Dla Faith :)
-------------------
Muzyka (mam nadzieję, że nie przeszkadza, że zespół i tekst jest Polski ;D)
Kartki z
kalendarza twierdziły, że był początek lipca. Pogodynki w radiu mówiły o
upałach. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy we wtorek, w dniu pogrzebu, nad
Los Angeles zebrały się kłęby ciemnosinych chmur. Stałam w kuchni, trzymając w
dłoniach kubek kawy, i ze wstrętem patrzyłam, jak pierwsze krople ulewy spadają
na brudne okna naszej szopy. Przeszedł mnie dreszcz na myśl o pobycie na
cmentarzu w taką pogodę. Jako dziecko, lubiłam to miejsce. Kiedy chodziło się
wąskimi ścieżkami pomiędzy kamiennymi płytami na których stały znicze, czułam
bijące od nich ciepło. Zdawało mi się, że zmarli nie mają tak źle, że ktoś
zawsze o nich dba, ktoś ich odwiedza, ktoś pragnie zostawić im coś miłego,
takiego od serca. Zawsze, kiedy szliśmy z rodzicami zapalić świeczkę na grobie
babci, siedziałam na zimnym kamieniu bardzo długo, czując dziwną bliskość ze
zmarłą. Tak jakbyśmy spotkały się, i w geście pojednania siedziały przy jednym,
żarzącym się ognisku. Znicze zdawały mi się niemal czymś w rodzaju łącznika
między światem umarłych i żywych. Czułam, że to ciepło je łączy.
Teraz nie
chciałam nawet myśleć o cmentarzu. Może to przez pogodę? A może przez to, że
nie jestem już małym dzieckiem, które potrafi sobie wyobrazić niemal wszystko?
A może dlatego, że dzisiaj miałam uczestniczyć w pogrzebie Todda? Poczułam jak
mimowolnie moje usta wykrzywiają się, a z kącika oka wycieka mi jedna łza.
Zsuwa się w dół policzka, na chwile zawisa na czubku mojej brody, a potem z
cichym chlupnięciem upada na posadzkę. Chlupnięcia nie było słychać. Zakłóciła
je szalejąca na dworze nawałnica. Czymże jest mała łza, wobec milionów kropli
spadających z nieba? Czy to, że powstała ze szczerego żalu, a nie z kłębiącej
się pod nieboskłonem pary wodnej, czyni ją lepszą? Nie.
Nie wiedziałam,
czemu zastanawiałam się nad łzami, nad deszczem, i nad cmentarzami. Nieprzyjemne
tematy, a to dopiero poranek. Już czułam, że ten dzień będzie okropny. Jak
płacz, jak ulewa, jak śmierć. Może przesadzałam, może nie. Ale nie potrafiłam
wykrzesać z siebie choć odrobiny ciepłych, radosnych uczuć. Każdy łyk kawy
palił w gardle, głowa bolała, a cisza jaka panowała w domu mnie przerażała.
Czemu chłopcy muszą w taki dzień aż tak długo spać? No tak, jeszcze nie było
siódmej. Westchnęłam ciężko i odstawiłam
kubek na blat. Nie miałam pojęcia co za sobą zrobić. Ceremonia miała zacząć się
w kościele o jedenastej, wzięłam z tego powodu wolne w pracy. Dziwne, że szef
się na to zgodził, bo aktualnie tylko ja zajmowałam się sklepem.
Wolno weszłam na górę, powłócząc nogami. Slash leżał na materacu zajmując niemal całą jego powierzchnię. Weszłam mu pod ramie i skuliłam się, próbując choć trochę się zdrzemnąć. Nie szło mi ani trochę, cały czas nękały mnie jakieś potworne myśli. Przypomniał mi się sen, który wkradł się ostatniej nocy do mojego chorego umysłu. Był tam tata i Todd. Oboje mówili, że są ze mną, ale zaraz się rozmywali, znikali… Byli bladzi, mieli zapadnięte oczy i sine wargi. Zatrzęsłam się na wspomnienie tych obrazów.
