8/31/2014

Odbiór!

Ymm, wróciłam.
No to może po kolei, żebym się nie pogubiła:
Po pierwsze! Nie mam zielonego pojęcia kiedy będzie nowy rozdział, ani jakiego opowiadania. Kiszę w sobie pomysły od trzech tygodni, i mam w głowie lekkie zamieszanie xD Ale no w tym tygodniu na pewno, może jutro, a może we wtorek...
Po drugie! Przepraszam za wszelkie zaległości na Waszych cudownych blogach! Zaraz się zabieram za nadrabianie, przysięgam uroczyście :_:
Po trzecie! Dziękuję, że tak ciepło przyjęliście powrót Sweet Pain. Naprawdę byłam wyjątkowo przekonana, że ten chory wymysł nie trafi do Waszych gustów, a tu taka niespodzianka. Dzięki :)
Po czwarte! Kochana Chelle, kochana Faith... TYLER JEST MÓJ! xD
Po piąte! Dochodzi dziewiąta ostatniego dnia wakacji i ogólnie wszyscy jesteśmy załamani, czyż nie? A więc na osłodę życia i poranka, daje wam uroczy (najbardziej nietrafiony przymiotnik w dziejach tego bloga, ale nie spałam całą noc i mój mózg pracuje na najniższych obrotach) utwór Black Sabbath! (jak coś Sabbathów może być urocze, ja sama tego nie czaję xD) A więc cokolwiek by się działo, i jakkolwiek by było źle, pamiętajcie: wróżki noszą glany!


Zostawiam was z tym Osbournowo-Iommiowo-Geezerowo-Wardowym akcentem (co ja mam z tymi przymiotnikami, ja sama nie wiem :_:) i życzę miłego dnia!

Hugs, Rocky.


