5/31/2014

Sweet Pain 7

Dla Rocket Queen.
Wybacz, bo rozdział w gruncie rzeczy jest cholernie słaby :_: Taki zapychacz, eh...
Zapraszam...:


----------------
Przez ostatnie kila godzin podróży bałam się tylko jednego. Ale niestety, moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Cassie zasnęła.
Gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę, mój żołądek niemal podszedł mi do gardła. Sama nie wiedziałam, czy to ze stresu, czy może ze strachu? Nie mogłam prawidłowo odróżniać emocji pod świdrującym spojrzeniem chłopaka siedzącego obok mnie. Niby na niego nie patrzyłam, ale jego wzrok zdawał się penetrować mój umysł na wszystkie możliwe sposoby. Czułam się, jakby ktoś mi robił pranie mózgu.
Kiedy Cass nie spała, cały czas ze mną rozmawiała, co jakiś czas patrząc na blondyna badawczo. On jednak nic nie mówił, jakby bał się Cassandry. Od zajęcia miejsca na kanapie nie odezwał się właściwie ani razu. Siedział tylko i się gapił. Ta po prostu, bez żadnego skrępowania. Nie działało mi to może na nerwy, ale stawiało w dość niezręcznej sytuacji. Ilekroć odwzajemniałam spojrzenie, chłopak uśmiechał się w dziwny sposób, który mnie nieco przerażał. Dlatego siedziałam jak na gwoździach i gadałam z Cassie. Aż do teraz. W tym momencie zostałam sam na sam z blondynem i jego ciemnymi oczami. Cass mi nie pomoże. Wiedziałam, że nastąpi moment w którym Alan, bo tak miał na imię, coś powie. Czekałam i czekałam, aż w końcu się doczekałam.
- Twoja koleżanka sporo mówi.- powiedział przyciszonym tonem.
Miał miły, aksamitny głos, przywodzący na myśl jednocześnie dziecko jak i starca. Ciekawe.
- Taka już jej natura.- uśmiechnęłam się nerwowo skubiąc rękaw bluzki.
- Nie ma co się stresować. Jestem tylko chłopakiem w twoim wieku. Czemu jesteś taka spięta?- uniósł kąciki ust w uprzejmym uśmiechu.
- Ja… sama nie wiem. Trochę mnie… przytłaczasz tym, że ciągle się na mnie patrzysz. Mogę zapytać, czemu to robisz?- odważyłam się przenieść na jego wzrok.
- Ponieważ jesteś ładna i bardzo intrygująca.- odparł.
- Po czym wnioskujesz, że jestem intrygująca?- postanowiłam zignorować to, że po kilku wymienionych zdaniach już mnie komplementuje.
- Masz bardzo ciekawe oczy, zachowujesz się sposób, jakbyś niedawno się nauczyła wszystkich naturalnych odruchów. Jesteś inna. Teraz to ja spytam. Dlaczego?
-Myślę, że za mało się znamy, bym mogła ci tak wiele zdradzić. Ale gratuluję spostrzegawczości. Jestem inna. Bardzo dobrze o tym wiem.- mruknęłam z lekkim przekąsem.
- Nie chciałem cię urazić.- szepnął.
Nie odpowiedziałam. Facet ewidentnie należy do typu manipulatora, chciał mnie zrobić, jak chciał. Ale ja, mimo, że czasem nieśmiała, jestem twarda. Za dużo w życiu przeszłam, by tak po prostu dawać się uwieść. Cisza przedłużała się, a ja poczułam nagle, że mam ochotę rozmawiać z Alanem. Blondyn bez wątpienia nie należał do szarych ludzi. Miał w sobie jakąś historię, zupełnie jak ja. Nie stresowało mnie jego natarczywe spojrzenie. Teraz mnie tylko fascynowało. Po raz kolejny również spojrzałam w jego ciemne tęczówki. Zaskoczony, uniósł brwi.
- Już się nie stresujesz?
- Nie.
Nie odpowiedział. Mierzyliśmy się spojrzeniem przez naprawdę sporo czasu. Nie wiedziałam czy to była walka, czy jakiś dziwny sposób poznania siebie nawzajem. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało, byłam zbyt zachwycona kolorem jego oczu. Ten brąz był jednocześnie ciepły niczym sierść niedźwiedzia błyszcząca w promieniach słońca, i zimny, jak bór w mglisty dzień. Zaczęłam się zastanawiać jakie ja mam oczy. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się stanąć przed lustrem i patrzeć jakiego są koloru. Nikt mi nie powiedział, nikogo nie pytałam.
- Jakie są moje oczy?- spytałam cicho, by przerwać ciszę.
- Bardzo ładne. Głębokie. I złote.- odparł Alan bez chwili zastanowienia.
A więc moje oczy są piwne- tak to się chyba oficjalnie mówi. Ale skoro Alan twierdzi, że są złote… Może tak być. Niech będą niczym królewska korona, lub lejący się miód.
- A moje?- zapytał chłopak przekręcając lekko głowę.- Jakie są?
- Dzikie. Trochę nieobliczalne. I ładne.- odpowiedziałam również bez zawahania.
- Dzikie?
- Raz chłodne jak lód, raz ciepłe niczym słońce. Nie wiadomo kiedy się spodziewać ich zmiany.
- Jesteś bardzo interesująca.- mruknął.
W tym momencie odwrócił wzrok. Jakby się zawstydził. A mi się wydawało, że to ja jestem tą wstydliwą. Albo raczej byłam.
Chcąc nie chcąc utkwiłam wzrok za oknem. Pociąg nie mknął może ze zbyt dużą prędkością, ale mijał naprawdę urocze miejsca. Aktualnie jechaliśmy przez las. Nie był to jednak bór pełen posępnych świerków i sosen. Był to las wypełniony brzozami, bukami i dębami. Pomiędzy jasnymi i świeżymi liśćmi biegały promienie słońca. Pnie drzew miały przyjemny odcień niczym masło orzechowe. Jak… Oczy Alana.
Mimo, że nie chciałam, moje myśli wypełnił ten chłopak. Siedział taki zamyślony koło mnie i wpatrywał się w swoje ręce. Coś na nich błysnęło. Nie wiedzieć czemu poczułam nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Obrączka.
Czemu mój żołądek płata mi figle? Czyżby kotlet w Indianie okazał się nieświeży? Chciałam w to wierzyć. Prawda była taka, że nie podobała mi się obecność pierścionka na palcu Alana. Z jednej strony nie wiedziałam z czego to wynika, z drugiej byłam święcie przekonana, że znam prawdę. Moja mądrzejsza wewnętrzna ja wiedziała, że coś najnormalniej mnie w tym chłopaku tknęło. Jego inność, tak podobna do mojej. Ta tajemnica w tęczówkach, uśmiech za którym kryje się setka twarzy, których nigdy nie ujawni. Włosy które jednocześnie ułożone w idealne loki, sprawiały wrażenie niepoukładanych. Cała jego postać, niby to luźny facet w jeansach, trampkach i kraciastej koszuli, ale siedział tak pochylony, że dałabym sobie rękę uciąć, że jego myśli już takie beztroskie nie są. Pełen harmonii i kontrastu zarazem. I ta moja inteligentniejsza strona mówiła mi, że ta nietypowość mi się podoba, że chcę go bliżej poznać.
Ta głupia ja, naiwna i łudząca się niewiadomo czego, cały czas wmawiała sobie, że ten ból w brzuchu to pieprzony kawałek wołowiny z Indianapolis. Nie dopuszczała do siebie prawdy, która była niczym neon świecący jej tuż przed nosem. Czułam, że tak nie jest, ba, była o tym przekonana. Ale jak przekonać swoją własną głupotę? Na to leku nie ma.
Siedziałam rozdarta pomiędzy prawdą, i modliłam się, żeby bzdura jednak nie okazała się taka bzdurna. Aha, no tak. Zapomniałam o jednym. Bóg nie istnieje. Po co się modlić?
Trochę dziwne, że nie dopuszczałam do siebie realiów, ale nie miałam na to po prostu siły. Dość łez wypłakałam, dość rzeczy i ludzi musiałam pożegnać. Wystarczająco wielu przez mnie ucierpiało. Nie chciałam mieć kolejnej osoby na której mi zależy, a co ważniejsze- osoby, której zależy na mnie. Miałam tego dosyć, świadomość, że zostawiłam w Nowym Jorku Iana, który mnie kochał, dobijała mnie ilekroć wspominałam bruneta. Cały czas byłam na siebie wściekła, że nie umiałam odwzajemnić jego uczuć. Że nie mogłam uszczęśliwić choć jednej osoby w moim mało wartym życiu.
Teraz miałam przy sobie tylko Cassie. I tak się bałam, że ją zranię, albo nadużyję jej pomocy i przyjaźni. Ale nie poradziłabym sobie bez niej. Tak jak ona nie poradziłaby sobie beze mnie. To jedyny fakt jaki mnie przy niej trzyma. Gdybym nie miała jej nic do zaoferowania zapewne nie byłoby mnie tu teraz.
Pech chciał, że Cassandra była zbyt silną osobą, by potrzebować wiele mojej pomocy. To ona zawsze była moją podporą, odkąd wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Wtedy w pewnym sensie i ja jej pomagałam, ale co to była za pomoc? Kilka słów, że jutro będzie lepsze, że nie warto rozmyślać nad przeszłością? Właściwie to tylko tyle. A ona dała mi tak wiele. Siedziała przy mnie, kiedy przechodziłam najgorsze chwile, pomogła mi się uwolnić od NY. Dała szanse i nadzieje na lepsze życie. A ja jej nic. Tylko wyciągnęłam ją z tego cholernego ośrodka. Być może pozbawiłam jej szansy na lepszą przyszłość. Może, kiedy nie uciekałaby stamtąd, terapia by zadziałała, Cass przestałaby mieć koszmary w nocy i wróciłaby do normalnego życia w rodzinnym mieście? Kiedy tylko o tym pomyślałam, poczułam się naprawdę źle. Jestem taką egoistką…
Alan zmienił pozycję. Ułożył się na kanapie jakby chciał zasnąć przymknął lekko powieki. Patrzyłam na niego. I bałam się, że jednak prawda jest już niezaprzeczalna. Że ten chłopak nie ucieknie tak łatwo z mojego życia, a już na pewno nie z umysłu. Poczułam gorycz na myśl o kolejnej osobie jaką zranię…
Skarciłam się w myślach. Miałam jechać do Los Angeles by zacząć nowe życie. Życie imprezowiczki nie martwiącej się o jutro. Pijącej na umór, i słuchającej głośnego Rock N’ Rolla. Tak wyobrażałam sobie siebie za jakiś miesiąc, może dwa. Albo raczej to było moje marzenie. Żeby przestać myśleć o sobie, o innych, w ogóle. Chcę na kilka lat młodości, jakie mi zostały, zapomnieć o przeszłości. Potem zacznę się martwić co dalej. Na razie nie chciałam patrzeć na Alana, i myśleć o jego oczach. Chciałam po prostu zapomnieć o moim chorym umyśle, zatopić go w morzu używek i dobrej muzyki.
Niestety w trakcie jazdy pociągiem nie było to możliwe. Byłam skazana na ciszę, zdolność racjonalnego myślenia i faceta, który cholernie mnie fascynował. Zero warunków żeby się wyluzować. Cały czas uparcie patrzyłam się w las za oknem, podziwiając świeże kolory zieleni, wiedząc, że w Kalifornii nie będzie zbyt wiele takich widoków. Tam klimat był gorący i suchy, rosły tylko palmy i wyschnięte krzewy. Tutaj było mnóstwo roślin, ale już nie długo będę mogła podziwiać jedynie bananowce na każdym skwerze.
