11/15/2014

Trochę historii, trochę wspomnień, trochę podziękowań

Troszkę nawaliłam, bo miał się tu pojawić zamiast tego 10 rozdział opowiadania Sweet Pain. Miał, ale… Ale nie za bardzo byłam w stanie go napisać. A starałam się, przeczytałam sobie wszystko od początku, a potem zasiadłam, patrząc się na dziewiczo białą Wordową kartkę. I tak, jak zazwyczaj mam pomysł na samo pierwsze zdanie chociażby, tak wtedy mój móżdżek zamienił się w czarną dziurę.
Wiem, obiecałam, że Sweet Pain będzie kontynuowane, że kiedyś tam dowiecie się co dalej z ciapowatym Steven’em i zwariowaną Molly. Ale niestety, nie dziś, i pewnie nie w najbliższym czasie, cholera, ale ja zła :_:
Po co to wszystko? Po co ta notka? Po co gadam od rzeczy?
Otóż…
Proszę państwa, pragnę z radością Was poinformować, że ten oto blog pod adresem time-just-fades-the-pages.blogspot.com obchodzi dnia dzisiejszego swoje pierwsze urodziny.

Tak, z radością. Jestem, jakby nie patrzeć, dumna. Że on cały czas tu jest, że ktoś go czytał, że może jeszcze przeczyta, że napisałam tutaj swoje pierwsze opowiadanie DO KOŃCA. I myślę, że jest to powód do dumy. Wiecie, mam taką wizję, że mój komputer odpalony na tym blogu zdmuchuje świeczkę :’)
Jako, że nie chcę tak do końca pisać o niczym, a jednak przekazać Wam coś (nie)ciekawego, to może napiszę, tak sobie o, jak się to wszystko zaczęło, co?
Prawdopodobnie Was zaskoczę tym, że na bloggerze jestem od grudnia 2012 roku. Czyli właściwie… Za miesiąc pykną mi dwa lata, a nie rok. Ha! I wiecie co? Miałam te dwa lata temu blogi. Tak, blogi! DWA! Jeden z nich był o dziewczynie z Polski, która ucieka z domu tyrana przez rodziców i postanawia założyć zespół, kiedy jej się to już udaje, dostają szansę na wybicie się, podpisują kontrakt, bla, bla, bla… Fabuła w sumie mało porywająca, napisałam gdzieś tak z… 5 rozdziałów? I na dodatek pisałam je na bloggerze :_: Tak, nie mam ich nigdzie zapisanych, tak, jestem głupia, hihi.
Drugi blog był już typowym fanfiction, o Gunsach oczywiście (na tamtym pierwszy blogu miałam wpleść wątek, że główna bohaterka w końcu gra w duecie ze Slashem, ale nie napisałam aż tyle, haha). Fabuła w skrócie: jakaś zbuntowana laska o wcale-nie-oklepanym imieniu Emily (pamiętam!) ucieka ze szkoły, potem okazuje się, że jej brat ma dziewczynę, która jest chora na AIDS, i ona wyjeżdża bez jego wiedzy do takiej kliniki, za to ta Emily w między czasie idzie na koncert Led Zeppelin, poznaje Slasha, i kiedy jej brat wyjeżdża w poszukiwaniu tamtej swojej dziewczyny, zostawiając dramatyczny list, w którym pisze, że ‘nie mógłbym bez niej żyć, jeśli ona nie da rady… ja też nie’  (mniej więcej tak, hahaha), to Emily zdesperowana wyrusza na pomoc swojemu bratu z kolei, zgarniając przy okazji Slasha, bo oczywiście są już w sobie bezgranicznie zakochani. Chryste, ale to było denne. Znaczy wiecie, sam wątek z dziewczyną brata i AIDS chyba nie był aż tak oklepany, ale Emily-buntowniczka oraz miłość na śmierć i życie od pierwszego spotkania już tak, haha.
Dobra, potem uznałam, że blogowanie nie dla mnie. Ale jednak coś mnie w blogsferze trzymało, sama nie wiem co, po prostu lubiłam czytać o idolach, wiecie o co chodzi. Czytałam blogi, hmm, Duffowej, Chelle (wtedy jeszcze Michelle Rose, ja pamiętam kochana, pamiętam moje ukochane ‘It’s So Easy’ ) , chyba też Rocket Queen (albo już jak założyłam tego bloga, nie pamiętam), Ivy… te na pewno, i ta naprawdę bardzo cenię, kocham, uwielbiam, dziewczyny jesteście niesamowite <3
I, ha, poszło. Założyłam ten mój mały rozpierdolnik. Oczywiście nie zaprzeczę – akcja na początku była CHOLERNIE oklepana, i niech nikt nie mówi, że nie. Była, ale skupiłam się, żeby Slash i Hallie nie byli już parą w trzecim rozdziale. Byli w dziesiątym, pamiętam :’). Bo to był rozdział, nadal jest, który zawsze mi się podobał najbardziej. I nawet napisałam to pod rozdziałem, jak nie wierzycie to sprawdźcie :D. Wydawało mi się, że całkiem dobrze się to przyjęło. Była jednak masa osób, które były, były i nagle ich nie ma. Mimo to, dziękuję im :) W końcu poświęcili choć odrobinę czasu dla małej, szarej mnie.
Potem pojawiło się Sweet Pain, wytwór jakiegoś nudnego wieczoru i zapewne jakiejś książki, czasopisma, filmu, w którym pojawił się szpital psychiatryczny. Na pewno tak było, choć nie pamiętam szczegółów. Ale co do tego się nie będę wypowiadała, bo wiecie jak jest. Coś Was zwodzę strasznie z tym Sweet Pain, wybaczcie, ah.
Dziękuję Wam wszystkim za ten rok, serio to miało wpływ na moje życie, bo lubię pisać, i dzięki Wam miałam motywację. Miałam dla kogo, choć czasem jest Was mało (wciąż jest na Hole In The Sky :_:), i naprawdę jestem Wam wszystkim dozgonnie wdzięczna. I pozwolę sobie podziękować niektórym z Was z osobna…
Chelle! Dziękuję, bo byłaś tu od początku, byłaś pierwsza, jesteś moim największym blogowym autorytetem, moją Toksyczną Bliźniaczką, moim mistrzem, mówiłam Ci wiele razy!
Rocket Queen! Kochana, Ty pojawiłaś się jako druga z tych, co zostali do końca, za to wielkie, ogromne DZIĘKUJĘ <3
M.! Wtedy, na początku moja kochana Fuck You ;* Dziękuję bardzo, za czytanie i za cudne, krwawe opowiadanka na pierwszym blogu! Haha, i za grzywkę Bruce’a, za Harrisa, za Billie’go!
Estranged! Za wszystkie komentarze, za te całe z Caps Lockiem, za te bez, za twe rozpaczania za Toddem, haha! Kochana jesteś :)
Fever! Kurde, Ty to raz jesteś, a raz Cię nie ma, moja droga, ale ostatnio się odezwałaś, i czuję się w obowiązku o Tobie wspomnieć, bo chyba jako jedna z niewielu byłaś do bólu wręcz szczera, dawałaś naprawdę pożyteczne rady, bardzo zawsze ceniłam Twoje komentarze :D
Kate Stewart! O matko, moja droga, no na Ciebie mogę liczyć zawsze i wszędzie, po prostu wielkie, naprawdę przeogromne D Z I Ę K U J Ę!
Ivy! Cholera, pamiętam, jak postanowiłaś przeczytać to gówienko, kiedy zaczęłam zrzędzić o małą aktywność. Kocham Cię za to, kocham oczywiście też za twórczość, wiesz o tym <3
Liso Rowe! Nie zaglądasz tu pewnie od dawna, ale ja o Tobie pamiętam i pamiętać będę, dziękuję
Faith! Wićka! O Matko, Tobie to po prostu za te wszystkie komentarze, za to, że chciało Ci się czytać, i oczywiście za Twoje cudowne (i nie wątp w to nigdy!) opowiadania!
Maddie! Czy tam Shayla! Po prostu Zuziu! Za to, że przeczytałaś, że tak cudownie komentowałaś, za to, że piszesz niesamowicie, i no… Wracaj do nas szybko <3
deMars! Właściwie to tutaj nie ‘spotykamy’ (jak to brzmi) się za długo, ale ja Ci, moja kochana i tak z całego serca dziękuję, że Ci się chciało kiedykolwiek, że w ogóle jesteś, że piszesz cuda!
Dobra, może trochę jestem zła, że nie do wszystkich z takim tekstem dziękczynnym, ale no… No! Ja dziękuję naprawdę wszystkim, wszystkim, a te dziewczyny u góry, które wymieniły, po prostu miały gigantyczny wpływ na moją samoocenę, moją motywację, wenę, chęć, one były i zostały.
DZIĘKUJĘ
Mam nadzieję, że ktoś w ogóle przeczytał ten bezsensowny post, bo taki trochę jest, nie oszukujmy się. Musiałam coś z okazji tej rocznicy napisać, myślę, że mnie zrozumiecie :).
Aha, wszystkich którzy jeszcze nie wpadli, a chcieliby, czy coś takiego, zapraszam, na mojego bloga numer dwa, gdzie można znaleźć coś, co przynajmniej piszę na bieżąco, a nie tak jak to cholerne Sweet Pain, haha!
TUTAJ:




]

Hugs, Rocky ♥




10/21/2014

Co i jak?

Tak, doszło do tego, proszę państwa! Zakończyłam L.A. Story i zaczęłam coś nowego. To COŚ możecie przeczytać tu:


Chyba nie muszę pisać, jak bardzo będę szczęśliwa, jeśli tam zajrzycie. Zapraszam :)

Dalej! No, kurde, no.
DZIĘKUJĘ ♥
Wszystkim, którzy tu ze mną byli, co czytali, wspierali, komentowali, oceniali, chwalili... Jestem niesamowicie wdzięczna. Kocham Was :)

W ogóle patrzcie, screen sprzed kilku dni:

Aha, no i jeszcze jedna kwestia. Parę osób się pytało, no to wypada coś wspomnieć. Sweet Pain BĘDZIE kontynuowane. Nie teraz, ale będzie, przysięgam. Na pewno coś w połowie listopada dodam, bo... Bo będzie okazja xD 

Cóż, kochani. Jeszcze raz poproszę Was o zajrzenie na nowego bloga i... Pożegnam się. Piosenką. Pisaną nocą.



Hugs, Rocky.

10/18/2014

Rozdział 30 [epilog]

Cztery lata później…
- Suzie, zaparz mi kawy, kochana.- rzuciłam do asystentki, która akurat przechodziła obok.- Jestem padnięta.
Szczupła dziewczyna energicznie pokiwała głową i ruszyła w swoją stronę. Ja z cichym westchnięciem naparłam na szklane drzwi mojego skromnego gabinetu, i rzuciłam płaszcz na fotel, kiedy już znalazłam się w środku. Otworzyłam okno, żeby wywietrzyć pomieszczenie i zasiadłam za biurkiem. Omiotłam wzrokiem kartki na blacie. Musiałam dziś skorygować kilka artykułów studentów z uczelni współpracującym z redakcją.
Chcąc zrobić w swoim życiu wreszcie coś, co naprawdę by mnie uszczęśliwiło i jednocześnie przyniosłoby mi jakieś zyski, rozkręciłam własny biznes. Zatrudniłam kilka osób, i razem zajęliśmy się projektem nad kolejnymi numerami naszej muzycznej gazety. Pierwsze części sprzedawały się może nie najlepiej, ale zaczęto coś o nas opowiadać, polecać… W końcu całkiem sporo kiosków w mieście miało nasze wydania na półkach. Wszystkie dzieciaki ze szkół kojarzyły tytuły i chętnie kupowały. Pisaliśmy prosto, bo żadne z nas nie miało wyższego doświadczenia w tym kierunku.
Nagle, dokładnie półtora roku temu, spadła nasza gwiazda z nieba, nasze szczęście. Zainteresowało się nami samo The Rolling Stone. Nie wierzyliśmy na początku- że my? Kilka maniaków Rock N’ Roll’a, a taka gazeta zwraca na nas uwagę? Potem okazało się, że chodziło właśnie o nasz luźny styl, bez zahamowań. Nie tak sztywny, jak wszystkie te recenzje zawodowców. I tak właśnie moje skromne pisemko zamieniło się w jeden z pododdziałów The Rolling Stone, i w każdym numerze poświęcano nam całe trzy strony do zapisania. W moich oczach był to sukces ogromny, szczególnie, że moje zarobki były co najmniej satysfakcjonujące. Mogłam pozwolić sobie na mały domek na przedmieściach San Francisco.
- Kawa, proszę pani.- szepnęła Suzie stawiając przede mną parującą filiżankę.
- Żadna pani, mówiłam, żebyś nazywała mnie po imieniu.- uśmiechnęłam się przełykając ciemną substancję. – Mam dzisiaj jakieś spotkania?
- No właśnie… Jakiś facet przyszedł przed sekundą. Powiedziałam mu, że się pa… Że się ciebie zapytam, czy go przyjmiesz.- wytłumaczyła.
- Przyślij go, wszystko lepsze od tych studenckich wypocin.- skrzywiłam się i odłożyłam długopis.
Dziewczyna kiwnęła głową i wyparowała drobnymi kroczkami z gabinetu. Oparłam się wygodnie na oparciu krzesła i czekałam, czując ciepło filiżanki na dłoniach.
- Hallie, cholera, jak ty się zmieniłaś, dziewczyno. – usłyszałam po chwili.
Zaskoczona przeniosłam wzrok na przybysza. Nie miałam pojęcia kto to jest, bo twarz miał zasłoniętą szalikiem pod same oczy, a włosy schowane w czapce listonoszce. Uniosłam brew.
- Ah, no tak…- mruknął mężczyzna i szybkim ruchem pozbył się materiału zasłaniającego jego twarz.
- Nie wierzę… Izzy!?- krzyknęłam zrywając się z krzesła.
- We własnej osobie! Chodź no tu. – rozpostarł ramiona.
Wybiegłam zza biurka i wpadłam brunetowi w objęcia. Poczułam niemal zapomniany przeze mnie zapach papierosów.
- Co ty tu robisz, chłopie?! Jak ci się udało… Nikt cię nie poznał?! To jest jebane The Rolling Stone!- kilka razy podskoczyłam w miejscu nie wiedząc co robić. – Suzie!
Dziewczyna zjawiła się w progu.
- Piwa, daj, piwa!- oznajmiłam.
- Piwa, ale… już się robi.
Brunet zaśmiał się i usadowił na fotelu. Rozejrzał się po pokoju i pokiwał głową z uznaniem.
- Ładnie się urządziłaś.
- Tak, tak… Jasna cholera, Izzy! Ja wciąż nie dowierzam! Co u Black i chłopaków?- usiadłam na blacie i zaczęłam wpatrywać się w chłopaka.
- Black, powiadasz?- uśmiechnął się pod nosem.- Jest naprawdę dobrze. Kupiliśmy dom i… Blue jest w ciąży, piąty miesiąc.
- Żartujesz?! O mój boże, złóż jej gratulacje!- klasnęłam w dłonie.
- Rose i Jasmin się na ogół dogadują, więc powiedzmy, że jest okej. Duff wciąż chodzi na dziwki, a Adler jest bezgranicznie zakochany w Amber i zrobiłby dla niej wszystko. Mieszkają w apartamencie na obrzeżach Los Angeles.- kontynuował chłopak.
- Tak, a… co ze Slashem?- zapytałam mniej pewnie.
- Miał kupę lasek. Serio, co tydzień nowa, i każda była tą ‘prawdziwą miłością’. Tylko, że zawsze wylatywała z hukiem po paru dniach. Teraz się wyprowadziliśmy wszyscy z Hellhouse i on mieszka w mieszkaniu w całkiem luksusowej dzielnicy. Ostatnio był z jakąś tam Ann, ale to się mogło zmienić.- uciekł wzrokiem przed moim spojrzeniem.- On kochał tylko ciebie, wiesz? Tęskni od tylu lat…
Chłopak pokręcił głową i zapatrzył się w widok za oknem.
W tym czasie ja uparcie walczyłam ze łzami. Jak za każdym razem, kiedy wspominałam te kilka miesięcy w L.A., robiło mi się okropnie smutno. Tęskniłam za takim życiem, choć nie umiałam się do tego przyznać. Czułam się słaba, ale jednocześnie pocieszałam się faktem, że ten okres czasu jednak był dla mnie ważny i czegoś mnie nauczył. Wniósł cokolwiek do mojego życia.