8/09/2014

Sweet Pain 9

Byłam w tak głębokim szoku, że nie słyszałam niczego, co mówiła do mnie pielęgniarka. Patrzyłam się przed siebie szeroko otwartymi oczyma, a wszystko zdawało się być za jakąś bardzo grubą ścianą. Przezroczystą, ale jednak ścianą. Wydawało mi się też, że świat zwolnił. Wszystkie czynności były takie ociężałe. Buty na moich nogach zdawały się ważyć pięć kilo więcej, ale i tak nie słyszałam ich stukotu, kiedy kroczyłam po jasnych kafelkach. Kafelkach szpitala psychiatrycznego. Jak to możliwe? Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że jest aż tak źle? Nagle z drzwi obok wybiegł mężczyzna. Właściwie to wiedziałam jak się nazywa, choć nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Steven Tyler wypadł na korytarz w szaleńczym pędzie, a ja zatrzymałam się. Brunet popatrzył na mnie z uśmiechem.
- Oh, witam cię moja droga, po raz kolejny tego dnia! Tym razem na ciebie nie wpadnę, masz moje słowo!- zawołał, a mi nawet udało się przyswoić sens jego wypowiedzi. Jego głos był żywy, a nie monotonny jak kobiety w fartuchu idącej obok mnie.
Gapiłam się na niego nie wiedząc co powiedzieć. Kipiał entuzjazmem, a mi wydawało się to tak bardzo nie na miejscu, że aż… zaśmiałam się. Co dziwne był to śmiech lekki, niewymuszony. Brunet naprawdę mnie rozśmieszył. Popatrzył się na mnie zbity z tropu i przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę. Przekrzywił lekko głowę, a tuzin wisiorków na jego szyi zabrzęczał.
- Dlaczego się śmiejesz?- zapytał zdziwiony.
- Bo jestem chora psychicznie!- krzyknęłam bez zastanowienia.  Kiedy dotarło do mnie, że te słowa były najszczerszą prawdą, moje rozbawienie przerodziło się w historyczny wręcz chichot. Chichot szaleńca. Steven gapił się na mnie ze skrajnym zdumieniem wymalowanym na twarzy. Nie trwało to długo, bo po chwili do mnie dołączył. Pielęgniarka zszokowana pobiegła po pomoc, a ja aż uklęknęłam na ziemi, bo rozbolał mnie brzuch. Nagle czyjeś ręce postawiły mnie do pionu.
- Molly, dziewczyno, co ty wyrabiasz?- Cassie ujęła mnie stanowczo pod ramię i zaprowadziła do stojącego pod ścianą rzędu krzeseł, razem usiadłyśmy. Nie odpowiedziałam, ale udało mi się nieco opanować. Ciężko dysząc wpatrzyłam się w swoje dłonie, które trzęsły się lekko. Po paru sekundach przeniosłam wzrok na Stevena, który zdezorientowany stał na środku korytarza i rozglądał się na wszystkie strony.
- Z czego się śmiałaś?- spytał po raz kolejny, kiedy spostrzegł, że się na niego patrzę.
- Nie ważne, nie zwracaj na mnie uwagi. Musiałam się pośmiać. Okropnie dawno tego nie robiłam.- wytłumaczyłam, zaskoczona własną pewnością siebie. Czemu ja w ogóle się nie stresowałam? Normalnie zżerałyby mnie nerwy, na samą myśl o rozmowie z obcym facetem. A teraz mówi do mnie gwiazdor.
- Masz na imię Molly, prawda?- zagadał.
- Owszem. A ty Steven.- pokiwałam głową.
Brunet uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów. Oparł się o ścianę.
- Zgadza się, moja miła. Co tutaj robisz?
Już chciałam odpowiedzieć, kiedy poczułam, że Cass zrywa się z miejsca obok mnie i pociąga mnie za sobą. Zachowywała się, jakby coś nagle sobie uprzytomniła. Nim zdążyłam się zorientować i odpowiedzieć Tylerowi, zostałam zaprowadzona do korytarza obok. Nie zdążyłam odczytać napisu na drzwiach, ale miałam złe przeczucia.
- Cass! Co ty robisz?- wyrwałam się.
- A co ty robisz? Dostajesz ataku śmiechu, gadasz z wokalistą legendarnego Aerosmith, a ja nawet nie wiem, co ci dolega! Pielęgniarka kazała mi cię tu przyprowadzić, bo sama by chyba nie dała rady.- skrzyżowała ręce na piersi.
Zacisnęłam usta, zdając sobie sprawę, że faktycznie, nic nie powiedziałam Cassandrze. Nie widziałam się z nią odkąd wyszłam z gabinetu Phila, i choć miałam wrażenie, że ta sytuacja miała miejsce parę godzin temu, wszystko wydarzyło się w niecałe dziesięć minut. Nadszedł więc moment, w którym muszę powiedzieć brunetce prawdę. Nie chodziło o to, że mnie ona bolała. Bardziej doprowadzała do poczucia zrezygnowania i porażki. Uciekłam z Nowego Jorku, mając nadzieję na lepsze życie, a trafiłam w to samo praktycznie miejsce z którego przybyłam. Dołowało mnie to, i dopiero w tym momencie ten fakt został przyswojony przez mój mózg. Byłam w pułapce. Moja chora głowa sprowadziła mi na barki okropnie ciężki ciężar.
- Schizofrenia.- wypaliłam.
- Co z nią?- ostrożnie zapytała Cassie, ale ja widziałam błysk przerażenia w jej oczach. Odpowiedź była zbędna. Dziewczyna gapiła się na mnie, próbując dopasować elementy układanki, rozwiązać zagadkę… Czemu akurat ja?
- To wszystko… Twój ojciec, Ian, Alan…- zakryła usta dłonią. – Ty…
- Oszalałam.- dokończyłam.
- Nie! Chciałam powiedzieć, że… To wszystko moja wina!- zawołała. Oparła się plecami o ścianę i powoli osunęła się na posadzkę. Białą posadzkę. Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem, ale usiadłam obok.
- Nie twoja. Zawdzięczam ci wszystko. To, że teraz tu jestem, i to, że zaczęłam czuć.- położyłam jej dłoń na ramieniu.
- No właśnie!- krzyknęła.
- Myślisz, że wolałabym wciąż tkwić w Nowym Jorku? Wciąż być Nieczułą? Teraz jestem w piekle. Ale wcześniej byłam jeszcze głębiej.
Wstałam, bo od porażającej bieli rozbolała mnie lekko głowa. Poczułam napływ siły. To co powiedziałam Cass było prawdą. Nie mogło być gorzej, niż było, kiedy pierwszy raz wylądowałam w psychiatryku. Teraz mnie zdiagnozowano, i byłam w lepszych rękach. Jedyne co mnie niepokoiło, to te cholerne omamy. Nie chciałam pamiętać o tej dwójce facetów. Nie chciałam, nie mogłam, nie powinnam. Ale nie potrafiłam też zapomnieć, nawet na kilka minut. Podświadomie wciąż widziałam obrączkę i słyszałam głosy.
Podeszłam do pielęgniarki, która wcześniej ode mnie uciekła. Kobieta przyjrzała mi się nieufnie i ledwo zauważalnie wykrzywiła wargi w zniesmaczonym grymasie. Po chwili jednak przybrała wyćwiczoną maskę obojętności. Wskazała mi dłonią drogę i kazała skręcić w trzecią odnogę korytarza po prawej stronie. Ruszyłam, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałam, czy Cassie wciąż siedzi na podłodze, czy jej już tam nie ma. Przez chwilę znów poczułam się jak Nieczuła. Odepchnęłam od siebie tę myśl jak najsilniej potrafiłam. Nie chciałam się nią stać nigdy więcej, obrzydzała mnie. Skręciłam, tak jak mi kazano, a tam młody chłopak, świeżo po studiach, uśmiechnął się do mnie promiennie.
- Proszę tędy, panno Waters.- pokazał na drzwi.
Weszłam do kolejnego korytarza. Pomyślałam, że drogi są tak skomplikowane, żeby wszyscy ci chorzy psychicznie nie dawali rady uciec. Cóż, chyba im się udało, bo poczułam, że się zgubiłam. Nie miałam pojęcia, w jakiej części budynku się znajduję. Możliwe było, że personel nosi przy sobie mapki. Ale możliwe też, że dla nich zapamiętanie rozkładu pomieszczeń nie jest trudny. W końcu nie mają schizofrenii.
Na myśl o mojej chorobie, machinalnie zmarszczyłam brwi. Zawsze wydawało mi się, że schizofrenik jest kompletnie pieprznięty, widzi wszystko na opak i słyszy zmarłych. Ja miałam jedynie omamy. Jedynie…
Według Phila, moja odmiana jest łagodna. Czy to oznacza, że myślę niemal jak normalny człowiek? Ale jak właściwie myśli normalny człowiek? Czy kiedykolwiek nim byłam? Pytania powróciły. Szłam głośno stąpając, ale nie zagłuszyło to burzy jaka właśnie przechodziła przez mój umysł.
W życiu nie pomyślałabym, że myślę jak wariat. Przecież potrafię podejmować racjonalne decyzję, i samodzielnie funkcjonować.
Ale słyszę głosy.
Widzę rzeczy, których nie ma.
Śmieję się jak głupia bez przyczyny.
Zwolniłam kroku, bo kilka metrów przede mną uchyliły się drzwi. Wychynął z nich ten sam młody pielęgniarz. Znów miał na twarzy serdeczny uśmiech. Pytanie tylko: Jak zdołał dotrzeć tu przede mną? Zszokowana zatrzymałam się nieopodal i gapiłam się na szatyna. Zaśmiał się.
- Proszę się tak nie dziwić, po  prostu mam swoje sposoby.- nachylił się teatralnie w moją stronę i szepnął:- Jestem Spidermanem!
Nie mogłam się nie roześmiać.
- To jest pani pokój. Proszę na razie w nim poczekać. W niedługim czasie dowie się pani co i jak.- rzucił, i wymachując teczką, którą dzierżył w dłoni, oddalił się szybkim krokiem. Niepewnie wsunęłam się do pokoju. Na całe szczęście nie był biały. Ściany pokrywała tapeta w delikatny wzorek w kolorze jasnobrązowym. Łóżko z dębową ramą stało pod oknem, a z parapetu zwisała paprotka zasadzona w zielonej donicy. Mała, prosta komoda została ustawiona tuż obok niewielkiej toaletki. Obok były drzwi do łazienki.
Usiadłam na starannie zaścielonym łóżku. Czekałam.
---------------
Nie miałam zielonego pojęcia ile czasu siedziałam w pokoiku, bo nikt nie wpadł na to, żeby zawiesić w nim zegar. Na początku leżałam na łóżku we wszystkich możliwych pozycjach, ale teraz nie dawałam rady usiedzieć w miejscu. Chodziłam w kółko. Dokładnie obejrzałam wzór na tapecie, policzyłam wszystkie sęki w drewnianej szafie. Ale nadal nikt nie przychodził. W pewnym momencie uzmysłowiłam sobie, że nikt nie zamykał drzwi. Podeszłam do nich ostrożnie i położyłam dłoń na klamce. Zawahałam się. Co z tego, że bym wyszła, skoro nie trafiłabym z powrotem? Przyłożyłam ucho do metalowej powierzchni. Usłyszałam kroki, coraz wyraźniejsze. Odskoczyłam w tym samym momencie, kiedy drzwi się otworzyły. Stanął w nich nie kto inny jak Phil. Uśmiechnął się serdecznie.
- Witam cię moja droga. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze.- oznajmił.
- Jest w porządku.- odparłam po chwili wahania.
- Przyniosłem ci rozkład dnia, zabiegów, sesji i…
- Jak to rozkład dnia? Zostaję tutaj?!- przerwałam mu rozszerzając szeroko oczy.
- Czyżbyś nie usłyszałam diagnozy, Molly? Masz schizofrenię. To wymaga stałej opieki.- uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Ale ja sobie poradzę! Przecież mogę myśleć, chodzić, gotować, sprzątać… To jest łagodna odmiana! Nie chcę tu być!- krzyknęłam.
Potem wycofałam się w głąb pokoju i usiadłam na łóżku. Cały czas jakiś nieznośny głosik w mojej głowie mówił mi, że tak się to może skończyć. Że będę musiała tu zostać. Ale miałam też nadzieję, że trafiłam do tego pokoju tylko na jakiś czas, żeby poczekać na badania, czy coś takiego.
- Molly, wiem, że to dla ciebie trudne…- Phil podszedł.
- Trudne?! To nie jest, kurwa, trudne! Nie obchodzi mnie to, że jestem w jakimś stopniu chora, póki pozwala mi to funkcjonować. Jestem… Jestem wściekła. Nie ufacie mi. Nie ufacie mi, bo miałam jedne cholerne omamy.- wycharczałam zaciskając pięści.
- Wiem, że to jest frustrujące.
Siedziałam nic nie mówiąc, bo sama nie wiedziałam jak powinnam się zachować w takiej sytuacji. Miałam ze spokojem i pokorą przyjąć plan dnia i przestudiować go ze zrezygnowaniem? Czy raczej wstać, rozwalić doniczkę z paprotką i wybiec z wrzaskiem? Druga opcja raczej nie wchodziła w grę. Nie wątpiłam, że szpital dysponuje kaftanami bezpieczeństwa we wszystkich rozmiarach. Uspokoiłam się kilkoma głębszymi wdechami i wydechami.
- Chcę się zobaczyć z Cassie.- oświadczyłam w końcu.
- Cassie…?- lekarz spojrzał na mnie pytająco.
- Cassandrą Jones, brunetką, pewnie się tam jeszcze kręci na korytarzu.- wyjaśniłam głosem wypranym z uczuć.- I jeśli można… Zostaw proszę te… kartki na parapecie.
Phil bez słowa wykonał moją prośbę i wyszedł bezszelestnie.
Nie minęło pięć minut, a drzwi otworzyły się po raz kolejny, ale z większym impetem. Po sekundzie tkwiłam w silnym uścisku mojej przyjaciółki.
- Nie wierzę, że tu zostajesz, nie wierzę…- załkała.
- Ja też nie. – odparłam i pogłaskałam ja po włosach. Pachniały truskawkami.
- Będziesz do mnie przychodziła?- zapytałam, kiedy nic nie mówiła.
Pokiwała głową. Czułam jej łzy i byłam coraz bardziej smutna i zdziwiona. Cały czas zaskakiwało mnie, że ludziom na mnie zależy. W tej chwili to uczucie było niemal namacalne, ale nie potrafiłam go zrozumieć.
- Kiedy będę mogła przychodzić?- wydukała dziewczyna po dłuższej  chwili.
Odetchnęłam głęboko i sięgnęłam po papiery, które zostawił u mnie Phil. Z lekką odrazą zabrałam się za czytanie. Śniadanie codziennie o ósmej, potem pół godziny czasu wolnego. Od dziewiątej trzydzieści zajęcia w grupie, potem czas na rozmowy i przebywanie w towarzystwie. Obiad zaczynał się o czternastej trzydzieści, a po nim przychodził czas na sesję z psychologiem. Według rozpiski miał się mną zająć sam dyrektor, czyli Phil. Czyżby aż tak się mną przejął? Od siedemnastej do osiemnastej trzydzieści każdego dnia była pora odwiedzin. Kolacja na dwudziestą.
- Po piątej po południu.- odpowiedziałam.
Cass smutno pokiwała głową.
- Będę juro.- szepnęła.
Po chwili wyszła, a w tym samym momencie usłyszałam  na korytarzu jakieś zamieszanie. Otworzyłam drzwi i ujrzałam dość zabawną scenę. Gdyby nie fakt, że jestem w szpitalu psychiatrycznym, pewnie bym się zaśmiała.
Cassie stała oparta o ścianę i wgapiała się szeroko otwartymi oczyma w Stevena, który trzymał ją za ramiona.
- Już drugi raz dzisiaj wpadam na jakąś ślicznotkę! Wybacz mi, zgubiłem drogę!- zawołał.
Zauważył mnie i szeroko się uśmiechnął.
- Widzę, że ślicznotki się znają.- oznajmił.
Jako, że Cassie nie była w stanie nic wydusić, ja zabrałam głos.
- Owszem. Za to ja widzę, że rzadko patrzysz pod nogi.
Zaśmiał się.
- Cóż, może to i prawda. Mają tu tak wszystko poplątane, że… biegłem na oślep.
- Ja już lepiej pójdę.- wymamrotała Cassandra i czmychnęła wyrywając się uprzednio z uścisku Tylera.
- Nie, zaczekaj!- brunet zamachał ręką, ale na próżno.- Cholera, teraz nie mam nikogo, kto pokaże mi drogę. Chyba, że…- spojrzał na mnie z nadzieję.
- Niestety.- pokręciłam głową.- Również nie wiem gdzie jesteśmy. Zresztą nie muszę wiedzieć. Ważne, że wiem, gdzie mój pokój.
Steven zmarszczył brwi.
- Pokój? Przebywasz tu? Jesteś od czegoś uzależniona?- zapytał ostrożnie.
- Niestety to już nie wydział z nałogowcami. Wejdź, poczekamy jak ktoś przyjdzie i pomoże ci wyjść z tego popieprzonego miejsca.
---------------
Do dupy 8)
Sprawy przedstawiają się tak:
Dzisiaj wieczorem wyjeżdżam na trzy tygodnie. I nie mam zielonego pojęcia, czy będę miała internet, ale to mało prawdopodobne, gdyż będę na campingu ;_; A na nich to różnie bywa.
Więc możliwe, że nie będę mogła czytać, komentować i dodawać rozdziałów.
Z góry przepraszam za wszelkie zaległości, jakie sobie narobię. Siła wyższa.
Chciałam dodać dzisiaj rozdział, jakikolwiek, a że na L.A. Story nie miałam weny, padło na niedawno wskrzeszone Sweet Pain. Rozdział jest krótki, słaby i jak już wspominała do dupy. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
Mimo wszystko bardzo mocno proszę o komentarze :)
Miłych ostatnich trzech tygodni wakacji i do napisania! ♥