Promienie oświetlały moja twarz, a ja zajmowałam myśli zastanawiając się nad otaczającą mnie przyrodą. Nie zauważyłam, kiedy para brunatnych oczu znów zaczęła się we mnie wpatrywać. Nagle usłyszałam cichy chichot.
- Masz urocze piegi.
Natychmiast się speszyłam i schyliłam głowę próbując ukryć twarz we włosach. Zupełnie zapomniałam, że kiedy zbyt długi trzymam twarz na słońcu, pojawiają mi się wokół nosa te okropne plamki. Nienawidziłam ich z całego serca, jak się tylko da. Wyglądałam z nimi jak małe dziecko, albo gorzej, jak dorastająca i pryszczata nastolatka. Wiedziałam, że w tym momencie moje policzki nie dość, że obsypane piegami, były czerwone ze wstydu.
- Co się stało? Straciłaś już pewność siebie?- wbrew pozorom w słowach Alana nie było nawet nuty ironii. Chłopak serio się przejął.
- Ja po prostu bardzo tego nie lubię.- mruknęłam zza osłony z jasnych włosów, łapiąc się za miejsca w których zazwyczaj wykwitają mi plamki.
- Ale dlaczego? Ja nie żartowałem, są urocze.
Dlaczego on musi mi prawić komplementy? Czułam się okropnie nieswojo i jednocześnie w moim brzuchu robiło się cieplej. Ciekawa mieszanka odruchów, ale w sumie się nie dziwiłam. Z jednej strony byłam nieprzyzwyczajona do takiego traktowania, a drugiej czułam się wyróżniona.
Delikatnie zdjęłam dłonie z policzków i wyjrzałam zza blond pukli.
- Naprawdę tak uważasz?- spytałam nieśmiało.
W sumie to dość głupie pytanie, bo Alan powiedział to już dwa razy. Ale niemal zawsze na filmach i w książkach tak odpowiadała skromna dziewczyna. A ja do nieskromnych nie należałam. Chociaż, czy warto kierować się wyimaginowanymi bohaterami, którzy nigdy nie będą istnieć? Dziwna sprawa.
- Naturalnie.- po raz kolejny przekrzywił głowę.- Chcesz coś do picia?
Na początku chciałam odmówić, ale poczułam w ustach, że tak naprawdę z chęcią napiłabym się chociażby wody. Kiwnęłam twierdząco głową.
Chłopak uśmiechnął się i wyciągnął sok pomarańczowy. Z jakiegoś dziwnego powodu te napój do niego pasował. Może dlatego, że normalni, standardowi ludzie nie wożą w torbie podróżnej dwulitrowego kartonu soku z cytrusów. A Alan pod żadnym pozorem nie mógł uchodzić za statystycznego, szarego obywatela. Pociągnęłam kila łyków, i już po chwili dałam się wciągnąć w rozmowę. Gadaliśmy na niezbyt istotne tematy, ot tak, żeby się nie nudzić. Czułam się coraz pewniej i bardziej beztrosko, co chłopak chyba zauważał, bo w pewnym momencie odważył się poklepać mnie po ramieniu czy szturchnąć łokciem.
Nie dowiedziałam się o nim zbyt wiele, tematu swojej przeszłości unikał jak ognia. Czułam, że coś się musi za tym kryć. Swoją drogą ja też nie chciałam zbaczać na tematy dotyczące czegoś poza teraźniejszością lub przyszłością. Darzyłam Alana sympatią, ale nie było mowy o mówieniu mu czegokolwiek w temacie szpitala psychiatrycznego lub powodu przez który tam byłam. Nie znaliśmy się jeszcze zbyt dobrze, ale moja podświadomość cały czas niemal krzyczała, że mam wielką ochotę to zmienić.
-----------------------
- Dojechaliśmy. Jesteśmy w Kansas.- powiedziała Cass.
Obudziła się jakiś czas temu, ale wyraźnie nie w humorze. Nie przyłączyła się do rozmowy mojej i Alana, gapiła się w okno przez kilka godzin.  Popatrzyłam na blondyna.
- Nasze drogi się chyba tu rozchodzą, prawda?- zapytałam próbując ukryć smutek jaki mnie nagle zalał. Starałam się wcześniej o tym nie myśleć, ale wiedziałam, że nadejdzie ten moment. Byłam zła. Facet mnie pociągał swoją oryginalnością, a po kilku godzinach musiałam się z nim pożegnać! Gdzie sprawiedliwość? No tak, nie ma jej, już zdążyłam zapomnieć.
- Tak, raczej tak.- stwierdził nie bez żalu.- Wątpię, byście zmierzały do upalnej Kalifornii.
Zamarłam. Czy sprawiedliwość jednak istnieje? Spotkało mnie wreszcie choć małe szczęście?
- Niby nie lubię słońca, bo mi piegi wyskakują, ale ciągnie mnie do takich temperatur.- wyszczerzyłam się.- Powiedz, że jedziesz do Los Angeles…!
Otworzył szerzej oczy z zaskoczenia.
- Właśnie tam jadę! Nie sądziłem, że takie dziewczyny jak wy chcecie tam zamieszkać.
- Kto powiedział, że chcemy tam mieszkać?- wtrąciła nagle Cassandra niezbyt miłym tonem.
Rzuciłam jej gniewne spojrzenie, a ona zmroziła mnie wzrokiem. O co mogło jej chodzić? O Alana? No tak, prosiła mnie, żebym dała sobie spokój z facetami. Jeszcze nie ochłonęłam po wydarzeniach w Nowym Jorku z udziałem Iana, a już uzależniłam się od spojrzenia pewnego blondyna spotkanego w pociągu. Co się ze mną działo? Czy ten psychaitryk pozbawił mnie zdolności racjonalnego myślenia i rozsądku? Sama nie wierzyłam w to co robię. To zupełnie do mnie nie pasowało, ta pewność siebie, ta lekkomyślność… Cass pewnie chodzi o to. Jak już zostaniemy same, wątpię, by szczędziła mi słów, by powiedzieć co o tym sądzi.
- A po co miałybyście jechać do Los Angleses? Wszyscy młodzi, którzy szukają czegoś nowego w życiu jadą właśnie tam. Raczej nie przyjeżdżają z wizytą do rodziny. - chłopak wytłumaczył jej grzecznie.
- A czemu dziwi cię to, że akurat my tam jedziemy?- tym razem to ja zadałam pytanie.
- Nie jesteście typowymi kobietami szukającymi rozrywki. Macie przeszłość. Ciekawą, nietypową.- spojrzał się na mnie.
- Skąd wiesz?
- Z oczu.
Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam wzrok. Dość miałam tematu oczu. I jego, i swoich samych. Przez jego świdrujące tęczówki bez przerwy do tego wracałam.
Alan w jakiś sposób trafnie ocenił naszą przeszłość. Jakby się tak głębiej zastanowić, to jego zdziwienie nie było nieuzasadnione. Ludzie ‘po przejściach’ z reguły nie szukali miejsc pełnych gwaru i kolorów. Zamykali się w sobie, unikali kontaktów, trwali w swoim świecie. A my parłyśmy to tłocznego Miasta Aniołów, gdzie ludzie w biały dzień dokonują przestępstw. Nie wiedziałam dlaczego to robiłyśmy, ani tym bardziej dlaczego tego pragnęłyśmy. Możliwe, że nasze młode ciała i umysły, targane przez hormony pragnęły poznać smak innego życia? Poczuć się beztrosko i po prostu… fajnie? Przez ostatni dość długi okres czasu zarówno ja, jak i Cassie, nie miałyśmy okazji czegoś takiego zasmakować. Wcześniej też nie było okazji. Więc może to? Ta młodość, niedoświadczony i spragniony duch? Odpowiedzi mogło być wiele, a ja sama nie byłam pewna co czuję w tej kwestii.
Aż do wjazdu na stacją nikt się nie odzywał. Pociąg bardzo powoli wtoczył się na peron i zatrzymał. Kansas City kwitło życiem. Już zza okna pociągu widać było tumult ludzi, można było usłyszeć wszechobecny krzyk i pisk. Szczekały psy, trąbiły klaksony, śmiały się dzieci. Wyciszona podróżą nieco się ‘obudziłam’ przez tyle różnorodnych dźwięków.
W trójkę wyszliśmy z wagonu. Cass i Alan wyraźnie nie czuli się dobrze w swoim towarzystwie.
- Alan… Za godzinę odjeżdża pociąg, my z Cassie pójdziemy się gdzieś umyć i przebrać, po takiej podróży raczej by wypadało.- uśmiechnęłam się lekko zastanawiając się jednocześnie gdzie ja zapodziałam swoją nieśmiałość.
Pociągnęłam już nieco rozchmurzoną brunetkę za dłoń i skierowałyśmy się ku wyjściu ze stacji kolejowej.
- Molly, ty idiotko! Czemu ty z nim w ogóle rozmawiasz? Czemu patrzysz mu w te cholerne oczy, czemu się do niego uśmiechasz?! Dobrze wiesz jacy są ludzie. Dlaczego nagle straciłaś głowę dla przypadkowego kolesia? To, że macie ten sam podróży nie znaczy, że to jakieś pieprzone przeznaczenie czy inne gówno. Daj sobie dziewczyno spokój, nie będę cię potem znów pocieszać jak będziecie się musieli pożegnać, bo on znajdzie sobie kogoś innego.
Cassandra wybuchła jak tylko znalazłyśmy się poza zasięgiem słuchu blondyna. Wiedziałam co nastąpi, wiedziałam co powie, ale nie miałam pojęcia co ja powinnam odpowiedzieć. Szłam gapiąc się na czubki własnych butów i analizując jej słowa. Miała rację. Ale nie mogłam tego powstrzymać. Ciekawości w stosunku do Alana. Nie chciałam jej okłamywać, że to tylko znajomość na drogę, i że potem o nim zapomnę. To nie wchodziło w grę.
- Przepraszam. Wiesz, że mam psychikę do dupy. Nie potrafię nad tym zapanować.- odrzekałam w końcu cicho.
- Czyli, że się do tego przyznajesz? Że… on ci się podoba? Jak to w ogóle można stwierdzić po połowie dnia spędzonej w pociągu! Drugiego człowieka poznaje się latami!- krzyczała gestykulując.
- Widziałaś jego oczy?- spytałam.
- Widziałam. I co, podoba ci się bo ma ładne oczy?- niemal ze mnie zakpiła.
- Podoba mi się, bo jest w nim coś więcej. Ma w oczach coś, czego nie ma nikt inny. Wiem, że w głębi duszy jest cierpiącym potrzebującym pomocy człowiekiem. Raz masz wrażenie, że to zwykły chłopak, a potem nagle czujesz, że jest zamknięty w sobie i milczący niczym skała. Ma tajemnicę. Wiem, że to głupie, ale muszę ją poznać. Musimy nawzajem poznać swoje tajemnice. – powiedziałam starając się nie zwracać uwagi na to jak głupio zabrzmiały moje słowa.
- Tajemnice powiadasz…- uniosła wymownie brwi.- Nie wiem ile w tym prawdy, a ile w tym chorych urojeń. Ale powiem ci jedno. Róbcie sobie co chcecie. Jednak kiedy on ci cokolwiek zrobi, to go znajdę, wydrapię mu te oczęta i wepchnę mu do gardła, tak, żeby miał jak patrzeć na swój mózg i zgłębiać jego tajemnice. Jasne?
Poczułam dziwną falę ulgi. Jakbym miała te naście lat i moja mama właśnie zaakceptowała mojego nowego chłopaka. A może tak właśnie było…? Przytuliłam mocno brunetkę.
- Uważaj na siebie.- mruknęła mi do ucha.
- Będę. Dla ciebie zawsze. Dziękuję.-odszepnęłam.
--------------------------------
Trzy dni później.