O Saulu zdarzało mi się myśleć niemal codziennie. Potrafiłam kilka razy w tygodniu dostawać histerii, bo wiedziałam, że nigdy nie pokocham nikogo tak mocno jak jego, ale jednocześnie nie potrafiłam mu wciąż wybaczyć. Hudson wracał w moich myślach i nie opuszczał mnie. Czasem było to piękne, czasem dołujące. Ale zawsze zbierało mi się na płacz.
- Izzy, może ja nie powinnam…- ukryłam twarz w dłoniach.
- Hej, mała, czego niby?- chłopak zerwał się z pozycji siedzącej i znalazł się przy mnie.
- Nie powinnam uciekać. Zachowałam się jak egoistka.- odparłam.
- Nie, Hallie. To, że raz pomyślałaś o tym, co było by lepsze dla ciebie, nie czyni z ciebie egoistki. Patrz gdzie uciekłaś: masz kasę, świetną robotę, nawet jakaś dziewczyna przynosi ci piwo!- krzyknął, gdyż w tym samym momencie do gabinetu weszła Suzie z dwoma puszkami. Dziewczyna spojrzała pytająco na moje zeszklone oczy, ale ja tylko zatrzęsłam głową, starając się jej przekazać, żeby się nie przejmowała. Wróciła na korytarz.
- Niby tak, ale… Zostawiłam tego cholernego Hudsona, no!- zdenerwowałam się.
- Zasłużył, dobrze wiesz.
- Ale ja do teraz ryczę po nocach, rozumiesz?- złapałam go za ramiona.
- Możesz do niego wrócić, Hal.
- Nie mogę.
Westchnął.
- Naprawdę wiem w czym rzecz, ale nie ja od tego, żeby ci radzić. Poradzisz sobie, mała. Choć powiem ci… Ja bym go zostawił w diabły. – lekko się uśmiechnął.
- Zostawię, już zostawiłam. Nie będę się męczyć. Wytrzymam… - spuściłam głowę.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Wspominałam ten feralny dzień, w którym tyle się wydarzyło. Było to ponad cztery lata temu, ale moje odczucia były świeże, jakby to było wczoraj. Pamiętałam, jak ratownicy pakowali bezwładne ciało Chloe do karetki. Jak Amber wrzeszczała na Chrisa. Jak Sumner po prostu zwiał. I jak Slash w tym całym zamieszaniu stał i gapił się na mnie. Wiedział już wtedy, że to nasze ‘pożegnanie’ naprawdę było… pożegnaniem. Pamiętałam, jak wbiegłam na górę, zabrałam bluzę i wszystkie oszczędności i jak wybiegłam z Hellhouse, żeby już nigdy nie wrócić. Pamiętałam każdy skrawek tej rudery, wszystkie dziury w dywanach i listwach. Niemal czułam w powietrzu zapach alkoholu jaki się tam unosił w trakcie niezliczonych domówek. Czułam ten klimat.
A teraz tkwiłam tu, wspominając to wszystko z perspektywy czasu i sama nie wiedziałam co o tym myśleć. Bardzo chciałabym choć jeden dzień przeżyć znów w imię zasady ‘Sex, Drugs and Rock&Roll’. Wiedziałam jednak, że gdyby znów tak długo ‘zabalowała’ to zapragnęłabym się ustatkować. Nie można mieć wszystkiego. Otworzyłam puszkę i wypiłam duszkiem ponad połowę.
- Co się stało z Chloe?- zapytałam cicho.
Izzy wzdrygnął się, jakbym wydarła go jego własnym myślom.
- Zapadła w śpiączkę, tydzień później zmarła. Leży na tym samym cmentarzu co Todd. Czasem Jasmin ją odwiedza.- odpowiedział z powrotem spoglądając na mnie i zgniatając puste już naczynie w dłoniach.- Chrisa złapali, poszedł siedzieć. Za to bicie, no i częściowo oskarżyli go za ten wypadek. Ale to dlatego, że miał słabego adwokata.
Brunet zaśmiał się z chrypką.
- A jak zespół?
- Nie wiem… dziwnie. Było fajnie, graliśmy razem, a teraz jak już nie mieszkamy w jednym miejscu, to każdy ma swój kąt i swoje sprawy. Praca nad materiałem idzie wolno, ale idzie, mimo wszystko. Mamy sporo kawałków, ale nie wszystkie są dokomponowane, no i nie nagrane. Sporo pracy przed nami. Myślę, że płyta będzie w ciągu roku, może dwóch.- opowiedział.
- Posłucham z wielką chęcią. ‘Lies’ była cudowna.- uśmiechnęłam się.
- Takie tam akustyczne brzdąkanie… - machnął skromnie ręką.
- Oj, weź, nie gadaj. Ludzie was kochają!
- No tak, w sumie tak.
Zachichotaliśmy oboje.
- Hallie, będę się zbierał.- wyprostował się i spojrzał na mnie, jakby przepraszająco.
- Jasne. Trzymaj się.- smutno uniosłam kąciki ust.
Brunet zerknął na mnie ponownie, a ja… Ja nie wytrzymałam. Rzuciłam się chłopakowi na szyję, i poczułam, jak łza spływa mi po policzku. Rytmiczny pogłaskał mnie po plecach nucąc cicho.
- Nawet nie wiesz, jak się za wami wszystkimi stęskniłam, Izzy!- wydusiłam.
- My za tobą też, mała.- odparł.
Potem odlepił się ode mnie, cmoknął w policzek i wyszedł.
---------------
Postanowiłam powspominać. Usiadłam na kanapie, przy włączonej płycie Stonesów i przypominałam sobie wszystko, co spotkało mnie od mojej ucieczki z Indiany. Poprzez podróż z Izzy’m i Axl’em, kilka dni w hotelu Black, poznanie Slasha i Stevena, później Duffa, szukanie rudery i… Życie na co dzień, praca, kłopoty, dom, kłopoty, imprezy, kłopoty… Pamiętałam, jak pierwszy raz pocałowałam Hudsona na chodniku. Ja odważyłam się przeżyć z nim swój pierwszy raz, pamiętałam, jak bardzo byłam przy nim szczęśliwa. Potem pojawiły się schody, Rose skrzywdził Jaz, zaczęło się walić… Sean… Todd… Melissa…
Łzy poleciały ciurkiem po mojej twarzy, a ja wpakowałam głowę pod poduszkę, by choć trochę stłumić jęki. W tej chwili tak bardzo pragnęłam znaleźć się w tamtych czasach, kiedy żyłam z tą piątką ćpunów pod jednym dachem. Marzyłam, by choć przez chwile zaznać rock n’ roll’owego życia. Wiedziałam jednak jednocześnie, że nie mogę. Coś się kończy, coś się zaczyna. Teraz miałam pieniądze, zagwarantowany dach nad głową i pełną lodówkę, dobrą posadę… Robiłam to co kochałam. Było mi dobrze- nie mogłam zaprzeczyć. Wtedy, w Los Angeles, nie było mi gorzej. Było inaczej. Inny styl życia, zupełnie.
Bolało mnie, że mogę tylko wspominać. Ten czas i… Saula. To jego mi brakowało najmocniej przez te wszystkie lata. Czasem wertowałam nowe wydania naszego numeru w poszukiwaniu jego zdjęć, żeby zobaczyć jak się zmienił, czy wszystko u niego w porządku. Zaśmiałam się gorzko. Kiedyś miałam go tak blisko, a teraz dowiaduję się jedynie z prasy, co u niego słychać. Rzuciłam poduszką w ścianę.
- Weź się w garść kobieto. To było.- szepnęłam do siebie.
Wstałam, westchnęłam, i zabrałam się za pisanie artykułu.
---------------