Hugs, Rocky. 


8/05/2014

Sweet Pain 8

Muzyka

Obudziłam się mając świadomość, że spałam bardzo długo. Szumiało mi w głowie, tak jak to się zdarza po sporej imprezie. Rzecz w tym, że ja na żadnej wczoraj nie byłam. Podejrzewałam jednak, że to przez zamianę klimatu i kilkunastogodzinny sen. Otworzyłam powieki i przetarłam oczy. Leżałam jeszcze chwilę, pozwalając, by mój mózg przyswoił kilka faktów.
Znajdowałam się w pokoju hotelowym  wynajmowanym przez Alana, w sercu Los Angeles. Zza uchylonego okna słychać było uliczny gwar i hałas. W powietrzu unosiła się woń jakiegoś jedzenia, papierosów i taniego proszku do prania. Rozejrzawszy się, upewniłam się, że w pokoju jestem sama. Na drugim łóżku było zwinięte prześcieradło, a na fotelu otwarta książka. Jakby ktoś musiał nagle wyjść. Coś nagle błysnęło w powietrzu. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Nic się nie ruszało. Ale znów kącikiem oka wyłapałam błysk.
- Jest tu kto?- zapytałam szeptem.
Nikt mi nie odpowiedział. Nagle przed nosem zawisła mi złota obrączka. Chciałam ją złapać. Ale uciekła w bok i zatrzymała się w innym miejscu.
- Cassie? Alan? Nie róbcie sobie żartów…- mruknęłam poirytowana.
Nagle w moich myślach pojawił się obraz Alana siedzącego w pociągu, jego rąk. Obrączki na jego palcu. To była ona.
- Alan?- zawołałam zachrypniętym głosem.- To ty?
Cisza. Nagle usłyszałam głos. Nie rozpoznawałam słów, ale dochodził z niedaleka. Otworzyłam drzwi od łazienki, ale nikogo tam nie zastałam. Wróciłam do pokoju, wciąż słysząc szepty. Wyjrzałam na korytarz, coraz bardziej zaniepokojona. Głos zaczął się nasilać.
- Czuję, że nie mógłbym teraz bez ciebie żyć, Molly. Nie chciałbym.
Zatrzymałam się w pół kroku. Te słowa  były mi bardzo znane. Ian, on mi je powiedział.
- Ian?- zająknęłam się.
Poczułam jak palce zaczynają mi drżeć.
- Nie chciałbym. Molly…- słyszałam.
Obróciłam się wokół własnej osi, szybko, za szybko. Zakręciło mi się w głowie i upadłam na kolana. Czułam jak ręce mi dygoczą. Przed oczami znów zawisła mi obrączka, a ja znów spróbowałam ją złapać. Tym razem złoty pierścionek zniknął, rozpłynął się, jak mgła.  Zszokowana poderwałam się na równe nogi. Zorientowałam się, że całe te głosy nie dochodzą z zewnątrz, tylko… z wewnątrz. Złapałam się za głowę.
- Molly ja… Ja cię chyba kocham.- głos Iana wypełniał moją głowę i odbijał się echem.
- Nie!- wrzasnęłam zasłaniając odruchowo uszy.
- Molly? Coś się stało?- tym razem usłyszałam Cassie.
Nie widziałam jej jednak. Nie widziałam nic.
-------------
Znów to samo, znów przeklęte pikanie i zapach. Znów biel. Potrząsnęłam głową, mając nadzieję, że wszystko to tylko zły sen. Po chwili zorientowałam się, że przy moim łóżku stoi Cass. Wpatrywała się we mnie ze współczuciem i ściskała moją dłoń.
- Cassie, powiedz mi, co się stało? Co ja tu robię?- niespokojnie rozejrzałam się po pomieszczeniu.
- Nie wiem co się stało. Wróciłam ze śniadania, a ty się dziwnie zachowywałaś. I zemdlałaś. Co pamiętasz?- dziewczyna przygryzła wargę.
- Ja… Słyszałam… i Widziałam.- zamknęłam oczy, by sobie cokolwiek przypomnieć. Pamiętałam doskonale wszystko co się wydarzyło. I przerażało mnie to dogłębnie.
- Co? Co takiego, Molly?- szepnęła brunetka nachylając się niżej.
- Widziałam obrączkę Alana.- przeniosłam na nią spojrzenie.- Słyszałam Iana.
Cass wyprostowała się i puściła moją dłoń. Siedziała tak kilka chwil, sprawiała wrażenie, jakby się nad czymś bardzo mocno zastanawiała. Minęło sporo czasu, przynajmniej tak mi się wydawało. W pokoju nie było żadnego zegara, ale to akurat w ogóle mi nie przeszkadzało. Gdybym oprócz dźwięków aparatury słyszała tykanie wskazówek, dostałabym szału. Byłam wystarczająco skołowana.  Z zamyślenia wyrwał mnie gorzki śmiech Cassandry.
- Molly, to wszystko przez facetów. Nie jesteś w szpitalu od tygodnia, ale znów w nim lądujesz, i to przez tych dwóch dupków!- krzyknęła z kpiącym uśmiechem. Przechodząca obok sali pielęgniarka rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie.
- Ian uratował mi życie.- zacisnęłam szczęki.
Brunetka przyjrzała mi się wzrokiem pełnym dezaprobaty. Jakbym była jej młodszą, niedoświadczoną siostrą. I głupszą.
- To za duże słowa. Nie zginęłabyś. Poza tym, co z tego, skoro potem zaczął pieprzyć, że cie kocha, i wywrócił Twoje wystarczająco pogmatwane życie do góry nogami!? A teraz następny! Co ty w nim widzisz, co? Będą tylko kłopoty! Już przewidziała ci się obrączka na jego palcu. Chcesz mi może powiedzieć, że to nic nie znaczy?!- zerwała się na równe nogi i zaczęła chodzić w kółko.- Molly, zostawmy ich w diabły, miałyśmy zacząć nowe życie! Miałyśmy żyć… Jakby nie miało być jutra! Jak zaczniesz się przywiązywać do ludzi, to się nam to nie uda. Szczególnie do facetów. Moll, proszę, wybij sobie z głowy i Alana, i Iana. Nawet imiona mają podobne, a to nie wróży nic dobrego…
- Przestań! Natychmiast! Nie mów tak o nich, dobrze wiesz, że to dobrzy ludzie!- krzyknęłam nagle, wyprowadzona z równowagi. Sama byłam zaskoczona własnym wybuchem, ale co najważniejsze, Cassie również. Zatrzymała się i wlepiła we mnie wzrok ciemnych tęczówek. Kryła się w nich burza.
Stała i czekała na moje dalsze słowa.
- Pomogli nam, oboje. Nie masz prawa ich tak nazywać. W tym świecie ciężko jest spotkać kogoś bezinteresownego. – wycedziłam wściekła.
Jeden z aparatów zaczął pikać coraz szybciej i szybciej. Żadna z nas nie zwróciła na to uwagi.
- Dobra, może przesadziłam.  Ale naprawdę nie możesz się tak do nich przywiązywać. Zapomnij o nich.- powiedziała chłodno, i wyszła z pomieszczenia.
Ze złością uderzyłam pięścią w materac. Dlaczego wszystko musiało się tak komplikować? Podświadomie czułam, że Cassie  ma racje, że powinnam dać sobie spokój. Ale co z tego, że powinnam, skoro nie potrafiłam? Nie wiedziałam jak zapominać. Ostatnio jak doznałam załamania nerwowego, wpadłam w pustkę. Przesiedziałam miesiące w psychiatryku, aż udało mi się z powrotem zacząć odczuwać emocje. Tym razem taż ma tak być? Muszę się załamać, żeby przestać pamiętać? Nie chciałam tego za nic w świecie. Szpital psychiatryczny kojarzył mi się tylko i wyłącznie z okropną bielą i czarną dziurą w głowie.
Możliwe, że rozmyślałabym nad tym jeszcze godzinami, ale do pomieszczenia wszedł lekarz. Ostatnio kiedy obcowałam z przedstawicielem tego zwodu, ominęłam go i zwiałam, ale teraz nie byłabym zdolna do podobnego wyczynu. Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania, nie było więc mowy o bieganiu. Zresztą, co by mi to dało?
- Zostanie pani zaraz przetransportowana do innego szpitala, pani Waters.- oświadczył.
Wyszedł, zanim zdążyłam zareagować. W sumie było mi wszystko jedno. Tylko trochę zirytował mnie tym, że nawet nie zostałam poinformowana o stanie mojego zdrowia. Skoro mnie przenoszą, to coś musiało być nie tak. Pytanie tylko… Do jakiego szpitala?
-------------
- Czy ja dobrze zrozumiałam? To jest szpital psychiatryczny?- wytrzeszczyłam oczy na kobietę w białym fartuchu. Okropnie białym.
- Zgadza się.- uśmiechnęła się sztucznie.- Proszę wejść do tamtego gabinetu.
Nie byłam w stanie się ruszyć. Zaczęło się we mnie mieszać. Przecież niedawno uciekłam z wariatkowa. Co takiego zrobiłam, że muszę tu być znowu? Cassie lekko popchnęła mnie w głąb korytarza. Postawiłam kilka niepewnych, sztywnych kroków. Nagle poczułam, że się z kimś zderzyłam. Zamrugałam oczyma. Nieznajomy złapał mnie za ramiona, zaniepokojony.
- Ej, mała! Nic ci nie jest?- zawołał facet.
Miał na sobie wyciągniętą koszulę w panterkę i dziwne, bardzo dziwne, zielone spodnie. Patrzył się na mnie z lekko otwartymi ustami… ogromnymi ustami.
- Hej, serio się pytam! Coś się stało?- przybliżył swoją twarz do mojej, tak, że niemal się stykaliśmy nosami.
- Nic.- zdołałam wykrztusić.
Na twarzy faceta wyrósł wielki uśmiech. Potem cmoknął mnie w oba policzki.
- Ja lecę, mój przyjaciel mnie potrzebuje!- krzyknął jeszcze i zniknął za drzwiami z napisem ‘Oddział uzależnień’.
- Molly, czy ty wiesz kto to był?!- Cassandra zapomniała chyba o kłótni, jaką stoczyłyśmy parę godzin temu.
- Eee… Jakiś koleś?- uniosłam brew.
- Steven Tyler! Wokalista Aerosmith!- spojrzała na mnie z zachwytem. – Pocałował cię!
- Tylko w policzki. Ja go tam nie kojarzę.- odmruknęłam i nieco pewniej podążyłam w kierunku gabinetu, do którego kazała mi się udać pielęgniarka. Otworzyłam drzwi. Kiedy zobaczyłam wnętrze urządzone w stonowanych, ale ciemnych barwach, cicho odetchnęłam z ulgą. Gdyby ściany były białe, ześwirowałabym. Zaraz… Przecież ja już jestem świrem.
Usiadłam na miękkim, czarnym fotelu. Był wygodny i pachniał skórą. Spojrzałam na postać, która stała pod oknem. Półmrok, jaki panował w pomieszczeniu, pozwał mi jedynie widzieć cień sylwetki. Należała jednak ona niewątpliwie do mężczyzny, i to takiego, który lata młodości mógł mieć za sobą. Odwrócił się nagle i rzucił i badawcze spojrzenie. Nie widziałam jego miny, było za ciemno, jedynie jego oczy w dziwny sposób lśniły.
- Witam cię, moja droga.- niespodziewanie szybko przeszedł kilka kroków i usiadł za biurkiem, które nas oddzielało.
- Dzień dobry, proszę pana.- odparłam niepewnie.
- Proszę pana? Mów mi proszę po imieniu. Mam na imię Phil. A ty Molly, tak?- spojrzał w papiery i nie czekając na odpowiedź kontynuował.- Molly Waters… Szukają cię prawie we wszystkich stanach, wiesz? Ciebie i Twojej koleżanki.
Zamarłam. Czyżby aż tak przejęli się moją ucieczką? Phil zaśmiał się ciepło widząc moje przerażenie.
- Spokojnie, ja cię nie wydam do moich kolegów po fachu z Nowego Jorku. Tamten ośrodek ma złą sławę, nie wiem czy wiesz. Tak między nami: dobrze zrobiłaś, że z niego uciekłaś.- puścił mi oczko.
Cały czas byłam w lekkim szoku i nie wszystko docierało do mnie na czas. Zajęło mi parę minut, zanim uświadomiłam sobie, że tak właściwie to siedzę przed psychiatrą. A on puścił do mnie oczko. Nie, żebym oceniała ludzi według stereotypów, ale zdawało mi się, że lekarz tego pokroju powinien być raczej poważny i ze skupieniem wysłuchiwać słów rozmówcy.
- Jest pan psychiatrą?- zapytałam po chwili milczenia.
- Tak. I jednocześnie dyrektorem tego szpitala.- rozpromienił się, a wokół jego oczu pojawiły się kurze łapki. – Pewnie cię zaskoczyłem? Już tłumaczę. Otóż… Moim sposobem rozmowy z ludźmi, jest stawanie się ich przyjacielem. Jestem optymistą! Nie tylko gbury potrafią radzić sobie z wariatami.
Rozszerzyłam oczy ze szczerego zdumienia i wgapiałam się w Phila dobrych kilka minut. Mężczyzna wpatrywał się we mnie z rozbawieniem. Analizowałam sytuację powoli. Siedziałam przed dość osobliwym lekarzem w jego gabinecie, dodatkowo wiedział on, że zbiegłam z poprzedniej placówki, podobnej do tej. Ale co ja tu robię? Co wykazały badania, że musiałam tu przyjechać? Takie w sumie dość podstawowe pytania w zaistniałej sytuacji, zaczęły napływać do mojej głowy. Nie potrafiłam na nie sama odpowiedzieć, jedynym moim wybawieniem w tym momencie był Phil. Swoją drogą wydawał mi się interesującym człowiekiem. Czemu by nie spróbować go poznać? No tak, ale Cass mnie zabije, kiedy dowie się, że spoufalam się z psychiatrą po pięćdziesiątce. A w dupę z Cass, chce wiedzieć co mi dolega!
- No więc, Phil, widzę, że ośrodek dobrze się trzyma. Ściąga nawet gwiazdy.- zaczęłam temat.
- Owszem! Joe Perry to nie byle kto.- pokiwał głową.
Joe Perry… A więc to był ów przyjaciel nieznajomego na korytarzu.
- Tak, w oczy rzucił mi się też jego kolega.- kontynuowałam.
- Steven? Bardzo ciekawy człowiek. Szczęśliwie odwyk ma już za sobą. Jest czysty jak łza.
- A więc miał problem z narkotykami?- uniosłam brew.
- Tak, było o tym głośno w prasie, ale zamknięta w czterech ścianach w Nowym Jorku mogłaś się z tym nie zapoznać. – zaśmiał się wesoło, jakby opowiedział najśmieszniejszy żart pod słońcem.- Wypadało by zerknąć co cię tu w ogóle sprowadza…
- Nie wiesz tego?- zdziwiłam się.
- Nie, niestety nie znalazłem wcześniej chwili, by zerknąć w to…- wskazał na zieloną teczkę leżącą na biurku.
Następnie zgrabnie ją otworzył i zaczął wertować jej zawartość. Nucił pod nosem jakąś skoczną melodyjkę, która kontrastowała z zaistniałą sytuacją. W końcu zaraz miał paść werdykt. Czy już do reszty sfiskowałam? Czy będę musiała spędzić tu resztę mojego życia w tym budynku, prześladowana wizją Iana wyznającego mi miłość i latającego wokół mojej głowy złotego pierścionka? Wzdrygnęłam się na samą myśl o porannych przeżyciach. Stanowczo za silnie przeżywałam sytuacje, które teraz mnie męczą.
- Bardzo duża aktywność…- zamruczał Phil pod nosem.- To znaczy, że…
Zerknął na mnie niepewnie. Nie było w nim już krzty entuzjazmu. Coś ukuło mnie w środku, jednak silnie uczepiłam się przekonania, że całe te omamy wystąpiły z przemęczenia i zmiany klimatu. Lekarz wstał od biurka i z grobową miną podszedł do prostego regału, pomalowanego na brunatny kolor. Otworzył wąską szufladę i wyciągnął z niej kartkę. Potem położył ją na blacie, obok wyników moich badań. Patrzył się na nie dobre dziesięć minut, porównując. Przenosił wzrok z jednej na drugą, a mnie w środku niemal rozsadzało z niepokoju. Błagam, niech to nie będzie nic poważnego…
Phil popatrzył na mnie wzrokiem, z którego nie potrafiłam nic wyczytać. Potem odetchnął głęboko.
- Molly, obawiam się, że jest gorzej niż myślałem.- oświadczył.
Policzyłam w myślach do pięciu. Powoli.
- To znaczy?- zapytałam drżącym tonem.

