Byłam w tak
głębokim szoku, że nie słyszałam niczego, co mówiła do mnie pielęgniarka.
Patrzyłam się przed siebie szeroko otwartymi oczyma, a wszystko zdawało się być
za jakąś bardzo grubą ścianą. Przezroczystą, ale jednak ścianą. Wydawało mi się
też, że świat zwolnił. Wszystkie czynności były takie ociężałe. Buty na moich
nogach zdawały się ważyć pięć kilo więcej, ale i tak nie słyszałam ich stukotu,
kiedy kroczyłam po jasnych kafelkach. Kafelkach szpitala psychiatrycznego. Jak
to możliwe? Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że jest aż tak źle?
Nagle z drzwi obok wybiegł mężczyzna. Właściwie to wiedziałam jak się nazywa,
choć nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Steven Tyler wypadł na korytarz w
szaleńczym pędzie, a ja zatrzymałam się. Brunet popatrzył na mnie z uśmiechem.
- Oh, witam cię
moja droga, po raz kolejny tego dnia! Tym razem na ciebie nie wpadnę, masz moje
słowo!- zawołał, a mi nawet udało się przyswoić sens jego wypowiedzi. Jego głos
był żywy, a nie monotonny jak kobiety w fartuchu idącej obok mnie.
Gapiłam się na
niego nie wiedząc co powiedzieć. Kipiał entuzjazmem, a mi wydawało się to tak
bardzo nie na miejscu, że aż… zaśmiałam się. Co dziwne był to śmiech lekki,
niewymuszony. Brunet naprawdę mnie rozśmieszył. Popatrzył się na mnie zbity z
tropu i przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę. Przekrzywił lekko głowę, a tuzin
wisiorków na jego szyi zabrzęczał.
- Dlaczego się
śmiejesz?- zapytał zdziwiony.
- Bo jestem
chora psychicznie!- krzyknęłam bez zastanowienia. Kiedy dotarło do mnie, że te słowa były
najszczerszą prawdą, moje rozbawienie przerodziło się w historyczny wręcz
chichot. Chichot szaleńca. Steven gapił się na mnie ze skrajnym zdumieniem
wymalowanym na twarzy. Nie trwało to długo, bo po chwili do mnie dołączył.
Pielęgniarka zszokowana pobiegła po pomoc, a ja aż uklęknęłam na ziemi, bo
rozbolał mnie brzuch. Nagle czyjeś ręce postawiły mnie do pionu.
- Molly,
dziewczyno, co ty wyrabiasz?- Cassie ujęła mnie stanowczo pod ramię i
zaprowadziła do stojącego pod ścianą rzędu krzeseł, razem usiadłyśmy. Nie odpowiedziałam,
ale udało mi się nieco opanować. Ciężko dysząc wpatrzyłam się w swoje dłonie,
które trzęsły się lekko. Po paru sekundach przeniosłam wzrok na Stevena, który
zdezorientowany stał na środku korytarza i rozglądał się na wszystkie strony.
- Z czego się
śmiałaś?- spytał po raz kolejny, kiedy spostrzegł, że się na niego patrzę.
- Nie ważne, nie
zwracaj na mnie uwagi. Musiałam się pośmiać. Okropnie dawno tego nie robiłam.-
wytłumaczyłam, zaskoczona własną pewnością siebie. Czemu ja w ogóle się nie
stresowałam? Normalnie zżerałyby mnie nerwy, na samą myśl o rozmowie z obcym
facetem. A teraz mówi do mnie gwiazdor.
- Masz na imię
Molly, prawda?- zagadał.
- Owszem. A ty
Steven.- pokiwałam głową.
Brunet
uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów. Oparł się o ścianę.
- Zgadza się,
moja miła. Co tutaj robisz?
Już chciałam
odpowiedzieć, kiedy poczułam, że Cass zrywa się z miejsca obok mnie i pociąga
mnie za sobą. Zachowywała się, jakby coś nagle sobie uprzytomniła. Nim zdążyłam
się zorientować i odpowiedzieć Tylerowi, zostałam zaprowadzona do korytarza
obok. Nie zdążyłam odczytać napisu na drzwiach, ale miałam złe przeczucia.