Jestem okropna.
I smutna, wiecie?
No, koniec.
Cholera.
Ekhem, po kolei: nie podoba mi się WYJĄTKOWO to co napisałam. Pewnie już tak kiedyś gdzieś gadałam, ale serio tak uważam. I bardzo Was przepraszam! Ja... musiałam skończyć to opowiadanie. Jest mi z tym źle, ale jednocześnie nie mogłabym pisać tego dalej.
I przykro mi, no. 
I z tego miejsca pragnę podziękować wszystkim, którzy kiedykolwiek przeczytali choć jedno zdanie na tym blogu. Dziękuję tym, którzy byli, i zniknęli, takim, którzy są od początku, i tym, którzy zjawili się w między czasie. Jesteście moją największą motywacją, za to Was kocham, cenię i uwielbiam. Wielkie: DZIĘKUJĘ :) 
Cóż, co dalej? Pisałam już- nowy blog. Wizualnie jest już on ogarnięty, ale no prolog dodam myślę, że w ciągu 4-5 dni. Na tym blogu pojawi się jeszcze notka z linkiem i tak dalej.
Mam nadzieję, że Was tym końcem nie zawiodłam. Nie chciałam.
Trzymajcie się, do zobaczenia w innej opowieści, już niedługo...

PS Powiedziałam M, że ją zareklamuję,  wiec reklamuję xD wpadajcie na jej nowego bloga,  bo NAPRAWDĘ warto ♡
http://18s-revolution.blogspot.com/?m=1

Hugs, Rocky. 

10/13/2014

Rozdział 29

Dla deMars.

---------------
Muzyka

Składałam już trzydziestą parę jeansów i szczerze miałam tego dość. Dzień w dzień to samo, siedzenie osiem godzin i dwie opcje: albo układanie ciuchów, albo walka z papierami. Mi dzisiaj przypadało to pierwsze, ale wcale z tego powodu nie byłam zadowolona, bo musiałam stać jak ten słup, a dokumenty można jednak wypełniać na siedząco.
Klientów nie było, a jeśli byli- to nic nie kupowali. Mieli do wyboru może z dwa modele spodni i dosłownie kilkanaście wzorów koszulek, wszystkich tandetnych, z taniego materiału. Ceny szły w dół, ale nawet to nie przyciągało nikogo. Z szanowanego, osiedlowego butiku, sklep zamienił się  w nic nie znaczącą placówkę, która powoli staczała się na dno, a wraz z nią nasze zarobki.
Na nasze szczęście, nie potrzebowałyśmy kasy aż tak bardzo. Znalazło się bowiem inne źródło pieniędzy- sukces. Wcześniej, kiedy Izzy był w szpitalu i na odwyku, wszyscy zapomnieli, że płyta miała ujrzeć światło dzienne ponad cztery tygodnie temu. I ujrzała. Nie dało się nie zauważyć coraz częściej dobijających się do drzwi reporterów z szmatławców i pisemek dla nastolatek. Gunsi rośli, rośli w siłę, ale przez cały ten czas nie zapominali o Stradlinie. I dopiero niedawno, wraz z definitywnym powrotem rytmicznego do Hellhouse, chłopcy zdali sobie sprawę, że dość spora sumka pojawiła się na ich kontach. Tom Zutaut, bardzo równy gość, nie zapeszał naszych niemych litanii o zdrowie Izzy’ego i poinformował zespół z lekkim opóźnieniem, że płyta w ciągu tygodnia pobiła rekordy sprzedaży debiutanckich albumów na całym świecie. I faktycznie- za każdym razem, kiedy włączałam radio, prędzej czy później rozbrzmiewało w nim intro ‘Sweet Child O’ Mine’ lub ‘Welcome To The Jungle’.
Coś jednak trzymało mnie w tym schodzącym na psy sklepie odzieżowym. Jasmin też nie kwapiła się żeby powiedzieć szefowi prosto w twarz, że odchodzimy, że to nie ma sensu. Miałam wrażenie, że było to w zarówno jej, jak i moim przypadku spowodowane tym samym. Nie chciałyśmy być zdane na łaskę i niełaskę chłopaków. Niby wiadomo- wiele nam zawdzięczają, zawsze by nas wsparli. Ale poczucie, że zarabia się samemu, dawało mi pewną satysfakcję. Byłam niezależna.
Przypomniało mi się, kiedy pracowałam tu razem z Melissą. Wspomnienie wszystkich nieszczęść, jakie ta dziewczyna wywołała, sprawiło, że po moim ciele przebiegł dreszcz. Cmentarz, deszcz… Todd, te obrazy były tak świeże, jakby stało się to wczoraj. W dniu, w którym Chloe podyktowała mi numer Mel, byłam szczerze zdeterminowana, by zemścić się na dziewczynie. Żeby pokazać, jak bardzo postąpiła źle, jak bardzo jej wszyscy nie znosimy. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że to nic nie da. Chloe miała rację- dla Melissy nie było już ratunku. Ani wtedy, ani nigdy przedtem. Miałam głęboko gdzieś, co ona teraz robi, gdzie pracuje i czy daje dupy, czy nie. Prosiłam tylko w duchu, żeby nigdy więcej nie dane mi było jej spotkać.
- Wyjdę dzisiaj wcześniej, okej?- Jaz z lekkim uśmiechem podniosła głowę znad lady.
- Nie ma problemu.
- Axl zaprosił mnie na kolację, wiesz?- kontynuowała.
- Całe szczęście, nie mam tym razem powodu, żeby go opieprzać.- rzuciłam rozbawiona.
- Tak, tak… Wiesz… Nie myślałaś, żeby… Żeby zacząć coś nowego?
- Co masz na myśli?- zmarszczyłam brwi.
- Studia?
Dziewczyna nieświadomie uderzyła w czuły punkt. Chciałam się uczyć, chciałam bardzo. Codziennie coraz bardziej realnie wyobrażałam sobie w chwilę, w której zabieram wszystko i mówię jedno słowo: wyjeżdżam. Marzenia, by zacząć samemu się wybijać, kusiły. Filologia Angielska, to było coś, co mnie interesowało, chciałam pisać. Artykuły, opowiadania, wiersze- cokolwiek.
- Myślałam.
Jaz chyba speszona moją lakonicznością przygryzła wargę i z powrotem zaczęła z zaangażowaniem machać długopisem nad kartką. Przetarłam oczy ręką i wygładziłam ostatnią parę spodni leżącą na wierzchu stosu.
- Wiesz, ja myślałam, ale tak naprawdę poważnie.- powiedziałam i osunęłam się na krzesło obok blondynki.
- Wyjedziesz?
- Wyjadę. Nie teraz, nie za miesiąc, ale… No Jaz! Co ja mam tu robić? Pracować w tej budzie, mieszkać z piątką muzyków, których nie interesuje, czy jutro obudzą się na trawniku, w śmieciach czy w szpitalu. Rozumiem zabawę, ale nie na całe życie.- podparłam czoło na dłoniach.- Poza tym ja nie potrafię wytrzymać dłużej… wiesz czego.
Jasmin pytającym wzrokiem powiodła po mojej twarzy, a następnie nagle gwałtownie pokiwała głową. Słowa były zbędne, po prostu siedziałyśmy. Ona pewnie myślała w co się ubrać na nadchodzącą kolację z Rose’m, o to, gdzie będą jedli, jak się będą czuli… A ja… Ja siedziałam i miałam ochotę wybiec ze sklepu i uciec jak najdalej się da. Zaszyłabym się gdzieś, zmieniła, zaczęła jeszcze raz. Jeszcze raz? Czy był ten pierwszy? Wyjechałam do Los Angeles, bo musiałam uciec, bo nie chciałam nic słyszeć o Indianie. Trafiłam tu gdzie jestem i tylko się coraz bardziej staczam. Nie zyskałam nic: awansu, szczęścia, wykształcenia… Jedynie pasmo bólu i niepowodzeń. Ile jeszcze?
Jasmin wstała i zgarnęła z oparcia krzesła pasek od torebki.
-Będę lecieć. Widzimy się jutro.- rzuciła całując mnie w policzek i opuściła pomieszczenie.
Z braku czego innego do roboty zerknęłam na niewielką teczkę, w której szef przechowywał te najważniejsze papiery, takie, które własnoręcznie wypełniał. Pierwsza kartka i już poczułam silny ścisk w żołądku.
- O kurwa.
Byliśmy na skraju bankructwa.
Co będzie mnie tu trzymało w tym mieście, jeśli stracę pracę?
Odpowiedź była jedna, składało się na nią jedno, pojedyncze słowo. Tak ciężkie do powiedzenia. Do myślenia o nim. Slash. On?
Nie było momentu, w którym przestałam go kochać, nie było. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy zrozumiałam, że tylko ja jestem sama jak palec. No, może jeszcze Duff, ale on ma codziennie gorące romanse z wódką. Nie chciałam być singlem, ale jednocześnie wiedziałam, czego pod żadnym pozorem nie wolno mi było robić- wracać do Hudsona.
To by była zbyt wielka plama na moim honorze. Na honorze wszystkich kobiet na ziemi. My dajemy szansę, jedną. Jesteśmy wyrozumiałe do czasu, a potem… Potem możemy już tylko płakać i tęsknić.
---------------

