Kiedy jaskrawy błysk słońca, oznajmujący początek dnia,
oślepił moje dopiero otwarte oczy, jęknęłam głośno i przewróciłam się na drugi
bok. Miałam nadzieję, że sobie jeszcze chwilkę pośpię, ale zaraz usłyszałam
dobijanie się do drzwi.
- Hallie! Wstawaj w tej chwili! Brat ci zje zaraz całe śniadanie!-
usłyszałam głos taty, pana Carla Masters, najlepszego i najbardziej odlotowego
ojca w dziejach ludzkości.
-Już…- mruknęłam,
chociaż nikt mnie zapewne nie słyszał, bo mój starszy brat Sean, jak zwykle
‘’zapuścił na rozbudzenie’’ Black Sabbath. Nie, że ich nie lubiłam, ale o 6:30
rano, nawet głos Dio jest irytujący. Muszę jednak przyznać, że dzięki temu
łatwiej zwlec się z łóżka. Koło piętnastu minut później, jadłam już śniadanie,
i oddawałam bratu kopiącego mnie pod stołem, mocnym szturchnięciem w brzuch.
Tak, siedząc obok niego mój łokieć znajdował się na wysokości brzucha Seana,
który mierzył 195 cm. Ja ze swoim 1,7 m miałam z tego powodu ogromne kompleksy,
tym bardziej, że w wieku lat 18 dużo jeszcze nie urosnę.
- No szybciej !
bo zaraz wychodzimy do szkoły.- To była mama, niejaka Lisa Masters. Można ją
było określić jako czarną owcę w tej rodzinie. Najbardziej ostra muzyka jaką
lubi to zapewne Abba, a Beatlesi to dla niej heavy metal. Zabawnie wyglądały
zdjęcia rodzinne, kiedy ja z bratem i tatą staliśmy w katanach i trampkach, a
mama wśród nas w zwiewnej sukience w kwiatki i szpilkach. Mimo to nasi rodzice
byli w sobie bezgranicznie zakochani odkąd pamiętam. Tata zamieniał się z
zagorzałego fana rocka’ w niezwykłego romantyka, kiedy zabierał mamę na kolacje
w piątkowe wieczory. Ja osobiście uważałam matkę, za osobę przewrażliwioną,
nerwową a czasem okropnie upierdliwą, a przede wszystkim uznawałam ją za
straszną idealistkę. Zawsze się kłóciłyśmy, zawsze dochodziło między nami do
nieporozumień. Tylko dzięki tacie nie czułam się w tym domu źle. No ale rodziny
się nie wybiera.
- Mamo, no
przecież będziemy tam 20 minut przed czasem!- zaprotestował Sean.
- Nic nie
szkodzi.- odparła nasza rodzicielka. Wywróciłam oczami, ale nie kłóciłam się,
bo wiedziałam, że matka jest zbyt uparta aby modyfikować swój idealny plan dnia. Jeżeli musimy wyjść teraz,
żeby ona dotarła do pracy idealnie na 8:15, to nic tego nie zmieni. Założyłam plecak, i pociągając brata za rękaw skórzanej
kurtki, wyszłam przed dom. Sean zrezygnowany usadowił się obok mnie w
samochodzie i zaczął nucić ‘’Overkill’’ Motorhead. Kiedy mama wsiadła do auta,
od razu skarciła syna spojrzeniem, na co on burknął coś i przestał śpiewać. Podczas
jazdy spojrzałam kilka razy w lusterko, próbując opanować sterczące na
wszystkie strony włosy. Nienawidziłam tych kłaków z całego serca. Ogólnie nie przepadałam za
swoim wyglądem, choć podobno miałam bardzo nietypową urodę. Byłam mieszanką
moich rodziców. Włosy czarne po tacie, lecz mocno kręcone po matce. Cera jasna
również po mamie, ale duże, a właściwie ogromne, zielone oczy po ojcu. Usiłowałam właśnie ogarnąć odskakujący od
reszty kosmyk, kiedy zatrzymaliśmy się pod budynkiem jednego z wielu liceów w
Lafayette. Razem z Seanem weszliśmy przez bramę, ale po chwili jego porwał tłum
z jego klasy. Nie wiem jak to robił, ale wszyscy go kochali. Ubierał się tak
jak ja: katany, trampki, T-shirty z logami zespołów. Słuchał tej samej muzyki.