- Cass! Co ty
robisz?- wyrwałam się.
- A co ty
robisz? Dostajesz ataku śmiechu, gadasz z wokalistą legendarnego Aerosmith, a
ja nawet nie wiem, co ci dolega! Pielęgniarka kazała mi cię tu przyprowadzić,
bo sama by chyba nie dała rady.- skrzyżowała ręce na piersi.
Zacisnęłam usta,
zdając sobie sprawę, że faktycznie, nic nie powiedziałam Cassandrze. Nie
widziałam się z nią odkąd wyszłam z gabinetu Phila, i choć miałam wrażenie, że
ta sytuacja miała miejsce parę godzin temu, wszystko wydarzyło się w niecałe
dziesięć minut. Nadszedł więc moment, w którym muszę powiedzieć brunetce
prawdę. Nie chodziło o to, że mnie ona bolała. Bardziej doprowadzała do poczucia
zrezygnowania i porażki. Uciekłam z Nowego Jorku, mając nadzieję na lepsze
życie, a trafiłam w to samo praktycznie miejsce z którego przybyłam. Dołowało
mnie to, i dopiero w tym momencie ten fakt został przyswojony przez mój mózg.
Byłam w pułapce. Moja chora głowa sprowadziła mi na barki okropnie ciężki
ciężar.
- Schizofrenia.-
wypaliłam.
- Co z nią?-
ostrożnie zapytała Cassie, ale ja widziałam błysk przerażenia w jej oczach.
Odpowiedź była zbędna. Dziewczyna gapiła się na mnie, próbując dopasować elementy
układanki, rozwiązać zagadkę… Czemu akurat ja?
- To wszystko…
Twój ojciec, Ian, Alan…- zakryła usta dłonią. – Ty…
- Oszalałam.-
dokończyłam.
- Nie! Chciałam
powiedzieć, że… To wszystko moja wina!- zawołała. Oparła się plecami o ścianę i
powoli osunęła się na posadzkę. Białą posadzkę. Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem,
ale usiadłam obok.
- Nie twoja.
Zawdzięczam ci wszystko. To, że teraz tu jestem, i to, że zaczęłam czuć.-
położyłam jej dłoń na ramieniu.
- No właśnie!-
krzyknęła.
- Myślisz, że
wolałabym wciąż tkwić w Nowym Jorku? Wciąż być Nieczułą? Teraz jestem w piekle.
Ale wcześniej byłam jeszcze głębiej.
Wstałam, bo od
porażającej bieli rozbolała mnie lekko głowa. Poczułam napływ siły. To co
powiedziałam Cass było prawdą. Nie mogło być gorzej, niż było, kiedy pierwszy
raz wylądowałam w psychiatryku. Teraz mnie zdiagnozowano, i byłam w lepszych
rękach. Jedyne co mnie niepokoiło, to te cholerne omamy. Nie chciałam pamiętać
o tej dwójce facetów. Nie chciałam, nie mogłam, nie powinnam. Ale nie potrafiłam
też zapomnieć, nawet na kilka minut. Podświadomie wciąż widziałam obrączkę i
słyszałam głosy.
Podeszłam do
pielęgniarki, która wcześniej ode mnie uciekła. Kobieta przyjrzała mi się
nieufnie i ledwo zauważalnie wykrzywiła wargi w zniesmaczonym grymasie. Po
chwili jednak przybrała wyćwiczoną maskę obojętności. Wskazała mi dłonią drogę
i kazała skręcić w trzecią odnogę korytarza po prawej stronie. Ruszyłam, nie
oglądając się za siebie. Nie wiedziałam, czy Cassie wciąż siedzi na podłodze,
czy jej już tam nie ma. Przez chwilę znów poczułam się jak Nieczuła.
Odepchnęłam od siebie tę myśl jak najsilniej potrafiłam. Nie chciałam się nią
stać nigdy więcej, obrzydzała mnie. Skręciłam, tak jak mi kazano, a tam młody
chłopak, świeżo po studiach, uśmiechnął się do mnie promiennie.
- Proszę tędy,
panno Waters.- pokazał na drzwi.