- To znaczy, że cierpisz na łagodną schizofrenię.
--------------
Tak.
Sama jestem zaskoczona, że ta sytuacja ma miejsce, bo spisałam to opowiadanie na straty. 
Przerwa była... Ponad dwu miesięczna. Mam nadzieje, że cokolwiek pamiętacie z poprzedniego rozdziału :_: Bo wiecie, nawet ja musiałam go przeczytać, żeby napisać powyższe... coś. 
No właśnie? Jak to odbieracie? Jak już pisałam pod poprzednim postem, wkręcę tu Aerosmith (taa, mówię wam, bo pewnie się jeszcze nie zorientowaliście, co? :_:).
I jakoś to tam się dalej potoczy. Wpadłam na całkiem niezły (wow, właśnie pochwaliłam własną chujową wyobraźnię, radujcie się, o ludu!) pomysł jak to się wszystko potoczy. Nie wiem, ile będzie rozdziałów, ale strzelam, że koło 20. Tak mi na szybko gdzieś wyszło. Ale jak ja coś liczę na szybko, to się może mijać z prawdą, więc w sumie to się nie przejmujcie, czy coś.
Eh, rozpisałam się o niczym. Nic nowego. Bardzo mocno proszę o komentarze! Aha, tam pod spodem jest rozdział L.A. Story, także również można zajrzeć. Ale oczywiście do niczego nie zmuszam... XD Boże, ale mi się zebrało na sztywne pierdolenie.
Róbta co chceta i tak was uwielbiam :D
Aaa! I jeszcze coś. Założyłam Aska, ale takiego wiecie, dla was :) Tam z boku macie, ale oprócz...
Zapraszam TUTAJ :)
Trochę wieje biedą, ale przed chwilą założyłam ;-;

Hugs, Rocky. 