Z charakteru też byliśmy dość podobni. Wybuchowi, energiczni, nieobliczalni.
Jednak tego 20 latka wszyscy ubóstwiali. Ja jednak w całej szkole miałam
jedynie dwóch słusznych przyjaciół: Amber i Chris. Amber była świrnięta hipiską
, o boskich blond włosach do pasa i wiecznie błyszczących entuzjazmem oczach w
kolorze miodu. Policzki wiecznie rumiane, usta cały czas w szerokim uśmiechu.
Podejrzewam, że gdyby nie zadawała się z taką ‘’dzikuską’’ i ‘’kudłaczem’’ jak
ja, to miałaby w szkole niezłe branie. Chris był kompletną przeciwnością
naszych szalonych charakterów . Był
spokojny, cichy. Jednak jak sypnął jakimś błyskotliwym dowcipem, to leżałam ze
śmiechu. Chris był bardzo inteligentny, miał stopnie o wiele lepsze niż ja i
Amber razem wzięte. Mimo jego rudawej czupryny, był nawet przystojnym koletem. Coś
co zawsze mnie w nim fascynowało, i trochę przerażało, to jego oczy. Czasem
błękitne, czasem granatowe, czasem szare. Jednak zawsze nieprzeniknione, jak
lustro. Nie dało czytać się uczuć Chrisa patrząc w tęczówki. Na jego ustach
zawsze błądził delikatny uśmiech, dzięki czemu nie wydawał się taki mm…
straszny kiedy spojrzało mu się w oczy. Łącznie byliśmy zgrana paczką, już od
początku szkoły. Wieczorami przesiadywaliśmy w domu któregoś z nas i po prostu
gadaliśmy. O nauce, o problemach, o radościach, o zainteresowaniach. Może to
trochę dziwne, że Chris przez tyle czasu ogranicza się głównie do towarzystwa
dwóch dziewczyn, i do tego dziewczyn o nie za dobrej opinii, ale mówił, że mu z
tym dobrze. Nie chciał być taki jak inni w jego wieku chłopcy, nie chciał
ślinić się do najbardziej wytapetowanych i roznegliżowanych dziewcząt w szkole.
Wolał spędzać czas w towarzystwie miłym naturalnym, nie wymuszonym. Oczywiście
czasem znikał z kolegami na piwo, ale nigdy tak naprawdę nie był jednym z tych
‘’rozrywkowych’’ chłopców. I za to go lubiłam.
Wracając do obecnej chwili, o mało nie padłam na chodnik kiedy jakiś
ciężar zwalił mi się na plecy.
- Ha! Mam cię!-
usłyszałam śmiech Amber. Wywróciłam oczami i spojrzałam na wyszczerzoną
przyjaciółkę.
- Am, robisz to
codziennie, już się przyzwyczaiłam.- mruknęłam. Była to w sumie prawda.
- Oj wiem
przecież. Ale ja tak lubię, jak się irytujesz! Mówiłam to już?- zapytała.
- Tak Am, Mówiłaś. Jakieś dziesięć tysięcy razy. Chodźmy
już.- odparłam. Zaczęłyśmy przepychać się przez korytarz, po drodze Amber
złapała Chrisa za plecak i pociągnęła za sobą. Jak zwykle powitałam go
milczącym skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Odpowiedział tym samym,
słuchając jednocześnie słowotoku Am. Z tego co się zorientowałam, chodziło o
coś co odwaliła jedna z jej młodszych sióstr. Kiedy dotarliśmy w końcu pod
salę, od razu zauważył nas mój największy wróg- Charlotta. Podeszła wymachując
wszystkim czym się dało, co wywołało gwizdy podziwu przechodzących chłopców.