Weszłam do
kolejnego korytarza. Pomyślałam, że drogi są tak skomplikowane, żeby wszyscy ci
chorzy psychicznie nie dawali rady uciec. Cóż, chyba im się udało, bo poczułam,
że się zgubiłam. Nie miałam pojęcia, w jakiej części budynku się znajduję.
Możliwe było, że personel nosi przy sobie mapki. Ale możliwe też, że dla nich
zapamiętanie rozkładu pomieszczeń nie jest trudny. W końcu nie mają
schizofrenii.
Na myśl o mojej
chorobie, machinalnie zmarszczyłam brwi. Zawsze wydawało mi się, że
schizofrenik jest kompletnie pieprznięty, widzi wszystko na opak i słyszy
zmarłych. Ja miałam jedynie omamy. Jedynie…
Według Phila,
moja odmiana jest łagodna. Czy to oznacza, że myślę niemal jak normalny
człowiek? Ale jak właściwie myśli normalny człowiek? Czy kiedykolwiek nim
byłam? Pytania powróciły. Szłam głośno stąpając, ale nie zagłuszyło to burzy
jaka właśnie przechodziła przez mój umysł.
W życiu nie
pomyślałabym, że myślę jak wariat. Przecież potrafię podejmować racjonalne
decyzję, i samodzielnie funkcjonować.
Ale słyszę
głosy.
Widzę rzeczy,
których nie ma.
Śmieję się jak
głupia bez przyczyny.
Zwolniłam kroku,
bo kilka metrów przede mną uchyliły się drzwi. Wychynął z nich ten sam młody
pielęgniarz. Znów miał na twarzy serdeczny uśmiech. Pytanie tylko: Jak zdołał
dotrzeć tu przede mną? Zszokowana zatrzymałam się nieopodal i gapiłam się na
szatyna. Zaśmiał się.
- Proszę się tak
nie dziwić, po prostu mam swoje
sposoby.- nachylił się teatralnie w moją stronę i szepnął:- Jestem Spidermanem!
Nie mogłam się
nie roześmiać.
- To jest pani
pokój. Proszę na razie w nim poczekać. W niedługim czasie dowie się pani co i
jak.- rzucił, i wymachując teczką, którą dzierżył w dłoni, oddalił się szybkim
krokiem. Niepewnie wsunęłam się do pokoju. Na całe szczęście nie był biały.
Ściany pokrywała tapeta w delikatny wzorek w kolorze jasnobrązowym. Łóżko z
dębową ramą stało pod oknem, a z parapetu zwisała paprotka zasadzona w zielonej
donicy. Mała, prosta komoda została ustawiona tuż obok niewielkiej toaletki.
Obok były drzwi do łazienki.
Usiadłam na
starannie zaścielonym łóżku. Czekałam.
---------------
Nie miałam
zielonego pojęcia ile czasu siedziałam w pokoiku, bo nikt nie wpadł na to, żeby
zawiesić w nim zegar. Na początku leżałam na łóżku we wszystkich możliwych pozycjach,
ale teraz nie dawałam rady usiedzieć w miejscu. Chodziłam w kółko. Dokładnie
obejrzałam wzór na tapecie, policzyłam wszystkie sęki w drewnianej szafie. Ale
nadal nikt nie przychodził. W pewnym momencie uzmysłowiłam sobie, że nikt nie
zamykał drzwi. Podeszłam do nich ostrożnie i położyłam dłoń na klamce.
Zawahałam się. Co z tego, że bym wyszła, skoro nie trafiłabym z powrotem?
Przyłożyłam ucho do metalowej powierzchni. Usłyszałam kroki, coraz
wyraźniejsze. Odskoczyłam w tym samym momencie, kiedy drzwi się otworzyły.
Stanął w nich nie kto inny jak Phil. Uśmiechnął się serdecznie.
- Witam cię moja
droga. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze.- oznajmił.
- Jest w
porządku.- odparłam po chwili wahania.
- Przyniosłem ci
rozkład dnia, zabiegów, sesji i…
- Jak to rozkład
dnia? Zostaję tutaj?!- przerwałam mu rozszerzając szeroko oczy.