Było całkiem przyjemnie, siedzieliśmy w salonie i pociągaliśmy piwo z butelek. Izzy wraz z Black wtulali się w siebie na sofie, a obok Amber przysypiała z głową na ramieniu Adlera. Ja zaległam centralnie przed telewizorem i ze skrajnym uwielbieniem wpatrywałam się w klip do „Money For Nothing” w wykonaniu Dire Straits. Duff leżał obok mnie i grał legendarny riff Knopflera na niewidzialnej gitarze. Slash siedział w kącie pokoju i jako jedyny popijał wódkę prosto z butelki. Wiedziałam, że jest w złym stanie, worki pod oczami i przeraźliwie spierzchnięte usta mówiły same za siebie. Za nic w świecie jednak nie dawałam po sobie poznać, że mnie to obchodzi. Byłam obojętna, starałam się.
- My mamy całkiem sporo pieniędzy, wiecie?- McKagan olśnił nas swoją inteligencją.
- Tak, teraz nie musisz brać na kreskę  w monopolowym.- rzuciła Blue z ironią.
- A jakby tak kupić gitarę? Nową?- blondyn wgapiał się w teledysk na ekranie.
- Nikt ci nie broni.- wzruszyłam ramionami.
- Nie, jednak nie chce mi się wstać.
Westchnęłam i pacnęłam go w tyłek pustą butelką. Zmęczenie powoli brało nade mną górę i oczy zaczęły same mi się zamykać. Wstałam podpierając się o szafkę i patrząc się na Adlera, który z ogromnym uśmiechem gładził po włosach śpiącą już Am. Nie mogłam zaprzeczyć, że wyglądali uroczo. I szczęśliwie.
Przez tą myśl o szczęściu tuż przed wyjściem z pokoju spojrzałam w zapijaczone oczy Saula. Posłał mi tak żałosne spojrzenie, że przez chwilę chciało mi się płakać. Zbeształam się jednak w myślach i przyspieszyłam, w dwóch susach znajdując się na schodach.
Opadając na materac, niechciana myśl, że przydałby się ktoś do ogrzania w nocy, zaplątała się w mojej głowie. Hallie, jesteś przecież niezależną, silną kobietą, zaczęłam krzyczeć na siebie w myślach. Ale jednocześnie nie jesteś feministką, facet jest potrzebny, pomyślałam po chwili i sięgnęłam po adapter. Pieszczotliwym gestem wydobyłam z opakowania pierwszą płytę AC/DC. ‘It’s A Long Way To The Top’ rozbrzmiało charakterystycznym gitarowym intrem, a już po chwili przymknęłam oczy wsłuchując się w głos Bona Scotta. Miałam iść, spać, ale właściwie takiego leżenia i odpłynięcia brakowało mi bardziej, niż standardowego snu. Poczułam się lepiej.
Nagle, bez ostrzeżenia, poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Najpierw tylko wykonałam ruch, chcąc zrzucić dłoń tej osoby, myśląc, że to Rose, który chce zająć materac wraz z Jaz. Ponownie mnie szarpnięto.
- No kurwa, co jest!?- krzyknęłam i odwróciłam się błyskawicznie.
Slash był przestraszony. Gapił się na mnie i najwyraźniej zapomniał języka w gębie. Ja zresztą miałam podobnie, bo zrobiło mi się głupio, że tak na niego naskoczyłam.
- Przepraszam, myślałam, że to Axl.- wydukałam po kilkudziesięciu sekundach.- Czego chcesz?
Nie wysiliłam się na miły ton, wręcz przeciwnie, zadałam pytanie niemal ze wzgardą. Hudson jeszcze bardziej zbity z tropu, osunął się na łóżku.
- Chciałem cię przeprosić.
- Znowu?- rzuciłam z przekąsem.
- Tak, znowu.- odparł zupełnie poważnie. – Znowu mam nadzieję, że jednak coś dla ciebie znaczyłem. I że mi wybaczysz.
- Słyszysz co mówisz? Znaczyłeś. Kiedyś. W przeszłości.- odpowiedziałam mniej pewnie.
- Unikasz odpowiedzi.
- Nie zadałeś pytania.
- Wybaczysz mi?
- Nie.
Odwrócił głowę, tak, że nie widziałam jego oczu. Jednak opuszczona głowa oparta na ramionach, zgarbione ciało i delikatny zarys ust, drżących lekko, mówiły same za siebie. Chłopak był bliski płaczu. A ja? A ja już płakałam. Pierwsza łza była do tego stopnia nie chciana, że brutalnie oczyściłam z niej twarz. Kolejnych było tak wiele, że nie sposób było ich wycierać. Rozryczałam się na dobre, więc chcąc nieudolnie ukryć słabość, zawinęłam się w koc. Nagle usłyszałam pierwsze dźwięki ‘Little Lover’. Wychyliłam się spod materiału.
Little lover,
I can't get you off my mind
Little lover,
I've been trying hard to find
Someone like you.
-Tak bardzo nie chciałem cię skrzywdzić, wiesz? Wiesz, mała… Mała…- przerwał, by otrzeć kroplę spływającą po policzku.- Już ci mówiłem, żyję w celibacie od tamtej pory, bo cię kocham. Możesz odejść, zostawić mnie i nigdy nie wracać, ale powiedz mi jedno, żebym nie musiał się nad tym głowić dniami i nocami… Czy ty mnie też kochasz?
Chciałam powiedzieć ‘nie’, ale nie chciałam kłamać. Uścisnęło mnie w gardle, on mnie kochał. Ten ostatni dupek wyznał mi miłość po tak długim czasie… Postanowiłam już wcześniej, że powiem, to magiczne: Tak, kocham cię. Nie sądziłam jednak, że ten moment nastąpi właśnie teraz. Nie byłam przygotowana. Wielka gula uniemożliwiała mi mówienie, więc złapałam się za krtań i odkaszlnęłam.
- Tak.
I wtedy nastąpiło coś kompletnie niespodziewanego. Saul objął moją twarz dłońmi i bardzo mocno mnie pocałował, mrucząc przy tym. Nie myślałam, po prostu oddałam się mu. Wplotłam dłonie w jego włosy i cieszyłam się ich cudownym dotykiem, którego brakowało mi przez ostatni czas. Sunęłam opuszkami palców po skórze jego policzków, potem ramion, brzucha… Wciąż płakałam. Pachniał papierosami i wódką, oraz czymś jeszcze… Pachniał Saulem.
Podciągnął moją koszulkę do góry, nie przestając obcałowywać mnie po szyi. Pozwolić mu? Pozwolić… sobie? Pozwoliłam.
Było cudownie.
---------------