- O nasza mała
kudłata Hallie doszła do szkoły! Dziwne, że się nie spóźniłaś, musiałaś
przecież rozczesać to obrzydliwe siano na głowie! Co ja mówię! Przecież ty się
nie czeszesz! Bierzesz przykład z tych śmierdzących dzikusów z gitarami!-
wysyczała mi prosto w twarz.
- Wiesz,
Charlotta, nie marnuję przynajmniej czasu na wpychanie sobie skarpetek do
stanika.- odgryzłam się i usiadłam pod ścianą, obok Chrisa.
- Ile to jeszcze
dni do wakacji? Nie mogę się doczekać poranka bez tej tępej zdziry.- jęknęłam
do chłopaka.
- Nie martw się Hal. Jest dokładnie 1
czerwca. Za miesiąc będziemy mogli olać ją i wszystkich wokół. Jeszcze tylko
trochę. – pocieszył mnie przyjaciel. Uśmiechnął się przy tym, odwzajemniłam
uśmiech, ale myślałam tylko o tym jak zajebiście będzie uwolnić się od tych
żałosnych przezwisk chociaż na dwa miesiące. Zauważyłam, że Amber znowu
opowiadała cos Chrisowi. Zauważyłam również, że przyjaciółce w
charakterystyczny sposób błyszczą się oczy. Wiedziałam co się kroi. Było już
tak z dobre dwa miesiące. Ale Chris nie miał nic przeciwko, wręcz z
zainteresowaniem słuchał opowieści dziewczyny. Powinnam się cieszyć z ich
szczęścia, ale bałam się, że mnie w końcu odrzucą. Że zostanę zupełnie sama.
Odpędziłam jednak od siebie tą myśl. Taka przyjaźń tak po prostu się nie
rozpadnie. Chyba.
Wszystkie lekcje przeminęły bez
większych incydentów, pomijając sytuację, kiedy to rozlałam kwas na buty
jednego ze ‘’śliniących się chłopców’’, podczas lekcji chemii. Dostałam ochrzan
na lekcji od nauczyciela, a na przerwie od poszkodowanego i jego kolegów. Normalka.
‘’Niezdara’’, ‘’Chodząca rozróba’’ i ‘’Żałosna małpa’’ to dość popularne zwroty
wobec mnie. Przyzwyczaiłam się, trochę dzięki mojemu hardemu charakterowi, i
trochę dzięki Amber i Chrisowi.
Wracałam właśnie ze szkoły, a właściwie
dochodziłam już do bramy domu, kiedy w ulicę skręciła karetka. Nie przejęłabym
się zbytnio, gdyby nie to, że pojazd zatrzymał się centralnie na moim
podjeździe. Stanęłam na chwile przerażona, jednak Natychmiast zaczęłam
analizować sytuację. W domu był tata, który pracuje na nocnym dyżurze w fabryce
jako ochroniarz, oraz mój brat, który skończył lekcje wcześniej. Nie miała
pojęcia co się mogło stać, i komu. Moje zastanawianie trwało jednak tylko
sekundę, i już po chwili mknęłam w stronę drzwi, mijając również jednego z ratowników
rozkładającego właśnie nosze, który zmierzył mnie zaskoczonym spojrzeniem.