- Czyżbyś nie
usłyszałam diagnozy, Molly? Masz schizofrenię. To wymaga stałej opieki.-
uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Ale ja sobie
poradzę! Przecież mogę myśleć, chodzić, gotować, sprzątać… To jest łagodna
odmiana! Nie chcę tu być!- krzyknęłam.
Potem wycofałam
się w głąb pokoju i usiadłam na łóżku. Cały czas jakiś nieznośny głosik w mojej
głowie mówił mi, że tak się to może skończyć. Że będę musiała tu zostać. Ale
miałam też nadzieję, że trafiłam do tego pokoju tylko na jakiś czas, żeby
poczekać na badania, czy coś takiego.
- Molly, wiem,
że to dla ciebie trudne…- Phil podszedł.
- Trudne?! To
nie jest, kurwa, trudne! Nie obchodzi mnie to, że jestem w jakimś stopniu
chora, póki pozwala mi to funkcjonować. Jestem… Jestem wściekła. Nie ufacie mi.
Nie ufacie mi, bo miałam jedne cholerne omamy.- wycharczałam zaciskając pięści.
- Wiem, że to
jest frustrujące.
Siedziałam nic
nie mówiąc, bo sama nie wiedziałam jak powinnam się zachować w takiej sytuacji.
Miałam ze spokojem i pokorą przyjąć plan dnia i przestudiować go ze
zrezygnowaniem? Czy raczej wstać, rozwalić doniczkę z paprotką i wybiec z
wrzaskiem? Druga opcja raczej nie wchodziła w grę. Nie wątpiłam, że szpital
dysponuje kaftanami bezpieczeństwa we wszystkich rozmiarach. Uspokoiłam się
kilkoma głębszymi wdechami i wydechami.
- Chcę się
zobaczyć z Cassie.- oświadczyłam w końcu.
- Cassie…?-
lekarz spojrzał na mnie pytająco.
- Cassandrą
Jones, brunetką, pewnie się tam jeszcze kręci na korytarzu.- wyjaśniłam głosem
wypranym z uczuć.- I jeśli można… Zostaw proszę te… kartki na parapecie.
Phil bez słowa
wykonał moją prośbę i wyszedł bezszelestnie.
Nie minęło pięć
minut, a drzwi otworzyły się po raz kolejny, ale z większym impetem. Po
sekundzie tkwiłam w silnym uścisku mojej przyjaciółki.
- Nie wierzę, że
tu zostajesz, nie wierzę…- załkała.
- Ja też nie. –
odparłam i pogłaskałam ja po włosach. Pachniały truskawkami.
- Będziesz do
mnie przychodziła?- zapytałam, kiedy nic nie mówiła.
Pokiwała głową.
Czułam jej łzy i byłam coraz bardziej smutna i zdziwiona. Cały czas zaskakiwało
mnie, że ludziom na mnie zależy. W tej chwili to uczucie było niemal namacalne,
ale nie potrafiłam go zrozumieć.
- Kiedy będę
mogła przychodzić?- wydukała dziewczyna po dłuższej chwili.
Odetchnęłam
głęboko i sięgnęłam po papiery, które zostawił u mnie Phil. Z lekką odrazą
zabrałam się za czytanie. Śniadanie codziennie o ósmej, potem pół godziny czasu
wolnego. Od dziewiątej trzydzieści zajęcia w grupie, potem czas na rozmowy i
przebywanie w towarzystwie. Obiad zaczynał się o czternastej trzydzieści, a po
nim przychodził czas na sesję z psychologiem. Według rozpiski miał się mną
zająć sam dyrektor, czyli Phil. Czyżby aż tak się mną przejął? Od siedemnastej
do osiemnastej trzydzieści każdego dnia była pora odwiedzin. Kolacja na
dwudziestą.
- Po piątej po
południu.- odpowiedziałam.
Cass smutno
pokiwała głową.
- Będę juro.-
szepnęła.
Po chwili
wyszła, a w tym samym momencie usłyszałam
na korytarzu jakieś zamieszanie. Otworzyłam drzwi i ujrzałam dość
zabawną scenę. Gdyby nie fakt, że jestem w szpitalu psychiatrycznym, pewnie bym
się zaśmiała.