8/04/2014

Rozdział 26+ kupa innych rzeczy

Dwa miesiące później…
Drzwi otworzyły się z irytującym skrzypnięciem. Zatrzasnęłam je za sobą.
- Jest tu kto?- zawołałam.
Nie uzyskałam odpowiedzi, tak jak się tego spodziewałam. Od miesiąca nikogo nie zastawałam po powrocie z pracy. Całe Guns N’ Roses przesiadywało w studio. Za dwa dni miała pojawić się ich pierwsza płyta. Na początku chodziłam z nimi, by posłużyć im radą i nie nudzić się samemu na kanapie w Hellhouse, ale twarde studyjne krzesła były jeszcze gorsze od rozwalającej się sofy. Poza tym,  przychodził czas, kiedy trzeba było nagrać gitarę prowadzącą. Nie potrafiłam na niego patrzeć. Żal i wściekłość zżerały mnie od środka. Przez wiele tygodni znosiłam to dzielnie i zamierzałam robić to dalej, ale było mi cholernie ciężko. Slash był kimś, kogo potrzebowałam, ale nie potrafiłam nie patrzeć na niego jak na żałosnego kłamcę. Zdradził mnie, nie dotrzymał słowa i zawiódł moje zaufanie. Kiedy Axl wyrządził krzywdę Jaz, ona mu wybaczyła, bo tak bardzo kochała chłopaka. Czy to, że nie potrafię przebaczyć mulatowi, znaczy, ze nigdy tak naprawdę nic do niego nie czułam? Ta myśl przerażała mnie i dawała nadzieję w tym samym stopniu. Skoro moje uczucie nie było szczere,  może będę wkrótce potrafiła o wszystkim zapomnieć? Uczepiłam się tej myśli jak rzep psiego ogona, i uparcie nie chciałam jej puszczać, ale niedawno coś zaczęło we mnie pękać. Czemu nie mogę przestać płakać co kilka nocy, żałując, że nie czuję zapachu chłopaka? Dlaczego kiedy jest w pobliżu, mam ochotę zanurzyć dłonie w jego włosach? Te pragnienia były jednak równie silne jak chęć wydrapania mu oczu. Moje emocje były pełne sprzeczności. Wiedziałam, co czuła Jasmin, kiedy próbowała zapomnieć o Axlu.
Zanuciłam ZZ Top, by wyzbyć się ponurych myśli. Nalałam do szklanki coli i po chwili wahania dodałam też whiskey. Zasiadłam na swoim zwyczajowym miejscu, na środku kanapy. Zarzuciłam nogi na stolik i sięgnęłam po pilot. Na kanałach informacyjnych leciały wiadomości, odpaliłam więc MTV.  Popołudnie minęło mi w dźwiękach The Police i Aerosmith. Zasnęłam chyba na chwile, kiedy puścili piątą balladę z rzędu. Zerwałam się jednak, kiedy usłyszałam głośny rumor. Oczywiście moi współlokatorzy właśnie powrócili i nie omieszkali poinformować o tym fakcie połowy osiedla.
- Hallieeee…. Wiesz gdzie jest wódka?- Steven i standardowe pytanie.
- Steveeeen, a wiesz gdzie jest sklep?- odparłam.
- Ja pójdę po flaszki.- zadeklarował się niespodziewanie Slash i zniknął.
-Patrz jak się chłopak dla ciebie namęczy. A ty go nie chcesz.- Duff opadł na kanapę obok mnie.
- Nie ja, tylko mój honor go nie chce, już o tym gadaliśmy, daj spokój.- warknęłam. – Poza tym wcale się dla mnie nie męczy. I tak ktoś musiałby iść do monopolowego.
- W sumie racja, ale może ciebie uratował od tego zadania, hm?- McKagan nie dawał za wygraną.
- Kurwa, a może jednak ciebie?- wstałam z kanapy.- Mam dosyć takiego gadania, wychodzę.
No i mój nawet nie najgorszy humor został zaprzepaszczony, a mi nie zostało nic innego jak wyjść z domu na zalane promieniami zachodzącego słońca ulice Los Angeles. Miałam wrażenie, że chłopcy poprzysięgli sobie, że muszą pogodzić mnie i Slasha. Doprowadzało mnie to do szału, i w momentach, kiedy udawało mi się jako tako wyluzować, wszystko szło w diabły, bo któryś z tych debili postanawiał ‘ratować nasz związek’, jak to kiedyś ktoś z nich powiedział. Nie było żadnego związku. A już na pewno nie było mowy o żadnym jego ratunku. Fakt, że mogę opuścić naszą ruderę, był dla mnie wybawieniem, z którego nie raz i nie dwa już korzystałam. Chodziłam na spacery kiedy tylko mój rozchwiany emocjonalnie umysł zaczynał fiksować. A teraz tak właśnie było.
Po raz nie wiadomo który zachciało mi się wyć. Tak bardzo pragnęłam, żeby cała ta sytuacja sprzed wielu tygodni się nie wydarzyła, że niemal wierzyłam, że nic takiego się nie stało. Niemal. Rzeczywistość jak to ma w zwyczaju, dawała mi siarczystego policzka z siłą jednego z olimpijskich sztangistów, ilekroć usiłowałam obrócić złe wspomnienia w senny koszmar. Wracały urywki scen, moje własne słowa. Podświadomie czułam nawet smród barowych toalet i wszystkie dźwięki jakie mu towarzyszyły. Przede wszystkim widziałam jednak Slasha. Z przekrwionymi oczyma, rozszerzonymi źrenicami, mglistym spojrzeniem. Widziałam, jak na mój widok odzyskuje świadomość, uzmysławia sobie co właśnie wyrabia. No, niestety za późno, panie Hudson. Nie przerażał mnie widok mojego faceta mieszającego ślinę z inną, ale ten cholerny fakt, że kiedy to robił, kompletnie o mnie nie pamiętał. Przeleciałby tą blondynę w kiblu, a moja osoba obeszłaby go wówczas równie mocno, co zeszłoroczny śnieg, o ile w gorącej Kalifornii można mówić o śniegu.  I to bolało. Tak mocno, dobitnie. Kiedy teraz o tym myślałam, z perspektywy czasu, bolało jeszcze bardziej. Jakby ten pieprzony olimpijski sztangista uderzał młotem w mój brzuch.
Myślami wracałam też machinalnie do innych sytuacji. Przypomniałam sobie jaka byłam szczęśliwa, kiedy to na koncercie w San Francisco Gunsi zadedykowali utwór dla mnie i Black oraz Jasmin. Czułam się wtedy kochana, wiedziałam, że mam kogoś, kto będzie przy mnie na dobre i na złe. Szkoda tylko, że niecały tydzień później to uczucie prysło w ułamek sekundy. Wizja twarzy Hudsona na koncercie w San Francisco i jego twarzy w klubie Los Angeles, mieszały się ze sobą, a ja czułam jak zaczyna mnie od tego boleć głowa. Z jednej strony wspaniały facet, który od pierwszego kontaktu wzbudził moje zainteresowanie,  a z drugiej potwór gotowy zdradzić mnie bez mrugnięcia okiem i tłumaczący swoje zachowanie dragami we krwi. Wszystko trąciło dramatyzmem godnym serialami z Ameryki Południowej, albo czymś podobnym. Kocham, czy nie kocham, oto jest pytanie. Moja wewnętrzna ja zaśmiała się gorzko i pogardliwie. Powiedz mi, co z tego, że go kochasz, skoro mu nie wybaczysz? Oh, kotku, jesteś taka naiwna…- zdawała się szeptać. Tym razem zaśmiałam się naprawdę.
- Gadam sama ze sobą, może być gorzej?- powiedziałam cicho. Do siebie.
Nikt mi nie odpowiedział, jedynie jakaś nastolatka przechodząca obok rzuciła mi dziwne spojrzenie. Odrzuciłam włosy na plecy i zastanowiłam się, co by zrobić. Zazwyczaj okrążałam osiedle, zahaczałam o spożywcza i wracałam do domu, ale dzisiaj moje nerwy były w wyjątkowo drobnych strzępkach. Autentycznie miałam ochotę śmiać się i płakać jednocześnie.
Przez głowę przemknęło mi, że dobrym miejscem moich odwiedzin byłby sklep z alkoholami, ale w porę przypomniałam sobie, że Slash również miał się do niego wybrać. Niby już trochę od tego czasu minęło, ale znając ilości procentów, jakie są w stanie spożyć moi domownicy, kupujący mógł  do tej pory ładować butelki do koszyka. W każdym razie wolałam nie ryzykować. Kolejną myślą, jaka przemknęła mi przez głowę, był bar. Co prawda starałam się unikać tym podobnych placówek, z wiadomych powodów, ale w tym momencie nie miałam innego pomysłu. Trochę nie podobała mi się perspektywa picia w samotności, podeszłam więc do jednego z ulicznych telefonów, które stały w okolicach Sunset dość gęsto. Wygrzebałam w kieszeni drobniaki, i wrzuciwszy je do wąskiej szczeliny wybrałam numer do hotelu, gdzie pracowała Black. Odebrała prawie od razu, akurat pewnie była w recepcji.
- Halo?
- Cześć Blue, tu Hallie. Nie masz ochoty się napić?- od razu przeszłam do rzeczy.
- Hal, wiesz, że jestem w pracy.- odpowiedziała umęczonym tonem.
- Ej, wszystko okey?- zaniepokoiłam się.
- Po prostu jestem zmęczona, tak? I nie mam kiedy się wyspać. Siedzę tu od szóstej i zapewne potrwa to do północy. – mruknęła.
- Kurwa, sama tam jesteś?- zdenerwowałam się.
- Tak. Właścicielka cały czas leży w szpitalu i nie pozwala mi nikogo zatrudnić. Mówi, że ktoś będzie próbował przejąć hotel, i że tylko do mnie ma zaufanie.- wytłumaczyła.
- Wiesz, że mogłabyś to gdzieś zgłosić? Nie można pracować po tyle godzin.
- Wiem, ale… Ta kobieta naprawdę mnie potrzebuje, poza tym… Ona ma nowotwór, Hallie. Jest w ciężkim stanie i… Nie ma żadnych spadkobierców. Ja…- zająknęła się.
- Możliwe, że przejmiesz interes po jej śmierci.- dokończyłam, domyślając się o co chodzi.
- No, tak. Nie życzę jej źle, ale to by była świetna odmiana w moim życiu. Wreszcie porządnie bym to wszystko zareklamowała. I byłaby z tego kasa. A tak to siedzę całe dnie i rozwiązuję krzyżówki wypijając hektolitry kawy.- westchnęła.