Nieśmiałe pukanie do drzwi przerwało moje rozmyślanie. Byłam na piętrze, ale słyszałam, że nikt nie kwapi się do otworzenia. Z niepokojem spojrzałam na Slasha, który spał obok mnie wtuliwszy twarz w poduszkę. Z trudem powstrzymałam się, by nie przeczesać jego włosów palcami. Musiałam być twarda. Ten facet to już przeszłość. To co stało się przed godziną było tylko formą pożegnania. Zwlekłam się z materaca jednocześnie zakładając bluzkę i dolną część bielizny. Po drodze na dół zgarnęłam spodnie Duff’a z poręczy schodów. Trochę na mnie wisiały, ale nie przejęłam się tym bardzo. Pociągnęłam za klamkę.  Na progu stała blondynka w zgrabnym koku, luźnych jeansach, koszulce z logo Harley’a Davidson’a i adidasach.  Pierwszej chwili nie miałam pojęcia kto to jest. Zmarszczyłam brwi…
- Chloe…?
- Tak! Wróciłam!- zarzuciła mi ręce na szyje.
- Jejku, już myślałam, że nie przyjedziesz! Jak tam było w Indianie?- odwzajemniłam uścisk.
- Świetnie! Poznałam kogoś…
- Amber! Amber, chodź tu, przedstawię ci Chloe!- krzyknęłam przerywając dziewczynie. Usłyszałam jakieś mruknięcie Adlera, które brzmiało mniej więcej: ‘Mała, nie zostawiaj mnie’. Am z lekkim uśmiechem na ustach stanęła obok mnie przecierając oczy.
- Amber jestem, hej!- rzuciła radosnym tonem, który sprawił, że kąciki i moich ust podniosły się do góry.
- Cześć! Miło mi poznać.- nowoprzybyła podała Amber rękę.
- Cóż, Chloe, wejdziesz na herbatę albo… piwo, prawda?- zaprosiłam dziewczynę do środka.
- Z chęcią, tyle, że… Ja nie jestem sama.- skubnęła rękaw koszulki ze zdenerwowaniem.
- Oh, masz chłopaka? Zapraszaj go tu!- klasnęłam w dłonie.
-  Chris, chodź tu!- zawołała.
Serce zadrgało mi gwałtownie, a Amber zachwiała się i oparła o ścianę. Czy to może być prawda? Czy to jest…?
Am krzyknęła. Chris Sumner stał tuż przed nami u boku zaskoczonej Chloe.
- Coś nie tak?- zapytała cicho.
- Co ty tu kurwa robisz?!- Amber zadrżała i zaczęła cofać się w głąb przedsionka. Zaalarmowany jej krzykiem Steven błyskawicznie wylądował u jej boku.
- Co się stało?- zachrypiał.
- Zabierz ją stąd, Adler, natychmiast.- warknęłam stając przed parą w progu tak, żeby Am ich nie widziała.
Chloe była przerażona. Patrzyła raz na mnie, raz na Chrisa i nie miała pojęcia co się dzieje. Za to Sumner był jak zwykle opanowany. Kiedyś mi to imponowało. Teraz jedynie wyprowadzało z równowagi.
- Uciekaj stąd, zanim wezwę policję. Gdybyś nie był mi kiedyś bliski, zrobiłabym to teraz bez wahania.- wycedziłam.
Chloe zaczęła płakać.
- Chris, jaka policja?! Dobry boże, czemu coś cięgle idzie nie tak!?- zawyła.
- Spokojnie, Chloe. Jest okej. Hallie, a z jakiej przyczyny miałabyś wzywać policję?- zapytał Chris z tak okropnie chłodną uprzejmością, że z ogromnym trudem powstrzymałam się przed zdzieleniem go w twarz. Po chwili doprawił wypowiedź nonszalanckim uśmiechem.
- Jak możesz! Miałam cię za przyjaciela. To co jej zrobiłeś… - nie dokończyłam, musiałam zacisnąć szczęki z całej siły, żeby nie wybuchnąć.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Co jest, Hal?- Slash zatrzymał się obok.
- Zostaw mnie! Kurwa mać, wy faceci jesteście siebie warci! W dupie nas macie! Wypierdalać, w tej chwili!- wrzasnęłam, a Chloe rozbeczała się na dobre.
Popchnęłam mulata, a Chrisa zmierzyłam tak nienawistnym spojrzeniem, że zauważyłam niepewność w jego oczach. Czuł się winny. Hudson zwiał do kuchni.  Chloe przysunęła się do mnie i złapała za rękę.
- Nie wiem czy chcę to wiedzieć, ale co Chris zrobił?- wyłkała.
- Zrzucił Am ze schodów. I poprawił pięścią.- odparłam, niemal sycząc.
Blondynka zgięła się w pół, i po chwili klęczała już na ziemi ciężko oddychając.
- Dlaczego, do cholery?! Czemu ja nie mogę w spokoju ułożyć sobie życia? Chris, czemu…?
- Przykro mi.- odparł szatyn.
Chloe spojrzała na niego przerażona, bo chłopak tymi dwoma słowami potwierdził wszystko co powiedziałam. Dziewczyna wstała gwałtownie i pobiegła przed siebie, przepychając Sumnera w progu. Błyskawicznie znalazła się na dworze i nagle… Usłyszeliśmy pisk opon.
---------------

Oszukałam Was, wiecie? 
To był przed ostatni rozdział. Został tylko epilog. Szok? I dobrze xD. Chcę wystartować z nowym blogiem już w przyszłym tygodniu, jak dobrze pójdzie.
Cóż, liczę na komentarze od Was, bo po przerwie ich za dużo nie było. I tak Was kocham :)
Aha, już miałam napisać ostatnio.
Jest taka sprawa, że jestem przerażona jak mało osób odwiedza bloga, który zawsze był dla mnie jednym z tych, które ceniłam najbardziej. Mowa o twórczości cudownej Ivy! O tutaj. Strasznie mi źle się robi, jak widzę, że tylko ja tam komentuję :C Do niczego Was nie zmuszam, ale powiem jedno- naprawdę warto. 