Wpadłam do domy, rzuciłam plecak w biegu na podłogę i ruszyłam dalej do kuchni,
skąd dochodziły dźwięki zamieszania. Kiedy dotarłam do pomieszczenia, pierwsze
co zobaczyłam, to blady jak ściana Sean, oparty o blat. Jego brązowe po matce
oczy, łzawiły. Jasne, proste blond włosy, zupełnie nie podobne do moich
oblepiały jego twarz. Następne co zobaczyłam to dwóch lekarzy uwijających się
na podłodze wokół leżącego na plecach taty. Przez dosłownie dwie sekundy
patrzyłam jak mój ojciec leży, jak jego wargi są sine, jak ledwo łapie
powietrze, spazmatycznie ruszając klatką piersiową. Więcej nie widziałam. Oczy
zaszły mi łzami, za żołądek ścisnęło przerażenie. Bałam się, że tacie coś się
stanie. Nigdy nie miał problemów ze zdrowiem. Nie wiedziałam co się dzieje.
Zakręciło mi się w głowie, od nadmiaru emocji. Osunęłam się po ścianie, jedną
dłonią zakrywając usta, drugą wyciągając w stroną ojca w błagalnym geście,
jakby to miało mu pomóc. Jeden z lekarzy spojrzał na mnie pytająco.
- To córka… Znaczy moja siostra.-
powiedział bardzo, bardzo cicho Sean. Tym razem ratownik spojrzał na mnie ze
współczuciem. Siedziałam w takiej samej pozycji przez cały czas akcji
ratunkowej. Siedziałam również wtedy kiedy tatę wynieśli. Tak się bałam, że
byłam w stanie tylko dotknąć bladej ręki
ojca. Bladej, lecz żywej. Udało się go odratować, ale miał bardzo poważny
zawał. Z tego co lekarz mówił do brata i mamy, która w między czasie
przyjechała, zrozumiałam tyle, że jego stan jest ciężki, a atak był spowodowany
paleniem tytoniu i wysokim poziomem cholesterolu. Kiedy mama to usłyszała,
zrobiła minę w stylu ‘a nie mówiłam’, a następnie westchnęła i pokręciła głową
z rezygnacją, przez co zagotowało się we mnie. Teraz pewnie będzie zwalać na
ojca, że to jego wina! Porąbana idealistka! Pojedzie zaraz do szpitala i
zacznie mu tam fochy stroić! Ona zawsze niby taka idealna, posiłki idealnie
dobrane, ubrania idealnie dopasowane, wszystko musi być takie… sztywne w jej żałosnym
wyobrażeniu świata. Będzie zła na tatę, dlatego, że czerpał z życia więcej!? Bo
palił, jadł pizzę, pił alkohol?! Ja już jej zmażę z twarzy tą minę! Jak może,
niewdzięcznica?! Tata jej dawał wszystko! Kochał ją nad życie! A ta będzie mu
po zawale truć, jaki to on jest nieodpowiedzialny. Ta wizja szybko przemieniła
moją rozpacz w wściekłość. Zerwałam się na równe nogi. Matka i brat
patrzyli zaskoczeni, jak szybkimi
krokami zbliżam się do nich.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz robiąc
takie miny?! Obchodzi cię bardziej, twoja porażka, to, że tata cie nie słuchał,
niż to, że miał poważny zawał! Teraz zapewne pojedziesz mu robić wyrzuty, że
nie jadł warzyw pięć razy dziennie! Że wieczorem wypijał puszkę piwa zamiast
soku pomidorowego! Rozejrzyj się! Świat nie jest taki jaki sobie wyobrażasz!
Nie jest taki jaki jest w twoich głupich gazetach! Tabletki z magnezem nie
wydłużą ci życia o 8 lat! Nie zasługujesz na niego, skoro poważny problem
zdrowotny zbywasz westchnięciem!- wywrzeszczałam z całych sił.
Sean delikatnie dotknął mojego ramienia,
jednak strząsnęłam jego dłoń. Patrzyłam się na oblicze mojej rodzicielki.
Najpierw wyglądała na skrajnie oszołomioną, potem patrzyła na mnie z
niedowierzaniem, a na końcu z wyrzutem. Stałam i oddychałam głęboko, próbując się
trochę uspokoić. W końcu matka zacisnęła usta, potem je otworzyła, potem znów
zamknęła.