Słońce już zachodziło, a mimo to czułam jego promienie bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy tylko postawiłam stopę na peronie zalała mnie fala gorąca, duchoty i czegoś jeszcze. Szczęścia, nadziei.
Stałam na jednym z dworców Miasta Aniołów, moje włosy delikatnie targała morska bryza pachnąca słońcem i oceanem. Obok mnie pojawiła się Cassie, zaspana podróżą, ale równie zauroczona klimatem miasta. Milczałyśmy obie kilka chwil.
- Dojechałyśmy.- powiedziałam w końcu cicho.
- Tak. Cieszę się. Sama nie wiem dlaczego, ale… Jestem szczęśliwa.- Cass uśmiechnęła się.
- Nie chcę wam psuć humoru, ale z tego co się zdążyłem zorientować, nie macie gdzie przenocować. A jest już po ósmej.- wtrącił się Alan targając nasze walizki.
- Nie musiałeś przypominać, aczkolwiek to prawda.- westchnęła Cassandra krzywiąc się.
I tak była dość miła.
- Przenocujcie ze mną w hotelu. Mam zarezerwowany pokój dwuosobowy. Niedaleko.- posłał nam ciepły uśmiech.
Cassie przyjrzała się mu nieufnie po raz nie wiadomo który. Powoli przejęła od niego swoją walizkę. Rzuciła mi jeszcze jedno pytające spojrzenie. Pokiwałam lekko głową. Zmrużyła oczy i wyraźnie dała za wygraną.
- Dobrze. Ale tylko jedną noc.- powiedziała.
Nie wiedzieć czemu moje serce w tym momencie dziwnie podskoczyło, a odczucie to powtórzyło się, kiedy blondyn posłał mi długie spojrzenie orzechowych oczu.  Nieśmiało uniosłam kąciki ust do góry, i razem ruszyliśmy we wskazanym przez chłopaka kierunku. Słońce zachodziło, wiatr wiał, a miasto ożywało. Dało się słyszeć coraz większy hałas, ale nie były to dźwięki raniące uszy. Był to narastający szum, gwar i mieszanka przeróżnych odgłosów, od szczekających psów, przez silniki aut i motorów, aż po głośne dźwięki gitar dochodzące z barów. Neonów, sklepów i w ogóle ludzi było tu na pęczki. Chodzili ubrani w odmienne sposoby, bez cienia wstydliwości. Raz mijaliśmy dziewczynę o ciemnym makijażu ubraną w gorset i czarną spódnicę, innym razem koło nas przeszła pstrokato i skąpo odziana nastolatka. Z jednej strony machał do nas punk w czerwonym irokezie i żółto czarnych destantach, z drugiej ponuro spoglądał metalowiec o ciemnych i potarganych włosach opadających na ramiona odziane w skórzaną kurtkę. Ogród subkultur, bukiet charakterów i osobowości. Pasji. Zainteresowań.
Nie wiem czy tu pasowałam, ja, w zwyczajnej sukience i niewyróżniających się trampkach. Ale jednocześnie poczułam się swobodnie. Nikt nie patrzył z krytyką, nikt nie obgadywał w kącie. Lekko szłam przed siebie.
Po niedługim czasie dotarliśmy do małego hotelu, było tam trochę głośno, ale pokój okazał się całkiem przytulny. Bez zbędnego gadania padłam na łóżko, i zmęczona podróżą oraz pochłonięta zachwytem nad Los Angeles, zasnęłam błyskawicznie.
 -----------------------

No, jak już mówiłam, nudno i słabo.
Następny powinien być bardziej emocjonujący :)
Tymczasem zapraszam do komentowania tego gówna ♥
A i jeszcze jedno... Znów spadek zainteresowania tym blogiem. Jak jestem do dupy to kurwa napiszcie, a nie tak z dupy znikacie. Nie chcę znowu wybrzydzać, ale kurwa, mam tego troche dość i coraz bardziej tracę wenę do pisania. Jeszcze raz mówię: jak mi to pisanie nie wychodzi, to kurwa mi powiedzcie. 
Skończyłam.

Hugs, Rocky. 



5/25/2014

Rozdział 19+ Versatile Blog Award

Ten rozdział jest dla osób, które nominowały mnie do Versatile Blog Award. Bardzo, ale to bardzo wam dziękuję! ♥
Wracając do nominacji... Uznałam, że nie będę dodawać osobnego posta na ten temat, więc wszystko znajduję się pod rozdziałem. 
Jeszcze raz bardzo dziękuję za nominacje! 
A teraz zapraszam na rozdział. Wreszcie mi wyszło mniej dialogów i więcej opisów :)
--------------------------


Jeszcze nie zdążyłam na dobre otrząsnąć się z zaskoczenia, a już pędziłam ulicami Los Angeles. Po otrzymaniu informacji, że Sean zabrał Jasmin, pierwsze i jedyne, co przemknęło mi przez głowę, to podejrzenie, że są w Hellhouse. Teraz kiedy szybkim krokiem pokonywałam kolejne przecznice, stwierdziłam, że to wcale nie jest takie oczywiste. Zarówno mój brat jak i Jaz zdawali sobie sprawę z tego, że w naszym domu mogą spotkać Axla. Oczywistym było, że sobie tego nie życzyli. No ale gdzie indziej mogliby pójść? Do baru? Otrząsnęłam się z obaw. Może są z Hellhouse, może Sean wiedział, że Rose gdzieś wychodzi…
Ostatnie kilkaset metrów pokonałam biegiem, mimo, że czułam ból w boku od długiego i szybkiego marszu. Wpadłam do domu i niczym szaleniec zlustrowałam wnętrze błyskawicznym spojrzeniem. Nie było nikogo. Na pierwszy rzut oka. Wsunęłam się do salonu, bezszelestnie. I co tam ujrzałam? Jasmin leżącą wraz z Seanem na kanapie. Spali. Dało się zauważyć, że dziewczyna przed zaśnięciem starała się jak najbardziej ograniczyć kontakt z blondynem, ale kiedy zasnęła, Sean niepewnie objął ja ramieniem. Wyglądało to dość zabawnie, zważywszy na to, że chłopak nie dotykał swoim ciałem dziewczyny, jedynie jego ręka spoczywała na jej biodrze i brzuchu. Mi jednak nie było do śmiechu. Czemu oni tu przyleźli i po jaką cholerę poszli spać? Czyżby Black w hotelu nie dysponowała łóżkami? Podeszłam do nich i gwałtownie szarpnęłam mojego brata za ramię. Skrzywił się, mruknął coś, w końcu otworzył oczy.
- Co wy tu robicie?- wypaliłam prosto z mostu. Byłam nieźle zirytowana.
- Śpimy.- warknął.
- Ale dlaczego tu? Przecież w każdej chwili może tu wpaść Axl! Chcesz ją jeszcze bardziej załamać? A tak w ogóle, to po co do niej przychodziłeś? Była w hotelu, nikt jej tam nie przeszkadzał, a ty ją stamtąd wyciągasz i przyprowadzasz tutaj… Sean, kurwa, co z tobą jest nie tak?- zaczęłam krzyczeć. Zauważyłam, że Jasmin się przebudziła, ale nie zwracałam na to uwagi. Wpatrywałam się w blondyna.
- Nie chciałem, by była sama! A przyprowadziłem ją tu, ponieważ Rose dowiedział się, że była w hotelu. Przyszedł tam. Musiałem mu przywalić w zęby, inaczej nie udałoby jej się uciec bez spotkania twarzą w twarz. Zanim zakrztusił się własną krwią z wargi wrzeszczał, że jej mu nie zabiorę i że przeczesze całe Los Angeles by nas znaleźć. Także on teraz biega po mieście, a my przyszliśmy w miejsce, w którym nas się najmniej spodziewa. Była zmęczona, więc zasnęliśmy. Jakieś pytania?
Stałam i milczałam. Brzmiało sensownie. Też bym tak zrobiła na miejscu Seana, bo niby jakie było inne wyjście? Zostać tam i odganiać Rose’a jak natrętnego psa? Mój brat spokojnie był w stanie powstrzymać go w razie natarcia, ale lepiej było zmienić miejsce przebywania. Westchnęłam i przetarłam oczy dłonią.
- Sorry, że tak naskoczyłam. Moje nerwy już nie wytrzymują. – usiadłam na wolnym skrawku kanapy.
- Przepraszam, Hallie, to moja wina.- wtrąciła niespodziewanie Jasmin.
- Jasne, że nie twoja, nie gadaj głupot. To wszystko przez tego przeklętego Axla. Jebany dupek.- syknął Sean i zabrał dłoń z jej ciała. Dziewczyna jednak z powrotem położyła jego rękę na sowim brzuchu i wtuliła się w jego klatkę piersiową.
- Tak czuję się lepiej. Wreszcie w miarę spokojnie się przespałam. Dziękuję, że mnie mimo wszystko objąłeś.- wytłumaczyła się.
Sean nieco zaskoczony zaczął głaskać ją po włosach. Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
- Nie mogę tu dłużej siedzieć. Ale gdzie mam iść?- zapytała w końcu blondynka.
Nikt z nas nie znał odpowiedzi na to pytanie, choć bardzo chciał. No bo gdzie mogła teraz podziać się ta dziewczyna? Musiało być to miejsce nieznane Axlowi, ale też bezpieczne. Jej mieszkanie odpada, hotel Black oczywiście też… A może by tak do Chloe? W końcu dziewczyna okazała się w porządku. Dzisiaj w pracy wzbudziła we mnie wręcz zaufanie, wiedziałam, że jest skłonna się dla kogoś poświęcić.
- Przenocujesz u Chloe.- odparłam.
- Co? U tej dziwki? Jak to?- zerwała się.
- Jasmin, ja ci nie mówiłam, ale sytuacja z Toddem, Melissą nieco się zmieniła… A Chloe okazała się być naprawdę dobrą dziewczyną.-  wiedziałam, że Jaz się tak łatwo nie przekona, ale musiałam próbować.
- Niby dlaczego tak sądzisz?
Westchnęłam i zaczęłam jej opowiadać. Wszystko co stało się od wejścia Melissy na imprezę, przez niedzielną akcję z Toddem i numerem telefon, aż do poranka w pracy, kiedy to zastałam tą parkę obściskującą się na blacie. Nie pominęłam też późniejszej rozmowy Mel z szefem i zwierzeniem Chloe. Ogólnie powiedziałam wszystko, co wiedziałam na ten temat. Nie omijałam własnych przemyśleń i zmartwień. Po zakończeniu mojej historii, która mimo, że działa się na przestrzeni zaledwie kilku dni, zawierała wiele istotnych fragmentów. Jaz siedziała milcząc. Czekałam na reakcję, żeby powiedziała cokolwiek, chociaż jedno słówko.
- Co o tym myślisz?- zapytałam cicho po kilku minutach.
- Myślę, że nie wiem jak mam cię przepraszać.
Zaskoczenie i niedowierzanie. Tak, chyba to poczułam.
- Słucham?
- Hal, ja widzę jak ty się tym wszystkim cholernie przejmujesz. Jak bardzo zależy ci na szczęściu wszystkich ludzi wokół ciebie. A ja to wszystko utrudniam, sprawiam kłopoty… Powinnam nic ci nie mówić o akcji z Axlem, naćpać się… Może przez przypadek przedawkować? Albo uciec z miasta? Przepraszam cię tak bardzo! Przeze mnie jesteś jeszcze bardziej przybita. Wybacz mi.- ostatnie słowa wyłkała.
Bez słowa podeszłam do niej i ją przytuliłam. Jej łzy moczyły mi koszulkę, ale miałam to naprawdę głęboko w dupie. Czułam na sercu dziwne ciepło. Było spowodowane uczuciem, że komuś na mnie zależy. To prawda, że przejmuję się wszystkimi na około, ale nigdy nie patrzyłam na to odwrotnie. Nie zastanawiałam się, czy komuś zależy na mnie. Teraz poczułam to bardziej niż kiedykolwiek.
- Nie masz za co przepraszać. I… Dziękuję.- szepnęłam jej we włosy.
Oderwała się ode mnie i spojrzała nie rozumiejąc. Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.
- Zamieszkasz u Chloe na jakiś czas?- zapytałam.
- Tak.
--------------------------------