Hugs, Rocky. 


10/06/2014

Rozdział 28

Z dedykacją dla Suicide. 
---------------


-Wracam do Los Angeles. Rzucił mnie jak ostatnią szmatę!- łkanie w słuchawce przerodziło się w głośny szloch.
Westchnęłam, gdyż wszystkie środki pocieszenia, jakimi dysponowałam, wyczerpały się właśnie w tym momencie.
- Porozmawiaj z nim jeszcze.- rzuciłam w akcie desperacji.
- Nie, nie mamy już o czym rozmawiać. Chcę stąd uciekać, uciekać jak najszybciej! Myślałam, że to LA nienawidzę. Jersey to piekło.- pociągnęła nosem.
-Chloe, skoro już postanowiłaś, to wracaj.- wysiliłam się na ciepły ton.
Pech chciał, że wczorajszego wieczora w Hellhouse miała miejsce popijawa, i nie dość, że intensywna, to jeszcze trwająca do dzisiejszego poranka. Była już ósma wieczorem, ale głowa bolała mnie jak opętana, a oczy aż szczypały od nadmiaru światła. W końcu przed paroma minutami wstałam obudzona dźwiękiem telefonu.
-Tak, wrócę… Ale najpierw… Najpierw może odwiedzę rodzinę? Tak dawno nie widziałam nikogo… Nikogo z kim dorastałam. Tak, najpierw pojadę do Indiany.
- Indiany?
- No tak. Wiesz, wspominam to miejsce bardzo ciepło. Spędziłam tam tylko 8 lat swojego życia, potem ciotka zabrała mnie od mamy i taty, żeby ich odciążyć. Mam piątkę rodzeństwa. I przesiedziałam w tej cholernej Kalifornii ponad dziesięć lat… Jak się dowiedziałam o wyjeździe do Jersey, to byłam taka szczęśliwa, wiesz, Hallie? Cieszyłam się, że wreszcie dam sobie spokój z tym… Z tym wszystkim. Chciałam przestać oglądać tych wszystkich ćpunów, pijaków… Dziwki. A teraz zdaję sobie sprawę, że przesiąkłam tym klimatem, że mi tego brakuje. I wiesz co? Nienawidzę się za to. Mogłam być normalną dziewczyną. A wyglądam jak pierwsza lepsza groupie! Na cholerę ja tleniłam włosy, co?! Czemu mam w szafie tylko krótkie, kolorowe szmatki?!- Chloe wpadła w taką histerię, że musiałam odsunąć nieco słuchawkę od ucha. Kiedy skończyła, nie wiedziałam co powiedzieć, bo dziewczyna najzwyczajniej w świecie miała cholerną rację.
- Wiesz, czemu się przefarbowałaś, chciałaś pomóc Melissie.- odparłam, zła na siebie, że nie umiem z siebie wydukać nic więcej.
- Ale jak Melissa już… Jak już… Myślałam, że nic jej nie pomoże i dałam sobie spokój… Cały czas wciskałam na dupę albo lateks, albo kieckę z dekoltem do pępka. Mam w szafie trzydzieści par szpilek! I na dodatek je kradłam, rozumiesz?! Co ja zrobiłam!
Usłyszałam kilka szybkich kroków, potem rumor, trzask.
- Ta kupa ubrań jest większa ode mnie.- żałosny głos koleżanki sprowadził mnie wreszcie na ziemię.
- Chloe, nie zadręczaj się. Kogo LA nie wciągnęło, no powiedz mi? Niektóre laski, które żyją tu kilka miesięcy, wyglądają jak żywe trupy, a jak już dają dupy, to niewidomym. Jesteś dziewczyną o złotym sercu, nie zapominaj o tym. Wrażliwą. Mimo ponad dekady w tym przeklętym mieście, nadal jesteś Chloe, tą samą. Za to ogromnie cię cenię. Jedź do rodziny, do Indiany… I pieprz Jack’a. Facet widać na ciebie nie zasłużył. Dasz radę.- powiedziałam pewnie.
- Wypierdoliłam połowę szpilek za okno.- usłyszałam komunikat.
Nie mogłam się nie zaśmiać.
- Wykop jakieś trampki z tego co ci zostało, wkładaj jeansy, luźną koszulkę i wsiadaj w pociąg. Pamiętaj, jak już będziesz w Los Angeles, to wpadaj do Hellhouse. Tęsknimy za tobą, poza tym z chęcią udostępnimy ci kawałek podłogi.
- Ja… Hallie, dzięki wielkie. Dobrze, że jest ktoś, kto mnie potrafi zmobilizować. O, znalazłam trampki. Ale fajne, gdzie one się podziewały tyle lat?- coś znów zaszemrało.- O jacie, ale one są wygodne! Kurde, koniec z tym, koniec z kieckami. Jestem Chloe, nie żadna dziwka, do cholery!- krzyknęła i choć głos miała wciąż zachrypnięty od płaczu, dało się w nim wyczuć nutę determinacji.
- Tak trzymaj. Czekamy na ciebie.- uśmiechnęłam się do siebie.
- Wyjeżdżam stąd jak najszybciej. Odwiedzę dom i pędzę do was. Pa!
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo połączenie się urwało. Doszłam do wniosku, że nie chcę mi się spać dalej, więc ruszyłam do kuchni potykając się o Duffa, który pełznął przez korytarz w kierunku leżącej pod drzwiami butelki… wódki? A może to woda? McKagan i woda, jasne. Jako, iż byłam litościwa, kopnęłam butelkę w stronę blondyna, a ten objął ją niczym najcenniejszy skarb.
- Oj, Duffy, ty się chłopie zapijesz.
Chłopak jęknął coś w odpowiedzi, ale gwint dotykający już jego ust skutecznie zagłuszył słowa.
W kuchni było ciemno, więc cyknęłam szybko kontakt, sprawiając, że samotna żarówka bez klosza rozjarzyła się na żółto. Axl, leżący na stole wraz z Jasmin, podniósł gwałtownie głowę.
- Jakkolwiek to wygląda- materac był zajęty. – poinformował mnie zanim cokolwiek powiedziałam.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem i zabrałam się za przeszukiwanie szafki w poszukiwaniu leków na ból głowy. Znalazłam je wreszcie i wcisnęłam białą pigułkę do ust. Popiłam kranówą. Nagle ni z tego, ni z owego, rozległo się pukanie do drzwi. Niby najbliżej był Duff, ale napiwszy się wódki, zwinął się on w kłębek obok schodów i nic sobie nie robił z natarczywego hałasu. Przekręciłam klucz w zamku, zastanawiając się kto w tym domu pomyślał, żeby zamknąć się na noc. To, co zobaczyłam na progu, wmurowało mnie w podłogę.
-Dzwoń po karetkę!
---------------