- Nie wiem jakim prawem mówisz tak do
swojej matki, Hallie Masters. Nie wiem. Ale wiem, że to ty nie zasługujesz na
ta rodzinę. Cały czas staram się nauczyć was wszystkich, a szczególnie w
ciebie, jakiegokolwiek pojęcia o życiu. Myślisz, że to ty wiesz jaki jest świat
naprawdę? Mylisz się. To ja to wiem. Jest okrutny. Ja próbuję to tylko
złagodzić. Widać za bardzo, skoro dopuściłam do tego, że tak się do mnie zwracasz.
Tak więc koniec tego. Od dzisiaj, wszyscy funkcjonujemy według konkretnego
grafiku. Muszę na siłę wprowadzić tu ludzkie zasady. Ojciec nauczyłby was tylko
picia, palenia i słuchania jakiegoś dudnienia. Nie będziecie wychodzić,
spotykać się ze znajomymi, spóźniać, ani modyfikować planu dnia. Oto twoja
kara, Hallie. Zafunduję ci domowe więzienie.
Nie spodziewałam się takiej reakcji.
Spodziewałam się złości, skruchy, zrozumienia, ale nie tego. Nie wojny. Nie
otwartej wojny z własną rodziną. Widać Sean był tak samo zaskoczony jak ja, bo
stał i z niedowierzeniem wpatrywał się w matkę. Ja jednak nie zamierzałam
bezczynnie się gapić, odepchnęłam ją dość mocno w bok, wkładając w ten gest
całą swoją furię. Następnie pognałam na górę, do swojego pokoju, i pospiesznie
zaczęłam wrzucać do torby najbardziej przydatne przedmioty. Po pięciu minutach
byłam całkowicie gotowa. Gotowa by uciekać z tego miejsca. Zbiegłam na dół.
Sean siedział na kanapie, jego oczy wyrażały zdezorientowanie, nie wiedział co
robić. Nasze charaktery były dość podobne, ale to ja miała w sobie więcej
zawziętości, chęci działania. Nie lubiłam rozmyślać i roztrząsać spraw.
Wyznawał zasadę: pierwsza myśl zawsze słuszna. Tym razem pierwszą myślą była
ucieczka od tego co mama zapragnęła nam tu zafundować. Niech robi co chce, ale
beze mnie. Ruszyłam ku wyjściu, na oczach siedzącej na ziemi matki. Siedziała w
tym samym miejscu gdzie przewróciła się po moim popchnięciu. Patrzyła zimnym
wzrokiem jak wychodzę. Uświadomiłam sobie, jak bardzo jej nienawidzę, jak
bardzo irytowała mnie przez wszystkie te lata. Chcąc ponownie rozładować swoją
wściekłość, chwyciłam nóż leżący na stole i rozcięłam po całej długości jej
nowy płaszcz w kolorze malin, wiszący na wieszaku. Ciekawie jak zajebiście
idealnie będzie w tym wyglądała! Następnie nie oglądając się za siebie,
ruszyłam ulicą w stronę centrum. Chciałam pojechać pociągiem, lub złapać stopa
i dostać się do jednego z tych wielkich miast. Do Nowego Yorku, do Chicago, do
San Francisco… Albo do Los Angeles. Jak tylko przypomniałam sobie zdjęcia z
Sunset Strip, tyle kolorowych barów, tyle ludzi, tyle odmiennych subkultur…
Wiedziałam gdzie chcę się dostać. Skierowałam się najpierw na dworzec, lecz
okazało się, że na bilet wydałabym prawie wszystkie oszczędności jakie wzięłam
ze sobą. Chciałam już iść w kierunku wjazdu na drogę łącząca Lafayette z
pozostałą częścią świata, kiedy sobie coś przypomniałam. Amber i Chris.