Wolno weszłam na górę, powłócząc nogami. Slash leżał na materacu zajmując niemal całą jego powierzchnię. Weszłam mu pod ramie i skuliłam się, próbując choć trochę się zdrzemnąć. Nie szło mi ani trochę, cały czas nękały mnie jakieś potworne myśli. Przypomniał mi się sen, który wkradł się ostatniej nocy do mojego chorego umysłu. Był tam tata i Todd. Oboje mówili, że są ze mną, ale zaraz się rozmywali, znikali… Byli bladzi, mieli zapadnięte oczy i sine wargi. Zatrzęsłam się na wspomnienie tych obrazów.
- Hallie, co się
dzieje?- usłyszałam nagle zachrypnięty szept. Slash obrócił się tak, że objął
mnie ramionami, a usta miał tuż przy moim uchu.
- Nic. Pada,
wiesz?- powiedziałam cicho.
- Miało być
słońce.- mruknął.
- Zimno mi.-
przekręciłam się, by leżeć przodem do niego.
Nie
odpowiedział, tylko chwycił za koc i naciągnął go na mnie, aż po szyję. Potem złapał
moją głowę i przysunął ją sobie do nagiej piersi. Jak zwykle poczułam jego
zapach, i jak zwykle mnie uspokoił…
- Lepiej?-
przerwał ciszę.
- O wiele.
Dziękuję.- zamknęłam oczy.
Pomyślałam, że
może uda mi się zasnąć. Chciałam zmyć z siebie złe emocje po poranku. Przespać
się chociaż godzinkę, by potem czuć się lepiej. Uspokojona ciepłem i dotykiem
Saula, w końcu mi się to udało.
------------------------
Nie padało
bardzo mocno, ale mżawka wyraźnie przesłaniała krajobraz. Drżąc, i złorzecząc w
myślach na przemoknięte buty, szłam wraz ze Slashem przez wysoką trawę, pośród
starych i omszałych nagrobków. Rodzina zmarłego nie miała wystarczająco dużo
pieniędzy, by jego grób stanął w bardziej zadbanej części cmentarza. Todd miał
być pochowany wśród trucheł ludzi, którzy leżeli tu już nawet ponad 100 lat.
Można było wręcz uznać, że było to miejsce zabytkowe. Ale kto chciałby
odwiedzać leciwe cmentarze? Nie było tu nawet ładnej kaplicy, ani żadnej
zjawiskowej krypty. Jedynie kilkadziesiąt wystających z ziemi kamiennych płyt z ledwo dającymi się odczytać
nazwiskami.
Slash objął mnie
ramieniem, starając się ochronić mnie przed deszczem. Miałam na sobie czarną
skórzaną kurtkę, która nie miała niestety kaptura, więc włosy miałam wilgotne i
lepiły mi się do policzków. Slash nie wyglądał lepiej, zrezygnował bowiem z
cylindra, który miał zwyczaj nosić. Poza tym wydawało mi się, że oprócz kropli
z nieba, jego twarz moczyło kilka pojedynczych łez. Ścisnęłam jego dłoń.
Szliśmy na tyle pochodu, który prowadzony był przez księdza i kilku facetów w
czerni niosących prostą, nielakierowaną, dębową trumnę. Na samą myśl o tym, że
w środku leży nieruchomy, blady i zimny chłopak, przechodził mnie dreszcz, i
chciało mi się płakać. Staraliśmy się trzymać z tyłu, ponieważ tak jak
podejrzewałam, rodzice, rodzeństwo i wujostwo Todda całą winę zrzucali na
Saula. Kiedy weszliśmy rano do kościoła, ojciec zmarłego niemal rzucił się na
Slasha. Powstrzymała go jedynie obecność w świętym miejscu. Co chwile
słyszeliśmy jak ktoś szepcze za naszymi plecami, widzieliśmy wściekłe spojrzenia. To było okropne, bo na nic zdałby
się tu tłumaczenia. Wszyscy ci ludzie nienawidzili nas z całego serca. A
szczególnie Slasha.
