on the bus about eleven
Sippin' a drink and feelin' fine
Tekst musiał być napisany przez kogoś, kto nie od dzisiaj mieszka w Los Angeles. Slash? On napisał tekst? Wątpiłam w to. Mulat był zbyt skromny, by przelać coś samemu na papier. Wsłuchałam się w refren.
We been dancin' with
Mr. Brownstone
He's been knockin'
He won't leave me alone
No, no, no, he won't leave me alone

I used ta do a little but a little wouldn't do
So the little got more and more
I just keep tryin' ta get a little better
Said a little better than before
Chłopcy wzięli się za pisanie utworów o narkotykach. Niby wyszło zajebiście, ale skąd ten temat…?
Poczekałam chwilkę, aż skończą.
- Kto to napisał? Axl?- spytałam.
- No właściwie to pomysł mój i Izzy’ego. – Hudson uśmiechnął się do mnie promiennie.- Podoba się?
- Taak, ale musicie śpiewać akurat o tym? Nie znoszę heroiny.- skrzywiłam się.
- Oj, kotku, nie martw się. My zażywamy… Tylko okazjonalnie.- wytłumaczył się, ale wyczułam, że nie do końca mówi prawdę.
W tym przekonaniu utwierdziło mnie prychnięcie Izzy’ego.
- Whatever, piosenka wyszła naprawdę fajna. Fajny wstęp, było słychać z daleka!- uśmiechnęłam się do reszty chłopaków.
- Dzięki Hal. Opijamy?- Duff uniósł do góry butelkę wódki. Czy on zawsze trzyma ją w dłoni?
-Ta, jasne. Ale… Za nie długo powinna wpaść moja koleżanka z pracy.- usiadłam na kanapie i zwróciłam się w stronę Stradlina.- Gdzie Black?
- Ma teraz zmianę. Będzie jutro.- chłopak westchnął i odłożywszy gitarę odpalił papierosa.
- A jak już jesteśmy przy pracy… jak tam ci dzisiaj poszło?- spytał Axl rozwalając się obok na sofie.
Opowiedziałam w skrócie jakie miałam pierwsze wrażenie. Nie wspominałam oczywiście o historii jaką opowiedziała mi Jaz. Napomknęłam jedynie, że dziewczyna ma lekki problem z pozostałymi pracowniczkami sklepu. Ku mojej uldze nikt nie drążył tematu.
Po pół godzinie usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć, polecając chłopakom otworzyć kilka butelek.
Tak jak się spodziewałam na progu stała Jasmin.
- Hej, Hallie. Wpadłam jak chciałaś.- przywitała się.
- Cześć! Super, że jesteś. Wchodź.- zaprosiłam ją gestem do środka.
Dziewczyna poszła przodem, ja zaś za nią. Obie weszłyśmy do pokoju. Dopiero kiedy zobaczyłam jej sylwetkę na tle wszystkich Gunsów, zobaczyłam jak się wyróżnia. Nie miała w sobie za dużo z rock n’ roll’owej dziewczyny. Ubrana była w zwyczajną bluzkę w paski oraz spódniczkę. Na stopach miała błyszczące czarne trampki. Chłopcy zlustrowali ją od stóp do głów, a następnie przystąpili do powitania. Kiedy formalności mieliśmy za sobą, rozsiedliśmy się wygodnie.
- A więc pracujesz z Hal, tak?- Axl przybrał jedną ze swoich anielskich minek.
- Tak. Dzisiaj właściwie był nasz pierwszy wspólny dzień pracy.- dziewczyna lekko uniosła kąciki ust.
- Napijesz się czegoś?- Duff już nieco wstawiony objął ją niepewnie ramieniem.
- Nie piję alkoholu.- mruknęła z lekką odrazą patrząc na McKagana. Blondyn osłupiał słysząc słowa dziewczyny. Po chwili jednak wzruszając ramionami przestał ja obejmować i całą uwagą skupił na butelce.
- Jak to nie pijesz? W ogóle? Nigdy?- Slash wydawał się równie poruszony co Duff.
- W ogóle, nigdy.- potwierdziła Jaz skinieniem głowy.
Hudson zamyślił się na chwilę.
- Dziwna sprawa…- westchnął pociągając łyk Danielsa.
- Mnie się to wcale nie wydaje dziwne. Wiesz, ja piję najmniej z tego towarzystwa.- powiedział Rose.- Nawet mniej od Hallie.
Zgromiłam go wzrokiem.
- Ciebie za to nikt nie przebija w chodzeniu na dziwki.- mruknęłam.