Kiedy wyszłam z domu Chloe, uprzednio zostawiając tam Jasmin, było już ciemno. Tleniona blondynka została oczywiście wtajemniczona we wszystko co powinna. Nie zdziwiłam się, kiedy zaproponowała Jaz nocleg zanim o to poprosiłyśmy. Jasmin jednak z trudem ukryła zaskoczenie.
Teraz szłam ciemną ulicą, na szczęście wiedziałam, że Sean czeka na mnie w barze nieopodal. Dotarłam do niego jak najszybciej umiałam, paląc jednego papierosa za drugim. Musiałam się w końcu w jakiś sposób odstresować. Kiedy już weszłam do dusznego baru, od razu dostrzegłam stolik, gdzie siedział mój brat. Siedzieli tam wszyscy mieszkańcy Hellhouse  oprócz Stradlina, który zapewne wciąż był z Black. Zastałam tam nawet Axla. Ten jednak miał wzrok utkwiony gdzieś w dal i kulił się na końcu kanapy. Usiadłam Slashowi na kolanach, obdarzając go wcześniej szybkim całusem. Postanowiłam mu wybaczyć, że pobił Rose’a, mimo, że prosiłam, żeby tego nie robił. Sama byłam tego bliska, a wiadomo, facetowi trudniej się pohamować.
Zamówiłam coś mocnego, sama nie umiałam wymówić nazwy tego drinka, ale podobno porządnie dawał po bani. A tego dokładnie było mi trzeba. Żeby się wyluzować, zaliczyć zgon, rano obudzić się z kacem i choć na kilka godzin zapomnieć o wszystkim.
Wszystko zmierzało właśnie ku temu, kiedy nagle Slash westchnął, jakby sobie o czymś przypomniał. Spojrzał na mnie, wyraźnie utraciwszy dotychczasowy humor. Popatrzył po chłopakach, a ja nie rozumiejąc zmarszczyłam brwi.
- Hallie…- zaczął.- My… To znaczy ja i reszta zespołu musimy wyjechać do Nowego Jorku. Na jakieś dwa tygodnie.
Moje ramiona bezwiednie opadły, i poczułam, jak rezygnacja niemal mnie rozszarpuje od środka. Zawsze kiedy było źle, musiało zdarzać się coś, co sprawiało, że było jeszcze gorzej. I właśnie teraz, kiedy moje nerwy są w strzępkach, przez Jasmin, Todda i moje sny, opuszczał mnie Saul, moja główna podpora, osoba, której mogłam wszystko bez wahania powiedzieć. Nie chciało mi się płakać, nie byłam też zła. Miałam jedynie ochotę wstać, wyjść z baru, położyć się na jakimś wygodnym łóżku, i zasnąć. Najlepiej na kilka tygodnia, może nawet miesięcy. Okropnie wkurzało mnie to, że wszystko tak mocno odczuwam, że każdy mały problem przybija mnie do ziemi coraz bardziej i bardziej. Od zawsze chciałam być bardziej obojętna. Może to egoistyczne, ale nie miałam ochoty od rana do wieczora zajmować się ludzkimi problemami, nawet jeśli mieliby je moi najbliżsi przyjaciele. Tak bardzo pragnęłam teraz wzruszyć ramionami, powiedzieć ‘ok’ i dalej sączyć drinka. Niestety moja natura mi na to nie pozwalała. Nie byłam w stanie olać zaistniałej sytuacji. Moje wnętrze zadrgało z bezsilności i rozgoryczenia. Dość mocnym ruchem odstawiłam kieliszek z alkoholem na blat stolika. Podniosłam się sztywno.
- Kiedy jedziecie?
- W ten weekend.
Kiwnęłam głową i wyszłam. Zostawiłam ich tam samych, zbyt zaskoczonych, by wpaść na pomysł by za mną iść. I dobrze. Nie potrzebowałam towarzystwa. Szłam powoli, starając się za dużo nie myśleć. Ale jak zwykle nic z tego  nie wyszło. Zastanawiałam się, po co chłopcy w ogóle tam jadą. Czyżby szukali wytwórni, która wyda im płytę? A może mają tam jakiś znajomych, którzy załatwiliby im koncert? Zastanawiające. W sumie nie interesowałam się za bardzo ich twórczością, wystarczyła mi wiedza, że grają naprawdę zajebiście. Słyszałam kilka kawałków w ich wykonaniu, miały bardzo duże energii i ogólnie były świetne. Oprócz tego nie miałam pojęcia co tam słychać w ich zespole. Nie wiedziałam nawet jak się nazywają. O ile w ogóle mają jakąś nazwę.
Potrząsnęłam głową, usiłując odgonić wszystkie myśli. Udało mi się przez chwilę nie zadręczać tematem chłopaków i ich kapeli. Nagle na jednym z klubów, chyba Cathouse, zauważyłam duży plakat. Widniało na nim logo Jetboy. Od razu skojarzyłam,  że tam właśnie na basie pogrywa Todd. Na dodatek okazało się, że koncert jest dzisiaj, a dokładniej zaczął się chwilę temu. Nie wiem, co mną kierowało, ale ruszyłam w stronę wejścia. Na szczęście wstęp był darmowy, zespół był za mało znany, żeby płacić chociaż pół dolca.
Wewnątrz było duszno, głośno i śmierdziało mieszanką tanich fajek i jeszcze tańszego wina. Skrzywiłam się lekko, i zwróciłam oczy ku scenie. Oczywiście zauważyłam tam Crew’a. Muszę przyznać, że muzykiem był nie najgorszym, linia basu w granym utworze była zagrana po mistrzowsku. Jego umiejętności nie tłumaczyły jednak jego głupoty jaką się wykazał, kiedy to publicznie okazał jak kocha Melissę. Dziwkę i dwulicową intrygantkę. Nie mogłam pojąć, jak chłopak tego nie widział. To można ocenić z samego wyglądu…
I właśnie po tym wyglądzie, po tonie makijażu na twarzy, po krótkiej sukience, szpilkach i tlenionych lokach, rozpoznałam postać Melissy. Stała pod sceną, wiła się i słała piękne uśmiechy do swojego kochasia na scenie. Tylko on chyba nie dostrzegał sztuczności w tych jej wyszczerzonych ząbkach.  Odwzajemniał się tym samym, zadedykował jej nawet następną piosenkę. Prychnęłam na słowa ‘Melissa jest niesamowitą dziewczyną pełną wrodzonej powabności i seksapilu’. Ci faceci…
Jego słowa dotyczące seksapilu chyba były prawdą, bo chwilę później zauważyłam, że jakiś pijany oblech wsunął dłoń pod sukienkę Melissy, tak, że trzymał ją za pośladki. Ona raczej się tym nie przejęła, ale wręcz natarła na niego, jakby żądając więcej. Nieświadomy niczego Todd, który ze sceny nie miał jak dojrzeć ręki faceta, dalej ślinił się i szerzył do tlenionej blondynki.
W pewnym momencie zrobiło mi się niedobrze. Nie wiedziałam, czy od smrodu, czy raczej widoku jaki przed chwilą zastałam. Nie siląc się nad rozmyślanie na ten temat rozepchnęłam tłum i wydostałam się na zewnątrz. Orzeźwiające powietrze sprawiło, że poczułam się nieco lepiej, więc już bez rozglądania się na około ruszyłam w kierunku Hellhouse. Nie było daleko, więc już po chwili byłam w domu. Rzecz jasna nikogo tam nie zastałam, wszyscy byli w barze. Powoli, nie śpiesząc się, weszłam do łazienki, rozebrałam się i wzięłam naprawdę długi prysznic. Pod koniec woda była chłodna, ale przy panującym upale, który towarzyszył mi od przyjazdu do Los Angeles, raczej mi to nie przeszkadzało. Po kąpieli ubrałam się w koszulkę Slasha. Zeszłam na dół i włączyłam mały telewizor. Ustawiłam jakiś program z wiadomościami, jeden z niewielu jakie dało się oglądać bez większych zakłóceń. Gadali coś o wypadku kolejowym, potem o nieporozumieniu jakiś polityków w parlamencie… Generalnie nie za bardzo mnie to interesowało. W sumie włączyłam ten telewizor tylko po to, żeby w domu nie było zbyt cicho. Mimo to po jakimś czasie nie mogłam powstrzymać się od ciągłego rozmyślania. Beznadziejność sytuacji w jakiej się znalazłam nieco mnie przerastała, a ja nie umiałam znaleźć żadnego wyjścia. Nie miałam pojęcia co zrobić w sprawie Todda i Melissy, nie wspominając o tym, że nie miałam żadnego doświadczenia z ofiarami gwałtu i nie do końca wiedziałam jak obchodzić się z Jasmin. Niby to moja bliska koleżanka, ale jakoś nie umiałam wyczuć granicy jej wytrzymałości. Nie miałam wyczucia, kiedy ktoś posunie się względem niej za daleko. Czy ona jest gotowa, by związać się z Seanem? Szczerze w to wątpiłam biorąc pod uwagę iż Jaz wyznała, że kocha Axla. Że mimo tak okrutnego i bestialskiego czynu nadal darzy go uczuciem. Jednocześnie nie wiedziałam z czego to wynika i rozumiałam ją. Rose to człowiek o złożonej i nietypowej psychice, jest jednym z tych, którzy nadają na zupełnie innych falach. Nikt nie będzie nigdy do końca rozumiał Axla. A Jaz się nim zainteresowała, spróbowała zbliżyć, poznać go, dać mu wsparcie opiekę i po prostu miłość. Mimo swoich różnic pasowali do siebie w pewien dziwny sposób. Strzały kupidyna nie raz błądziły i nie trafiały do celu, ale czy tym razem tak było? Czy oni nie mogą być razem? Tak bardzo chciałam wiedzieć jaki los ich czeka, co zostało im dane. Wyjrzałam przez okno i spojrzałam w niebo. Podobno los jest zapisany w gwiazdach. One swym blaskiem mają nam pokazywać jaka czeka nas przyszłość, czy pełna cierpienia, czy radości i nadziei? Ja nie mogłam dostrzec nic oprócz tysięcy jasnych plamek na granatowym firmamencie, ale w głębi duszy wierzyłam, że gdzieś tam widać co zgotuje los mnie i moim bliskim, i że jest on nie tak tragiczny jaki był do tej pory.
Przestałam patrzyć w niebo i z powrotem przeniosłam wzrok na ekran odbiornika telewizyjnego. Sama nie wiedziałam o czym opowiada bieżący program. Pomyślałam, że dopadł mnie dziwny nastrój. Taka melancholia. W moim mózgu panował względny spokój, ale duchowo czułam się rozszarpana na sto kawałków. Z jednej strony wciąż cierpiałam po stracie rodziców, z drugiej przejmowałam się kłopotami moich przyjaciół… Jeszcze z trzeciej strony tęskniłam za ważnymi dla mnie osobami, którzy nie byli ze mną w Kalifornii i nie byli również moimi rodzicami. Poczułam tęsknotę za Amber i Chrisem. Chciałam, by jak co dzień rano przed szkołą ta złotowłosa dziewczyna ze śmiechem wskoczyła mi na plecy, a zamyślony szatyn stał obok i przyglądał się nam z delikatnym uśmiechem. Nie sądziłam, że aż tak mi ich brakuje dopóki się nad tym nie zastanowiłam. Marzyłam, by powiedzieć im wszystkie moje zmartwienia, by choć przez chwile z nimi pogadać. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę. Nie stać mnie na podróż do Lafayette. A możliwość, że oni przyjadą do mnie raczej nie istnieje. Po moim policzku spłynęła łza. Nie chciałam jej tam, pragnęłam być niewzruszona. Ale nie umiałam. Za dużo rzeczy zaczęło mnie nagle przytłaczać. Kiedy przypomniała sobie, że moje największa podpora i człowiek którego darzę ogromnym uczuciem wyjeżdża niebawem, z moich oczu pociekła już nie kropla, ale cała kaskada łez. Niby to tylko kilka tygodni, ale był to najgorszy moment jaki można było wymyśleć. Musiałam jednak pogodzić się z losem, i jakoś utrzymać moją psychikę  na poziomie nie przekraczającym paranoi. Na razie czułam się jak  chora psychicznie, jakbym widziała i słyszała coś, czego nie ma. Słyszałam płacz Jasmin, widziałam zaślepione zauroczeniem oczy Todda, czułam dotyk mojego ojca na ramieniu i zapach szkolnych obiadów z Lafayette, które spędzałam w towarzystwie Amber i Chrisa.  Tyle bodźców, które istniały w mojej chorej wyobraźni. Tyle rzeczy, które doprowadzały mnie do szaleństwa.
Byłam zwykłą dziewczyną, z zadupia w Indianie. Może nie do końca lubianą w szkole, ale mającą dwójkę dobrych przyjaciół.  Wszystko zaczęło się walić od tego okropnego dnia. Od dna w którym stała się najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek mnie spotkała. Mój kochany tata, autorytet, człowiek, którego po prostu kochałam od małego, umarł. Najgorsze jednak było to, że mnie przy nim nie było. Do tej pory czułam ogromne wyrzuty sumienia, wściekłość na mój cholerny egoizm i głupotę. Pokłóciłam się z matką. Nie lubiłam jej. Nie mogłam nigdy znaleźć z nią wspólnego języka. I tego dnia ona chciała się  na mnie w jakiś dziwny sposób zemścić. Za te lata zgorzkniałości w naszych relacjach. Ona już wtedy wiedziała, że ojciec umrze. Nie miała nadziei, była przekonana, że to tylko jego wina, bo pił i palił. A ja uciekłam. W takim momencie, kiedy mój kochany tata walczył o oddech w szpitalu. Odeszłam, bez słowa, bez pożegnania, ze swoją samolubnością i żalem w sercu.
Nie wiedziałam, czemu myślałam o tamtym dniu. O tamtych chwilach, do których wolałabym nigdy nie wracać. Ta samotność doprowadziła mnie do tak dziwnego stanu. Siedziałam przed tym cholernym telewizorem i gapiłam się w ekran, choć moje oczy tak naprawdę nie widziały tego co było przed nimi, ale wszystkie wspomnienia, obrazy i sceny, których nigdy nie chciałam przeżyć i zobaczyć. A jednak. Nie mogłam przestać, ból i przerażenie narastały bez mojej kontroli. Krzyknęłam cicho, jakbym chciała odgonić to wszystko od siebie. Odpowiedziały mi jedynie głosy z telewizji.
Zwinęłam się na kanapie i nakryłam kurtką Saula. Moje łzy po kilku minutach całkowicie zamoczyły jej kołnierz. Nie zważałam na to, dalej siedziałam i płakałam. Do końca nie umiałam nawet określić czemu. Ze strachu przed wspomnieniami przeszłości? Z bólu jaki towarzyszył mi przez kilka ostatnich miesięcy? Czy może z bezradności, bo nie umiałam pomóc ani sobie, ani innym? Po długiej chwili wstałam powoli, z powodu narastającego bólu głowy. Wyłączyłam telewizor. Znów wyjrzałam za okno, znów zastanowiłam się nad losem, który mnie czeka. Pokręciłam głową. To nie miało sensu. Wszystko co się dzieje na ziemi, zależy od ludzi, a nie od pieprzonych gwiazd. Co ze mną nie tak, że zaczynam szukać pomocy w nieboskłonie…
Niemal mnie to rozbawiło, ale wciąż moje policzki były mokre od łez. Wzmogło się to, kiedy uświadomiłam sobie, że trzymam w dłoniach katanę Slasha i czuję jej woń. Jego woń. Wiedziałam, że chłopak wyjeżdża i na kilkanaście długich dni będę musiała zostać niemal sama. Zostawał mi tylko Sean, który ubzdurał sobie, że pomoże Jaz w trudnych chwilach, sama Jasmin, która była przecież w koszmarnej formie, oraz Black, jedyna, która nie była poszkodowana przez los, ale posiadająca pracę, która raczej nie pozwalała jej mi w jakikolwiek sposób pomóc. Pomijając nocne rozmowy przy piwie lub czymś nieco mocniejszym.
Z takim przykrym przekonaniem weszłam do kuchni i wygrzebałam jakieś tabletki przeciwbólowe, w które zaopatrzyłam dom przed jakąś imprezą. Połknęłam szybko dwie na raz, zapijając połową półtoralitrowej wody. Chwilę później poczułam się nieco lepiej, ale ogarnęło mnie zmęczenia. Rzuciłam kurtkę, którą cały czas ściskałam na krzesło, ale uświadomiłam sobie, że tej nocy raczej Slasha przy mnie nie będzie, bo zabaluje w klubie do rana, a ten jeansowy kawałek materiału będzie mógł mi choć w małej części pomóc poczuć bliskość kogokolwiek. Chwyciłam więc katanę i przytulając ją do policzka weszłam po schodach na górę.
Rzuciłam się na łóżko i owinęłam materiałem. Zapach papierosów i potu mojego chłopaka oplótł moje ciało. Po chwili spałam, a moje oczy wciąż łzawiły z żalu, bezsilności i strachu.
-------------------------------

