- Więc ty jesteś
Cassandrą Jones. –Ian zlustrował brunetkę wzrokiem, kiedy wsunęliśmy się do
przedpokoju.- Miło mi.
Nie wiem czemu,
ale poczułam na plecach ciarki. Głos chłopaka miał w sobie coś lodowatego i niepokojącego. Przyjemna aura, jaka zawsze mu towarzyszyła,
zamieniła się w zimną obojętność. Lub nawet wrogość. Cass odwzajemniła się nie
mniej nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Ian, tak?
Dziękuję, że zaopiekowałeś się Molly. Teraz jednak musimy się pożegnać.-
powiedziała i lekko pociągnęła mnie za ramię.
- Co? Jak to?
Już? Teraz?- zalałam przyjaciółkę pytaniami. Nie chciałam tak szybko stąd
odchodzić. Bo niby gdzie? Pieniędzy nie miałam, Cassandra raczej też nie. Mój stary dom nie wchodził w grę. Nie
weszłabym tam, choćby mieli mnie rzucić na pożarcie lwom.
- Tak. Teraz.
Powiedziałabym wręcz, że natychmiast, Moll. Nie mamy tu nic więcej do roboty.
Pożegnaj się z Ianem i lecimy.- rzekła Cass. Wyraz chłodnego wyrachowania nie
schodził jej z twarzy. Nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy tylko stara się
przekonać i mnie, i Iana, kto tu rządzi. O jej skłonnościach dowódczych
przekonałam się jeszcze w szpitalu. Wiedziałam do czego jest zdolna. Ja nie
należałam do ludzi potrafiących się przeciwstawić. Wrodzona nieśmiałość
skutecznie hamowała okazywanie wszelkich buntowniczych odruchów. Teraz jednak
poczułam, że proponowane przez brunetkę wyjście jest niestosowne. Nie możemy
tak po prostu pożegnać się całuskiem w policzek i odejść. Coś takiego nie
wchodziło w grę. Chłopak wiele dla mnie zrobił, należało się mu jakoś
odwdzięczyć.
- Nie, Cass. Nie
możemy odejść teraz. To nie byłoby miłe. Ian pomógł mi, uratował. Mam u niego
dług. Chcę go spłacić. Nie odejdę, póki nie poczuję, że powinnam.- oświadczyłam
cicho, lecz hardo.
W ciszy jaka
zapadła, usłyszeliśmy cichy szmer wody dobiegający z rur wiekowego budynku.
Patrzyłam po twarzach obojga towarzyszy, czekając na wyraźniejsze reakcje z ich
strony. Na razie Cassandra ograniczyła się do kilku zaskoczonych mrugnięć i
przełknięcia śliny. Ian zaś spojrzał na brunetkę z miną ‘Widzisz? Wygrałem?’.
Nikt nic jednak nie mówił. Zestresowana, postanowiłam po raz kolejny zabrać
głos.
- Ian. Powiedz
mi, co mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć? Chcesz pieniędzy, mieszkania,
samochodu? Może znaleźć ci jakąś dziewczynę? Albo załatwić lepszą robo…
- Molly.
Przestań.-przerwał mi.- Nie chcę żadnej z tych rzeczy.
Zamilkłam. Po
raz kolejny miałam nadzieję, że ktoś coś powie. Po raz kolejny się
przeliczyłam.
- Czego w takim
razie chcesz? Jak mam się odpłacić?- powiedziałam cicho, bardzo cicho. Niemal
szepnęłam.
Chłopak spojrzał
na mnie. Jego oczy wyrażały coś bardzo dziwnego. Nigdy wcześniej nikt tak się
na mnie na patrzył. Zmieszana, spuściłam wzrok. Co on chce mi przekazać? Mam
się domyślać? Przeklęci faceci. A podobno to baby takie są.
- Skoro Molly
tak chce… To dobrze. Zostaniemy tu. Odpowiedz jednak. Czego do cholery chcesz?
– niespodziewanie wtrąciła Cass. W jej głosie pobrzmiewała nutka gniewu
pomieszanego ze zdenerwowaniem.
- Ja… Ciężko mi
to wytłumaczyć. Może lepiej… Lepiej chodźcie do salonu. Usiądziecie, napijecie
się czegoś…- chłopak nagle tracąc pewność siebie, wskazał na kanapę, a sam
skierował się w stronę kuchni. Bez słowa podążyłam w stronę sofy, a Casandra za
mną.
- Nie podoba mi
się ten typ.- skrzywiła się dziewczyna.
- Zauważyłam.
Ale zrozum, on mi pomógł, bardzo wiele mu zawdzięczam i…
- Tak, tak wiem.
