9/17/2014

Halo kuku.

Nie wiem jak mam Was przepraszać, wierzcie mi, po prostu nie mam pojęcia!
Nic się tu nie pojawiło od ponad tygodnia. Ponadto, ja nic nie napisałam, nawet jednego, małego zdania. Nic. Kilka razy otwierałam Worda, ale zawsze coś mnie odciągało od pisania, lub nie miałam za grosz weny. Okropne uczucie, ale cóż :_:
Niestety wszystko spowodowane jest szkołą. Cały czas nie przestawiłam się na tryb takiej ilości godzin (mamy tak zajebisty plan, że codziennie jest 8 lekcji, a we wtorki siedzę w szkole od 9 do 18), i wracając do domu padam na ryj. A jeszcze trzeba zrobić prace domowe (spisać :_:), i się nauczyć (baba od historii dostała świra, i nie dość, że poprosiła dyrekcję, o dodatkową godzinę historii, to jeszcze pyta na każdej ze trzy osoby, plus kartkówki co chwile D:). Niestety mieszkam na takim zadupiu, że komunikacją miejską wracam nawet godzinę do domu, czyli jestem zazwyczaj koło 17... Eh, mogłabym w nieskończoność wymieniać, jak bardzo nie mam na nic czasu i jak bardzo jestem zmęczona. Aha, i jeszcze moje kochane problemy ze snem! Kurde, jestem zmęczona jak nie wiem, kładę się i... Nie mogę zasnąć do 1 albo nawet 2 w nocy. Nie mam pojęcia czemu. Śpię po 5 godzin.
Cholera, normalnie opowiedziałam Wam historię życia :_:
A teraz opowiem Wam kolejną historię, tym razem o tytule 'Dlaczego nie napiszę nic przez najbliższy tydzień'.
A mianowicie... Bardzo niefortunnie wybiłam palec :_: Niby teraz się tak rozpisuje, czy coś, ale na dłuższą metę drętwieje mi od tego ręka, przez jakąś cholerną szynę. Poza tym no boli mnie to okropnie. Tak mi wczoraj spuchło, że było jak dwa kciuki :_: Kamień mi spadł z serca jak się okazało, że nie jest pęknięty, ale zawsze jakieś utrudnienie. Szczególnie ubolewam nad tym, że nie mogę grać na gitarze, no i niedługo są zawody z piłki ręcznej.
Wszystko kurwa przeciwko mnie.
Czemu :_:
No i jeszcze raz Was muszę przeprosić, tym razem za takie ogromne opóźnienia z komentowaniem na Waszych blogach. Nie mam kiedy skrobnąć nawet kilku zdań, wierzcie mi.
Ale może dzisiaj coś ogarnę, bo jestem w domu, gdyż wróciłam wczoraj ze szpitala o 21 i nie miałam nic zrobione na dziś do szkoły. A byłam strasznie zmęczona. I no, mam czas, żeby coś nadrobić.
Haha, no w sumie to nie wiem, bo mama mnie woła, żebym jej z ciastem pomogła xD
Eh, zostawiam Was z Black Sabbath. Chyba tylko dzięki Ozzy'emu w miarę normalnie funkcjonuję. No i dzięki Tony'emu. I Geezer'owi. I Bill'owi. Eh,
Pozdrawiam Was wszystkich!
Ja pierdole, ale mnie łapa boli :_:





Oh! the hate that's in their hearts 
They're tired of being pushed around 

and told just what to do 

They'll fight the world until they've won 
and love comes flowing through 

♦♦♦




Hugs, Rocky. 