Cassie stała
oparta o ścianę i wgapiała się szeroko otwartymi oczyma w Stevena, który
trzymał ją za ramiona.
- Już drugi raz
dzisiaj wpadam na jakąś ślicznotkę! Wybacz mi, zgubiłem drogę!- zawołał.
Zauważył mnie i
szeroko się uśmiechnął.
- Widzę, że
ślicznotki się znają.- oznajmił.
Jako, że Cassie
nie była w stanie nic wydusić, ja zabrałam głos.
- Owszem. Za to
ja widzę, że rzadko patrzysz pod nogi.
Zaśmiał się.
- Cóż, może to i
prawda. Mają tu tak wszystko poplątane, że… biegłem na oślep.
- Ja już lepiej
pójdę.- wymamrotała Cassandra i czmychnęła wyrywając się uprzednio z uścisku
Tylera.
- Nie,
zaczekaj!- brunet zamachał ręką, ale na próżno.- Cholera, teraz nie mam nikogo,
kto pokaże mi drogę. Chyba, że…- spojrzał na mnie z nadzieję.
- Niestety.-
pokręciłam głową.- Również nie wiem gdzie jesteśmy. Zresztą nie muszę wiedzieć.
Ważne, że wiem, gdzie mój pokój.
Steven
zmarszczył brwi.
- Pokój?
Przebywasz tu? Jesteś od czegoś uzależniona?- zapytał ostrożnie.
- Niestety to
już nie wydział z nałogowcami. Wejdź, poczekamy jak ktoś przyjdzie i pomoże ci
wyjść z tego popieprzonego miejsca.
---------------
Do dupy 8)
Sprawy przedstawiają się tak:
Dzisiaj wieczorem wyjeżdżam na trzy tygodnie. I nie mam zielonego pojęcia, czy będę miała internet, ale to mało prawdopodobne, gdyż będę na campingu ;_; A na nich to różnie bywa.
Więc możliwe, że nie będę mogła czytać, komentować i dodawać rozdziałów.
Z góry przepraszam za wszelkie zaległości, jakie sobie narobię. Siła wyższa.
Chciałam dodać dzisiaj rozdział, jakikolwiek, a że na L.A. Story nie miałam weny, padło na niedawno wskrzeszone Sweet Pain. Rozdział jest krótki, słaby i jak już wspominała do dupy. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
Mimo wszystko bardzo mocno proszę o komentarze :)
Miłych ostatnich trzech tygodni wakacji i do napisania! ♥
Hugs, Rocky.
Rocky, kochanie, zacznę od tego, że... Tyler jest mój! On ze mną mieszka, nie z Tobą! A teraz przyznaj mi rację, bo mam tłuczek, czyli przewagę. XD
OdpowiedzUsuńRozdział krótki, ale mi to ostatnio zaczęło odpowiadać, ponieważ mam okropnego lenia :c Zero, nic mi się ce chce. Pisać, komentować, czytać... Choć Twój rozdział przeczytałam z chęcią. I nawet nie wiesz z jak wielką.
Jeszcze przy poprzednim rozdziale myślałam, że Molly nie będzie musiała zostawać w szpitalu. A jednak się myliłam, nad czym bardzo ubolewam. Nie nad samym faktem, iż się pomyliłam, tylko nad tym, że ona musi tam zostać. To bardzo wkurwiające - tylko tyle powiem.
No i Steven. Tak, jak już mówiłam, on jest mój i tylko mój! No, ale w pewnym sensie cieszę się, że zaprzyjaźnił się z Molly. Jeśli można nazwać to przyjaźnią. Oby im się tam powiodła w ich nie istniejącym jeszcze związku. :D Tylko nie przesadź! Tyler mój! Chyba powtarzam to już po raz setny...
Rozdział zajebisty!
Weny!
Faith, wiesz, że Cię kocham, ale... Tyler jest mój xD
UsuńChciałam, żeby wszystko było takie lekko psychiczne od początku do końca, hihi. Schizowa ja xD Więc Molly została w szpitalu.