Musisz spłacić swój dług.- po raz kolejny mi przerwano.
- Nie jestem w
stanie odejść tak po prostu. Robiłabyś to samo na moim miejscu.- warknęłam
nieco poirytowana.
Brunetka chciała
chyba jeszcze coś powiedzieć, ale do pokoju wszedł Ian. Niósł trzy kubki
parującej herbaty. Postawił je przed nami, na niskim stoliku. Spojrzałam na
niego z wyczekiwaniem.
-Ja… Nie wiem
jak to powiedzieć.- powiedział zrezygnowany.
- Najlepiej od początku.
Usiądź. I powiedz o co chodzi.- warknęła Cass. Uspokoiłam przyjaciółkę lekko
gładząc ją po ramieniu.
- Dalej, Ian.
Mów.- zachęciłam chłopaka, lecz nieco milszym niż brunetki tonem.
Wziął głęboki
wdech, usiadł na fotelu, spojrzał na nas. I zaczął mówić:
- Jak ty to
powiedziałaś? Najlepiej od początku. Dobrze więc. Od samiutkiego początku. To
znaczy od naszego spotkania. W parku. Molly ty… Nawet nie wiesz, jaką
wewnętrzną wojnę prowadziłem w tamtym momencie. Wracałem sobie od kumpla, gdy
nagle, w samym środku parku widzę dziewczynę. Dziewczynę o rozczochranych
włosach, zakrwawionych stopach, błędnym spojrzeniu. Strachu w oczach. Muszę
przyznać, że na początku chciałem jak najszybciej się oddalić. Uciec.
Pomyślałem: Opętana, pewnie urwała się z psychiatryka. Co w gruncie rzeczy
okazało się prawdą.- uśmiechnął się delikatnie.- W każdym razie, nie od razu
coś mnie tknęło, nie od razu poczułem, że muszę pomóc. Nagle jednak usłyszałem
twój płacz. Był to tak przejmujący dźwięk, niemal przeszły mnie wówczas ciarki.
Ten szloch miał w sobie tyle smutku, zrezygnowania, cierpienia… Podszedłem.
Słuchałem przez chwilę jak zawodzisz. Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego tak
dogłębnie mnie poruszy. Kiedy w końcu mnie zauważyłaś, wyglądałaś niesamowicie…
pięknie. Twoje oczy, które dotychczas zdawały mi się być oczami wariata, stały się nagle
nieprzebytym oceanem cierpienia, bólu. Miały w sobie coś takiego czarującego,
nie mogłem oderwać od nich wzroku. Cała twoja twarz, postawa wyrażała tak wiele
uczuć… Poczułem, że jesteś wyjątkowa. Z biegiem naszej rozmowy powoli
uzależniałem się od twego spojrzenia,
chłodnej ostrożności. Początkowo miałem zamiar jedynie opatrzyć ci
skaleczenia i kupić bułkę w sklepie. Zrozumiałem jednak, że nie zasługujesz na
warunki godne bezdomnego żebraka. Wiedziałem, że jesteś kimś niespotykanym.
Chciałem z tobą rozmawiać, poznać twoja historię. Chciałem ci pomóc, być twoim wybawicielem. Pomyślałem, że… może…
kiedy zrozumiesz, że to ja… To w dowodzie wdzięczności.. mogłabyś… Albo może
nawet poczułabyś do… Cholera, nie. To bez sensu. Niepotrzebnie się łudziłem.
Wiedziałem, że to jest tylko kilka dni, ale przywiązałem się do ciebie. Czuję,
że nie mógłbym teraz bez ciebie żyć, Molly. Nie chciałbym. Zaczarowałaś mnie
jakimś cholernym zaklęciem. Rzuciłaś klątwę. Dożywotnią, Moll. Nigdy,
przenigdy, nie poczuję tego do kogoś innego. Jestem pewien. Molly ja… Ja cię
chyba kocham. Tak, to dobre określenie. Kocham cię.
Po usłyszeniu
wypowiedzi Iana, nagle zaczęło do mnie docierać wiele bodźców na raz. Poczułam,
jak Cass sztywnieje. Jak chłodny powiew z otwartego okna muska moje włosy. Jak
Ian patrzy na mnie z nadzieją. Przez te kilka sekund, nie wiedziałam chyba
jeszcze co dokładnie chłopak powiedział. Dopiero po chwili to do mnie dotarło.
W tym momencie świat dziwnie zawirował, a ja nagle przestałam widzieć co się
dzieje wokół. Nie czułam ciepła Cassandry, wiatru, ani spojrzenia chłopaka.
