Dla deMars.
---------------
Muzyka
Składałam już
trzydziestą parę jeansów i szczerze miałam tego dość. Dzień w dzień to samo,
siedzenie osiem godzin i dwie opcje: albo układanie ciuchów, albo walka z
papierami. Mi dzisiaj przypadało to pierwsze, ale wcale z tego powodu nie byłam
zadowolona, bo musiałam stać jak ten słup, a dokumenty można jednak wypełniać
na siedząco.
Klientów nie
było, a jeśli byli- to nic nie kupowali. Mieli do wyboru może z dwa modele
spodni i dosłownie kilkanaście wzorów koszulek, wszystkich tandetnych, z
taniego materiału. Ceny szły w dół, ale nawet to nie przyciągało nikogo. Z
szanowanego, osiedlowego butiku, sklep zamienił się w nic nie znaczącą placówkę, która powoli
staczała się na dno, a wraz z nią nasze zarobki.
Na nasze
szczęście, nie potrzebowałyśmy kasy aż tak bardzo. Znalazło się bowiem inne
źródło pieniędzy- sukces. Wcześniej, kiedy Izzy był w szpitalu i na odwyku,
wszyscy zapomnieli, że płyta miała ujrzeć światło dzienne ponad cztery tygodnie
temu. I ujrzała. Nie dało się nie zauważyć coraz częściej dobijających się do
drzwi reporterów z szmatławców i pisemek dla nastolatek. Gunsi rośli, rośli w
siłę, ale przez cały ten czas nie zapominali o Stradlinie. I dopiero niedawno,
wraz z definitywnym powrotem rytmicznego do Hellhouse, chłopcy zdali sobie
sprawę, że dość spora sumka pojawiła się na ich kontach. Tom Zutaut, bardzo
równy gość, nie zapeszał naszych niemych litanii o zdrowie Izzy’ego i
poinformował zespół z lekkim opóźnieniem, że płyta w ciągu tygodnia pobiła
rekordy sprzedaży debiutanckich albumów na całym świecie. I faktycznie- za
każdym razem, kiedy włączałam radio, prędzej czy później rozbrzmiewało w nim intro
‘Sweet Child O’ Mine’ lub ‘Welcome To The Jungle’.
Coś jednak
trzymało mnie w tym schodzącym na psy sklepie odzieżowym. Jasmin też nie
kwapiła się żeby powiedzieć szefowi prosto w twarz, że odchodzimy, że to nie ma
sensu. Miałam wrażenie, że było to w zarówno jej, jak i moim przypadku
spowodowane tym samym. Nie chciałyśmy być zdane na łaskę i niełaskę chłopaków.
Niby wiadomo- wiele nam zawdzięczają, zawsze by nas wsparli. Ale poczucie, że
zarabia się samemu, dawało mi pewną satysfakcję. Byłam niezależna.
Przypomniało mi
się, kiedy pracowałam tu razem z Melissą. Wspomnienie wszystkich nieszczęść,
jakie ta dziewczyna wywołała, sprawiło, że po moim ciele przebiegł dreszcz.
Cmentarz, deszcz… Todd, te obrazy były tak świeże, jakby stało się to wczoraj.
W dniu, w którym Chloe podyktowała mi numer Mel, byłam szczerze zdeterminowana,
by zemścić się na dziewczynie. Żeby pokazać, jak bardzo postąpiła źle, jak
bardzo jej wszyscy nie znosimy. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym
bardziej zdawałam sobie sprawę, że to nic nie da. Chloe miała rację- dla
Melissy nie było już ratunku. Ani wtedy, ani nigdy przedtem. Miałam głęboko
gdzieś, co ona teraz robi, gdzie pracuje i czy daje dupy, czy nie. Prosiłam
tylko w duchu, żeby nigdy więcej nie dane mi było jej spotkać.
- Wyjdę dzisiaj
wcześniej, okej?- Jaz z lekkim uśmiechem podniosła głowę znad lady.
- Nie ma
problemu.
- Axl zaprosił
mnie na kolację, wiesz?- kontynuowała.
- Całe
szczęście, nie mam tym razem powodu, żeby go opieprzać.- rzuciłam rozbawiona.
- Tak, tak… Wiesz…
Nie myślałaś, żeby… Żeby zacząć coś nowego?