9/06/2014

Rozdział 27

Maddie, to dla Ciebie, choć wiem, że na razie pewnie tego nie przeczytasz ♥

----------------


Poczułam, że Amber mocniej ściska moją dłoń. Postąpiła za mną kilka sztywnych kroków i nagle zatrzymała się bez ostrzeżenia. Spojrzałam na nią, nie rozumiejąc. Dziewczyna przygryzała wargę i była wyraźnie zestresowana całą sytuacją. Przestąpiła w miejscu z nogi na nogę.
- Hallie, a jak mnie nie polubią?- zapytała cicho, tak by obecni w salonie jej nie słyszeli.
- Przede wszystkim, polubią  na pewno. A jeśli nawet nie… Każdy dostanie ode mnie kopa i już będą cię uwielbiać.- uśmiechnęłam się promiennie.
Am widać poczuła się śmielsza, bo rzuciła mi lekko rozbawione spojrzenie.
- Już widzę, jak kopiesz swojego byłego.- prychnęła.
To zdanie nieco zbiło mnie z tropu. Czułam się dziwnie, kiedy akurat ona, mówiła mi takie rzeczy. Zmieniła się nie do poznania. Posłałam jej jednak kolejny uśmiech, trochę mniej pewny. Amber wsunęła się do dużego pokoju, a ja tuż za nią. Głowy wszystkich zgromadzonych, czyli pięciu facetów i Jaz, która przyszła w między czasie do Axl’a, skierowały się na blondynkę. Natychmiast zajęłam miejsce po jej prawej stronie.
- To jest Amber. – oznajmiłam i spojrzałam na Am.- A to są Jasmin, Axl, Izzy, Steven, Duff i… Slash.- wymieniłam wskazując głową na każdego z nich.
- Miło mi was poznać.- wydukała dziewczyna i nerwowo zaczęła skubać falbankę na kwiecistej sukience.
- Nam również. Hallie o tobie opowiadała.- odezwała się Jasmin. Chłopcy byli zajęci wgapianiem się w nowo przybyłą. Axl po chwili opamiętał się i objął Jaz ramieniem, a Stradlin speszony spuścił wzrok. Slash po prostu wstał i wyszedł. Kiedy przemykał się obok mnie, poczułam jego charakterystyczny zapach. Wciągnęłam nerwowo powietrze.
- Siadaj, kochana. Pić?- zajęłam się Amber.
- Nie dzięki.- odpowiedziała cicho i przycupnęła na samej krawędzi sofy.
Zapanowała niezręczna cisza. Co jest?
- Amber z nami na razie zamieszka, okej?- zapytałam po chwili wahania.
Adler z wielkim uśmiechem, który nagle wykwitł na jego twarzy, energicznie pokiwał głową. Potem zarzucił nogę na nogę i chwycił w dłoń piwo. Spojrzał na blondynkę spod zmrużonych powiek. Jego wyszczerz zamienił się na lekko uniesiony kącik ust.
- Piękna pani będzie oczywiście spała na materacu. Czy nie zechce, by ktoś ogrzał jej koc w zimne, Kalifornijskie noce?- spytał.
- Steven!- syknęłam. Bałam się, że to zupełnie wystraszy Amber. Że wstanie i ucieknie. Ale ona nagle zaśmiała się. Wciąż był to śmiech przepełniony goryczą, ale zawsze coś. Wyraźnie się rozluźniła, bo poprawiła się na kanapie i oparła plecami o oparcie. Adler znów pokazał zęby, rozciągając usta. Potem podał dziewczynie nienapoczęte piwo. Amber przyjęła je wdzięcznie i upiła kilka porządnych łyków. Zacisnęła dłonie wokół naczynia i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie trwało to za długo, bo poza sofą, malutką szafką z telewizorem, wzmacniaczem i wszechobecnym syfem nic ciekawego nie było w naszym salonie. Blondynka znów skromnie przełknęła odrobinę niskoprocentowego napoju.
Wiedziałam, że wszyscy domownicy bali się zapytać o cokolwiek. Fakt, że Amber siedzi tutaj, i że zjawiła się tak nagle, był co najmniej niepokojący, nawet dla nich. Nie wiedzieli o niej właściwie nic. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłam, że nikt nie kwapi się, by pociągnąć jakikolwiek temat związany z Am. Izzy rozpoczął tylko jakąś gadkę o muzyce, więc wszyscy mogli się w mniejszym, lub większym stopniu udzielić. Ja raczej wtrącałam tylko kilka słów co parę chwil. Byłam zajęta obserwowaniem blondynki. Widać było, że się wyluzowała, ale wciąż miała w oczach dziwaczną pustkę. Zupełnie to do niej nie pasowało i przez to moja przyjaciółka wydawała mi się odrobinę przerażająca. Nie czułam się przy niej tak jak zawsze. Zbluzgałam w myślach Chrisa. Ufałam mu, ufałam jak bratu, wierzyłam, że zostawiając ich razem, mogę być spokojna. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że Sumner byłby w stanie zrobić coś równie potwornego. Był taki cichy, taki spokojny, taki… tajemniczy? Zastanowiłam się, czy może miał w sobie jakąś historię, coś tak frustrującego, że musiał dać w końcu upust negatywnym emocjom. Prawdopodobne było, że teraz żałuje. O ile jest przytomny, w końcu Amber wspominała, że popadł w alkoholizm. Wstałam powoli, i widząc, że Am z nienajgorszym zaangażowaniem rozmawia z piątką moich znajomych, wyszłam. Podążyłam na górę, gdzie wlazłam do sypialni i skuliłam się na łóżku. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, czemu nic nie może być proste? Nie sprawiać problemów?