Cztery tygodnie później…
Black łaziła w kółko, od jakiś piętnastu minut.
- Blue, spokojnie. Przecież był w dobrych rękach.- Jaz poklepała przyjaciółkę po plecach.
- A jak mu zrobili pranie mózgu? I mnie nie pozna?- brunetka z zaangażowaniem zaczęła obgryzać sobie paznokcie.
- Nie na tym to polega. Zaraz wyjdzie i wreszcie będzie wyglądał jak człowiek. Obiecuję.- odparłam spokojnie z przekonaniem, w które wierzyłam i to szczerze.
Jednak krótkowłosa dziewczyna zaczęła z powrotem krążyć od ściany do ściany. Poczekalnia była okropnie niezadbana, farba odłaziła właściwie w każdym miejscu, gdzie się jej dotknęło, ławka na której siedziałam z Jasmin była w fatalnej kondycji. Mimo to, zmęczone po wędrówce, usiadłyśmy na niej.
Nachodziłyśmy się nad wyraz długo, gdyż ośrodek odwykowy, w którym właśnie przebywałyśmy, leżał na zupełnym odludziu. Niektórzy mówili, że to dlatego, żeby dilerów nie kusiło, a inni, że po prostu ktoś chciał szybko i tanio sprzedać tą działkę. Prawda była jednak nieistotna w tym momencie. Wszystkie bardzo martwiłyśmy się o Izzy’ego. Tego wieczora, kiedy Blue ściskając w ramionach nieprzytomnego Stradlina kazała mi zadzwonić na pogotowie, stało się coś okropnego, przeżyliśmy szok. Izzy nie oddychał przez dokładnie 3 i pół minuty. Miał tak cholernie osłabiony organizm, że lekarze rokowali jedno: wózek inwalidzki, warzywo do końca życia.
Nikt nie wiedział czemu, ani dlaczego- Izzy’emu nic się nie stało. To był wielki szok dla lekarzy, a dla nasz ogromna ulga, szczęście… Odzyskaliśmy nadzieję. Przez cztery długie dni, kiedy rytmiczny był w szpitalu żyjąc dzięki starcie rurek i aparatur, siedzieliśmy na dupie w salonie, trzymaliśmy się za ręce i błagaliśmy, nie wiadomo kogo, o choć odrobinę łaski. Modliliśmy się, choć nie mieliśmy nikogo, kto mógłby nas wysłuchać. Po prostu wierzyliśmy, ostatkami sił, ale zawsze. Izzy obudził się, przemówił… Jego mózg działał. Jeden profesor tłumaczył to dużą odpornością na dragi, inny dobrym doborem leków, ale ja w głębi duszy uważałam, że to my tego dokonaliśmy, obudziliśmy Izzy’ego, choć los już niemal spisał go na straty. Byłam z nas autentycznie dumna.
Stradlin zrozumiał, co robił. Od razu po wyjściu ze szpitala udał się na odwyk. Dziesięciodniową terapię, która miała skończyć się dokładnie dzisiaj, za pięć minut. Black uderzyła pięścią w ścianę, a tynk posypał się wartko na brudną podłogę.
- Cholera!
Dziewczyna złapała się za głowę i podeszła do szyby, za którą było widać korytarz. Był w lepszej formie niż miejsce gdzie się znajdowałyśmy. Pielęgniarka przejechała wzorkiem po brunetce, skrzywiła się i wróciła do czytania gazety. Blue odsunęła się od szkła i zawróciła, zatrzymując się dopiero po drugiej stronie pomieszczenia.
Skrzypnęły drzwi.
- Kochanie?
Razem z Jaz w jednym momencie przeniosłyśmy wzrok na czarnowłosego faceta, który z oszołomieniem na twarzy patrzył się prosto przed siebie na drobną dziewczyną, która właśnie odwracała się w jego kierunku. Kiedy spojrzała mu w oczy, teraz już czyste, nie zamglone, bystre, ładne… rozpłakała się. Widziałam jak na początku łza po prostu spływa po jej policzkach ciągnąc za sobą smugę tuszu do rzęs. A chwilę później z jej ust wydobył się szloch, tak głośny i przeciągły, że aż musiałam przytrzymać Jaz, która chciała biec do przyjaciółki.
- Da sobie radę.- szepnęłam do blondynki.
Jasmin pokiwała głową.
- Izzy?!- coś pomiędzy piskiem i krzykiem przeszyło poczekalnie. Potem Black rozpłakała się jeszcze bardziej i powoli zaczęła iść w stronę bruneta. Ten widząc w jakim dziewczyna jest stanie podszedł do niej i czule otoczył ja ramionami. Mocnym chwytem przytulił jej głowę do swojego ramienia, a drugą ręką oplótł jej talię. Tęczówki niezdrowo zabłyszczały. Płacze, uświadomiłam sobie. Tymczasem Blue wciąż zawodziła ze szczęścia, smutku i nie wiadomo czego jeszcze. Pociągnęła Stradlina ku dołowi, tak że klęczeli wtuleni w siebie. Płakali oboje.
- Nie będziesz już, nie będziesz…- dziewczyna wcisnęła się mocno w koszulę chłopaka.
- Nigdy.
Czarnowłosy pocałował ją w czubek głowy.
- Kocham Cię, Black.
--------------
Zbiegłam po schodach jak dzika. Miałam szał w oczach, choć sama tego nie widziałam, byłam o tym święcie przekonana. Coś co przed chwilą usłyszałam… Czy to był… Czy to…
Salon był pusty. Policzyłam do pięciu, dość wolno i zajrzałam do kuchni.
Na blacie siedziała Amber. Na stole stał Steven. Adler miał na głowie garnek wraz z zawartością, na którą składały się jajka i coś czerwonego. A Amber… Amber się śmiała. Nie tak jak ostatnio. Śmiała się cała, wliczając oczy i całe ciało.  Z iskrami radości w spojrzeniu zwijała się na blacie oplatając ramionami brzuch. Dźwięk, jaki z siebie wydawała nie był pełen goryczy. Był beztroski, jak śmiech dziecka, beztroski jak… Jak kiedyś.
Nie zauważyli mnie. Wyszłam  po cichu i osunęłam się po ścianie w korytarzu, czując uścisk w brzuchu. Z jednej strony byłam szczęśliwa, naprawdę. Jej śmiech był najbardziej pożądanym przez mnie dźwiękiem ostatnich tygodni. 
Ale teraz... Teraz było mi również przykro. Widać było, jak bardzo Steven stara się o względy Am. Jak bardzo chce jej pomóc i jak bardzo mu na niej zależy. Widziałam również, jak blondynka dobrze czuje się w jego towarzystwie.
A ja? A ja znów zostanę sama. Byłam sama już od dawna, ale jednocześnie czułam nieustanną wściekłość na Slasha. Tylko, że w tym samym czasie pragnęłam się na niego rzucić i już nigdy go nie puszczać. Przypomniałam sobie sytuację z cmentarza. Przypomniałam sobie, jak łatwo było mi o wszystkim innym zapomnieć i jak bardzo zatraciłam się w jego bliskości. Kochałam go.
I w tym momencie podjęłam decyzję.
---------------


 Jest krótki. Bardzo! Chyba w życiu nie opublikowałam krótszego rozdziału tego opowiadania.
Ale publikuje pierwszy raz po przerwie. Wybaczycie?
Ja Was naprawdę przepraszam, ale nie mogłam, nie była w stanie. Ale teraz wróciłam do pisania, przysięgam. Potrzebowałam tej miesięcznej przerwy, po prostu.
Właściwie, gdyby nie wczorajszy komentarz deMars, to nie wiem, czy tak szybko zebrałabym dupę w troki. Dlatego bardzo dziękuję :)
I dziękuję też wszystkim, którzy do mnie wpadną przeczytać, to co udało mi się naskrobać.
Aha, jeszcze jedno. Ja... zamierzam niedługo kończyć to opowiadanie. Znaczy to jest kwestia... 4 rozdziałów, tak myślę. I co dalej? Dalej będzie coś lepszego. Nowy blog, tyle mogę wam powiedzieć na 100%. Historia jaką zamierzam tam umieszczać kształtuje się w mojej głowie już od dwóch miesięcy, i jestem z niej w pewnym sensie dumna. Ale dobra, na razie nic nie mówię.
Do napisania, no! :)

Hugs, Rocky.