Zatrzymaliśmy
się po jednej stronie rozkopanej dziury, gdzie miała spocząć trumna. Całe
zgromadzenie natychmiast przemieściło się na drugą stronę. Staliśmy we dwójkę,
mając naprzeciwko kilkanaście osób, które wolało się kurczyć i przepychać
pomiędzy sobą, niż na metr zbliżyć się do Saula. Miałam wrażenie, że jesteśmy
na jakiejś rozprawie sądowej, i wszyscy są przeciwko nas, kiedy my, bezbronni,
stoimy na środku.
Ksiądz zaczął
ostatnią część ceremonii, błogosławiąc ciało Todda na ostatniej i niekończącej
się wędrówce. Wszyscy zmówili modlitwę, oprócz mnie i Saula. Żadne z nas nie
wierzyło w Boga. Bo jak możemy wierzyć, skoro wiemy co tak naprawdę spotkało
Todda, i jak świat jest okrutny? Bóg nigdy nie pomagał, nawet, kiedy sobie nie
radziliśmy. Ci ludzie w niego ślepo wierzyli, wmawiając sobie, że boska opieka
towarzyszy im na każdym kroku. Że to dzięki niej jeszcze nie potrącił ich
samochód, ani nie zostali okradzieni w ciemnym zaułku. Nigdy tak naprawdę nie
poznali okrucieństwa świata, mimo, że byli od nas starsi.
Kiedy faceci w
czerni spuszczali trumnę do dołu, zauważyłam, że podbródek Saula drga, a jego
szkliste oczy patrzą na całą scenę, jakby nie widząc. Wiedziałam, że usiłuje
zapanować na łzami, które cisną mu się pod powieki. Nie dał rady, po chwili
kilka kropli spłynęło po jego policzkach. Więcej nie widziałam, bowiem sama
zaczęłam szlochać. Cicho, nie chcąc, by ktoś widział moją słabość. Czułam żal,
że opatrzność zabrała nam przyjaciela. I wściekłość, że mimo żywego dowodu, że
cierpimy, cała rodzina zmarłego nas nienawidzi. Czy wrażliwy Todd by tego
chciał? By na jego pogrzebie w myślach obrzucano się błotem? Byłam pewna, że
jeśli jest już pośród nas jako duch, czy coś takiego, lata teraz w kółko,
bezradnie próbując pokazać wszystkim prawdę. Tak, naprawdę w to wierzyłam…
Nagle poczułam
ból w wewnętrznej części dłoni. Dłoni, w której ściskałam róże. Nieświadomie
spowodowałam, że w palce wbiły mi się kolce. Pozwoliłam mżawce zmyć krew z
ręki, a pobrudzoną na szkarłatno róże wrzuciłam do dołu, gdzie na dnie widać
było drewniany wierzch trumny. Kilka chwil później zniknął on wśród czarnej i
mokrej ziemi. Ksiądz powiedział coś jeszcze i odszedł, wyraźnie zły, że musiał
poświęcać się w taką pogodę. Pozostali zgromadzeni wśród szlochów złożyli
wielkie wieńce na wierzchu kopczyka jaki usypali faceci w czerni. Minęło
kilkanaście minut, tłum się przerzedzał, a góra kwiatów się powiększała.
Pachniało różami i daliami. W końcu zostaliśmy sami wraz z jednym z facetów,
który starał się jakoś zmniejszyć powierzchnię zajmowaną przez kolorowe
bukiety.
- Czemu oni was
nie lubią?- zapytał nagle, patrząc na nas bystrymi, błękitnymi oczami.
- Twierdzą, że
jestem winny jego śmierci.- odparł Slash
dziwnie beznamiętnym tonem, wskazując palcem na grób.
- A jesteś?
Widziałam, że
mulat się zawahał.
- Nie, nie
jest.- odpowiedziałam za niego starając się brzmieć pewnie.
Facet pokiwał głową
w milczeniu obracając w dłoni główkę kwiatu, która oderwała się podczas kiedy
przenosił wiązanki. Spojrzał w niebo i ponownie przeniósł wzrok na nas.