Patrzyłam się prosto w jego oczy. Chciałam zgrywać twardą, pokazać, że dam sobie radę, że nie robi to na mnie wrażenia. Ale nie dałam rady, nagle z jękiem rzuciłam się mu na szyję i mocno przytuliłam.
- To tylko dwa tygodnie…- usłyszałam szept.
- To za długo. Ja mam teraz ciężki okres, proszę zostań.- odpowiedziałam cicho.
Slash pogładził mnie po plecach, przyciągnął bliżej siebie.
- Hej, zakochańce! Zaraz jedziemy!- McKagan się zniecierpliwił.
Żadne z  nas nie odpowiedziało. Trwaliśmy razem przez jakiś czas.
- Dasz sobie radę.- powiedział w końcu mulat i mnie puścił.
Na koniec mnie pocałował. Lekko, ale z uczuciem. Starałam się również włożyć w ten pocałunek emocje, ale nie umiałam. Czułam się źle. Kiedy Saul się ode mnie odlepił, uśmiechnął się delikatnie, jakby pocieszająco. A potem odwrócił się i wlazł do vana. Patrzyłam nieruchomo jak odjeżdżają.
- Czym  ty się tak przejmujesz? Masz mnie, poza tym oni nie jadą na długo…- Sean wywrócił oczami.
- Czym się przejmuję?! Sean, czy ty jesteś ślepy?- warknęłam.
Zrobił zdziwioną minę.
- Chodzi mi o to, że Jasmin i ty odpieprzacie ostatnio cos dziwnego, a raczej ty! O to, że Todd, przyjaciel mojego chłopaka, zakochał się w dziwce, która jest gotowa złamać mu serce! I o to, że co noc w śnią mi się rodzice, i każdego ranka budzę się z płaczem!- wykrzyczałam.
- Nie zrobię Jasmin żadnej krzywdy.- powiedział tylko.
- Ja ci ufam. Ale ona jest taka krucha. Niewiele trzeba by ją zranić. Axlowi się już udało. Ona cały czas ma zniszczoną psychikę. Sean, Jasmin nie jest gotowa na związek i wątpię by była w najbliższym czasie.- rzekłam już spokojniej.
- Kocham ją.
Nie zaskoczyło mnie ten fakt, ale nieco zdziwiła mnie bezpośredniość tego wyznania.
- Wiem. Ale nie mam pojęcia, czy ona ciebie też.
- Przekonamy się.- rzucił, odwrócił się i odszedł.
Dobrze wiedziałam, że idzie do Jaz. I o czym będą rozmawiać. Nie pewna byłam tylko wyniku tej rozmowy.

