Dla Rocket Queen.
Wybacz, bo rozdział w gruncie rzeczy jest cholernie słaby :_: Taki zapychacz, eh...
Zapraszam...:
----------------
Przez ostatnie
kila godzin podróży bałam się tylko jednego. Ale niestety, moje modlitwy nie
zostały wysłuchane. Cassie zasnęła.
Gdy tylko zdałam
sobie z tego sprawę, mój żołądek niemal podszedł mi do gardła. Sama nie
wiedziałam, czy to ze stresu, czy może ze strachu? Nie mogłam prawidłowo
odróżniać emocji pod świdrującym spojrzeniem chłopaka siedzącego obok mnie.
Niby na niego nie patrzyłam, ale jego wzrok zdawał się penetrować mój umysł na
wszystkie możliwe sposoby. Czułam się, jakby ktoś mi robił pranie mózgu.
Kiedy Cass nie
spała, cały czas ze mną rozmawiała, co jakiś czas patrząc na blondyna badawczo.
On jednak nic nie mówił, jakby bał się Cassandry. Od zajęcia miejsca na kanapie
nie odezwał się właściwie ani razu. Siedział tylko i się gapił. Ta po prostu,
bez żadnego skrępowania. Nie działało mi to może na nerwy, ale stawiało w dość
niezręcznej sytuacji. Ilekroć odwzajemniałam spojrzenie, chłopak uśmiechał się
w dziwny sposób, który mnie nieco przerażał. Dlatego siedziałam jak na
gwoździach i gadałam z Cassie. Aż do teraz. W tym momencie zostałam sam na sam
z blondynem i jego ciemnymi oczami. Cass mi nie pomoże. Wiedziałam, że nastąpi
moment w którym Alan, bo tak miał na imię, coś powie. Czekałam i czekałam, aż w
końcu się doczekałam.
- Twoja koleżanka
sporo mówi.- powiedział przyciszonym tonem.
Miał miły,
aksamitny głos, przywodzący na myśl jednocześnie dziecko jak i starca. Ciekawe.
- Taka już jej
natura.- uśmiechnęłam się nerwowo skubiąc rękaw bluzki.
- Nie ma co się
stresować. Jestem tylko chłopakiem w twoim wieku. Czemu jesteś taka spięta?-
uniósł kąciki ust w uprzejmym uśmiechu.
- Ja… sama nie
wiem. Trochę mnie… przytłaczasz tym, że ciągle się na mnie patrzysz. Mogę
zapytać, czemu to robisz?- odważyłam się przenieść na jego wzrok.
- Ponieważ jesteś
ładna i bardzo intrygująca.- odparł.
- Po czym
wnioskujesz, że jestem intrygująca?- postanowiłam zignorować to, że po kilku
wymienionych zdaniach już mnie komplementuje.
- Masz bardzo
ciekawe oczy, zachowujesz się sposób, jakbyś niedawno się nauczyła wszystkich
naturalnych odruchów. Jesteś inna. Teraz to ja spytam. Dlaczego?
-Myślę, że za
mało się znamy, bym mogła ci tak wiele zdradzić. Ale gratuluję
spostrzegawczości. Jestem inna. Bardzo dobrze o tym wiem.- mruknęłam z lekkim
przekąsem.
- Nie chciałem
cię urazić.- szepnął.
Nie
odpowiedziałam. Facet ewidentnie należy do typu manipulatora, chciał mnie
zrobić, jak chciał. Ale ja, mimo, że czasem nieśmiała, jestem twarda. Za dużo w
życiu przeszłam, by tak po prostu dawać się uwieść. Cisza przedłużała się, a ja
poczułam nagle, że mam ochotę rozmawiać z Alanem. Blondyn bez wątpienia nie
należał do szarych ludzi. Miał w sobie jakąś historię, zupełnie jak ja. Nie
stresowało mnie jego natarczywe spojrzenie. Teraz mnie tylko fascynowało. Po
raz kolejny również spojrzałam w jego ciemne tęczówki. Zaskoczony, uniósł brwi.
- Już się nie
stresujesz?
- Nie.
Nie
odpowiedział. Mierzyliśmy się spojrzeniem przez naprawdę sporo czasu. Nie
wiedziałam czy to była walka, czy jakiś dziwny sposób poznania siebie nawzajem.