Byłam sama. Nie chodziło o to, że to wszystko się działo, że nie miałam chwili wytchnienia od zmartwień. Chodziło o to, że nie miałam nawet z kim o tym porozmawiać. Z całych sił starałam się, żeby Jego twarz nie pojawiała się ilekroć przymknę powieki. Niestety nie działało. Slash, raz się śmiejąc, raz nie robiąc po prostu nic, siedział w mojej głowie. Zerwałam się na równe nogi i szeroko otworzyła m oczy. Potrzebowałam świeżego powietrza. Złorzecząc pod nosem, na naszą ruderę, która nie miała na piętrze okna, zbiegłam po schodach w dół. Nie czekając na reakcję domowników wyprułam za drzwi.
Powietrze w nocy było mimo wszystko chłodne. Pachniało spalinami. Zmarszczyłam nos, w końcu miałam ochotę naprawdę głęboko odetchnąć, a nie zaczadzić się zapachem wielkiego miasta. Ruszyłam w przeciwnym niż zwykle kierunku, nie na Sunset. Szłam machinalnie, w sumie nie zastanawiając się co takiego robię i dokąd zmierzam. Potrzebowałam jedynie choć na chwilę zająć czymś myśli. Gapiłam się w trampki, kamyczki i krzywe płyty chodnika. Słuchałam odległej muzyki, krzyków, klaksonów. Czułam lekki wietrzyk, chropowatą tkaninę we wnętrzach kieszeni moich spodni, i włosy łaskoczące mnie w policzki. Odgarnęłam je szybkim ruchem, kiedy wreszcie się zatrzymałam.
Biedna, zapuszczona dzielnica Los Angeles, w której rodzili się, żyli i umierali ludzie modlący się o dzień, w którym dostaną marną pensję z bardzo słabych posad. Ominęłam żula siedzącego pod spożywczakiem, w  którym bałabym się kupić cokolwiek w obawie przed jakąś chorobą. Poruszałam się wolniej niż wcześniej, badając okolicę wzrokiem. Wiedziałam doskonale, że gdzieś ją już widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Nagle, wśród zaniedbanych, wręcz walących się domów, dostrzegłam inny, mniejszy i jakiś taki… ładniejszy? Gdyby nie okolica, pewnie prezentowałby się lepiej. Nie widziałam tego domu, ale czułam, że coś mnie do niego ciągnie. Przeszłam na drugą stronę ulicy, i stanęłam przed kutą, żelazną bramą. Podeszłam do małej tabliczki z numerem, gdzie niżej małymi, niewyraźnymi literkami napisane było coś napisane. ‘S & T Crew’. Olśniło mnie. To był rodzinny dom Todda! Mieszkali w nim jego rodzice, a wszystko było znajome, bo jechaliśmy tędy na pogrzeb. Chłopak był pochowany właśnie w tej okolicy. Odwróciłam się i popędziłam w odpowiednim kierunku. Postanowiłam odwiedzić zmarłego.
Cmentarz miał ceglany mur, brudny  i omszały. Przekroczyłam jego próg niepewnie, odprowadzana wzrokiem sprzedawcy zniczy, które wyglądały, jakby ukradziono je z grobów i wystawiono na sprzedaż jeszcze raz. Ścieżka była całkowicie zarośnięta trawą, ale ślady kroków innych ludzi pokazywały drogę. Sucha trawa szeleściła pod moimi stopami. Wszystkie nagrobki były pokryte warstwą brudu i zbutwiałych kwiatów. Na niektórych dało się znaleźć przewrócone, lub potłuczone znicze. Wcześniej, to znaczy na pogrzebie Crew’a, nie zwróciłam na to uwagi. Byłam zbyt przybita, poza tym ulewa przesłaniała widok. Teraz zmierzchało, ale kilka tlących się latarni oświetlało drogę. Czułam się niemal tak samo zdołowana, jak wtedy. Ci wszyscy ludzie żyli kiedyś, chodzili tu gdzie ja. A teraz leżeli zapomniani, choć zapewne umierali mając nadzieję, że ktoś będzie o nich pamiętał. Jednak stara dobra znajoma wszystkich żyjących istot, czyli pani Szara Rzeczywistość, królowa podłości, dawała się we znaki. Nawet nieboszczykom. Odwróciłam głowę z dziwnym uczuciem w brzuchu, kiedy okazało się, że kolejna alejka jest wypełniona grobami dzieci. Rozumiałam, że nikt nie przychodził zapalić lampki dla człowieka, który umarł staro, nie mając już żadnych żyjących przyjaciół, ale żeby robić to biednym dzieciom? W dużej części niemowlakom. Umierały tego samego dnia, kiedy się rodziły, a może nawet jeszcze wcześniej, zanim było im dane ujrzeć blask dnia. Przybijało, ta świadomość, ten fakt. Posmutniałam jeszcze bardziej.
Grób Todda wyróżniał się nieco, widać było, że kamienna płyta nie liczy sobie tyle lat co pozostałe. Ponadto leżały na nim kwiaty, lekko tylko oklapnięte, wyróżniające się czerwienią na marmurowym tle. Usiadłam na zbutwiałej ławeczce, upewniwszy się wcześniej, że nie zapadnie się pod moim ciężarem.
Todd Crew
September 2.1965        July 8.1985
Beloved Son*