Czułam jak zapadam się w dziwną przestrzeń. Między snem, jawą, a
rzeczywistością. W mojej głowie raz po raz, wybrzmiewały ostatnie słowa Iana.
‘Molly ja… Ja cię chyba kocham.’ Co takiego? To naprawdę się wydarzyło? Nie
mogłam za bardzo w to wszystko uwierzyć. Kompletny absurd, głupi żart. Ktoś
mógłby pokochać mnie? Psychiczną dziewczynę, która ma na koncie kilka miesięcy
w szpitalu dla wariatów? Która przez te kilka miesięcy nie umiała czuć
najbardziej pospolitych emocji? Coś mi tu nie pasowało. Szczególnie to, że ja
sama nic większego do chłopaka nie czułam. Owszem, traktowałam go jak
przyjaciela. Po tym co dla mnie zrobił, i jak mi pomógł, czułam do niego
ogromną wdzięczność. Uważałam go za człowieka otwartego, przyjacielskiego,
pomocnego. Jednak nic poza czystą przyjaźnią do niego nie czułam. I to mnie
chyba najbardziej w tym wszystkim zabolało. Że go zawiodę. Po tym jak on
uratował mi życie, ja go odtrącę. Nie spłacę zaciągniętego długu. Nagle zrobiło
mi się bardzo przykro. Dlaczego ja muszę być tym, kim jestem? Czemu muszę
wszystkich zawodzić? Nawet samą siebie? Czy kiedykolwiek zrobiłam coś dobrze,
czy kiedykolwiek sprawiłam, że ktoś stał się szczęśliwy? Nie. Dotarło do mnie,
jak bardzo bezwartościowym człowiekiem jestem. Każdy w społeczeństwie powinien
wnosić coś do świata, sprawiać, że jest lepszy. A co robię ja? Nic. A właściwie
tylko szkodzę. Obarczam ludzi moimi problemami i nie potrafię odpłacić się za
pomoc. Sama nie potrafię pomóc. Dlaczego?
Poczułam cisnące
się do oczu łzy. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
A potem była
tylko ciemność.
-----------------
Wiedziałam, że
odzyskałam przytomność, ale nie chciałam otwierać oczu. Wolałam nigdy się nie
budzić. Czułam się naprawdę podle. Moje okropne samopoczucie potęgował
nieznośny ból całego ciała. Bolało mnie wszystko, od czubków palców u stóp, po
głowę. W pewnym momencie, kiedy pulsujący ból zdawał się napierać z ogromną
siłą na moją czaszkę, jęknęłam cicho.
- Molly?
Odetchnęłam z
ulgą. To była Cass. Wciąż nie chcąc otwierać oczu, usiłowałam po omacku znaleźć
jej dłoń. Kiedy dziewczyna zorientowała się, co robię, złapała mnie za rękę.
Ścisnęła.
- Co z tobą
Moll? Co się dzieje? Możesz mi powiedzieć, jesteśmy same.- wyszeptała tuż nad Miom
uchem.
Przez chwilę
biłam się z myślami. Otworzyć oczy i wszystko jej powiedzieć? Czy może lepiej
leżeć tak, aż do usranej śmierci z odwodnienia i głodu? Obie opcje miały swoje
wady i zalety. Z jednej strony Cass mi pomoże, ale znowu zaciągnę dług
wdzięczności. Z drugiej strony umrę co wydaję mi się być dosyć prostym i
przyjemnym rozwiązaniem, ale chyba Cassnadra i Ian nie będą zbyt szczęśliwi.
Uznałam w końcu, że nie chcę ich po raz
kolejny ranić, więc otworzyłam powoli oczy.
Ku mojemu
zaskoczeniu, nie leżałam w szpitalu, ale na tej samej kanapie, na której
straciłam przytomność. Spojrzałam na Cassndrę, która delikatnie gładziła moją
dłoń. Nie wyglądała najlepiej. Miała podkrążone oczy i spierzchnięte usta.
- Jak ty
wyglądasz, Cassie…- mruknęłam chrapliwie.
- Widziałaś
siebie?- odparła z bladym uśmiechem.
Skrzywiłam się,
uświadamiając sobie, że nie mam prawa wyglądać dobrze. Przypominałam zapewne
zombie, lub coś w tym stylu. Dotknęłam swoich włosów. Były matowe i
nieprzyjemne w dotyku. Moja skóra, okropnie wysuszona, szczypała na policzkach.