Jaz spojrzała na nas z pewnym rozbawieniem.
- Widzę, że macie tu fajnie. Mnie się już znudziło mieszkanie w samotności.- westchnęła przygryzając wargę.
Zauważyłam, że Axl’owi aż się oczy rozszerzyły, jak zobaczył jej usta w takiej minie. No cóż, muszę przyznać, wyglądała uroczo. Ale, żeby Axl się przejmował twarzą a nie cyckami? Coż, dziwne…
Po chwili Rose zagadał do dziewczyny, a ta z niemniejszym zainteresowaniem dala wciągnąć się w konwersację.
Ruszyłam w kierunku Slasha, który coraz łapczywiej popijał whiskey.
- Co tam?- zapytał.
- Dobrze. A tam?
- Wyśmienicie…- mruknął zakładając mi niesforne włosy za ucho.
- Bardzo się cie…- nie dałam rady dokończyć, bo poczułam jak język Slasha niemal siłą wbija się w moja usta. Oczywiście natychmiast odwzajemniłam pocałunek. Czułam się w miarę możliwości komfortowo w tym towarzystwie, toteż pociągnęłam chłopaka za koszulkę i przybliżyłam do siebie. Teraz chłopak niemal na mnie leżał.
- Ej, mordolizy… - usłyszałam nagle głos gdzieś bardzo blisko.
Slash chyba też to usłyszał, bo odsunął się nagle zaskoczony. Oboje ujrzeliśmy wtedy Stevena, który stał z pełnym wyszczerzem na twarzy.
- Adler, zjebie! Wiesz co to znaczy ‘PRYWATNOŚĆ’?!- wydarł się Saul poirytowany.
Na te słowa wszyscy zebrani wybuchli śmiechem. Muszę przyznać, że sytuacje rozbawiła i mnie, więc zaczęłam cicho chichotać. Saul rzucił mi dziwne spojrzenie.
- Oj, nie gniewaj się…- mruknęłam mu do ucha i siadając na nim okrakiem, znów wpiłam się w jego usta.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się podoba ;3 Zapraszam oczywiście do komentowania, moi kochani, klawiatura nie gryzie.
Możecie też zostawić opinię odnośnie nowego wyglądu. Może poprzednio było lepiej? Wiecie, sama zrobiłam ten obrazek na górze, i nie wiem czy wyszło dobrze, czy nie. Także powiedzcie ;>

Pozdrawiam ;*

2/06/2014

Sweet Pain 3

No więc... Powracam :> Mam nadzieję, że się cieszycie. Rozdział nie jest zbyt ambitny, mało opisów, dużo dialogów, ale... może przypadnie wam do gustu ;3
Tak więc ogarniajcie i tak dalej...
A! Pozdrawiam bardzo serdecznie Estranged, która dołączyła niedawno do świata bloggera ;D
Powodzenia kochana ;*
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kiedy siedziałam sama w psychiatryku miałam okazję zastanowić się nad wieloma rzeczami. Stworzyć własne teorie i znaczenia. Pamiętam, jak kiedyś myślałam nad znaczeniem słowa ‘wolność’. Wydawało mi się to pięknym uczuciem. Możesz robić co chcesz, być gdzie chcesz, mówić co chcesz… Zdawało się naprawdę czymś niesamowitym. Szczególnie dla kogoś, kogo trzymają zamkniętego w czterech, cholernie białych, ścianach.
Nic bardziej mylnego.
Mimo, że biegłam jak chciałam. Mimo, że biegłam gdzie chciałam. Mimo, że mogłam krzyczeć co chcę… Czułam się koszmarnie.
Wybiegając ze szpitala miałam nadzieję, na oderwanie się wreszcie od dawnego życia w zamknięciu. Jednak kiedy tak przemierzałam ulice Nowego Jorku, miałam coraz gorsze samopoczucie. Gołe stopy bolały od żwirowej ścieżki w parku. Szpitalna tunika plątała się w nogach. Zagubiony kabelek od szpitalnej aparatury boleśnie uwierał w szyję. Ciało było coraz bardziej zmęczone, a umysł… jeszcze bardziej. W końcu nie wytrzymałam, osunęłam się z jękiem na trawę pod drzewem.  Poczułam że do oczu cisną mi się łzy, a do głowy jeszcze więcej pytań. Najgorsze było to, że nie nasuwały się żadne odpowiedzi. Wbiłam palce w ziemię, w geście rozpaczy. Co ja mam teraz zrobić? Nie mam nic. Nawet ubrania. Szpitalna sukienka nie wystarczy na chłodną nowojorską noc. Wzięłam kilka głębokich oddechów i powoli otworzyłam zaciśnięte dotąd oczy. Ujrzałam młodego chłopaka, który otwierał właśnie buzię by coś powiedzieć. Kiedy napotkał mój wzrok zacisnął jednak usta i rzucił mi pytające spojrzenie, przykucając przede mną. Nieco się wystraszyłam. W końcu nie codziennie podchodzą do ludzi milczący faceci i nie gapią się im w twarz. Z drugiej strony nie codziennie widzi się wariatkę w szpitalnym stroju pod drzewem w Central Parku…
- Czego chcesz?- wychrypiałam.