- Rozumiem. No nic, będę się musiała napić sama.- powiedziałam.
- Hal, a u ciebie jest dobrze?- tym razem zaniepokoiła się Black.
- Jakoś się trzymam.- odpowiedziałam wymijająco.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, to dzwoń. Pa.
- Pa.
Odłożyłam słuchawkę i z jeszcze gorszym humorem poszłam do Rainbow. Ulubione The Roxy mi się znudziło, więc musiałam znaleźć coś innego. Wlazłam do środka. Nie było późno, więc tłok był do zniesienia, a mnie udało się łatwo znaleźć wolny stolik. Zamówiłam czystą wódkę, uznając, że na nią mam właśnie największą ochotę. Patrzyłam się na przechodzących ludzi, starając się nie myśleć o przykrych rzeczach. Nagle kątem oka zauważyłam jasne, długie włosy. Wydały mi się bardzo znajome. Wstałam nie kończąc picia i pobiegłam w kierunku, gdzie przed chwilą widziałam ową blondynkę. Znalazłam ją stojącą w kolejce, samotną. Nagle olśniło mnie. Wiedziałam kto to jest.
- Amber? Czy to ty?- położyłam dłoń na jej ramieniu, nagim, nie licząc wąskiego ramiączka od kwiecistej sukienki.
Odwróciła się powoli, a moje przypuszczenia stały się trafne. Przede mną stała moje dawna przyjaciółka, ze zdumieniem na twarzy.
- Hallie?- szepnęła.
- Tak to ja.- rzuciłam się jej na szyję.- Stęskniłam się.
Poczułam jak sztywno kelpie mnie po plecach.
- Ta, ja też.- mruknęła.
Dopiero w tym momencie poczułam, że moje serce zaczęło bić szybciej. Tak dawno jej nie widziałam! Kilka miesięcy zrobiło swoje, a ja miałam ochotę wyściskać ją na środku tego klubu tak, że zwróciłaby cały obiad. Opanowałam się jednak i ograniczyłam  do pocałowania jej w oba policzki.
- Jeju, Am! Tak dawno cię nie widziałam! Gdzie byłaś, co tu robisz? Chodź, napijemy się razem!- wykrzyczałam i pociągnęłam dziewczynę za rękę w stronę mojego stolika. Niestety wódki nie było, zapewne znalazła sobie innego właściciela. Uzmysłowiłam sobie, że od paru chwil z moje twarzy nie schodzi wyszczerz. Dopiero kiedy usiadłyśmy naprzeciwko siebie, zauważyłam, że blondynka ma zupełnie inną minę. Była skołowana i jakby wystraszona.
- Hallie, ja… Lepiej jak sobie pójdę.- wydukała.
- Co? Dlaczego?- zmarszczyłam brwi.
- Nie… Nie jestem tą Amber jaką znałaś.- spuściła wzrok.
Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Przyglądałam się Am i usiłowałam dojrzeć coś, czego brakowało. Patrzyłam się i patrzyłam, aż wreszcie zrozumiałam. Nie uśmiechała się. Może w przypadku statystycznego, szarego człowieka nie byłoby to dziwne, ale u Amber owszem. Ta dziewczyna była kiedyś pełna życia. Śmiała się z byle czego, i tryskała kolorami. Teraz ze zwieszoną głową i zaciśniętymi ustami wgapiała się w blat stolika. Co się mogło stać?
- Amber, co jest?- szepnęłam.
- Po prostu wydarzyło się sporo rzeczy, które… Hallie, świat nie jest taki piękny jak mi się wydawało. Nie był, nie jest, nigdy nie będzie. Proszę, zapomnij o mnie. Pójdę sobie. Proszę.- zaczęła się jąkać.
Złapałam ją za dłoń, a ona wystraszona spojrzała w moje oczy. Wyczytałam z nich nieme błaganie.
- Am, jesteś moją przyjaciółką. Nie zapomnę, przenigdy! Chodź, pójdziemy stąd.- poprowadziłam ją do wyjścia.
Ulice były coraz bardziej wypełnione tłumem. Przez głowę przemknęła mi myśl, że gdyby zabrać tutaj Am parę miesięcy temu, skakałaby z radości i patrzyła z zachwytem na wszystkie strony. A teraz szła obok mnie milcząca. To jednak była ta sama Amber.
Doszyłyśmy na plażę. Wstyd się przyznać, ale byłam tu zaledwie kilka razy. Teraz jednak wydawała mi się dobrym miejscem na rozmowę. Usiadłyśmy na piasku. Blondynka zapatrzyła się w horyzont, gdzie granatowa barwa oceanu graniczyła z fioletowawym niebem.
- Pięknie tu.- powiedziała cicho, ale smutno.
Znów chwyciłam jej dłoń.
- Amber, powiedz mi, co się stało.- poprosiłam.
Mała, pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Ile bym oddała, by zamiast niej widzieć teraz jej uroczy uśmiech. Dołeczki w policzkach i te wesołe iskierki w oczach.
- Ja go kochałam, a on…- pociągnęła nosem.- Zadał mi… ból.
- Kto?
- Chris. Tak, ten, kochany, cichy, spokojny Chris Sumner.- skrzywiła się.
Wytrzeszczyłam oczy. Zapamiętałam Chrisa tak jak opisała go przed sekundą Amber. Tylko, że ona powiedziała to z gorzką ironią. Nie byłam w stanie w to uwierzyć. Sumner był oazą spokoju, kiedy zostawiałam ich razem, była przekonana, że blondynka jest w dobrych rękach.
- C… Co?- wykrztusiłam.
- Byliśmy szczęśliwi. Ale… miesiąc. Potem on zaczął pić. Pił, ciągle pił. Zaczął mnie olewać, przychodził tylko w nocy, żeby… Się ze mną przespać. Kochałam go. A on, pewnego dnia, przyszedł wściekły. Chyba ktoś go napadł i zabrał portfel. A Chris… Postanowił się wyżyć na mnie. Zrzucił mnie za schodów.
Dziewczyna przerwała, i uniosła delikatnie sukienkę, ukazując wielkiego siniaka na udzie. Był zielonkawo fioletowy. Dotknęłam go delikatnie, samymi opuszkami palców, wciąż nie dowierzając.
- Potem… Uderzył mnie.- kontynuowała i odgarnęła włosy z prawego ucha. Jego górna część była czerwona, i widniał tam świeży strup. Wokół była opuchlizna.
Rozdziawiłam usta i nie potrafiłam powiedzieć nic. Kompletnie. Moje myśli zaczęły mknąć na wszystkie strony, i nie potrafiłam sklecić prostego zdania.
- Uciekłam. Nie myślałam długo, tylko wpadłam do lepszego pierwszego pociągu. Wylądowałam w Kansas. Nie wiedziałam co miałabym tam robić, więc pojechałam dalej. Dotarłam tu, choć z chęcią pojechałabym dalej, za ocean. Jak najdalej od Lafayette.- zakończyła.
Cały czas byłam w szoku. Jak, dlaczego? Spróbowałam się otrząsnąć. Nic mi to nie dało. W geście desperacji przytuliłam dziewczynę. Poczułam jej łzy na koszulce. Zaczęłam delikatnie głaskać ją po plecach, ale Amber rozpłakała się na dobre.
- Amber, mogłaś mi napisać list, zanim było za późno. Pomogłabym ci… - szepnęłam w  końcu.- Tak strasznie mi przykro, Am.
- Hal, nie wiem co mam teraz zrobić. Nie mam gdzie mieszkać, jestem głodna…- załkała.
- Zamieszkasz z nami.- powiedziałam pewnie.
- Z wami? To znaczy?
- Mieszkam z… Pięcioma facetami. W tym z moim byłym. Ale to są… mili goście.- westchnęłam.
- Z byłym? Widzę, ze nie tylko ja napotkałam pewne kłopoty z… miłością.- wzdrygnęła się.
- Tak, można tak powiedzieć. Ale to jest temat na inną godzinę. Chodź, teraz pójdziemy coś zjeść.
Podniosłyśmy się. Objęłam ją ramieniem. Jednocześnie cieszyłam się, że znów ją mam przy sobie, ale z drugiej strony byłam przerażona, że pod moją nieobecność spotkało ją coś takiego. Lepiej by było, gdyby jej tu nie było, tylko siedziała szczęśliwa z Chrisem w Indianie. Przycisnęłam ją do siebie mocnej.
- Amber, jest mi tak cholernie przykro- powtórzyłam po kilku minutach drogi.
- Daj spokój, chodźmy na jakiegoś hamburgera i już. Nie mam siły się już martwić. Ryczałam przez ostatnie dni prawie bez przerwy. Cieszę się, że cię spotkałam. Gdyby nie ty… Wolę nie myśleć, co by mnie tu spotkało. Hallie, naprawdę bardzo za tobą tęskniłam.- Amber znów zaszkliły się oczy.
- Ci, mała, ciii… Będzie dobrze. Nie gadajmy już o tym. – cmoknęłam dziewczynę w policzek.
Pokiwała głową i otarła oczy dłonią.
Wpadłyśmy do jakiegoś Fast Fooda i zamówiłyśmy kupę jedzenia. Przez cały czas starałam się coś zrobić, by Amber przez chwilę była szczęśliwa, ale ona za każdym razem tylko unosiła kącik ust, a z jej oczu ział smutek. W życiu nie pragnęłam tak bardzo zobaczyć jej uśmiechu. Niemal modliłam się w myślach, by kiedykolwiek miało to miejsce.
W końcu uporałyśmy się z niezdrowym posiłkiem i ruszyłyśmy w dość odległą drogę do Hellhouse. Opowiedziałam jej co nieco o chłopakach. Oczywiście tematu Slasha unikałam jak ognia. Opisałam dość dokładnie pozostałą czwórkę.
- A ten ostatni? Powiedz coś o nim.- poprosiła.
- Slash…- zaczęłam i poczułam dziwny uścisk w gardle.- Jest bardzo… nieśmiały w stosunku do nowo poznanych. I ma włosy podobne do moich.
Odwróciłam głowę, starając się dać do zrozumienia, że nie chcę rozmawiać na temat mulata.
- Czyli to jest twój były.- Amber uśmiechnęła się, ale niestety był to uśmiech pełen goryczy.
- Tak.- odparłam lakonicznie.
Blondynka szczęśliwie nie drążyła tematu. W końcu stanęłyśmy przed rozwalającą się szopą. Am przyjrzała się jej niepewnie.
- To… tu?- zapytała.
- Ta… niestety. – zaśmiałam się cierpko.
Ona zacisnęła tylko usta i podążyła do drzwi, do których chciała zapukać, ale ja otworzyłam je kopnięciem.
- Ej, głąby!- krzyknęłam.- Chciałabym wam kogoś przedstawić…
---------------