Kąciki oczu wypełnione miałam ropą. Kiedy oblizałam usta, poczułam metaliczny
posmak krwi. Spojrzałam na swoją dłoń. Połamane, kruche paznokcie, naskórek
wysuszony, podobnie jak na twarzy. Moja skóra tak blada, że niemal
przezroczysta. Pamiętam, że kiedyś czytałam książkę, nie pamiętam jaki był jej
tytuł. Jedną z bohaterek była kobieta. Miała ona czarne, piękne loki, liliowe
oczy i bladą skórę*. Ta skóra była jednak piękna w swojej nieskazitelnej bieli.
Sprawiała wrażenie, jakby była zrobiona z porcelany. Moja w niczym nie
przypominała skóry tamtej kobiety z książki. Była biała, owszem, ale jednocześnie
była bardzo słaba, prześwitywały przez nią purpurowe naczynia krwionośne. Obrzydliwe.
Poczułam, że nie lubię swojego ciała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Cass, ja… Tak
bardzo cię przepraszam.- powiedziałam cicho.
- Za co? Nie
masz za co, kochanie. To ja cię przepraszam. Przeze mnie się to wszystko
zaczęło. Odzyskałaś uczucia, uciekłaś, spotkałaś… jego…- powiedziała.
- Nie mów tak,
proszę. Ja wiem, że to wszystko moja wina. Niszczę siebie i was przy okazji.
Wszystko niszczę. Do niczego się nie nadaję. Chciałabym umrzeć. Byłoby lepiej,
nie uważasz?- spytałam.
- Nie, Molly.
Nie byłoby lepiej. Byłoby dużo, dużo gorzej. Płakałabym, Moll, bardzo bym
płakała. Ja cię kocham dziewczyno. Bez ciebie długo nie pociągnę. Zresztą, nie
tylko ja miałabym problem. On… Ian, też… załamałby się. Naprawdę. Zrozum, że
masz ludzi, którzy cię kochają. Pomożemy ci. Pomożemy, choćby nie wiem co.-
oświadczyła.
- Ale… Ja…
Cholera, Cass! Ja nie chcę! Wiesz dlaczego? Bo nie potrafię się odpłacić! Nie
potrafię zrobić nic, co sprawiłoby, że pomogę wam, a nie samej sobie! Jestem
pieprzoną egoistką! Problem w tym, że nie z wolnego wyboru. Taka już jestem. A
nie chcę taka być. Dlatego chcę umrzeć.
Cassandra
patrzyła na mnie przez chwilkę, a następnie bardzo cicho i bardzo smutno się
zaśmiała.
- Molly, ty
wciąż nie rozumiesz. My cię kochamy. Nie musisz nam się za nic odpłacać. My
zrozumiemy.- powiedziała.
Zamilkłam. Może
ona ma rację? Może rzeczywiście im na mnie zależy? Zdawało mi się to dość
dziwne, gdyż sama uważałam się za osobą nie wartą takich uczuć. Może oni z
czasem do tego dojdą? A może to ja się
mylę?
Otrząsnęłam się.
Znów tyle pytań kręci się w moim umyśle. Mam tego dość. Zacisnęłam mocno oczy. Poleciało
z nich kilka łez. Otarłam ja wierzchem dłoni.
- Wiesz…-
zaczęłam, otwierając powieki.- Dzisiaj rano, czy może wczoraj, nie wiem jaką
teraz mamy godzinę… Poszłam z Ianem do jego pracy. Do sklepu muzycznego. Byłam
tam cały dzień, i cały ten dzień, czułam się szczęśliwa. Wśród tylu wspaniałych
dźwięków i przedmiotów. I wśród niesamowitych ludzi. Poznałam tam przyjaciela Iana,
ma na imię Mercury. Przemiły gość, naprawdę. Pokazał mi różne kasety, w których
się zakochałam. Cassie, nawet nie wiesz, jak dobrze się wtedy czułam. Miałam
wrażenie, że wreszcie, wśród tych wszystkich kaset, znalazłam swoje miejsce na
świecie. Gdzie nikomu nie przeszkadzam. Tylko ja i muzyka. Czy to nie piękne,
Cass? Czy muzyka nie jest czymś pięknym?- spojrzałam na dziewczynę.
- Jest, Molly.
Sama słucham muzyki, kiedy czuję się źle. Cieszę się, że czułaś się szczęśliwa.
Nawet nie wiesz jak się cieszę.- szepnęła, i zamyśliła się z lekkim uśmiechem
wpatrując się w okno.
- Cassie? Ja…
mam kilka kaset. Mogłabyś je puścić? Są tam, na szafce. A obok masz
magnetofon.- poprosiłam.
Dziewczyna
kiwnęła głową i wstała z fotela, na którym dotychczas siedziała. Chwyciła kasety,
przyjrzała się im.