Przejechałam dłonią po wygrawerowanych literach. Nagrobek był okropnie zimny i momentalnie przeszedł mnie dreszcz. Splotłam ramiona chcąc pozbyć się tego uczucia. I wtedy coś usłyszałam.
Zerwałam się na równe nogi i omiotłam okolicę zaniepokojonym spojrzeniem. Postać stała pół kroku poza okręgiem światła, jaki dawała latarnia. Nie byłam w stanie poznać kto to, ale przestraszyłam się. Dlaczego się chował?
- Hallie.
Uścisk w żołądku był tak silny, że aż z powrotem opadłam do pozycji siedzącej. Saul Hudson przeszedł metr do przodu, pozwalając, bym mogła upewnić się, że to on. Zacisnęłam oczy i szczękę.
- Nie chcę cię tutaj, idź sobie.- jęknęłam.
Uchyliłam powieki i dostrzegłam, że Slash nie zmienił pozycji, tylko patrzy się na mnie z czymś pomiędzy zachwytem, a smutkiem. Jego oczy nie były widoczne, ale zdawało mi się, że dostrzegam jak błyszczą.
- Nie chcę.
Znów się podniosłam, lecz wolniej, bez zbędnego impetu.
- W takim razie to ja pójdę.- oznajmiłam.
Siląc się na pewny krok ruszyłam w drogę powrotną. Łudziłam się, że Slash nie będzie czynił z tej racji problemów, ale się przeliczyłam. Złapał mnie lekko za ramię i obrócił ku sobie. Chciałam uciec, ale kolana miałam jak z waty. Wyrwałam rękę i odsunęłam się o kilka kroków.
- Nie zatrzymuj mnie.- warknęłam.
- Hallie, ja tak bardzo nie chciałem… Wybacz mi, błagam.- Saul opuścił pokornie głowę i czekał na moją odpowiedź.
- N… Nie.- zajęknęłam się i oddaliłam się o kolejny kawałek.- Nie jestem w stanie, Saul. Tego się nie wybacza.
- Wiem, że nie! Ale… Ja… Kurwa, żyję jak ksiądz od tamtego czasu, Hal, naprawdę, nie jestem w stanie nie mieć cię przy boku!- krzyknął zrozpaczony.
Nagły podmuch wiatru sprawił, że drzewa zaszumiały.
- Teraz jest za późno. Aha, i wątpię, żeby duchowni brali heroinę.- odparłam zimo.
- Skończę z tym, dla ciebie!
- Nie wierzę.
Ruszyłam szybkim korkiem nie oglądając się za siebie. Nie chciałam go widzieć szczególnie mocno, ale niestety po paru sekundach usłyszałam, że biegnie za mną. Nie chciałam się zniżać do poziomu uciekania przed natrętnym facetem, więc zahamowałam gwałtownie i odwróciłam się na pięcie.
- Czego jescz…
Nie skończyłam. Mulat złapał moją twarz w obie dłonie i wpił się moje wargi swoimi. Zszokowana tym co się dzieje nie reagowałam przez kilka sekund. Potem poczułam wielką złość i chęć odepchnięcia chłopaka jak najdalej od siebie.
A potem oddałam pocałunek.
Na początku lekko, subtelnie, starając się mu pokazać jak bardzo za tym tęskniłam i jak bardzo uwielbiam jego zapach i smak. Potem mocniej, aż w końcu zabrakło nam powietrza. Odkleiłam się od niego i otarłam wargi rękawem.
- No skoro tyle, to ja lecę.- rzuciłam.
I jak powiedziałam tak zrobiłam. Ani przez sekundę nie zamierzałam zapomnieć o tym, co mi zrobił. Czułam jakąś lodowatą satysfakcję, kiedy myślałam o fakcie, że zrobiłam mu nadzieję, a potem znów perfidnie pokazałam, że w rzeczywistości nie ma tak łatwo.
Czyżby to znowu była pani Szara Rzeczywistość? Zaśmiałam się gorzko pod nosem.
---------------