- Co masz na
myśli?- zmarszczyłam brwi.
- Studia?
Dziewczyna
nieświadomie uderzyła w czuły punkt. Chciałam się uczyć, chciałam bardzo.
Codziennie coraz bardziej realnie wyobrażałam sobie w chwilę, w której zabieram
wszystko i mówię jedno słowo: wyjeżdżam. Marzenia, by zacząć samemu się
wybijać, kusiły. Filologia Angielska, to było coś, co mnie interesowało,
chciałam pisać. Artykuły, opowiadania, wiersze- cokolwiek.
- Myślałam.
Jaz chyba
speszona moją lakonicznością przygryzła wargę i z powrotem zaczęła z
zaangażowaniem machać długopisem nad kartką. Przetarłam oczy ręką i wygładziłam
ostatnią parę spodni leżącą na wierzchu stosu.
- Wiesz, ja
myślałam, ale tak naprawdę poważnie.- powiedziałam i osunęłam się na krzesło
obok blondynki.
- Wyjedziesz?
- Wyjadę. Nie
teraz, nie za miesiąc, ale… No Jaz! Co ja mam tu robić? Pracować w tej budzie,
mieszkać z piątką muzyków, których nie interesuje, czy jutro obudzą się na
trawniku, w śmieciach czy w szpitalu. Rozumiem zabawę, ale nie na całe życie.-
podparłam czoło na dłoniach.- Poza tym ja nie potrafię wytrzymać dłużej… wiesz
czego.
Jasmin pytającym
wzrokiem powiodła po mojej twarzy, a następnie nagle gwałtownie pokiwała głową.
Słowa były zbędne, po prostu siedziałyśmy. Ona pewnie myślała w co się ubrać na
nadchodzącą kolację z Rose’m, o to, gdzie będą jedli, jak się będą czuli… A ja…
Ja siedziałam i miałam ochotę wybiec ze sklepu i uciec jak najdalej się da.
Zaszyłabym się gdzieś, zmieniła, zaczęła jeszcze raz. Jeszcze raz? Czy był ten
pierwszy? Wyjechałam do Los Angeles, bo musiałam uciec, bo nie chciałam nic
słyszeć o Indianie. Trafiłam tu gdzie jestem i tylko się coraz bardziej
staczam. Nie zyskałam nic: awansu, szczęścia, wykształcenia… Jedynie pasmo bólu
i niepowodzeń. Ile jeszcze?
Jasmin wstała i
zgarnęła z oparcia krzesła pasek od torebki.
-Będę lecieć.
Widzimy się jutro.- rzuciła całując mnie w policzek i opuściła pomieszczenie.
Z braku czego
innego do roboty zerknęłam na niewielką teczkę, w której szef przechowywał te
najważniejsze papiery, takie, które własnoręcznie wypełniał. Pierwsza kartka i
już poczułam silny ścisk w żołądku.
- O kurwa.
Byliśmy na
skraju bankructwa.
Co będzie mnie
tu trzymało w tym mieście, jeśli stracę pracę?
Odpowiedź była
jedna, składało się na nią jedno, pojedyncze słowo. Tak ciężkie do powiedzenia.
Do myślenia o nim. Slash. On?
Nie było
momentu, w którym przestałam go kochać, nie było. Zdałam sobie z tego sprawę,
kiedy zrozumiałam, że tylko ja jestem sama jak palec. No, może jeszcze Duff,
ale on ma codziennie gorące romanse z wódką. Nie chciałam być singlem, ale
jednocześnie wiedziałam, czego pod żadnym pozorem nie wolno mi było robić-
wracać do Hudsona.
To by była zbyt
wielka plama na moim honorze. Na honorze wszystkich kobiet na ziemi. My dajemy
szansę, jedną. Jesteśmy wyrozumiałe do czasu, a potem… Potem możemy już tylko
płakać i tęsknić.