- Chciałem… Zapytać się, czy nic ci nie jest. Nie wyglądałaś… Za ciekawie. – podrapał się w głowę.
- Nic mi nie dolega. Idź sobie.- uczyniłam gest ręką, jakbym chciała go odgonić.
Schwycił on jednak moją dłoń i dość mocno uścisnąć. Pisnęłam cicho z przestrachem. A może to gwałciciel i właśnie zamierza mi coś zrobić? Wzdrygnęłam się, przysuwając bliżej pnia.
- Hej, spokojnie.- uśmiechnął się delikatnie.
- Jak ja mam być spokojna? Facet, zostaw mnie!- gwałtownie wyrwałam palce z jego dłoni i zerwałam się z ziemi. Natychmiast poczułam jak kręci mi się w głowie. Oparłam się plecami o drzewo i otarłam czoło.
- Właśnie widzę, jak nic ci nie jest.- westchnął.- Chodź, musisz być głodna.
- Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz mnie otruć? Zgwałcić? Okraść?
Zaśmiał się cicho.
- Nie okradnę cię, bo nie mam z czego. Zgwałcić, nie zgwałcę, bo wyglądasz na tak chudą, drobną, i słabą, że nawet seryjnemu gwałcicielowi, byłoby cię żal. I nie otruję cie, bo nie zapraszam cię do domu na obiad tylko na hamburgera do Burger Kinga.- wytłumaczył z lekkim rozbawieniem.- To idziesz?
W moim mózgu oczywiście stworzyła się kolejna burza myśli. Po chwili pokręciłam głową, jakby usiłując uspokoić mój umysł. Muszę myśleć racjonalnie. Ten facet gada z sensem. Wygląda na porządnego. To tylko jeden burger. Odetchnęłam głęboko i zrobiłam krok w stronę chłopaka.
- Zgoda.- mruknęłam lakonicznie.
Na te słowa schylił się i zaczął zdejmować swoje buty, czarne destanty.
- Co ty…?- zmarszczyłam brwi.
- Spójrz lepiej na swoje stopy.
Zrobiłam co powiedział i jęknęłam z niesmakiem. Od szybkiego biegu po drobnych kamyczkach, miałam na podeszwach stóp liczne krwawiące zranienia.
- Ojej…- skrzywiłam się, usiłując wytrzeć krew o trawę.
Chłopak pokręcił jednak głową i złapał mnie za ramiona, nakazując usiąść z powrotem na trawie. Następnie zdjął przewiązaną na nadgarstku bandankę i zaczął obcierać moja ranki. Miałam teraz świetna okazję, żeby mu się przyjrzeć. Miał bladą skórę, a włosy kasztanowe. Jego zielonkawo szare oczy ze skupieniem patrzyły na wykonywana pracę. Był dość wysoki, co podkreślał niewielki irokez. Miał na sobie koszulkę Misfits i katanę.
-Jesteś punkiem?- spytałam.
- Można tak powiedzieć.- odchylił się do tyłu.- Gotowe.
Podał mi buty, które założyłam szybko, bo zaczynało mi być zimno w  nogi. Kiedy pomógł mi wstać, zadrżałam.
- Chłodno co?
Pokiwałam głową.
- Masz.- podał mi swoją dżinsową kurtkę.
- A ty kim jesteś?- rzucił, kiedy weszliśmy w końcu na dróżkę i zaczęliśmy kierować się do Burger Kinga.
- Co?- nie zrozumiałam do końca pytania. Byłam zbyt skołowana.
- No ja jestem punkiem. A ty? No bo po tym szpitalnym… czymś, nie da się za bardzo wywnioskować, czego słuchasz i tak dalej…- wyjaśnił.
- Ja właściwie nie słucham żadnej muzyki. Znaczy tego, co akurat leci w radiu.- spuściłam wzrok jakby zawstydzona.
- Aha… A skąd znałaś ich?- tu wskazał na koszulkę.