- Idźcie już, bo
nabawicie się kataru. Powodzenia.- powiedział i odszedł, parę chwil później
znikając wśród mżawki i mgły. Przełknęłam ślinę.
- Slash,
chodźmy.- pociągnęłam go za rękaw czując jak z chłodu zaczynają mnie boleć
palce u stóp i dłoni.
- Miał
dwadzieścia dwa lata…- szepnął chłopak, jakby mnie nie słyszał.
Westchnęłam
ciężko, stanęłam na palcach i delikatnie pocałowałam go w usta.
- Saul, naprawdę
możemy mieć po tym grypę. Chodźmy, zimo mi.- powiedziałam patrząc mu w smutne
oczy.
Chłopak powoli
pokiwał głową. Złapałam go za rękę i poprowadziłam z powrotem, w stronę wyjścia
z cmentarza.
---------------------
Reszta dnia
płynęła mi monotonnie i ponuro. Już drugą godzinę siedziałam wraz z Duffem i
Axlem na kanapie przed telewizorem, systematycznymi ruchami wkładając sobie do
ust chrupki. Kilka razy rzuciłam wymowne spojrzenie Rose’owi, chciałam się
bowiem dowiedzieć jaki wynik miała jego niedzielna wizyta u Jasmin. Chłopak
jednak z twarzą pokerzysty kręcił głową. Nie wiedziałam czy mam to
zinterpretować jako ‘powiem ci potem’, czy raczej ‘nie musisz tego wiedzieć’.
Uznałam jednak, że lepiej nie nalegać, więc wlepiłam wzrok w odbiornik
telewizyjny, głośno chrupiąc.
Nie spodziewałam
się, by ktokolwiek do nas dzisiaj wpadał, bo niby komu chciałoby się wychylać
nosa z domu w taką pogodę? Jednak późnym popołudniem, koło godziny
dziewiętnastej rozległo się niecierpliwe pukanie. Chłopcy siedzący obok mnie
nie uczynili ruchu, by chociażby wykazać tym zainteresowanie, więc wstałam i
poszłam otworzyć drzwi. Na progu stał przemoczony Sean. Nerwowo tupał prawą
stopą w ziemię, i rozglądał się niespokojnie.
- Hallie, musimy
pogadać.- rzekł, nawet się nie witając.
- No dobra,
wejdź.- rzuciłam i chciałam go przepuścić w drzwiach.
- Nie tu. Chyba,
że jesteś sama. Albo masz wolny pokój.- powiedział.
- McKagan i Rose
są w salonie, a Slash śpi w sypialni.- wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
- W takim razie
idziemy do baru.- pociągnął mnie za dłoń.
- Nigdzie nie
idę w taką pogodę!- wyrwałam się.
- Hallie,
błagam, chodzi o Jasmin…- chłopak popatrzył na mnie wzrokiem zbitego psa.
Patrzyłam mu się
w oczy przez parę sekund, zastanawiając się co robić.
- Zgoda. Ale
poczekaj, musze się ubrać.- westchnęłam.
Weszłam do
przedpokoju i włożyłam na siebie sweter oraz skórzaną kurtkę. Moje trampki były
całkowicie przemoczone, więc musiałam sięgnąć po wojskowe buty, zdarte i z
pourywanymi sznurówkami. Nie zakładałam ich od dawna, ostatnio chyba jeszcze w
Lafayette. Wraz z Seanem wyszliśmy na zalane ulicy Los Angeles, szybkim krokiem
kierując się do Rainbow, bo było najbliżej. Kiedy zasiedliśmy za stolikiem
miałam całkowicie przemoczone spodnie i rękawy kurtki. Na szczęście stare buty
spisały się znakomicie.
- O co chodzi?-
spytałam, gdy tylko złożyliśmy zamówienie na dwa lekkie drinki.
- Axl ci nie
mówił?- spytał, jakby z nadzieją.
- Nie, nie rozmawiałam z Rose’m.
- Ona…
Powiedziała mi… co do mnie czuje. A raczej nie czuje. Ona mnie nie kocha,
Hallie, wiesz?- schował twarz w dłoniach.