 -----------------------------

Dobra opinie do rozdziału pozostawiam wam. Tymczasem przejdę do Versatile Blog Award...:




Za nominację bardzo dziękuję: Madeleine Campbell, Estranged, Chihiro, Faith and Hope, Roxy oraz Kate Stewart! Jesteście kochane dziewczyny, nie wiem jak sobie na to zasłużyłam <3

Fakty o mnie:

1. Nienawidzę i śmiertelnie boję się psów. 
2. Jestem uzależniona od herbaty.
3. Nie umrę, póki nie przejadę się starym Dodgem Chargerem, Porshe 911 lub Ferrari California XD
4. Kolekcjonuję płyty. 
5. Mam na imię Hania XDDD
6. Potrafię przez cały dzień słuchać jednej piosenki, jeśli bardzo mi się spodoba (przykładowo wczoraj XD)
7. Uwielbiam deszcz. 

Nie nominuję nikogo :) uważam, że nie ma to większego sensu, i tak wszystkie blogi które czytam dostaną te cholerne nominację, a nikt chyba nie lubi spamu. Uwielbiam wszystkie blogerki jakich twórczość czytam. 
Mam nadzieję, że was tym nie urażę :))

PS1 Wybaczcie, że w rozdziale są tylko piosenki TOTO, ale przypomniało mi się jak bardzo ich uwielbiam XD I ile oddają emocji :')

PS2 Nowy wygląd... I jak? Postawiłam na prostotę, bo tamten wzór mnie doprowadzał do szału swym brakiem oryginalności XDDDDD



Hugs, Rocky. 



5/07/2014

Rozdział 18

Myślałam, że się nie wyrobię w tym tygodniu i nic nie opublikuję, ale jednak jest :)
Rozdział dedykuję Chelle. Wybacz, bo jest taki trochę o niczym, musiałam coś takiego napisać, żeby nieco przyhamować akcję, you know. Ale postarałam się, żeby było długo, no i wyszło ponad 9 stron i 3800 słów. Co prawda jest sporo dialogów, ale mam nadzieję, że was nie załamię :)
Także Chelle, to dla Ciebie! Za koncert Aerosów, za stare autka i w ogóle za wszystko! ♥