Ruszyłam najpierw do Amber. Wiedziałam, że pożegnanie z nią będzie bardziej
trwało dużej, niż pożegnanie z Chrisem.
Po chwili byłam już pod domem przyjaciółki. Okazało się, że jej rodziców i
rodzeństwa nie ma, ale za to jest tam… Chris. Uśmiechnęłam się nawet kiedy
zobaczyłam zaczerwienione policzki Amber i rozkojarzony uśmiech przyjaciela. Im
jednak nie było do śmiechu kiedy opowiedziałam w skrócie wydarzenia sprzed
kilku godzin. Oboje zgodzili się z moja decyzją, ale wzruszeniom nie było
końca. Nawet oko Chrisa jakoś tak dziwnie się zaczerwieniło. Stałam już w
progu, kiedy ku mojemu zaskoczeniu szlochająca Amber wtuliła się mocno w
chłopaka. Szepnęłam tylko nieme ‘powodzenia’ do zdezorientowanego Chrisa, i
ruszyłam w kierunku drogi prowadzącej do Los Angeles. Zmierzchało już, kiedy
znalazłam odpowiednie miejsce na złapania samochodu, który zawiózłby mnie do Miasta
Aniołów. W końcu zatrzymał się nieco rozklekotany van. Pasażer otworzył szybę.
Ujrzałam tam dwóch młodych, naprawdę miło wyglądających chłopaków.
- Hej, podwieźć cię gdzieś?- Zapytał ten
co otworzył szybę. Miał długie rude włosy i trochę zboczony uśmiech.
- Jedziemy do Los Angeles, może ci
akurat pasuje? Wiesz miło by było jakby pojechała jeszcze jakaś laska, z nim
można cholery dostać… - zachichotał drugi koleś, o czarnych włosach do ramion,
i wyszczerzył się, ukazując rząd białych zębów.
Odwzajemniłam uśmiech.
- No to chyba umilę wam caluteńką
podróż! – zawołałam ładując się do auta. Chłopcy wzbudzili moje zaufanie,
wydawali się naprawdę fajni i pozytywnie świrnięci.
- Tak w ogóle to jestem Will, ale mów mi
Axl.- powiedział ten rudy.
- Ja jestem Jeff, ale wolę Izzy.- dodał
ten drugi.
- Miło mi. Ja jestem Hallie.-
przedstawiłam się. Izzy odpalił silnik.
- No to do Miasta Aniołów!- Zawołał
któryś z nich. Nie widziałam który, bo zamknęłam oczy i uświadomiłam sobie jak
wiele wydarzyło się tego dnia. Uświadomiłam sobie również, jak bardzo moje
życie zmieni się do tego momentu i poczułam dziwną radość z tego powodu. No w
końcu jadę do Californii.
Fajny prolog. Bardzo mnie zaciekawił. Masz fajny styl pisania pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, dziękuję! Jeszcze dzisiaj pojawi się pierwszy rozdział ;D
UsuńWitam Cię moja droga. Wpadłam na tego zacnego bloga całkowicie przez przypadek, ale nie żałuję, gdyż jest zajebisty ! Już wiem jak bardzo kocham główną bohaterkę *0* Coż, mój charakterek :D Lecę czytać kolejne, bo mnie zaciekawiłaś :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ;))
UsuńBiedna Hallie. ;_; Co za jędza z tej jej matki. Zamiast okazać jakieś współczucie mężowi i pocieszyć dzieci to ona jeszcze jakieś kary i plany dnia wprowadza. -.-
OdpowiedzUsuńMasz świetny styl pisania. Taki, że chce się czytać więcej i więcej.
Ah, no i mamy Axl'a i Izzy'ego czyli początek przygody z Gunsami. :3
Pędzę dalej. xD
Ja świetny styl pisania? Jejku dziękuje Ci bardzo! ♡
Usuń