-Wiem.- odparłam
spokojnie.
- Jak to: wiesz?
Nic nie powiedziałaś?- spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Sean,
chciałam. Na początku chciałam. Ale uznałam, że i tak spróbujesz. Że będziesz
robił wszystko, by się to zmieniło. Nie byłoby tak?
- Byłoby. Ale
nie to jest w tym wszystkim najgorsze.
Najgorsze jest to…
- Że ona kocha
Axla.- dokończyłam, widząc, że Sean nie może się wysłowić.
Chłopak ze smutkiem
w oczach pokiwał głową i bezradnie wbił spojrzenie w swoje dłonie.
- Brachu, tak
się czasem zdarza. Nic na to nie poradzisz. Ale Jasmin na pewno docenia twoja przyjaźń,
i to jak jej pomogłeś. Masz wielkie serce. Ona o tym wie.- dotknęłam jego
dłoni, która teraz leżała na blacie.
- Dlatego
zgodziła się ze mną zamieszkać…- pokręcił głową.
- Dobrowolnie?-
zmarszczyłam brwi.
- Tak! Hallie, w
życiu bym jej do niczego nie przymusił. Za dużo przeszła.- odparł.
Skrycie
westchnęłam z ulgą.
- Co
zamierzasz?- zapytałam pociągając łyk z kieliszka, który właśnie kelnerka
dostarczyła na nasz stolik.
- Wyprowadzę
się. Znajdę pracę, czy coś. Muszę się ustatkować. Wiesz, gdyby nie Jaz, chyba
znałbym już wszystkie dziwki w mieście.- krzywo się uśmiechnął.
- Tak, twój
zapał do pieprzenia wszystkiego co ma cycki był więcej niż zauważalny, jeszcze
całkiem niedawno.- zaśmiałam się.
Może moja uwaga
była dosyć chamska, ale naprawdę nie miałam siły ani humoru, żeby się wysilać
na coś więcej. Dopiłam drinka.
- Słyszałeś
rozmowę Jasmin i Axla?
- Tak. On jej powiedział
wprost, że ją kocha i żałuje za to co zrobił.- Sean skrzywił się lekko.- A
potem ona zaczęła płakać. I na końcu powiedziała, że też go kocha. Że jest głupia,
bo nie może przestać o nim myśleć.
- Swoja drogą,
trochę jest.- mruknęłam.
- Zgadzam się.-
odpowiedział również kończąc picie alkoholu.- Idziemy?
- Ta.
Rzuciłam na stół
należną kwotę, wstaliśmy i wyszliśmy z powrotem zanurzając się w ulewie.
Zmierzchało.
-----------------------
Kolejny poranek
był względnie słoneczny. Kilka chmur przemykało co chwila po niebie, ale pogoda
i tak uległa radykalnej poprawie. Tak jak dwadzieścia cztery godziny wcześniej
stałam z kubkiem kawy w dłoniach, leniwym wzrokiem gapiąc się w okno. Wszyscy
spali. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle do kuchni, jak gdyby nigdy nic,
wszedł Axl, w samych gaciach, dzierżąc w dłoni piwo.
-Żeby tak chlać
od rana…- popatrzyłam na niego z politowaniem.
- Nie
przesadzaj, alkohol się zaczyna od 20% . To jest jak soczek.- uśmiechnął się.
- Postanowiłeś,
że wreszcie zaspokoisz moją ciekawość i powiesz mi, jak wypadała wizyta u Jasmin?-
uniosłam pytająco brew.
Właściwie, to
Sean pokrótce powiedział mi jak przebiegła rozmowa Rose’a i Jaz, ale zawsze
lepiej było się dowiedzieć z kilku źródeł, szczególnie kiedy miałam dostęp do
głównego zainteresowanego. Axl westchnął i przewrócił oczami, siadając na
krześle.
- Powiedziała
mi, że mnie kocha.- powiedział.
Uśmiechnęłam się
promiennie.
-Miałaś rację- mruknął.
- Jasne. - odparłam.