Ale jakoś mi to nie przeszkadzało, byłam zbyt zachwycona kolorem jego oczu. Ten
brąz był jednocześnie ciepły niczym sierść niedźwiedzia błyszcząca w
promieniach słońca, i zimny, jak bór w mglisty dzień. Zaczęłam się zastanawiać
jakie ja mam oczy. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się stanąć przed lustrem i
patrzeć jakiego są koloru. Nikt mi nie powiedział, nikogo nie pytałam.
- Jakie są moje
oczy?- spytałam cicho, by przerwać ciszę.
- Bardzo ładne.
Głębokie. I złote.- odparł Alan bez chwili zastanowienia.
A więc moje oczy
są piwne- tak to się chyba oficjalnie mówi. Ale skoro Alan twierdzi, że są
złote… Może tak być. Niech będą niczym królewska korona, lub lejący się miód.
- A moje?-
zapytał chłopak przekręcając lekko głowę.- Jakie są?
- Dzikie. Trochę
nieobliczalne. I ładne.- odpowiedziałam również bez zawahania.
- Dzikie?
- Raz chłodne
jak lód, raz ciepłe niczym słońce. Nie wiadomo kiedy się spodziewać ich zmiany.
- Jesteś bardzo
interesująca.- mruknął.
W tym momencie
odwrócił wzrok. Jakby się zawstydził. A mi się wydawało, że to ja jestem tą
wstydliwą. Albo raczej byłam.
Chcąc nie chcąc
utkwiłam wzrok za oknem. Pociąg nie mknął może ze zbyt dużą prędkością, ale mijał
naprawdę urocze miejsca. Aktualnie jechaliśmy przez las. Nie był to jednak bór
pełen posępnych świerków i sosen. Był to las wypełniony brzozami, bukami i
dębami. Pomiędzy jasnymi i świeżymi liśćmi biegały promienie słońca. Pnie drzew
miały przyjemny odcień niczym masło orzechowe. Jak… Oczy Alana.
Mimo, że nie
chciałam, moje myśli wypełnił ten chłopak. Siedział taki zamyślony koło mnie i
wpatrywał się w swoje ręce. Coś na nich błysnęło. Nie wiedzieć czemu poczułam
nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Obrączka.
Czemu mój
żołądek płata mi figle? Czyżby kotlet w Indianie okazał się nieświeży? Chciałam
w to wierzyć. Prawda była taka, że nie podobała mi się obecność pierścionka na
palcu Alana. Z jednej strony nie wiedziałam z czego to wynika, z drugiej byłam
święcie przekonana, że znam prawdę. Moja mądrzejsza wewnętrzna ja wiedziała, że
coś najnormalniej mnie w tym chłopaku tknęło. Jego inność, tak podobna do
mojej. Ta tajemnica w tęczówkach, uśmiech za którym kryje się setka twarzy,
których nigdy nie ujawni. Włosy które jednocześnie ułożone w idealne loki,
sprawiały wrażenie niepoukładanych. Cała jego postać, niby to luźny facet w
jeansach, trampkach i kraciastej koszuli, ale siedział tak pochylony, że
dałabym sobie rękę uciąć, że jego myśli już takie beztroskie nie są. Pełen
harmonii i kontrastu zarazem. I ta moja inteligentniejsza strona mówiła mi, że
ta nietypowość mi się podoba, że chcę go bliżej poznać.
Ta głupia ja,
naiwna i łudząca się niewiadomo czego, cały czas wmawiała sobie, że ten ból w
brzuchu to pieprzony kawałek wołowiny z Indianapolis. Nie dopuszczała do siebie
prawdy, która była niczym neon świecący jej tuż przed nosem. Czułam, że tak nie
jest, ba, była o tym przekonana. Ale jak przekonać swoją własną głupotę? Na to
leku nie ma.
Siedziałam rozdarta
pomiędzy prawdą, i modliłam się, żeby bzdura jednak nie okazała się taka
bzdurna. Aha, no tak. Zapomniałam o jednym. Bóg nie istnieje. Po co się modlić?