---------------
Było całkiem
przyjemnie, siedzieliśmy w salonie i pociągaliśmy piwo z butelek. Izzy wraz z
Black wtulali się w siebie na sofie, a obok Amber przysypiała z głową na
ramieniu Adlera. Ja zaległam centralnie przed telewizorem i ze skrajnym
uwielbieniem wpatrywałam się w klip do „Money For Nothing” w wykonaniu Dire
Straits. Duff leżał obok mnie i grał legendarny riff Knopflera na niewidzialnej
gitarze. Slash siedział w kącie pokoju i jako jedyny popijał wódkę prosto z
butelki. Wiedziałam, że jest w złym stanie, worki pod oczami i przeraźliwie
spierzchnięte usta mówiły same za siebie. Za nic w świecie jednak nie dawałam
po sobie poznać, że mnie to obchodzi. Byłam obojętna, starałam się.
- My mamy
całkiem sporo pieniędzy, wiecie?- McKagan olśnił nas swoją inteligencją.
- Tak, teraz nie
musisz brać na kreskę w monopolowym.-
rzuciła Blue z ironią.
- A jakby tak
kupić gitarę? Nową?- blondyn wgapiał się w teledysk na ekranie.
- Nikt ci nie
broni.- wzruszyłam ramionami.
- Nie, jednak
nie chce mi się wstać.
Westchnęłam i
pacnęłam go w tyłek pustą butelką. Zmęczenie powoli brało nade mną górę i oczy
zaczęły same mi się zamykać. Wstałam podpierając się o szafkę i patrząc się na
Adlera, który z ogromnym uśmiechem gładził po włosach śpiącą już Am. Nie mogłam
zaprzeczyć, że wyglądali uroczo. I szczęśliwie.
Przez tą myśl o
szczęściu tuż przed wyjściem z pokoju spojrzałam w zapijaczone oczy Saula.
Posłał mi tak żałosne spojrzenie, że przez chwilę chciało mi się płakać.
Zbeształam się jednak w myślach i przyspieszyłam, w dwóch susach znajdując się
na schodach.
Opadając na
materac, niechciana myśl, że przydałby się ktoś do ogrzania w nocy, zaplątała
się w mojej głowie. Hallie, jesteś przecież niezależną, silną kobietą, zaczęłam
krzyczeć na siebie w myślach. Ale jednocześnie nie jesteś feministką, facet
jest potrzebny, pomyślałam po chwili i sięgnęłam po adapter. Pieszczotliwym
gestem wydobyłam z opakowania pierwszą płytę AC/DC. ‘It’s A Long Way To The
Top’ rozbrzmiało charakterystycznym gitarowym intrem, a już po chwili
przymknęłam oczy wsłuchując się w głos Bona Scotta. Miałam iść, spać, ale
właściwie takiego leżenia i odpłynięcia brakowało mi bardziej, niż
standardowego snu. Poczułam się lepiej.
Nagle, bez
ostrzeżenia, poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Najpierw tylko wykonałam ruch,
chcąc zrzucić dłoń tej osoby, myśląc, że to Rose, który chce zająć materac wraz
z Jaz. Ponownie mnie szarpnięto.
- No kurwa, co
jest!?- krzyknęłam i odwróciłam się błyskawicznie.
Slash był
przestraszony. Gapił się na mnie i najwyraźniej zapomniał języka w gębie. Ja
zresztą miałam podobnie, bo zrobiło mi się głupio, że tak na niego naskoczyłam.
- Przepraszam,
myślałam, że to Axl.- wydukałam po kilkudziesięciu sekundach.- Czego chcesz?
Nie wysiliłam
się na miły ton, wręcz przeciwnie, zadałam pytanie niemal ze wzgardą. Hudson
jeszcze bardziej zbity z tropu, osunął się na łóżku.
- Chciałem cię
przeprosić.
- Znowu?-
rzuciłam z przekąsem.
- Tak, znowu.-
odparł zupełnie poważnie. – Znowu mam nadzieję, że jednak coś dla ciebie
znaczyłem. I że mi wybaczysz.
- Słyszysz co
mówisz? Znaczyłeś. Kiedyś. W przeszłości.- odpowiedziałam mniej pewnie.
- Unikasz
odpowiedzi.
- Nie zadałeś
pytania.
- Wybaczysz mi?
- Nie.
Odwrócił głowę,
tak, że nie widziałam jego oczu. Jednak opuszczona głowa oparta na ramionach,
zgarbione ciało i delikatny zarys ust, drżących lekko, mówiły same za siebie.