Dziękuję Ci bardzo za komentarz! <3
PS MÓJ I JESZCZE RAZ MÓJ!
Gdzie trzech się bije, tam trzeci korzysta... sooo bye bye bitches! Steven is mine :D
UsuńWiecie, jeśli chodzi o bicie się, to jestem pierwsza. Ostatnio miałam okazję bić się z taką ćpunką, no ale to długa historia xD
To było takie ostrzeżenie. Ya know, Steven loves only me. I know, I know I'm master of english xD
Nein! Steven ist mein! I wybijcie sobie z głów to, że jest Wasz. To mi robi NALEŚNIKI, słyszysz Rocky? XD I Chelle, nawet nie próbuj mi go zabrać! XD
UsuńEj! Blog mój, moje zasady! XD Steven jest tylko i wyłącznie mój i nikt mi go nie zabierze!
UsuńNo xD
Wmawiajcie sobie, wmawiajcie. Właśnie sobie ze Stevenem leżymy w łóżku i się z Was śmiejemy :D
UsuńA właśnie, pan Tyler pozdrawia bloggerki swym szerokim (BARDZO SZEROKIM, ale jakim uroczym) uśmiechem :3
Jaki słaby?! Rozdział jest świetny!
OdpowiedzUsuńTak bardzo szkoda mi Molly. Uciekła ze szpitala psychiatrycznego tylko po to, żeby z powrotem się w nim znaleźć? I dowiedzieć się, że ma schizofrenię? Jedyny plus jest chyba taki, że poznała Tylera. Może się zaprzyjaźnią? W końcu Stevenek, jako wzorowy przyjaciel będzie odwiedzał Joe, prawda?
Kurde, nie mam weny na długie komentarze (nigdy nie mam, ale to nic xD),więc chyba zakończę go w tym momencie. Mam nadzieję, że wybaczysz mi to. ;-;
Weny!
A! I miłego pobytu na campingu! :D
No co ty, nie mam czego wybaczać!
UsuńDziękuję Ci za wszystkie miłe słowa, moje droga Angie! ;)
O, kolejny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńCholera, ale mi Ciebie będzie brakowało :'C Już tęsknieee!
Molly znowu zostaje w szpitalu, niefajnie :( Ciekawe, czy ją odwiedzi Alan albo... Ian. No bo dla mnie to jedyna możliwość, żeby się spotkali, a raczej wrócą do opowiadania...
Ale ciekawi mnie też jak namiesza tu Steven i reszta!
Proszę Cię, ostatnio był postęp, pochwaliłaś swój pomysł, nie mogłabyś bardziej uwierzyć we własne możliwości? ;/ Przecież jest zajebiście.
Buziaki ;***
Ja tam mam wrażenie, że jest słabo xD Ale ja to ja!
UsuńDziękuję Ci bardzo mocno <3 Co ja bym zrobiła bez Twoich komentarzy :')
♥
Przepraszam! Przepraszam! Mój Internet ma swoje kaprysy i oczywiście musiał się spierdolić, gdy chciałam wejść na Twojego bloga. Co dziwne na Facebooka wchodziło, a na blogi (nawet na mój) to już nie.
OdpowiedzUsuńWlaśnie odzyskałam połączenie.I już komentuję!
Biedna Molly. Mają ją za chorą psychicznie. Nienawidzę, kiedy szpital zamiast pomagać zamyka i nic nie robi. Nie mówię, że tak tu jest! Po prostu nienawidzę, takie moje zdanie.
Ooo spotkała Stevenka. Coś czuje, że jak on wyjdzie z Perrym to wyjdzie i Molly.
Niech Cassie się nie oskarża, że przez nią Molly...no niech się nie oskarża!
No tak, wkurwiająca biel.
Łe i znowu jakiś pokoik. Czemu ona musi być w psychiatryku? Dlaaaaaaczego?
Dlaaaaczego ją tu zostawiają? Znowu ją robią na psychola!Może normalnie funckcjonować! Czemu ją tu zostawiają? Czemu ją tu zamykają?
Ojeeeeeej teraz Cassandra z Molly spotkała Stevena. Hahahah, ten z tymi "ślicznotkami"
Perry jest mój! Page też jest mój! :3
Zajebisty i bardzo przepraszam za mój jebnięty Internet!