Trochę dziwne,
że nie dopuszczałam do siebie realiów, ale nie miałam na to po prostu siły.
Dość łez wypłakałam, dość rzeczy i ludzi musiałam pożegnać. Wystarczająco wielu
przez mnie ucierpiało. Nie chciałam mieć kolejnej osoby na której mi zależy, a
co ważniejsze- osoby, której zależy na mnie. Miałam tego dosyć, świadomość, że
zostawiłam w Nowym Jorku Iana, który mnie kochał, dobijała mnie ilekroć
wspominałam bruneta. Cały czas byłam na siebie wściekła, że nie umiałam
odwzajemnić jego uczuć. Że nie mogłam uszczęśliwić choć jednej osoby w moim
mało wartym życiu.
Teraz miałam
przy sobie tylko Cassie. I tak się bałam, że ją zranię, albo nadużyję jej
pomocy i przyjaźni. Ale nie poradziłabym sobie bez niej. Tak jak ona nie
poradziłaby sobie beze mnie. To jedyny fakt jaki mnie przy niej trzyma. Gdybym
nie miała jej nic do zaoferowania zapewne nie byłoby mnie tu teraz.
Pech chciał, że
Cassandra była zbyt silną osobą, by potrzebować wiele mojej pomocy. To ona
zawsze była moją podporą, odkąd wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Wtedy w
pewnym sensie i ja jej pomagałam, ale co to była za pomoc? Kilka słów, że jutro
będzie lepsze, że nie warto rozmyślać nad przeszłością? Właściwie to tylko
tyle. A ona dała mi tak wiele. Siedziała przy mnie, kiedy przechodziłam
najgorsze chwile, pomogła mi się uwolnić od NY. Dała szanse i nadzieje na
lepsze życie. A ja jej nic. Tylko wyciągnęłam ją z tego cholernego ośrodka. Być
może pozbawiłam jej szansy na lepszą przyszłość. Może, kiedy nie uciekałaby
stamtąd, terapia by zadziałała, Cass przestałaby mieć koszmary w nocy i
wróciłaby do normalnego życia w rodzinnym mieście? Kiedy tylko o tym
pomyślałam, poczułam się naprawdę źle. Jestem taką egoistką…
Alan zmienił
pozycję. Ułożył się na kanapie jakby chciał zasnąć przymknął lekko powieki.
Patrzyłam na niego. I bałam się, że jednak prawda jest już niezaprzeczalna. Że
ten chłopak nie ucieknie tak łatwo z mojego życia, a już na pewno nie z umysłu.
Poczułam gorycz na myśl o kolejnej osobie jaką zranię…
Skarciłam się w
myślach. Miałam jechać do Los Angeles by zacząć nowe życie. Życie imprezowiczki
nie martwiącej się o jutro. Pijącej na umór, i słuchającej głośnego Rock N’
Rolla. Tak wyobrażałam sobie siebie za jakiś miesiąc, może dwa. Albo raczej to
było moje marzenie. Żeby przestać myśleć o sobie, o innych, w ogóle. Chcę na
kilka lat młodości, jakie mi zostały, zapomnieć o przeszłości. Potem zacznę się
martwić co dalej. Na razie nie chciałam patrzeć na Alana, i myśleć o jego
oczach. Chciałam po prostu zapomnieć o moim chorym umyśle, zatopić go w morzu
używek i dobrej muzyki.
Niestety w
trakcie jazdy pociągiem nie było to możliwe. Byłam skazana na ciszę, zdolność
racjonalnego myślenia i faceta, który cholernie mnie fascynował. Zero warunków
żeby się wyluzować. Cały czas uparcie patrzyłam się w las za oknem, podziwiając
świeże kolory zieleni, wiedząc, że w Kalifornii nie będzie zbyt wiele takich
widoków. Tam klimat był gorący i suchy, rosły tylko palmy i wyschnięte krzewy.
Tutaj było mnóstwo roślin, ale już nie długo będę mogła podziwiać jedynie
bananowce na każdym skwerze.
Promienie
oświetlały moja twarz, a ja zajmowałam myśli zastanawiając się nad otaczającą
mnie przyrodą. Nie zauważyłam, kiedy para brunatnych oczu znów zaczęła się we
mnie wpatrywać. Nagle usłyszałam cichy chichot.