Chłopak był bliski płaczu. A ja? A ja już płakałam. Pierwsza łza była do tego
stopnia nie chciana, że brutalnie oczyściłam z niej twarz. Kolejnych było tak
wiele, że nie sposób było ich wycierać. Rozryczałam się na dobre, więc chcąc
nieudolnie ukryć słabość, zawinęłam się w koc. Nagle usłyszałam pierwsze
dźwięki ‘Little Lover’. Wychyliłam się spod materiału.
Little
lover,
I
can't get you off my mind
Little
lover,
I've
been trying hard to find
Someone like you.
-Tak bardzo nie
chciałem cię skrzywdzić, wiesz? Wiesz, mała… Mała…- przerwał, by otrzeć kroplę
spływającą po policzku.- Już ci mówiłem, żyję w celibacie od tamtej pory, bo
cię kocham. Możesz odejść, zostawić mnie i nigdy nie wracać, ale powiedz mi
jedno, żebym nie musiał się nad tym głowić dniami i nocami… Czy ty mnie też
kochasz?
Chciałam powiedzieć
‘nie’, ale nie chciałam kłamać. Uścisnęło mnie w gardle, on mnie kochał. Ten
ostatni dupek wyznał mi miłość po tak długim czasie… Postanowiłam już
wcześniej, że powiem, to magiczne: Tak, kocham cię. Nie sądziłam jednak, że ten
moment nastąpi właśnie teraz. Nie byłam przygotowana. Wielka gula
uniemożliwiała mi mówienie, więc złapałam się za krtań i odkaszlnęłam.
- Tak.
I wtedy nastąpiło coś
kompletnie niespodziewanego. Saul objął moją twarz dłońmi i bardzo mocno mnie
pocałował, mrucząc przy tym. Nie myślałam, po prostu oddałam się mu. Wplotłam
dłonie w jego włosy i cieszyłam się ich cudownym dotykiem, którego brakowało mi
przez ostatni czas. Sunęłam opuszkami palców po skórze jego policzków, potem
ramion, brzucha… Wciąż płakałam. Pachniał papierosami i wódką, oraz czymś
jeszcze… Pachniał Saulem.
Podciągnął moją
koszulkę do góry, nie przestając obcałowywać mnie po szyi. Pozwolić mu?
Pozwolić… sobie? Pozwoliłam.
Było cudownie.
---------------
Nieśmiałe pukanie do
drzwi przerwało moje rozmyślanie. Byłam na piętrze, ale słyszałam, że nikt nie
kwapi się do otworzenia. Z niepokojem spojrzałam na Slasha, który spał obok
mnie wtuliwszy twarz w poduszkę. Z trudem powstrzymałam się, by nie przeczesać
jego włosów palcami. Musiałam być twarda. Ten facet to już przeszłość. To co
stało się przed godziną było tylko formą pożegnania. Zwlekłam się z materaca
jednocześnie zakładając bluzkę i dolną część bielizny. Po drodze na dół
zgarnęłam spodnie Duff’a z poręczy schodów. Trochę na mnie wisiały, ale nie
przejęłam się tym bardzo. Pociągnęłam za klamkę. Na progu stała blondynka w zgrabnym koku, luźnych
jeansach, koszulce z logo Harley’a Davidson’a i adidasach. Pierwszej chwili nie miałam pojęcia kto to
jest. Zmarszczyłam brwi…
- Chloe…?
- Tak! Wróciłam!-
zarzuciła mi ręce na szyje.
- Jejku, już
myślałam, że nie przyjedziesz! Jak tam było w Indianie?- odwzajemniłam uścisk.
- Świetnie! Poznałam
kogoś…
- Amber! Amber, chodź
tu, przedstawię ci Chloe!- krzyknęłam przerywając dziewczynie. Usłyszałam
jakieś mruknięcie Adlera, które brzmiało mniej więcej: ‘Mała, nie zostawiaj
mnie’. Am z lekkim uśmiechem na ustach stanęła obok mnie przecierając oczy.
- Amber jestem, hej!-
rzuciła radosnym tonem, który sprawił, że kąciki i moich ust podniosły się do
góry.
- Cześć! Miło mi
poznać.- nowoprzybyła podała Amber rękę.
- Cóż, Chloe,
wejdziesz na herbatę albo… piwo, prawda?- zaprosiłam dziewczynę do środka.
- Z chęcią, tyle, że…
Ja nie jestem sama.- skubnęła rękaw koszulki ze zdenerwowaniem.