PRZEPRASZAM ;-;
Zabijecie mnie?
Obedrzecie ze skóry?
Spalicie powoli i boleśnie?
Możecie.
Eh! Mówiłam, że rozdział pojawi się ponad tydzień temu, a jest… dzisiaj.
Już tłumaczę, żeby nie było…
No więc: Okazało się, że po powrocie z działki nie mam jak wejść do domu. Bo moja mama wyjechała z rodzeństwem. Musiałam więc spać gdzie indziej (nie wnikajmy gdzie, bo to byłoby pięć stron tłumaczenia) i no, miałam tam dostęp do neta tylko przez telefon.
Dobra pojechałam nad morze, wróciłam i co? Znów, kurwa, nie mogę wejść do domu! Ta. I jestem dopiero teraz, choć powinnam być od soboty.
Ale skończę pieprzyć. Czas na ogłoszenia, ho, ho, ho!
Po pierwsze: Ten rozdział jest dobry tylko w połowie. Według mnie. Znaczy się końcówka jest do dupy. Więc kolejne PRZEPRASZAM ;-;
Po drugie: Wpadłam na pomysł jak kontynuować Sweet Pain! Ale nie wiem, czy chcecie to dalej czytać. Ale co do pomysłu… Uznałam, że trzeba wpleść tam jakiś wątek z muzykami. I czy może to być…
.
.
.
Aerosmith? ;D Proszę o opinię.
Po trzecie: W tym tygodniu spodziewajcie się jeszcze dwóch rozdziałów (muszę wam jakoś wynagrodzić TO okropne opóźnienie), ale nie wiem kiedy konkretnie.
Po czwarte: Zrobiłam jakiś czas temu parę estetycznych zmian w zakładkach z opowiadaniami. I zamierzam usunąć tą listę blogów z boku i zrobić osobną stronę dla blogów, które czytam i polecam. Będzie ładniej i czyściej :)
Po piąte: Zmieniłam wygląd bloga, ale to pewnie zauważyliście. I jak? 
Okok, chyba to wszystko.
Proszę o komentarze :)