- Masz urocze
piegi.
Natychmiast się
speszyłam i schyliłam głowę próbując ukryć twarz we włosach. Zupełnie zapomniałam,
że kiedy zbyt długi trzymam twarz na słońcu, pojawiają mi się wokół nosa te
okropne plamki. Nienawidziłam ich z całego serca, jak się tylko da. Wyglądałam
z nimi jak małe dziecko, albo gorzej, jak dorastająca i pryszczata nastolatka.
Wiedziałam, że w tym momencie moje policzki nie dość, że obsypane piegami, były
czerwone ze wstydu.
- Co się stało?
Straciłaś już pewność siebie?- wbrew pozorom w słowach Alana nie było nawet
nuty ironii. Chłopak serio się przejął.
- Ja po prostu
bardzo tego nie lubię.- mruknęłam zza osłony z jasnych włosów, łapiąc się za
miejsca w których zazwyczaj wykwitają mi plamki.
- Ale dlaczego?
Ja nie żartowałem, są urocze.
Dlaczego on musi
mi prawić komplementy? Czułam się okropnie nieswojo i jednocześnie w moim
brzuchu robiło się cieplej. Ciekawa mieszanka odruchów, ale w sumie się nie
dziwiłam. Z jednej strony byłam nieprzyzwyczajona do takiego traktowania, a
drugiej czułam się wyróżniona.
Delikatnie
zdjęłam dłonie z policzków i wyjrzałam zza blond pukli.
- Naprawdę tak
uważasz?- spytałam nieśmiało.
W sumie to dość
głupie pytanie, bo Alan powiedział to już dwa razy. Ale niemal zawsze na
filmach i w książkach tak odpowiadała skromna dziewczyna. A ja do nieskromnych
nie należałam. Chociaż, czy warto kierować się wyimaginowanymi bohaterami,
którzy nigdy nie będą istnieć? Dziwna sprawa.
- Naturalnie.-
po raz kolejny przekrzywił głowę.- Chcesz coś do picia?
Na początku
chciałam odmówić, ale poczułam w ustach, że tak naprawdę z chęcią napiłabym się
chociażby wody. Kiwnęłam twierdząco głową.
Chłopak
uśmiechnął się i wyciągnął sok pomarańczowy. Z jakiegoś dziwnego powodu te
napój do niego pasował. Może dlatego, że normalni, standardowi ludzie nie wożą
w torbie podróżnej dwulitrowego kartonu soku z cytrusów. A Alan pod żadnym
pozorem nie mógł uchodzić za statystycznego, szarego obywatela. Pociągnęłam
kila łyków, i już po chwili dałam się wciągnąć w rozmowę. Gadaliśmy na niezbyt
istotne tematy, ot tak, żeby się nie nudzić. Czułam się coraz pewniej i
bardziej beztrosko, co chłopak chyba zauważał, bo w pewnym momencie odważył się
poklepać mnie po ramieniu czy szturchnąć łokciem.
Nie dowiedziałam
się o nim zbyt wiele, tematu swojej przeszłości unikał jak ognia. Czułam, że
coś się musi za tym kryć. Swoją drogą ja też nie chciałam zbaczać na tematy
dotyczące czegoś poza teraźniejszością lub przyszłością. Darzyłam Alana
sympatią, ale nie było mowy o mówieniu mu czegokolwiek w temacie szpitala
psychiatrycznego lub powodu przez który tam byłam. Nie znaliśmy się jeszcze
zbyt dobrze, ale moja podświadomość cały czas niemal krzyczała, że mam wielką
ochotę to zmienić.
-----------------------
- Dojechaliśmy.
Jesteśmy w Kansas.- powiedziała Cass.
Obudziła się
jakiś czas temu, ale wyraźnie nie w humorze. Nie przyłączyła się do rozmowy
mojej i Alana, gapiła się w okno przez kilka godzin. Popatrzyłam na blondyna.
- Nasze drogi
się chyba tu rozchodzą, prawda?- zapytałam próbując ukryć smutek jaki mnie
nagle zalał. Starałam się wcześniej o tym nie myśleć, ale wiedziałam, że
nadejdzie ten moment. Byłam zła. Facet mnie pociągał swoją oryginalnością, a po
kilku godzinach musiałam się z nim pożegnać! Gdzie sprawiedliwość? No tak, nie
ma jej, już zdążyłam zapomnieć.