Nie
odpowiedział, tylko zapatrzył się w ścianę popijając piwo.
W tym momencie
bardzo pasował do Jaz. Siedział, milczący i spokojny. Zupełnie jak ona, skromna
i cicha. Byli naprawdę idealną parą, nawet, jak Rose już taki spokojny nie był.
Po prostu było między nimi to coś. Sean nigdy nie miał szansy, by dziewczyna poczuła
coś do niego. Ona i Axl… To było coś na kształt miłości od pierwszego
wejrzenia. Piękne i trochę niewiarygodne. Mi też niby Saul od razu się
spodobał, ale musieliśmy się lepiej poznać. A oni? Po jednym dniu znajomości
byli w sobie bezgranicznie zakochani. Uśmiechnęłam się po raz kolejny, tym
razem do swoich myśli.
Potem nagle
zapragnęłam przytulić się do Saula. Czy to przez to rozmyślanie o miłości?
Weszłam na górę, olewając to, że za dwadzieścia minut powinnam wyjść do pracy.
Rzuciłam się na łóżko i bardzo mocno przycisnęłam się do ciała mojego śpiącego
chłopaka. On przebudził się i spojrzał na mnie zaskoczony. Pocałowałam go
czule, czekając cierpliwie, aż zacznie odwzajemniać pocałunek. Trwaliśmy tak
złączeni naprawdę długo, rozkoszując się ciszą i obecnością siebie
nawzajem. W końcu oderwałam się od jego
miękkich ust i schowałam twarz w jego włosach.
- Miła pobudka.-
szepnął mi chłopak do ucha.
Uniosłam kąciki
ust do góry.
- Kocham cię,
Saulie.- mruknęłam, sama zaskoczona szczerością wyznania.
Slash widać
również nie przewidział takiej odpowiedzi z mojej strony, bo przez chwilę nic
nie mówił. Jednak po paru sekundach złapał mnie w tali, położył na materacu i
nachylił się tuż nade mną. Po raz kolejny złączył nasze usta.
- Ja ciebie też,
Hallie.- wymruczał.- Mam nadzieję, że twój szef
toleruje spóźnianie, od czasu do czasu…
Z ostatnimi
słowami zaczął rozpinać guziki mojej koszuli. Wplotłam palce w jego ciemne loki.
---------------------
Osobiście uważam, że rozdział kiepsko wyszedł, jest jednym najsłabszych od dawna, no ale... Oceńcie sami
UWAGA!
Kilka komunikatów:
1. Nie ma mnie całe wakacje. Nie lubię siedzieć w mieście, kiedy nie muszę, więc w najbliższą niedzielę spieprzam do babci na wieś (♥). Jak się domyślacie internetu nie będzie. Możliwe, że w weekendy będę miała do niego dostęp, ewentualnie koło 11 lipca, gdyż na dwa dni zawitam z powrotem w mieście, ze względu na koncert Metalliki. Potem może ogarnę jakieś WiFi na większych wyjazdach, ale nic nie obiecuję. Także: niestety w okresie wakacyjnym nie dam rady wszystkiego przeczytać, ani skomentować. Będę miała cholerne zaległości, mam szczerą nadzieję, że mi to jakoś wybaczycie, kochani C:
2. Z tego samego powodu, który wymieniłam wyżej, nie będę miała jak dodawać rozdziałów. Ale, na wieś zabieram ze sobą laptopa, więc rozdziały zamierzam pisać! Po prostu opublikuje je później. Mam nadzieję, że czyste powietrze trochę podsyci moją wenę ;D
3. Nie wiem co z Sweet Pain ;/ Kompletnie nie wiem jak rozwinąć akcję, mam kilka pomysłów, ale żaden nie jest dobry. Pomyślałam, że mogłabym z tego zrobić takie krótkie opowiadanko (maksymalnie 15 rozdziałów), ale nic jeszcze nie wiem. Może uda mi się coś naskrobać w wakacje.
Życzę wszystkim udanych wakacji i w ogóle lata! ;)
Hugs, Rocky. ♥