Gówno prawda, nie wszystko!
Wiem, że 23 lipca był prawie dwa tygodnie temu... Wiem, wiem. Ale nie byłabym sobą gdybym nie napisała dla mojego kochanego Slasha:

Sto kurwa lat!








I sprawa kolejna, podobna... Wczoraj, tj. 3 sierpnia swoje urodziny obchodził Dżejms!
Hetfieldku, ty spierdolony blondasie, obym Cię jeszcze kiedyś zobaczyła na koncercie, bo mi ten raz nie wystarczy!




:3

I razem, hihi:


---------------

Nominacje!

Za nominowanie mnie do Versatile i Liebster Blog Award serdecznie dziękuję Fiath i Estranged!
Nie wiem czym sobie zasłużyłam, ale dzięki, no ♥

Najpierw Versatile. Czyli, że siedem faktów o mnie, ta?
Ok, lecimy z tym koksem B|

1. Nienawidzę psów.
2. Jestem fanką wszelkiego rodzaju serów.
3. Jestem zakochana w Jonie Snow z Gry o Tron ♥♥ XD
4. Właśnie słucham 'Gotten' <3
5. Mam ujebane biurko, bo moja siostra przy nim siedziała pod moją nieobecność :_:
6. Kolekcjonuję płyty, są dla mnie jak dzieci. 
7. Za gorąco mi ;-;

Okok. Dalej...
Liebster Blog Award:

Pytania od Faith:

Z jakiego jesteś miasta? 
Łódź heh. 

Czy znasz jakąś blogerkę osobiście?
Niestety tylko przez facebooka.

Uwaga, pytanie za 1878678676 punktów. Dlaczego Lars wszystkich pozywa?
Wolę nie odpowiadać, bo mnie pozwie.
O ile już tego nie zrobił :_:
W końcu patrzyłam na niego na koncercie XD A to chyba karalne, nie? 

Co sądzisz o dzisiejszej muzyce?
Uważam, że wciąż na świecie jest dużo ambitnych muzyków, ale...
Po pierwsze: jeśli już się biorą za robienie w rocka/metalu, rzadko udaje im się zdobyć duże grono słuchaczy, gdyż młodsze pokolenia z nieznanych mi powodów ciągnie do popu jak cholera. Dziwne zjawisko. Dziwne i przykre.
Po drugie: Znaczna część owych ambitnych muzyków zaczyna robić w popie. Taka prawda, bo  nie uważam, że te gwiazdy nic nie umieją. Po prostu nie wykorzystują swoich umiejętności w odpowiedni (według nas) sposób. Nawet mój tata twierdzi, że Rihanna ma świetny głos. A ja się zgadzam.

Ulubiony aktor/aktorka?
Nie ma jednego/jednej XD Z aktorów... Johnny Depp, Tom Hiddleston, Morgan Freeman.
A z aktorek: Helena Bonham Carter, Jessica Lange i Natalia Dormer.

Co kryje się pod cylindrem Slasha?
Cóż...: wagon wódki, willa z basenem, stary Dodge Challenger, Samolot Burce'a Dickinsona, pałeczki Larsa, trzy wzmacniacze, hiszpańska gitara, biały Gibson, no i oczywiście tony czarnych kręconych kłaków.

Masz ulubiony film? Jeśli tak, to jaki?
'Skazani na Shawshank', 'Zielona Mila', 'Piła' (najbardziej I część), 'Omen', 'Red', 'Thor' I i II, ' Avengers' (wiem, troszkę dziecinnie, ale ja kocham filmy Marvela ♥).
Znów nie wskazałam jednego, wybacz :_:

Dlaczego Steven Adler ciągle się uśmiecha?
To zapomniana historia. A było tak...
Młody Steven Alder czasem spotykał się z Larsem, za szkołą, żeby popić co nieco wódki przed wyczerpującymi lekcjami. Pewnego dnia, wzięli ze sobą... kabanosy. Steven aka Blond Ciapa, tak żarł, że kawałki mięsa zostały mu pomiędzy zębami. Zwierzył się z problemu Ulrichowi, a on dał mu pałeczki, żeby mógł sobie nimi pomóc. I co zrobił Adler? Tak operował pałeczką, że utknęła mu poprzecznie w buzi. Zanim wspólnymi siłami udało im się ją wyjąc, Steven został obdarowany przez los rozciągniętą gębą, i żeby nie było tego bardzo widać, uśmiecha się cały czas. Czyż nie jest uroczy?

Jak naprawdę nazywa się Robert Trujillo? Podaj pełne imię i nazwisko.
A chuj z tym, nie chcę mi się wchodzić na wikipedię XD
Nazwijmy go... Robert Gorjillo <3 Te jego Monkey Face'y XD

,,Bijcie mnie, nienawidźcie mnie Nigdy nie będziecie mogli mnie złamać Rozkazujcie mi, rozzłośćcie mnie Nigdy nie będziecie mogli mnie zabić" - Z jakiej piosenki pochodzi ten cytat?
Michael Jackson- They Don't Care About Us. 

Dlaczego założyłaś bloga z opowiadaniami?
Czytałam różne blogi, czytałam, i czytałam... Aż mnie natchnęło, że ja to w sumie też bym chciała coś pisać XD I poszło!

Pytania od Estranged: 

Co powiedział Lemmy Kilimister, po wydaniu siedemnastego albumu Motorhead "Hammered:, kiedy to James wpadł do niego pożyczyć taby do "Overkill"?
Kurde ciężkie pytanie XD
'Dam ci, jak mi kupisz karton wódki'...? XD

Czym James wkurwia Larsa?
Lepiej nie będę wnikać, bo mnie pozwie ;x

Dokończ zdanie. "Slash jest tak zajebisty, że posiada......"
Że posiada Forda Mustanga ♥

W co Lars grał z Kirkem, czego odgłosy zostały zarejestrowane na taśmie, a przebiegły rudy kolo wykorzystał to w ostatniej piosence na debiutanckiej płycie swojej bandy Szatana?
Wooah! Nie wiem XD W ciuciubabkę?

 Kim jest owy, przebiegły rudy kolo?
Dejw Mustajn o,o

Co zostawił po sobie Lars po wizycie u Największego Pijaka Ameryki?]
Pałeczki, skarpetki i pewnie pozew. 

Daczego ludzie się śmieją z Larsa?
Kurde, Estranged, nie zadawaj takich pytań, mamy już pewnie 293812712 pozwów XD

Co takiego upuścił Kirk i kiedy, że napisano utwór "The Unforgiven"?
Ja słyszałam, że to James zaczął coś tam i to od niego wszyło, ale może Kirk też coś tam namieszał... W każdym razie nie wiem XD

Co się stanie, jeżeli sądzisz, że Metallica skończyła się na Kill'Em All?
Ja tak wcale nie uważam!
Metallica skończyła się na '... And Justice For All' :_: Sad But True.

Zarówno Slash i Kirk zaliczyli tyle samo kobiet. Podaj ich liczbę.
120384702813120392749237. Dokładnie tyle. 

Która gitara Kirka permanentnie się rozstraja? Podaj całą nazwę.
Wybacz kochana, nie interesuję się za bardzo gitarami :_:
Kurde, nic nie wiem XD


Skończyłam!
Nie nominuję nikogo, w końcu robiłam to już jakiś czas temu.
Jeszcze raz zapraszam do komentowania!



Hugs, Rocky.