- Tak, raczej
tak.- stwierdził nie bez żalu.- Wątpię, byście zmierzały do upalnej Kalifornii.
Zamarłam. Czy
sprawiedliwość jednak istnieje? Spotkało mnie wreszcie choć małe szczęście?
- Niby nie lubię
słońca, bo mi piegi wyskakują, ale ciągnie mnie do takich temperatur.-
wyszczerzyłam się.- Powiedz, że jedziesz do Los Angeles…!
Otworzył szerzej
oczy z zaskoczenia.
- Właśnie tam
jadę! Nie sądziłem, że takie dziewczyny jak wy chcecie tam zamieszkać.
- Kto
powiedział, że chcemy tam mieszkać?- wtrąciła nagle Cassandra niezbyt miłym
tonem.
Rzuciłam jej
gniewne spojrzenie, a ona zmroziła mnie wzrokiem. O co mogło jej chodzić? O
Alana? No tak, prosiła mnie, żebym dała sobie spokój z facetami. Jeszcze nie
ochłonęłam po wydarzeniach w Nowym Jorku z udziałem Iana, a już uzależniłam się
od spojrzenia pewnego blondyna spotkanego w pociągu. Co się ze mną działo? Czy
ten psychaitryk pozbawił mnie zdolności racjonalnego myślenia i rozsądku? Sama
nie wierzyłam w to co robię. To zupełnie do mnie nie pasowało, ta pewność
siebie, ta lekkomyślność… Cass pewnie chodzi o to. Jak już zostaniemy same, wątpię,
by szczędziła mi słów, by powiedzieć co o tym sądzi.
- A po co
miałybyście jechać do Los Angleses? Wszyscy młodzi, którzy szukają czegoś
nowego w życiu jadą właśnie tam. Raczej nie przyjeżdżają z wizytą do rodziny. -
chłopak wytłumaczył jej grzecznie.
- A czemu dziwi
cię to, że akurat my tam jedziemy?- tym razem to ja zadałam pytanie.
- Nie jesteście
typowymi kobietami szukającymi rozrywki. Macie przeszłość. Ciekawą, nietypową.-
spojrzał się na mnie.
- Skąd wiesz?
- Z oczu.
Nie
odpowiedziałam tylko odwróciłam wzrok. Dość miałam tematu oczu. I jego, i
swoich samych. Przez jego świdrujące tęczówki bez przerwy do tego wracałam.
Alan w jakiś
sposób trafnie ocenił naszą przeszłość. Jakby się tak głębiej zastanowić, to
jego zdziwienie nie było nieuzasadnione. Ludzie ‘po przejściach’ z reguły nie
szukali miejsc pełnych gwaru i kolorów. Zamykali się w sobie, unikali
kontaktów, trwali w swoim świecie. A my parłyśmy to tłocznego Miasta Aniołów,
gdzie ludzie w biały dzień dokonują przestępstw. Nie wiedziałam dlaczego to
robiłyśmy, ani tym bardziej dlaczego tego pragnęłyśmy. Możliwe, że nasze młode
ciała i umysły, targane przez hormony pragnęły poznać smak innego życia? Poczuć
się beztrosko i po prostu… fajnie? Przez ostatni dość długi okres czasu zarówno
ja, jak i Cassie, nie miałyśmy okazji czegoś takiego zasmakować. Wcześniej też
nie było okazji. Więc może to? Ta młodość, niedoświadczony i spragniony duch?
Odpowiedzi mogło być wiele, a ja sama nie byłam pewna co czuję w tej kwestii.
Aż do wjazdu na
stacją nikt się nie odzywał. Pociąg bardzo powoli wtoczył się na peron i
zatrzymał. Kansas City kwitło życiem. Już zza okna pociągu widać było tumult
ludzi, można było usłyszeć wszechobecny krzyk i pisk. Szczekały psy, trąbiły
klaksony, śmiały się dzieci. Wyciszona podróżą nieco się ‘obudziłam’ przez tyle
różnorodnych dźwięków.