- Ja… Moja przyjaciółka, słucha ostrej muzyki. Znaczy ona to głównie metal, ale punkiem  też nie pogardzi. – wzruszyłam ramionami.
- Jak ci na imię?- zapytał, rzucając mi zaciekawione spojrzenie.
- Molly. A ty?
- Ian. Do dupy imię, nie?- skrzywił się.
- Nie no fajne jest. Weź taką Molly… Jak dla lalki…
Chłopak parsknął śmiechem.
- Chyba dla lalki z horroru, bo jaka inna ucieka ze szpitala i zostawiając krwawe ślady, gubi się w parku?
Mimo wszystko zmusiłam się na lekki uśmiech.
- Skąd wiesz, że uciekłam ze szpitala?
- No masz tą kieckę. No i…- złapał za kabelek, wciąż przytwierdzony do mojej szyi i oderwał go. – No i to.
Cisnął kawałek szpitalnej aparatury w krzaki.
- Ian…
- Tak?
- Bo ja chyba mam spory problem.
- To zdążyłem zauważyć.- uśmiechnął się współczująco.
- Ja… Zanim trafiłam do szpitala, z którego zwiałam byłam w psychiatryku. I tak się składa, że… W ciągu ostatniego tygodnia… Zaszło wiele zmian… I… Ja teraz…
- Nie masz gdzie mieszkać?- dokończył unosząc brew.
- No tak.- spuściłam wzrok.
- O nic się nie martw.
________________________________________________________________
- Jeju. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna.- spojrzałam na chłopaka.
- No co ty. Nie ma problemu. Moja dziewczyna, a właściwie była dziewczyna wyprowadziła się tydzień temu. Narzekała, że za dużo palę. Tobie chyba to nie przeszkadza, nie?- spytał.
W tym momencie coś mnie tknęło. Przypomniało mi się bowiem, jak topiłam smutki przed tą całą masakrą i szpitalami. Topiłam smutki w nikotynie.
- Dałbyś zapalić?- zapytałam nieśmiało.
- Czyli ci nie przeszkadza.- uśmiechnął się i zaprosił gestem do mieszkania.- Chodź.
Wprowadził mnie do korytarza, a następnie do małego pokoju, najprawdopodobniej salonu. Nie był oczywiście zbyt przesadnie umeblowany, ale dla mnie i tak było jak najbardziej w porządku.
- Łap.- Ian rzucił mi paczkę fajek i zapalniczkę.
Kiedy papieros wreszcie znalazł się w moich ustach, i kiedy dym wreszcie wypełnił moje płuca, poczułam się lepiej. Palenie zawsze mnie odstresowywało. Przymknęłam oczy, i rozkoszowałam się tą chwilą. Zaznałam w końcu jakiegoś innego uczucia niż przerażenie, czy cierpienie.
- Jak chcesz możesz się już położyć. Idź do sypialni, ja się prześpię na kanapie. – wyrwał mnie z zadumy chłopak.
- Nie śpisz na żadnej kanapie. Masz swoje łóżko, śpisz w nim. Mnie nie powinno tu być. Nie musiałeś mnie tu przyprowadzać, nie musiałeś mi pomagać. I tak mam u ciebie ogromny dług wdzięczności. – oświadczyłam hardo.
- Nie no co ty, to tylko miejsce do spania…- zachichotał.
- To nie jest śmieszne. Może jestem słaba i drobna, ale na pewno mnie teraz nie przekonasz. Nie dasz rady. Śpię na kanapie. Ty na łóżku.- splotłam ręce na piersi i spojrzałam na niego wyczekująco.
Chłopak uniósł ręce w geście poddania.
- Dobrze, dobrze. Jak chcesz.
Z pewna satysfakcją usiadłam na kanapie obok niego.
- Nie chcę jeszcze spać.- oświadczyłam.
- Ja też raczej nie chodzę spać z kurami.- puścił mi oczko.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, a ja miałam okazję się zastanowić. Co ja mam zrobić? Jedyną osobą która może mi pomóc jest Cassandra. Tylko, że ona na pewno gnije teraz w tym okropnie białym pokoju. Muszę ją stamtąd wyciągnąć, i to szybko, jeśli nie chcę nadużyć uprzejmości Iana.
- Masz może telefon?- spytałam.
- Jasne. Tam jest.- wskazał na stojące na szafce urządzenie.
- Wiesz… Miałabym do ciebie jeszcze jedną małą prośbę.
- Hmm?
- Mógłbyś… Zadzwonić na taki jeden numer i… przedstawić się jako kuzyn Cassandry Jones?  I poprosić ją do telefonu?– poprosiłam.