- Oh, masz chłopaka?
Zapraszaj go tu!- klasnęłam w dłonie.
- Chris, chodź tu!- zawołała.
Serce zadrgało mi
gwałtownie, a Amber zachwiała się i oparła o ścianę. Czy to może być prawda?
Czy to jest…?
Am krzyknęła. Chris
Sumner stał tuż przed nami u boku zaskoczonej Chloe.
- Coś nie tak?- zapytała
cicho.
- Co ty tu kurwa
robisz?!- Amber zadrżała i zaczęła cofać się w głąb przedsionka. Zaalarmowany
jej krzykiem Steven błyskawicznie wylądował u jej boku.
- Co się stało?-
zachrypiał.
- Zabierz ją stąd,
Adler, natychmiast.- warknęłam stając przed parą w progu tak, żeby Am ich nie
widziała.
Chloe była
przerażona. Patrzyła raz na mnie, raz na Chrisa i nie miała pojęcia co się
dzieje. Za to Sumner był jak zwykle opanowany. Kiedyś mi to imponowało. Teraz
jedynie wyprowadzało z równowagi.
- Uciekaj stąd, zanim
wezwę policję. Gdybyś nie był mi kiedyś bliski, zrobiłabym to teraz bez
wahania.- wycedziłam.
Chloe zaczęła płakać.
- Chris, jaka
policja?! Dobry boże, czemu coś cięgle idzie nie tak!?- zawyła.
- Spokojnie, Chloe.
Jest okej. Hallie, a z jakiej przyczyny miałabyś wzywać policję?- zapytał Chris
z tak okropnie chłodną uprzejmością, że z ogromnym trudem powstrzymałam się
przed zdzieleniem go w twarz. Po chwili doprawił wypowiedź nonszalanckim
uśmiechem.
- Jak możesz! Miałam
cię za przyjaciela. To co jej zrobiłeś… - nie dokończyłam, musiałam zacisnąć
szczęki z całej siły, żeby nie wybuchnąć.
Poczułam czyjąś dłoń
na ramieniu.
- Co jest, Hal?-
Slash zatrzymał się obok.
- Zostaw mnie! Kurwa
mać, wy faceci jesteście siebie warci! W dupie nas macie! Wypierdalać, w tej
chwili!- wrzasnęłam, a Chloe rozbeczała się na dobre.
Popchnęłam mulata, a
Chrisa zmierzyłam tak nienawistnym spojrzeniem, że zauważyłam niepewność w jego
oczach. Czuł się winny. Hudson zwiał do kuchni. Chloe przysunęła się do mnie i złapała za
rękę.
- Nie wiem czy chcę
to wiedzieć, ale co Chris zrobił?- wyłkała.
- Zrzucił Am ze schodów.
I poprawił pięścią.- odparłam, niemal sycząc.
Blondynka zgięła się
w pół, i po chwili klęczała już na ziemi ciężko oddychając.
- Dlaczego, do
cholery?! Czemu ja nie mogę w spokoju ułożyć sobie życia? Chris, czemu…?
- Przykro mi.- odparł
szatyn.
Chloe spojrzała na niego
przerażona, bo chłopak tymi dwoma słowami potwierdził wszystko co powiedziałam.
Dziewczyna wstała gwałtownie i pobiegła przed siebie, przepychając Sumnera w
progu. Błyskawicznie znalazła się na dworze i nagle… Usłyszeliśmy pisk opon.
---------------
Oszukałam Was, wiecie?
To był przed ostatni rozdział. Został tylko epilog. Szok? I dobrze xD. Chcę wystartować z nowym blogiem już w przyszłym tygodniu, jak dobrze pójdzie.
Cóż, liczę na komentarze od Was, bo po przerwie ich za dużo nie było. I tak Was kocham :)
Aha, już miałam napisać ostatnio.
Jest taka sprawa, że jestem przerażona jak mało osób odwiedza bloga, który zawsze był dla mnie jednym z tych, które ceniłam najbardziej. Mowa o twórczości cudownej Ivy! O tutaj. Strasznie mi źle się robi, jak widzę, że tylko ja tam komentuję :C Do niczego Was nie zmuszam, ale powiem jedno- naprawdę warto.
Hugs, Rocky.