Amber czuła się nie najgorzej. Wstała rano najwcześniej z nas wszystkich i zrobiła śniadanie. Składało się jedynie z odgrzanej pizzy, jajecznicy i kawy, bo tylko to mieliśmy, ale i tak chłopaki dziękowali Am na kolanach.
- Skarb, nie kobieta!- Adler zdawał się być najbardziej podekscytowany posiłkiem.
Am odpowiedziała tylko minimalistycznym uniesieniem warg i z lekkim obrzydzeniem wgryzła się w trzydniową pizzę. U nas to i tak był rarytas.
Blondynka zaklimatyzowała się szybko, przynajmniej tak się wydawało. Miałam pewne podejrzenia, że tak naprawdę nie czuje się najlepiej w naszym towarzystwie. Udaje, gra na siłę, żeby nie wywoływać problemów, sama pewnie tak robiłabym na jej miejscu. Spotkało ją nieszczęście. Stanowczo za szybko się po nim wzięła w garść. Po czymś takim nie da się tak prędko otrzepać, wstać i iść dalej.
Slasha nie było. Nie wrócił poprzedniego wieczora, ani w nocy. Nie martwiłam się o niego, ale czułam się dziwnie na wspomnienie wczorajszego wydarzenia na cmentarzu. Mimo, że zgodnie z obietnicami jakie sama sobie złożyłam, nie wybaczyłam mu, wiedziałam doskonale, że coś we mnie pękło. Jego usta dotykające moich i dłonie na policzkach były w mojej głowie tak żywe, że niemal namacalne, niemal czułam to w tej chwili, siedząc na kanapie. Po chwili pokręciłam tylko głową, żeby wyzbyć się myśli o Hudsonie. Wzięłam na widelec jajecznicę.
- Ej, bo właściwie to wydajecie jutro płytę, nie?- zagadnęłam.
- No.- udzielił mi odpowiedzi Izzy.
- Będzie zajebista. Mówię wam, za tydzień o tej porze będziemy pić najdroższą wódkę i opijać platynową płytę. – dodał McKagan.
Adler z pełnymi ustami pokiwał gorączkowo głową. Chciał cos dopowiedzieć, ale skończyło się na opluciu wszystkiego dookoła.
Westchnęłam ciężko i wlepiłam wzrok w telewizor. Pierwszy raz od dawna mieliśmy okazję posiedzieć razem w salonie, bo wreszcie chłopaki mieli dzień wolnego. Musieli się wyluzować przed premierą, tak twierdził Tom Zutaut, facet, który tym wszystkim zarządzał. Ale znając Gunsów raczej nigdy by się czymś podobnym nie zestresowali. Cóż, może lepiej dmuchać na zimne.
Nagle rozdzwonił się telefon. Jako, że nasz dom, a raczej szopa, słynęła z nieodbierania telefonów, nikt się po słuchawkę nie ruszył. Jednak kiedy w ciągu kilku minut sygnał rozbrzmiał siódmy raz, Stradlin klnąc pod nosem podniósł się z podłogi.
- Tak?- zapytał rozleniwionym tonem.- Oh, cześć kochanie.
Coś się musiało stać. Normalnie Blue nie dzwoniła do nas, tylko przychodziła raz na jakiś czas, żeby opowiedzieć, co u niej, albo Izzy przynosił wieści. Wstałam i podeszłam do rozmawiającego bruneta, żeby cokolwiek usłyszeć.
- Ona umarła, w nocy. Hotel jest mój.- mówiła przejęta.- Wiesz, Izzy, lubiłam tą kobietę, ale… Mam własny hotel!
Chłopak wyraźnie nie wiedząc co powiedzieć, zamrugał szybko kilka razy i przybrał dość głupią minę.
-Eeee…- stęknął.
Wyrwałam mu aparat z dłoni i przycisnęłam do ucha.
- Halo? Tu Hallie. Wszystko słyszałam. Przekaż kondolencje rodzinie tej pani.- zaczęłam.
- Tak, tak, jasne, już przekazałam. Kurde, wiem, że to trochę… Nie w porządku, ale bardzo się cieszę. Będę mogła zatrudnić kogo zechcę i wreszcie się wyśpię. Tylko o tym marzę!
- Tak, musisz się wyspać. Bo… Powinnaś jak najszybciej do nas wpaść. Muszę ci kogoś przedstawić.- poinformowałam dziewczynę.
- Hallie, czy ty masz nowego…?- brunetka zawiesiła głos.
Z przyzwyczajenia uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
-Nie! Moja… Przyjaciółka przyjechała. Tylko ty jej nie poznałaś.- wyjaśniłam.
- Uf, chyba, że tak. Wpadnę, może jutro.- rzuciła.- Pa!
Odłożyła telefon, nim zdążyłam odpowiedzieć. Odwróciłam się przodem do reszty i zauważyłam, że patrzą się na mnie z wyczekiwaniem.
- Black otrzymała w spadku hotel.- klasnęłam w dłonie.- Ale z drugiej strony zmarła poprzednia właścicielka.
- Oj tam poprzednia. Ważne, że teraz będzie taka zajebista! I ładna…- McKagan rozmarzył się, ale natychmiast przybrał skruszony wyraz twarzy, kiedy zobaczył minę Stradlina.
- A więc pozostało nam tylko jedno wyjście.- Steven położył dłonie na biodrach i przyjął dumną pozycję.- Opić to.