W trójkę
wyszliśmy z wagonu. Cass i Alan wyraźnie nie czuli się dobrze w swoim
towarzystwie.
- Alan… Za
godzinę odjeżdża pociąg, my z Cassie pójdziemy się gdzieś umyć i przebrać, po
takiej podróży raczej by wypadało.- uśmiechnęłam się lekko zastanawiając się
jednocześnie gdzie ja zapodziałam swoją nieśmiałość.
Pociągnęłam już
nieco rozchmurzoną brunetkę za dłoń i skierowałyśmy się ku wyjściu ze stacji
kolejowej.
- Molly, ty
idiotko! Czemu ty z nim w ogóle rozmawiasz? Czemu patrzysz mu w te cholerne
oczy, czemu się do niego uśmiechasz?! Dobrze wiesz jacy są ludzie. Dlaczego
nagle straciłaś głowę dla przypadkowego kolesia? To, że macie ten sam podróży
nie znaczy, że to jakieś pieprzone przeznaczenie czy inne gówno. Daj sobie
dziewczyno spokój, nie będę cię potem znów pocieszać jak będziecie się musieli
pożegnać, bo on znajdzie sobie kogoś innego.
Cassandra
wybuchła jak tylko znalazłyśmy się poza zasięgiem słuchu blondyna. Wiedziałam
co nastąpi, wiedziałam co powie, ale nie miałam pojęcia co ja powinnam
odpowiedzieć. Szłam gapiąc się na czubki własnych butów i analizując jej słowa.
Miała rację. Ale nie mogłam tego powstrzymać. Ciekawości w stosunku do Alana.
Nie chciałam jej okłamywać, że to tylko znajomość na drogę, i że potem o nim
zapomnę. To nie wchodziło w grę.
- Przepraszam.
Wiesz, że mam psychikę do dupy. Nie potrafię nad tym zapanować.- odrzekałam w
końcu cicho.
- Czyli, że się
do tego przyznajesz? Że… on ci się podoba? Jak to w ogóle można stwierdzić po
połowie dnia spędzonej w pociągu! Drugiego człowieka poznaje się latami!-
krzyczała gestykulując.
- Widziałaś jego
oczy?- spytałam.
- Widziałam. I
co, podoba ci się bo ma ładne oczy?- niemal ze mnie zakpiła.
- Podoba mi się,
bo jest w nim coś więcej. Ma w oczach coś, czego nie ma nikt inny. Wiem, że w
głębi duszy jest cierpiącym potrzebującym pomocy człowiekiem. Raz masz
wrażenie, że to zwykły chłopak, a potem nagle czujesz, że jest zamknięty w
sobie i milczący niczym skała. Ma tajemnicę. Wiem, że to głupie, ale muszę ją
poznać. Musimy nawzajem poznać swoje tajemnice. – powiedziałam starając się nie
zwracać uwagi na to jak głupio zabrzmiały moje słowa.
- Tajemnice
powiadasz…- uniosła wymownie brwi.- Nie wiem ile w tym prawdy, a ile w tym
chorych urojeń. Ale powiem ci jedno. Róbcie sobie co chcecie. Jednak kiedy on
ci cokolwiek zrobi, to go znajdę, wydrapię mu te oczęta i wepchnę mu do gardła,
tak, żeby miał jak patrzeć na swój mózg i zgłębiać jego tajemnice. Jasne?
Poczułam dziwną
falę ulgi. Jakbym miała te naście lat i moja mama właśnie zaakceptowała mojego
nowego chłopaka. A może tak właśnie było…? Przytuliłam mocno brunetkę.
- Uważaj na
siebie.- mruknęła mi do ucha.
- Będę. Dla
ciebie zawsze. Dziękuję.-odszepnęłam.
--------------------------------
Trzy dni później.
Słońce już
zachodziło, a mimo to czułam jego promienie bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy
tylko postawiłam stopę na peronie zalała mnie fala gorąca, duchoty i czegoś
jeszcze. Szczęścia, nadziei.
Stałam na jednym
z dworców Miasta Aniołów, moje włosy delikatnie targała morska bryza pachnąca
słońcem i oceanem. Obok mnie pojawiła się Cassie, zaspana podróżą, ale równie
zauroczona klimatem miasta. Milczałyśmy obie kilka chwil.