- No kochana,
niezły gust.- zaśmiała się.- Która najpierw?
- Może… Led
Zeppelin. Plant mnie uspokaja…- mruknęłam.
Cassandra
wsunęła kasetę do odtwarzacza. Po chwili pokój wypełniły dźwięki ‘Black Dog’. Porosiłam jednak, by przewinąć
na trzeci utwór. Przymknęłam oczy, kiedy ‘The Battle Of Evermore’ rozpoczęło
się cichą melodią graną mandolinie. Jako, że uwielbiałam książki, tekst od
pierwszego odsłuchania, jeszcze w sklepie muzycznym, zachwycił mnie. Opis rodem
z opowieści fantastycznej. Kiedy piosenka miała się ku końcowi, uderzyło mnie
znaczenie ostatnich słów.
Oh
dance in the dark of night, Sing to the morning light.
The magic runes are writ in gold to bring the balance back. Bring it back.
At last the sun is shining, The clouds of blue roll by,
With flames from the dragon of darkness, the sunlight blinds his eyes.
The magic runes are writ in gold to bring the balance back. Bring it back.
At last the sun is shining, The clouds of blue roll by,
With flames from the dragon of darkness, the sunlight blinds his eyes.
(Och, tańczcie w ciemności
nocy, śpiewajcie do światła poranku.
Magiczne pieśni pisane są złotem, by wszystko wróciło do normy,
By wróciło.
Nareszcie słońce rozjaśnia ciemność, błękitne chmury wędrują po niebie,
Z płomieniami smoka ciemności, a światło słoneczne go oślepia)
Magiczne pieśni pisane są złotem, by wszystko wróciło do normy,
By wróciło.
Nareszcie słońce rozjaśnia ciemność, błękitne chmury wędrują po niebie,
Z płomieniami smoka ciemności, a światło słoneczne go oślepia)
Zauważyłam, że to ma związek z moim życiem. Nagle, po
wojnie jaką toczyłam sama z sobą, dostrzegłam światełko w tunelu. Wreszcie,
dzięki Cassie poczułam się potrzebna. ‘Nareszcie słońce rozjaśnia ciemność….’
*Może ktoś się zorientował, może nie… Mowa o najpiękniejszej,
najmądrzejszej i najwspanialszej kobiety w dziejach literatury. Przed państwem
Yennefer z Vengerbergu. Nie żeby coś,
ale byłabym skłonna zmienić dla niej orientację seksualną XDD oczywiście gdyby
istniała. Książka, a właściwe saga: Wiedżmin ( ♥♥♥♥♥♥ ).
Pozwolę sobie przytoczyć kilka
kwestii Yen…:
‘Czekałam tu, w oberży, nie wypadało mi
przecież iść tam, dokąd ty się udałeś, do owego przybytku wątpliwej rozkoszy, a
niewątpliwej rzeżączki.’
‘Jeżeli w ogóle ma się wybór, a nie ma się
dużej wprawy, w pierwszej kolejności ocenia się nie mężczyznę, ale łóżko.’
‘-Nie krępuj się -
powiedziała, rzucając naręcze odzieży na wieszak. -Nie mdleję na widok nagiego
mężczyzny. Triss Merigold, moja przyjaciółka, mawia, że jeśli się widziało
jednego, to widziało się wszystkie.’
Ale się rozpisałam. Ale Yenna na
to zasługuje <3
A i jebać to, że książka powstała
później, niż dzieję się akcja.
--------------------
Przybywam z nowym Sweet Pain. Jestem z tego nawet
zadowolona. Ogółem, bardziej podoba mi się to opowiadanie, niż L.A. Story. Nie
wiem czemu, tak jakoś.
Wiecie, jestem troszkę zawiedziona, gdyż niewiele osób
skomentowało poprzedni rozdział, w sposób oceniający treść. Większość z was
informuję mnie o nowych rozdziałach, niestety nie czytając mojej twórczości.
Trochę smutne, no ale skoro niektórym zależy tylko na reklamie, to trudno. W
każdym razie dziękuję bardzo osobą, które wyraziły swoją opinię, dobrze, że
jednak trochę was jeszcze zostało :D Wiem, że ja też czasem z dużym opóźnieniem
komentuję, przepraszam, że wam robię wyrzuty, no ale… Wiecie, nie mam
motywacji. Szczególnie mi przykro, kiedy zjawiają się osoby z dupy, reklamują
się, i znikają.
Dobra koniec mojego gadania. Nie obraźcie się. Boże, po
co ja wam robię te wyrzuty? Jestem chujowa, dlatego nikt nie komentuje, eh………….