*zgodnie z oryginałem, nie licząc daty śmierci. 

 ---------------

Jestem, wróciłam, i tak dalej.
Oraz... przybywam z nowym (chujowym) rozdziałem! I tym razem nie mówcie mi, że nie jest słaby, bo doskonale znam prawdę. Drugą część pisałam wręcz na siłę, eh. Więc jest słabiutko, zdecydowanie zbyt słabiutko jak na powrót po takiej przerwie, ale cóż. Pozostaje Wam tylko mi wybaczyć :_:
Ogólnie- jest beznadziejnie. Teraz nie mam na myśli rozdziału. Mam na myśli (proszę bez palpitacji serca, ani oznak nerwicy) SZKOŁĘ. 
Trzecia klasa to niestety nie przelewki, choć zdaję sobie sprawę, że potem będzie tylko trudniej. Niestety ja w całej swej głupocie odpuściłam sobie drugą klasę i kompletnie wypadłam przez ten rok z rytmu... nauki na bieżąco. Muszę do tego wrócić, bo egzaminy same się nie napiszę.
Jezu jak o tym myślę, to mi się słabo robi. Wiecie, ja taka jestem, że zawsze mówię 'jebę to' albo 'chuj z tym', ale problem tkwi w tym, że ja się jednak czasem przejmuję :_: A jak się przejmuję, to tak na maksa. Boże, już się boję kwietnia. Pomocy :_:
Wdech, wydech...
Poza tym mam najbardziej beznadziejny plan jaki sobie można wyobrazić. Jest tak chujowy... Nawet mi się nie chcę tego komentować. Chujnia, tyle w temacie.
Piszę to dlatego, żebyście łatwiej mi wybaczali, jeśli będę miała jakiś poślizg. I dodawaniu rozdziałów na bloga, i z czytaniem waszych. Więc z góry, wielkie PRZEPRASZAM.
Proszę o komentarze do powyższego gówna.
A teraz... Jeszcze jedna nominacja do tych dwóch nagród. Dziękuję bardzo Angie Black! 