------------------

Szłam do domu, byłam cholernie zmęczona. Mimo, że była dopiero dziewiętnasta, miałam wrażenie, że nie zaznałam snu od przynajmniej tygodnia. To uczucie było zapewne spowodowane wewnętrzną niestabilnością emocjonalną. Brzmi w cholerę idiotycznie, ale tak bym to określiła. Moje zmysły toczyły ze sobą zażartą wojnę. Co ja mam zrobić kiedy wrócę do domu? Mam udawać, że nic nie wiem? Nawrzeszczeć na Axla i obić mu tę jego śliczną buźkę? A może dobitnym, ale spokojnym tonem wytłumaczyć mu pewne kwestie? Czy nie zwrócić na niego uwagi i pójść do Slasha, zwierzyć mu się ze wszystkiego? Nie, ostatnie odpada. Saul się wkurzy, Axl będzie miał jeszcze bardziej przerąbane niż ma. Pogadać z Rose’m bez nerwów? Nie dam rady. Im bliżej byłam domu, tym bardziej byłam nabuzowana. Wściekłość na Rudego coraz bardziej rosła, bez mojej kontroli. Kiedy skręciłam w ulicę, przy której stał nasz dom, mój puls znacznie przyspieszył. Wzięłam kilka głębszych wdechów, by się uspokoić, ale i tak czułam jak mój gniew rośnie. Zacisnęłam pięści. Podeszłam pod drzwi, były obdrapane i niezbyt pięknie się prezentowały. Popchnęłam je. Oczywiście otwarte. Kiedy weszłam, od razu zorientowałam się, że wszyscy są w salonie. Wkroczyłam tam powoli, usiłując jakoś nad sobą zapanować. Siedzieli wszyscy, brakowało tylko Seana.
- Hallie! Wróciłaś? Co tak długo? Znów szef was zatrzymał?- pierwszy zobaczył mnie Saul.
- Nie byłam dziś w pracy.- powiedziałam lodowatym tonem.
- Jak to? Zerwałaś się? Nie wyleją cię?- zapytał Steven i pociągnął łyk piwa.
- Nie.
Spojrzałam na Rose’a. I poczułam, że on wie. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, co zrobił, i z tego, co ja zaraz zrobię.
- Ty pieprzony dupku. Jak mogłeś. Miałam cię za przyjaciela.- rzekłam cicho, ale dobitnie. Naprawdę nic chciałam, żeby mnie poniosło. Patrzyłam mu w oczy. Axl nie należał do ludzi, których łatwo przestraszyć, nie spuszczał wzroku.
- Chodźmy na spacer. Spokojnie pogadamy.- wymamrotał.
- Jak ty w ogóle wyobrażasz sobie pójście na spacer!? I co, będzie tak jak wtedy?! Pójdziemy do baru, napijemy się, a potem znikniesz?! Gdzie? Może powiedz gdzie pójdziesz, co, Rose?- nie wytrzymałam. Po prostu pękłam.
- Hal, uspokój się, to nie jest tak…- chłopak wstał.
- To jak jest? Oświeć mnie. Ja tu widzę przestępstwo, bestialstwo wobec osoby na której ci zależy! Ale może masz inne teorie?! No słucham!- wrzasnęłam.
Chłopak nie odpowiedział, ale cały czas patrzył mi prosto w oczy.
- Odpowiedz!
- Nie mam. Masz rację. – powiedział w końcu.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie wiedziałam co. Przyznał się do tego. I co mi z tego przyjdzie? Co to da Jasmin? Kompletnie nic.
- Ja nie chcę się wtrącać, ale o co chodzi?- zapytał Izzy.
- Nich on ci wytłumaczy.- rzuciłam pokazując na Axla palcem. Potem chwyciłam Saula za rękę i pociągnęłam za sobą. Mulat objął mnie, widząc, że cała jestem roztrzęsiona. Weszliśmy do sypialni i usiedliśmy na łóżku.
- Gdzie Sean?- zapytałam, żeby jakoś rozładować napiętą atmosferę.
- Wyszedł do baru, mówił, że idzie na dziwki.- odparł chłopak przypatrując mi się z troską.
Pokiwałam głową. Zdążyłam się przyzwyczaić, że mój brat korzysta z usług prostytutek. W sumie to facet, więc co mu się dziwić. Postanowiłam się jednak nie zastanawiać nad życiem seksualnym Seana, tylko skupić się na jak najszybszym pójściem spać.  Wstałam i zrzuciłam z siebie spódnice oraz rajstopy. W samej bieliźnie i koszulce położyłam się na materac i przykryłam cienkim kocem. Saul przez cały czas siedział w tej samej pozycji. Wiedziałam, że się na mnie patrzy.
- Hallie. Ja nie jestem z reguły wścibski, ale po tym co widziałem na dole, nie mogę nie zapytać: O co kurwa chodzi?- powiedział w końcu.
Wiedziałam, że w końcu padnie to pytanie i wiedziałam również, że nie wytrzymam  i wszystko mu opowiem. Zawsze zwierzałam się Mulatowi ze zmartwień. To już było niemal jak rytuał. Podniosłam się na łokciu i mimo ogromnego zmęczenia, przełknęłam ślinę i zaczęłam mówić. Zrelacjonowałam mu wydarzenia począwszy od niedzielnego wieczoru, kiedy to Axl zniknął z baru w trakcie mojego pijaństwa, i skończywszy na dzisiejszym popołudniu, kiedy zostawiłam rozchwianą emocjonalnie Jasmin w hotelu, w którym pracowała Black. Slash z minuty na minutę stawał się coraz bardziej wkurzony. Widziałam to doskonale. Zaciskał dłonie w pięści, zwężał oczy, niemal zgrzytał zębami. Kiedy skończyłam, nie mówił nic prze dłuższą chwilę.
- Co za idiota! Pierdolony kretyn! Jebany gówniarz! Ta dziewczyna go do chuja kocha! Jak mógł!? Jak! Kurwa, Hallie, ja nie wytrzymam, idę mu wpierdolić…- zerwał się gwałtownie. Musiałam się na niego dosłownie rzucić, by go powstrzymać.
- Saul! Nie, proszę cię. Jestem bardzo zmęczona, nie mam siły na kolejną aferę. Śpij ze mną, błagam.- jęknęłam zrezygnowana. Widziałam, że brunet ma spore opory, ale w końcu ułożył się obok mnie i objął. Przez chwilę czułam na karku jego przyspieszony oddech, ale po chwili stał się normalny. Saul zasnął. Pomyślałam, że ja również powinnam, ale jak na złość całe zmęczenie odeszło. W mojej głowie się zakotłowało, umysł postanowił od początku analizować całą sytuację. Przetarłam oczy, mając nadzieję, że to jakoś odpędzi te myśli. Przeliczyłam się, dalej nie mogłam spać. Sięgnęłam po butelkę wódki, która cały czas stała obok materaca. Pociągnęłam kilka porządnych łyków, a dokładniej wypiłam wszystko do dna. Westchnęłam i wygodniej ułożyłam się na poduszkach. Po chwili nadszedł długo wyczekiwany sen.
-------------
- Ej, Mała… Mała! Obudź się.- usłyszałam nagle. Otworzyłam oczy. Ktoś trzymał mnie za ramiona i delikatnie potrząsał moim ciałem. Zamrugałam, i z przerażeniem dostrzegłam twarz mojego ojca tuż nad swoją. Wrzasnęłam, i zamroczona  nieudolnie spróbowałam się wyszarpnąć.
- Ciii… Spokojnie, Hallie. To tylko ja.- powiedziała postać. Znieruchomiałam. Dobrze znałam ten głos, nie należał do Carla Masters. To był Sean. Przetarłam oczy i westchnęłam z ulgą.
- Myślałam, że…- zająknęłam się.
- Cicho, ciii… To był tylko sen.
Dopiero po tych słowach uzmysłowiłam sobie, że moje dłonie drżą, a po plecach spływają stróżki zimnego potu. Przypomniałam sobie cały mój koszmar. Byłam w rodzinnym domu, widziałam jak tata i mama tańczą i śmieją się, a nagle oboje upadają na podłogę, a pod nimi momentalnie pojawia się krwista plama. Nagle strasznie zlękniona, zaczęłam płakać. Wtuliłam się w twardą pierś Seana, wcisnęłam nos pomiędzy fałdy jego skórzanej kurtki, z którą prawie nigdy się nie rozstawał. Chłopak nic nie mówiąc gładził mnie po włosach. Po kilku minutach nieco się uspokoiłam. Oderwałam się od niego.
- Już okey?- spytał szeptem. Pokiwałam twierdząco głową. Sean wstał i skierował się do wyjścia. Kiedy otworzył drzwi, usłyszałam wyraźny dźwięk tłuczonego szkła z dołu.
- Co tam się dzieje?- zmarszczyłam czoło.
Blondyn z westchnieniem zamknął drzwi na klamkę.
- Wystąpiło pewno… nieporozumienie. Slash… się nieco wkurzył na Axla.- powiedział nie patrząc na mnie. Niemal jęknęłam. Cholera! Wiedziałam, że Saul wstanie jak będę spała i pójdzie wpieprzyć Rudemu. No kurwa, wiedziałam! Zerwałam się z łóżka z zamiarem zejścia na dolne piętro, ale Sean mnie powstrzymał.
-Hallie, nie, to nie jest najlepszy pomysł. Chyba nie ma sensu w to ingerować. Uspokoją się w końcu.- mruknął.
Skrzywiłam się niezdecydowana. Niby Sean ma rację, ale wolałabym uniknąć większych szkód. Ostatecznie jednak osunęłam się z powrotem na materac.
- Nie martw się, u niej wszystko ok.- chłopak uśmiechnął się, również siadając na łóżku.
- U kogo?- nie zrozumiałam.
- U Jasmin. Byłem u niej jak tylko się dowiedziałem. – odparł.
- Po jaką cholerę? Naszedłeś Black w środku nocy?- uniosłam brew.
- No… Tak jakby. Eh, Hal… Ty nie rozumiesz.- pokręcił głową.
- Jak nie rozumiem? Czego? Po co tam byłeś?- złapałam go za ramię.
- Bo… Uznałem, że tak trzeba. Ja… Lubię Jaz.- zająknął się.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Czy on właśnie powiedział, że podoba mu się Jasmin? Ona ma gorszego pecha, niż by się zdawało. Nie, że Sean był złym facetem, ale ta dziewczyna na pewno ma dość jakiegokolwiek eksperymentowania z miłością na najbliższy czas. Wiedziałam, że jeśli się o tym dowie, jeszcze bardziej się zestresuje. A może już się dowiedziała?
- Powiedziałeś jej?
- Ale co?
- Że ci się podoba?
- Tak.
Zamilkłam. No i co teraz? Muszę do niej jak najszybciej iść. Powiedzieć, żeby sobie dała spokój z facetami. Żeby wyjechała na wakacje, gdzieś w drugi koniec USA. Z dala od Axla i Los Angeles. Żeby się nie pchała w kolejne związki. Właściwie to wszystko co łączyło ją z Rose’m można nazwać związkiem? Sama nie wiem. Strasznie się tym wszystkim przejęłam. Przerażała mnie sama myśl o tym wszystkim, co dziewczyna teraz przechodziła. To jakiś koszmar.
- A co ona na to?- spytałam spokojnie.
- Najpierw się nie odzywała, potem jakby się uśmiechnęła, następnie przytuliła się do mnie, powiedziała ‘Dziękuję, ale teraz wolałabym się przespać’. Wyszedłem więc. I Już.- odparł.
- No i co o tym myślisz?
- Nie mam pojęcia. Hallie, ja nie wiem, czy to było widać, ale ja się w tej dziewczynie zauroczyłam już na samym początku. Oczarowała mnie tą niewinnością. Jest taka… po prostu inna, lepsza. Ja boję się… Że ją jeszcze bardziej po tym wszystkim zdołowałem.- westchnął.
- Nie wykluczone.- odmruknęłam.
- A może ona mnie lubi? Jak myślisz?- zignorował moją uwagę.
Znałam prawdę. Wiedziałam doskonale, że Jasmin, mimo wszystko, kocha Axla. I że nic tego nie zmieni. Kiedy mi to mówiła, miała w sobie tyle emocji… Ona naprawdę żywiła do Rose’a wielkie uczucie, jedyne co ją teraz hamuje, to ten cały pieprzony gwałt. Raczej nie da się dwa dni po czymś takim, rzucić się chłopakowi na szyję i wyznać wielką miłość. O nie. Wiedziałam, że Jaz jeszcze przez wiele czasu, będzie widziała w myślach obrazy z tego nieszczęsnego wieczoru, za każdym razem, kiedy będzie widzieć Rudego. Mimo to, nie chciałam powiedzieć Sean’owi prawdy. Nie miałam serca niszczyć jego nadziei.
- Możliwe.- powiedziałam tylko. Natychmiast odwróciłam też wzrok. Ułożyłam się z powrotem na materacu, ale dotyk szorstkiego koca przypomniał mi mój koszmar z udziałem rodziców. Zrzuciłam więc okrycie i zwinęłam się obejmując kolana ramionami.
- Niech zgadnę, nie zaśniesz teraz?- usłyszałam Seana.
Na dole rozległ się kolejny trzask pękającego szkła. Westchnęłam.
- Raczej nie. Zostań ze mną, proszę.- szepnęłam.
Mój brat usiadł na łóżku obok mnie. Pogładził mnie po plecach, zanucił jakąś melodię. Czułam się przy nim dobrze. Wiedziałam, że jestem bezpieczna, i że chłopak darzy mnie uczuciem. Była to niby tylko braterska miłość, ale naprawdę uważałam go za bardzo ważną osobę w moim życiu. W takich chwilach jak ta, kiedy moją głowę wypełniały wspomnienia zmarłych rodziców, był moją ostatnią i jedyną deską ratunku. Slash by mnie nie zrozumiał, bo nie przeżył tego co my. Sean  w tym milczeniu, jakie między nami zapadło, pocieszał mnie bardziej, niż pocieszyłoby mnie tysiąc słów innego człowieka. Ja po prostu wiedziałam, że on czuje to samo, tak samo cierpi, i tak samo pragnie by to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Rozumieliśmy się w tej chwili bez słów.
- Co ci się śniło tym razem?- zapytał w końcu.
- Oni tańczyli, śmiali się… A potem nagle upadli i… Była tam krew…- nawet nie zorientowałam się, kiedy po moich policzkach spłynęły wielkie łzy.
- Cii…- wyszeptał mi do ucha.
Zacisnęłam powieki i przytuliłam jego ciepłą dłoń do mojego policzka. Po chwili nieco się uspokoiłam.
- A Tobie? Co się śni?- spytałam cicho.
- Różnie. Ale zawsze… Źle to się kończy.- odparł patrząc się w ścianę.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
Na schodach rozległy się krzyki.
- Cholera, ktoś tu idzie.- jęknął Sean.
Skrzywiłam się. Nie chciałam, by ktokolwiek tu wchodził. Byłam w kiepskim stanie psychiczbym, poza tym na mojej twarzy było jeszcze widać zaschnięte łzy. Nie podobała mi się myśl, że ktoś mógłby mnie taką zobaczyć. Przetarłam oczy dłońmi i podniosłam się do pozycji siedzącej. W tym samym momencie do pokoju wpadł Saul. Był wściekły, ale to było do przewidzenia. Rzuciłam Seanowi porozumiewawcze spojrzenie. Blondyn wyszedł z pokoju, zostałam z mulatem sama.