- Spoko.- chłopak skinął głową i sięgnął po słuchawkę.
Podałam mu numer, którego kiedyś z nudów nauczyłam się w psychiatryku. W końcu Ian usłyszał sygnał w słuchawce. W idealnej ciszy ja również go słyszałam.
- Halo?- Odezwał się głos po chwili.
- Dzień Dobry. Ja chciałbym pomówić z Cassandrą Jones. Jestem jej kuzynem.
- Czy aby na pewno? Nikt wcześniej nie dzwonił do panny Jones.
- Proszę Pani. Wróciłem właśnie z służbowego wyjazdu do Europy. Dowiedziałem się co spotkało moją kochaną Cass. Niech Pani łaskawie nie gada bzdur, tylko proszę mi dać ją do telefonu!- Ian niemal warknął ostatnie zdanie.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie. Uśmiechnął się, jakby mówiąc ‘ma się ten talent, nie?’. Musiałam przyznać, że owszem, ma. Kiedy rozmowa została przekierowana, chłopak oddał mi telefon. Czym prędzej przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Cass!- krzyknęłam.
- Molly?- usłyszałam zaskoczony głos.- To ty?
- Tak! Co tam u ciebie? Żyjesz?- wypaliłam.
- Tak, wszystko dobrze. Nie widziałyśmy się od wczorajszego poranka, co ty taka troskliwa? Zresztą nieważne. Kiedy wypuszczają cię za szpitala?- zapytała.
- Eeee… Ja właściwie to nie jestem już w szpitalu. – powiedziałam.
- Jak to? Czemu nie wróciłaś tutaj?- zdziwiła się.
- No bo ja uciekłam. I teraz jestem u… znajomego. A właściwie mojego wybawiciela.- wytłumaczyłam.
Kątem oka dostrzegłam, jak Ian uśmiecha się na dźwięk słowa jakim został nazwany.
- Czy mam rozumieć, że nocujesz u gościa, którego dzisiaj poznałaś…?- spytała lekko zbita z tropu Cass.
- No… Tak. Ale Ian to naprawdę świetny gość! Słucha punku…. Wiesz Misfits i…- zaczęłam się tłumaczyć.
- Tak, tak, wiem co to punk. Niepokoi mnie tylko, że może cię on zgwałcić albo…
- Nie. Nic z tych rzeczy. Zresztą koniec o mnie. Co z tobą?- przerwałam jej.
- A co ma być?
- No musimy cie jakoś stamtąd wyciągnąć. Potrzebuję cię.
- Ja ciebie też, nie ukrywam. Czas mi się w cholerę dłuży…- westchnęła smutno.
- No więc?
- Ucieknę.
- Po prostu?
- No tak.
- A jak?- zapytałam z lekkim niedowierzaniem.
- Już moja w tym głowa. Spodziewaj się mnie nie dalej jak za dwa dni. Podaj mi tylko adres tego… Iana.
- 66 ulica. Blok 4 mieszkanie 16.- podałam adres.
- Spoko. Dotrę. Dzięki. I… Do zobaczenia.-
- Do zobaczenia.
Odłożyłam słuchawkę na miejsce i wolno skierowałam się w stronę kanapy.
- I co?- spytał Ian.
- W ciągu najbliższych dwóch dni dołączy do mnie moja przyjaciółka. Mogę zostać tu do tego czasu?
- Jasne.
- Dziękuję Ian. Ja… chyba chciałabym się już położyć.
- Oh, nie ma sprawy. Zostawiam ci fajki, jakbyś chciała. No i zmykam do siebie.- pożegnał się skinięciem dłonią i zniknął za drzwiami sypialni.
Ja zrzuciła z siebie jego katanę i w samej szpitalnej koszuli ułożyłam się na sofie. Kiedy poczułam, że kolejna setka pytań i domysłów nachodzi mój umysł, zacisnęłam oczy i odgoniłam wszystko co mi przeszkadzało. Muszę być silna. W końcu, kiedy mój mózg nieco się uspokoił, zapadłam, po raz pierwszy od wielu miesięcy, w spokojny sen.
--------------------------------------------------------------------------------------------
No to piszcie tam niżej jak wam się podoba :)))
A no i dodałam do bohaterów Sweet Pain Iana, możecie ogarnąć ;>>
Pozdrawiam!!
AAAAAAAAA bym zapomniała.
WSZYSTKIEGO KURWA NAJLEPSZEGO DLA SZANOWNEGO PANA ROSE'A!!!
No i spóźnione życzenia dla Pana McKagana of course ;333
Żyjcie jak najdłżej!!!