VBA
Czyli 7 faktów.

1. Właśnie słucham Black Sabbath (kto by się spodziewał).
2. Dzisiaj wreszcie ruszyłam do przodu z moją gitarą i ogarnęłam 'Lonely Day' SOAD'u ♥
3. Napisałabym powyższy rozdział wcześniej, ale grałam w LOL'a xD
4. Zimno mi, ale  nie, nie zamknę okna. 
5. Zaraz idę spać, bo padam na ryj. To na pewno nie dlatego, że spałam w tygodniu po 5 godzin. Na pewno nie :_:
6. SABAT BLADJI SABAT NAFING MOR TU DU LIWING DŻAST FOR DAJING DAJING DŻAST FOR JU
JEEEEEEEEA.
Ozzy, wyjdź za mnie :_:
7. Dostałam dzisiaj minusa z religii, bo moja koleżanka z ławki dostała za gadanie do mnie, a ja jej słuchałam, choć nie powinnam xDxD Myślałam, że skisnę ze śmiechu. 

LBA
Czyli 11 pytań.


1. Co robi Joe (Perry) kiedy jest zły?
Podpierdala gacie Tyler'owi. 
2. Do kogo należała wcześniej i obecnie należy gitara, na której Slash gra w "November Rain"?
Nie pamiętam, choć było o tym wspomniane w którejś z jego biografii. 
(Możemy przyjąć, że to byłam ja ♥)
3. Dlaczego, według Izzyego, Axl w szkole nie miał dziewczyny?
'Bo był mały, rudy i brzydki' ♥
4. Szkielet jakiego zwierzęcia posiada Kirk? 
Chuj, nie wiem. Psa? Wybaczcie nienawidzę psów. Chciałabym mieć szkielety wszystkich na ziemi. Miałabym pewność, że żaden nie żyje :_:. 
5. Jak nazywają się trzej wybrańcy, którzy potrafią śpiewać z papierosem w ustach, jednocześnie podpalając go zapalniczką, popijając browara i otwierając flaszkę? 
Slash, Lemmy Kilmister i pewnie Ozzy xD Ale to wdg mnie xD
6. Dlaczego Duff nigdy nie został sam na sam z Adlerem?
Kurde, a kto by został? Ona ma mimo wszystko wzrok i uśmiech pedofila. :_:
7. Co w młodości robił Adler?
Pił za szkołą wódę z Larsem. I żarł kabanosy.
I wypierdalał swój szanowny tyłek na deskorolce, ale to chyba każdy wie.
 8. Kim jest osoba, która ma 162 tatuaże związane z Iron Maiden? 
O chuju złoty, nie wiem xD Jakbym to ja nią była, to wszystkie były by związane konkretnie ze Stevem Harrisem <3
9. Co na trasę koncertową w 1978 roku wzięli ze sobą Aerosmith?
Nie wiem, a nie chce mi się szukać xD
10. Jaka była jedna z ulubionych zabaw Black Sabbath, podczas tras?
Malowanie domów na czarno, jedzenie kotów, golenie wąsów. 
Rozpierdala mnie to zdjęcie, tak by the way.
Tony, Geezer, kocham was XD ♥

11. Ile tatuaży ma Jon Bon Jovi?

Nie mam pojęcia.


Ok, wszystko. Miłego weekendu!

Hugs, Rocky.