- Jak się czujesz?- zapytał, zanim zdążyłam się odezwać.
- Dobrze. Miałam zły sen, ale już jest okey. A ty?
- Axl to skurwiel.- usłyszałam w odpowiedzi.
- Wiem. A przynajmniej tak nam się zdaje na tą chwilą. Ja również czuję do niego ogromny żal, ale… W sumie nie ma żadnego ‘ale’. Zachował się jak dupek.- przyznałam.
- Wybiłem mu zęba.- pochwalił się siadając na łóżku.
- Mogłeś się obejść bez tego, mówiłam, żebyś z nim się nie kłócił.- westchnęłam.
- Przepraszam, nie mogłem…
- Ja wiem, nie masz za co przepraszać. Ale już nie gadajmy o nim. Jedyne co możemy teraz zrobić, to iść spać, a jutro odwiedzić Jasmin. Ona potrzebuje teraz wsparcia.- wtuliłam się w niego.
- Masz rację, tak zrobimy.- odparł gładząc mnie po ramieniu.
----------------------------
Pozostała część mojej nocy składała się głównie z kilkudziesięciominutowych drzemek. Budziłam się, często zalana potem i szczękająca zębami. Co chwile nawiedzał mnie obraz zmarłego ojca, czasem też matki. Ktoś przy mnie czuwał, zawsze. Na początku Saul, ale potem powiedział, że musi iść się przewietrzyć. Od tamtej pory był ze mną Sean. Za każdym razem, kiedy się budziłam, siedział w tej samej pozycji na materacu. Miałam wrażenie, że on właśnie w ten sposób przechodzi przez to wszystko. Że siedzi i myśli, po prostu.
W końcu wschód oznajmił początek dnia. Wiedziałam, że za kilka godzin powinnam się stawić w pracy, ale na tą myśl odczuwałam ogromną niechęć. Przy ostatnich, tragicznych wręcz wydarzeniach, praca ekspedientki w sklepie zdawała mi się przyziemna, miałam wrażenie, że było to ostatnie miejsce w którym powinnam się znajdować. Jakby nagle stało się czymś z zupełnie innego świata. Zdawałam sobie sprawę, że muszę tam iść, żeby nie stracić roboty. A na to już zupełnie nie mogłam sobie pozwolić. Wstałam więc, wybudzając tym Seana z transu w jaki wpadł w trakcie tych swoich przemyśleń. Wzdrygnął się delikatnie.
- Co jest?- wymamrotał.
- Nic, nic. Siedź sobie dalej. Muszę się zacząć ogarniać do pracy…- ziewnęłam.
Chłopak pokiwał głową i westchnął.
- Nie zmrużyłem oka tej nocy.
- Wiem. Nie jesteś zmęczony?- uniosłam brew.
- Jestem… Ale nie fizycznie. Czuję się cholernie przytłoczony tym wszystkim. To co wydarzyło się w ciągu ostatniego miesiąca… Za dużo, tak bardzo za dużo, dla mnie, dla ciebie…- pokręcił głową.
- Ja… Też tak myślę. Ale w końcu… Wszystko się ułoży, zobaczysz.- przytuliłam go.
- Czy ja wiem? Jest coraz gorzej. Najpierw ta akcja z tą waszą koleżanką z pracy i z Toddem, potem gwałt… Może wyjadę stąd zanim to mnie spotka coś okropnego. Choć właściwie już spotkało, jeszcze w Lafayette. Ciebie też. Ale to jest Los Angeles, nic nie jest, kurwa, sprawiedliwe. Nic.- warknął.
Nie wiedziałam co powiedzieć, wiedziałam, że ma rację. Że to miasto niszczy. Też ostatnimi czasy myślałam o wyjeździe, ale nie mogłam tego zrobić. Nie zostawiłabym Jasmin i Black, oraz Slasha. I ogólnie wszystkich chłopaków. Przywiązałam się do tego naszego Hellhouse. Poklepałam Seana po ramieniu i chwytając naręcze jakiś ubrań, wyszłam z pokoju. Wkroczyłam do łazienki, wiedząc, że w lustrze nie zastanę najpiękniejszego widoku. Nie przeliczyłam się, wyglądałam paskudnie. Wory pod oczami to najmniejszy problem. Zapadnięte policzki… Ciekawe czemu tak mi się zrobiło? No cóż, w sumie nie jadłam ciepłego posiłku chyba od trzech tygodni. W ogóle rzadko jadłam.
Ogarnęłam się w miarę możliwości jak najszybciej i zeszłam schodami na dół. W salonie siedział Izzy. I nie było tam nikogo więcej.
- Hej, Izzy, gdzie reszta?- rzuciłam.
- Duff i Steven poszli gdzieś na piwo, a reszta… Znaczy Axl i Slash, oni gdzieś po prostu poszli.- odparł.- Wiesz, to straszne co się stało.
Wiedziałam dobrze o co mu chodzi. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że przeżywa całą tą sytuacje równie mocno jak Slash, zważywszy na to, że Black jest bliską przyjaciółką Jaz. Stradlin jednak w przeciwieństwie do Saula był cichy i spokojny. Umiał ukrywać emocje lepiej niż ktokolwiek inny. Bardzo ceniłam sobie znajomość z tym człowiekiem. Teraz usiadłam obok niego, zauważyłam bowiem, że na kolanach ma pudełko z kilkoma kawałkami pizzy.
- A tak właściwie, to czemu nie śpisz o tej godzinie? Nie ma siódmej. I czemu McKagan z Adlerem poszli teraz na piwo? Jest w ogóle jakiś otwarty pub?- zmarszczyłam brwi.
- Nikt jakoś nie mógł spać tej nocy, wiesz.- odmruknął.
- No tak, w sumie ja też się parę razy budziłam i… Eh, nieważne. Wybierasz się do Black dzisiaj?
- Sam nie wiem. Boję się, że… Jasmin mnie zobaczy i w jakiś sposób skojarzy z Rose’m. Wiem, głupie obawy, ale ta dziewczyna serio nie zasłużyła na coś takiego, a ja nie chcę jej przestraszyć.- wyznał.
Nie powiem, zaskoczyło mnie to. Po raz kolejny uzmysłowiłam sobie, jakim brunet jest świetnym facetem. No bo który tak przejmowałby się uczuciami dziewczyny? I w dodatku nie swojej? To było w pewien sposób wzruszające. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie, Izzy, myślę, że możesz pójść. Jasmin może i jest… taka jakby krucha, ale nie tak łatwo ją przestraszyć.- pocieszyłam go.
- W takim razie idę do Blue. A ty do pracy, tak? To chodź, wyjdziemy razem.- zaproponował. Odłożyłam kawałek pizzy, który w między czasie jadłam, i narzuciłam na siebie jeansową kurtkę Saula. Poranek był zimny, a moim najcieplejszym nakryciem były flanelowe koszule w kratę, więc musiałam użyć katany mojego chłopaka. Było to w gruncie rzeczy całkiem przyjemne, gdyż uwielbiałam zapach mulata. Był przyjemny i mnie skutecznie uspokajał. Otuliłam się więc materiałem i wyszłam na zalaną słońcem, aczkolwiek nieco chłodną ulicę Miasta Aniołów. Ruszyliśmy z Izzy’m w stronę Sunset. Drogi do hotelu i sklepu mniej więcej się pokrywały. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie poruszony został temat pieniędzy.
- Chciałabym sobie kupić jakąś zajebistą gitarę i poprosić Saula by mnie nauczył na niej grać, ale za licho u mnie z kasą.- westchnęłam.
Nagle dostrzegłam w jakiejś witrynie boskiego Stratocastera.
- O, zobacz, takiego Fendera to bym sobie chciała kupić, o tak!- wykrzyknęłam.
- Tak? Mogę ci pożyczyć trochę pieniędzy jak chcesz.- uśmiechnął się lekko.
Zamilkłam na kilka sekund. Jak to Izzy mnie? Czy przypadkiem to nie ja pracowałam, jako jedyna z domowników naszej rudery? Skąd niby Stradlin miałby mieć cokolwiek do pożyczenia, skoro nie miał roboty? Podejrzane…
- Ale skąd ty masz kasę? Pracujesz gdzieś, a ja o niczym nie wiem?- zapytałam.
-Ja… Eh, po prostu mam trochę pieniędzy, nie gadajmy o tym.- machnął ręką nieco poirytowany i opuścił wzrok.
Uznałam, że nie będę drążyć tematu, i skierowałam rozmowę na zupełnie inny tor. Cały czas jednak niepokoiło mnie wyznanie bruneta… Będę musiała się o to zapytać Black.
Tymczasem dotarliśmy do miejsca, w którym musieliśmy się rozejść. Pożegnaliśmy się przelotnym całusem w policzek, i już po chwili szłam sama chodnikiem, skupiając się na jak najszybszym dotarciu do celu. Po kilku minutach byłam na miejscu.
Pchnęłam drzwi, były otwarte, widocznie ktoś przybył przede mną. Nie myliłam się, za ladą stała Chloe. Była jeszcze bardziej przygnębiona niż ostatnio. Uzupełniała coś w zeszycie z wydatkami, ale gdy tylko weszłam, poderwała się. Omiotła mnie spojrzeniem, jakby przestraszonym, a następnie na jej twarzy wykwitł blady i nieco wymuszony uśmiech.
- Cześć, Hallie. Będzie Jasmin?- przywitała się.
Pokręciłam głową przecząco.
- Jest w złej kondycji. A Melissa? Przyjdzie?- zapytałam.
Po twarzy Chloe przebiegł zniesmaczony grymas.
- Wątpię.- mruknęła.
Potem z powrotem zaczęła pisać w notatniku. Ruszyłam na zaplecze, by znaleźć sobie tam coś do roboty. W końcu zajęłam się jakąś dostawą, nawet nie zauważyłam, kiedy minęły dobre dwie godziny. Z zamyślenie wyrwał mnie glos Chloe.
- Hallie, chodź, nie ma nic do robienia, klientów mało, na zapleczu też nic ciekawego… Przynajmniej pogadamy.- zaproponowała.
Byłam zszokowana tą prośbą, ale wstałam i razem skierowałyśmy się na salę sklepową. Usiadłyśmy na blacie lady. Chloe westchnęła cicho, a potem powiedziała:
- Na twoim miejscu martwiłabym się o Todda. Melissa…- zawahała się.- To po prostu zwykła kurwa.
Moje zaskoczenie spotęgowało się po tym wyznaniu, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Pokiwałam szybko głową.
- Eh, tak mi się niestety od początku zdawało. A czemu mam tak właściwie martwić się o Todda? To dorosły facet, poradzi sobie.- uznałam.
- Ja wiem, ale… Hallie, ja się naprawdę znam na ludziach. Wyglądam jak pusta lala, bo… Eh, może zacznę od początku.- przetarła dłonią oczy i odetchnęła głęboko.- Kiedy pierwszy raz spotkałam Melissę, ona pracowała jako striptizerka w barze, a ja w tym samym miejscu zarabiałam jako kelnerka, zrobiło mi się strasznie jej żal. Widziałam, że mimo tej pewności siebie, kryje w sobie strach i żal. Chciałam jej pomóc, sama nie wiem czemu. Zaprzyjaźniłam się z nią, co nie było trudne, bo z natury jestem dość chamska, tak jak ona. Wystarczyło tylko kilka razy założyć ciuchy w jej stylu i utlenić włosy. Po jakimś czasie udało mi się ją namówić na zmianę miejsca pracy. Dzięki Jasmin trafiłyśmy tutaj, a ja zaczęłam odzyskiwać nadzieję, że Melissa jeszcze kiedyś zamieni się z powrotem w normalną dziewczynę, a nie zostanie dziwką. Ale niestety, moje nadzieje były płonne. Ona najpierw owinęła sobie wokół palca szefa, potem nawet uwiodła mojego byłego… Już kilka razy postanawiałam, że zostawię ją na pastwę losu, mając gdzieś czy skończy na ulicy, czy nie. Ale za każdym razem coś mnie blokowało. Jednak teraz… Eh, no sama spójrz, Hallie. Ostatnio obściskiwała się tu z Toddem, obiecała mu różne rzeczy i ogólnie wyglądali jak zakochana parka. Potem zadzwoniła do szefa i nazywała go ‘kochanie’ czy inne ‘kotku’. A wiesz co później zrobiła? Widziałam ją wieczorem w klubie, jak obciąga pod stołem jakiemuś oblechowi. Ona po prostu nikogo nie szanuje, nawet samej siebie, i nigdy już nie będzie. Miałam nadzieję, że to się da zmienić, ale teraz wreszcie rozumiem, że im dłużej przy niej jestem, tym sama staję się coraz bardziej podobna do niej. A co do Todda… Już mówiłam, znam się na ludziach. Todd jest cholernie wrażliwy jak na faceta, to widać. Byłam raz z moim aktualnym chłopakiem, Jackiem, na koncercie zespołu, gdzie Todd jest basistą. Kilka osób z publiki ich wygwizdało na koniec. On się tak tym przejął, że miałam wrażenie, że się zaraz na tej scenie popłacze. Nie chcę wiedzieć co zrobi, kiedy odkryje jaka naprawdę jest Mell. On ją kocha. Nie wiem jak można być tak ślepym i nie widzieć, że ona nie nadaję się na dziewczynę, ale zwalmy to na zaślepienie miłością, czy coś takiego. Ja się w tym momencie martwię tylko o Todda. Melissę mam już w dupie. Rozumiesz mnie Hallie?
Nie wiedziałam kompletnie co mam odpowiedzieć. Stałam jak ta kukła, po części zdziwiona nagłym wyznaniem blondynki, po części przytłoczona nadmiarem informacji. Po chwili uzmysłowiłam sobie, że Chloe patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
- Ja… Myślę, że masz rację co do Todda. Ale nie wiem, co mam zrobić, by mu przemówić do rozumu. Musi się sam przekonać, jaka jest prawda.- mruknęłam w końcu.
- Niestety to teraz jedyne rozwiązanie. Ale wiesz co? Cieszę się, że komuś to powiedziałam. To wszystko. Czuję się lżej. Ale teraz nie gadajmy o tym. O Melissie i w ogóle. Mam już jej dosyć.
Przytaknęłam jej. Zaczęłyśmy gadać na zupełnie inne tematy, a dziewczyna w rozmowie była naprawdę świetna. Mimo, że nie znałyśmy się za dobrze, wszystkie pozostałe godziny pracy minęły niesamowicie szybko. Czułam się niemal zawiedziona, kiedy musiałyśmy się pożegnać. W końcu jednak do tego doszło. Idąc ulicami do domu, uznałam, że powinnam odwiedzić Jaz w hotelu. Ruszyłam więc w tamtym kierunku. Po kilkunastu minutach byłam na miejscu. W holu stała Black razem z Izzym, cicho rozmawiali.
- Gdzie Jasmin?- spytałam nie siląc się na powitanie.
Blue zmarszczyła brwi.

- Sean ją zabrał. 

------------

No, nic już więcej od siebie nie dodaję na temat rozdziału...

Powiem tylko, że następny rozdział pojawi się albo jeszcze w ten weekend, albo za dwa tygodnie XD W przyszłym tygodniu wyjeżdżam, tak jak już pisałam kilka postów temu. No, to chyba tyle :)

Hugs, Rocky.