Jejku nie przepraszaj! Dałaś minut taki śliczny komentarz no ♡ Dziękuję Ci bardzo!
UsuńKochana Rocky, zacznę od tego, że jesteś wspaniała. Piszesz genialnie, jesteś uroczą osobą (tak mi się wydaje :D), czego chcieć więcej? No tak, nowych rozdziałów! Ja chcę więcej! :3 Zwłaszcza, że są one takie wspaniałe. Psychiatryk, odwyki, Aerosmith i dziewczyny. To chyba wszystko, czego mi do szczęścia potrzeba, czytając to cacko. Zacznijmy od tego, że mieszasz dwa klimaty, taki psychodeliczny z delikatnie miłosnym, przyjacielskim. Ja tak coś czuję, że Steven będzie zarywał do jakiejś z dziewczyn. Oby to się sprawdziło, bo kocham czytać o Stevenie (STEVEN IS MINE, REMEMBER MY WORDS XD).
OdpowiedzUsuńNo ale koniec o mym cudownym mężu, czas skupić się na naszych bohaterkach. Kurczę, myślałam że wyjdą z tego psychiatryka, a tu takie zaskoczenie. Z jednej strony to źle, ale z drugiej i dobrze. Przeczuwam, że w szpitalu odbędzie się sporo ciekawych akcji z udziałem panów z Aerosmith. Oj, chciałabym, chciałabym.
Wiem, że cokolwiek byś nie napisała będzie wspaniałe. Inaczej być nie może, bo tak jak już pisałam, jesteś genialna. I nie pisze tego teraz, aby Ci lizać tyłek, słodzić czy cholera wie co jeszcze, tylko pisze swoje wewnętrzne odczucia. Dzisiaj tak jakoś miałam dziwne przeczucie, że Cię doskonale znam. Można powiedzieć, że w sferze bloggera traktuję Cię jak siostrę (nie wystrasz się xDD). Bo zawsze mogę na Ciebie liczyć i tak jakoś przyjemnie mi się pisze u Ciebie komentarze. Nie muszę zbyt wiele się wysilać, aby wyszło mi jakieś szczere wyznanie.
Eh, koniec bo wychodzę na psychicznego debila, a psychiatryk już czeka ;__;
Kocham Cię Rocky!
Chelle ♥
O jej! Po kilku minutach walki udało mi się połączyć z WiFi ma stacji a tutaj... taki cudowny komentarz na mnie czekał! ♡
UsuńChelle jak ha Cię kocham i uwielbiam. Siostrą? Czuje się zajebiście z tym faktem! Mi u Ciebie tez zawsze lekko pisze się komentarze. No Kocham Cię i baaardzo mocno Dziękuję! :*
Hugs, Rocky.
Genialny rozdział, genialne opowiadanie, genialna fabuła!
OdpowiedzUsuńAle to już powinnaś wiedzieć :)
Hm, od czego by tu zacząć...
Od głównej bohaterki, tak właśnie. Nie mogę się pogodzić z tym, że Molly zostaje w psychiatryku. Przecież miała zacząć nowe życie w szalonym Los Angeles! Mam tak małą, malutką nadzieję, że dziewczyna jednak stamtąd zwieje. Pieprzyć schizofrenię! ;-;
Dalej... Steven! Jeju, jaki on fajny w tym Twoim opowiadaniu :3 To znaczy on ogółem jest fajny, zajebisty itd, ale... nie wiem jak to wytłumaczyć xD O, wiem! Jest w tym opowiadaniu taki prawdziwy! Nie każdemu się to udaje, więc *klask, klask*.
Ciekawi mnie też co teraz pocznie nasza Cassie. Niby nie darzę jej większą sympatią, ale... trochę jej współczuję. Została teraz jakby nie było sama w tym wielkim mieście.
Och, czekam z niecierpliwością, aż powrócisz do nas z nowym rozdziałem! <3
Dziękuję Ci bardzo za tyle miłych słów! Kompletnie się nie spodziewałam, że komuś się spodoba, no ;)
UsuńDzięki <3