- Dojechałyśmy.-
powiedziałam w końcu cicho.
- Tak. Cieszę
się. Sama nie wiem dlaczego, ale… Jestem szczęśliwa.- Cass uśmiechnęła się.
- Nie chcę wam
psuć humoru, ale z tego co się zdążyłem zorientować, nie macie gdzie
przenocować. A jest już po ósmej.- wtrącił się Alan targając nasze walizki.
- Nie musiałeś
przypominać, aczkolwiek to prawda.- westchnęła Cassandra krzywiąc się.
I tak była dość
miła.
- Przenocujcie
ze mną w hotelu. Mam zarezerwowany pokój dwuosobowy. Niedaleko.- posłał nam
ciepły uśmiech.
Cassie
przyjrzała się mu nieufnie po raz nie wiadomo który. Powoli przejęła od niego
swoją walizkę. Rzuciła mi jeszcze jedno pytające spojrzenie. Pokiwałam lekko
głową. Zmrużyła oczy i wyraźnie dała za wygraną.
- Dobrze. Ale
tylko jedną noc.- powiedziała.
Nie wiedzieć
czemu moje serce w tym momencie dziwnie podskoczyło, a odczucie to powtórzyło
się, kiedy blondyn posłał mi długie spojrzenie orzechowych oczu. Nieśmiało uniosłam kąciki ust do góry, i razem
ruszyliśmy we wskazanym przez chłopaka kierunku. Słońce zachodziło, wiatr wiał,
a miasto ożywało. Dało się słyszeć coraz większy hałas, ale nie były to dźwięki
raniące uszy. Był to narastający szum, gwar i mieszanka przeróżnych odgłosów,
od szczekających psów, przez silniki aut i motorów, aż po głośne dźwięki gitar
dochodzące z barów. Neonów, sklepów i w ogóle ludzi było tu na pęczki. Chodzili
ubrani w odmienne sposoby, bez cienia wstydliwości. Raz mijaliśmy dziewczynę o
ciemnym makijażu ubraną w gorset i czarną spódnicę, innym razem koło nas
przeszła pstrokato i skąpo odziana nastolatka. Z jednej strony machał do nas
punk w czerwonym irokezie i żółto czarnych destantach, z drugiej ponuro
spoglądał metalowiec o ciemnych i potarganych włosach opadających na ramiona
odziane w skórzaną kurtkę. Ogród subkultur, bukiet charakterów i osobowości.
Pasji. Zainteresowań.
Nie wiem czy tu
pasowałam, ja, w zwyczajnej sukience i niewyróżniających się trampkach. Ale
jednocześnie poczułam się swobodnie. Nikt nie patrzył z krytyką, nikt nie
obgadywał w kącie. Lekko szłam przed siebie.
Po niedługim
czasie dotarliśmy do małego hotelu, było tam trochę głośno, ale pokój okazał
się całkiem przytulny. Bez zbędnego gadania padłam na łóżko, i zmęczona podróżą
oraz pochłonięta zachwytem nad Los Angeles, zasnęłam błyskawicznie.
-----------------------
No, jak już mówiłam, nudno i słabo.
Następny powinien być bardziej emocjonujący :)
Tymczasem zapraszam do komentowania tego gówna ♥
A i jeszcze jedno... Znów spadek zainteresowania tym blogiem. Jak jestem do dupy to kurwa napiszcie, a nie tak z dupy znikacie. Nie chcę znowu wybrzydzać, ale kurwa, mam tego troche dość i coraz bardziej tracę wenę do pisania. Jeszcze raz mówię: jak mi to pisanie nie wychodzi, to kurwa mi powiedzcie.
Skończyłam.
A i jeszcze jedno... Znów spadek zainteresowania tym blogiem. Jak jestem do dupy to kurwa napiszcie, a nie tak z dupy znikacie. Nie chcę znowu wybrzydzać, ale kurwa, mam tego troche dość i coraz bardziej tracę wenę do pisania. Jeszcze raz mówię: jak mi to pisanie nie wychodzi, to kurwa mi powiedzcie.
Skończyłam.
Hugs, Rocky.